0:000:00

0:00

Prawa autorskie: Jakub Wlodek / Agencja GazetaJakub Wlodek / Agenc...

"Szanuję wyroki sądu, ale z tym orzeczeniem trudno mi się zgodzić. Mam nadzieję, że w apelacji nasze racje zostaną uznane" - powiedział "Wyborczej" prof. Grabowski zaraz po ogłoszeniu decyzji warszawskiego Sądu Rejonowego.

To pierwszy wyrok w sprawie naukowców, którzy badają przebieg Zagłady Żydów na okupowanych ziemiach polskich podczas II wojny światowej. Wyrok jest nieprawomocny.

Sędzia Ewa Jończyk orzekła, że naukowcy mają na stronie Instytutu Badań nad Holokaustem umieścić oświadczenie. Mają w nim napisać, że przepraszają Filomenę Leszczyńską, bratanicę opisanego w "Dalej jest noc" Edwarda Malinowskiego, za "naruszenie jego czci" poprzez "podanie nieścisłych informacji" o tym, że w czasie wojny ograbił Żydówkę i przyczynił się do śmierci Żydów, którzy ukrywali się w lesie. Takie oświadczenie mają też wysłać w liście do Leszczyńskiej. W następnych wydaniach książki fragment o Malinowskim ma być zmieniony.

Sąd odrzucił finansowe żądanie, by historycy zapłacili 100 tys. zł. odszkodowania. Zaproponował też własną wersję treści przeprosin. W pozwie żądano m.in., by historycy przyznali, że w książce specjalnie podali nieprawdę i chcieli zarzucić Polakom udział w zagładzie Żydów.

W pozwie domagano się obrony nie tylko pamięci po Malinowskim, ale także obrony "prawa do tożsamości i dumy narodowej", "prawa do pamięci o Polakach ratujących Żydów", a nawet "prawa do niezakłamywania historii II wojny światowej".

Sędzia to odrzuciła, uznając za "dyskusyjne" lub "trudne do uznania". Nie zgodziła się też, by w przeprosinach Malinowski był określany jako "bohater ratujący Żydów" oraz by jego bratanica dostała 100 tys. zł. zadośćuczynienia. "Orzeczenie sądu nie może powodować efektu schładzającego dla badań naukowych. W ocenie sądu żądana kwota stanowiłaby taki właśnie element" - powiedziała sędzia Jończyk.

O książce "Dalej jest noc" sąd mówił, że "przyświecał jej szczytny cel", a "wyjaśnianie prawdy historycznej o postawach Polaków w czasie okupacji jest rzeczą ważką". Dlaczego zatem historycy muszą przepraszać? Bo zdaniem sądu Barbara Engelking (autorka rozdziału, gdzie pojawia się historia Malinowskiego) nie dość krytycznie podeszła do relacji ocalałej z Zagłady Estery Drogickiej i nie zestawiła jej z tym, że kilkadziesiąt lat wcześniej Drogicka broniła Malinowskiego przed sądem PRL.

Przypomnijmy. Dwoje historyków i znanych badaczy Zagłady – prof. Barbara Engelking i prof. Jan Grabowski, zostało pozwanych z powództwa cywilnego przez 79-letnią Filomenę Leszczyńską, której stryj – sołtys wsi Malinowo w powiecie Bielsk Podlaski – został jej zdaniem przedstawiony w niekorzystnym świetle w książce naukowej „Dalej jest noc”.

W procesie wytoczonym naukowcom wsparcie daje jej Reduta Dobrego Imienia – współfinansowana przez rząd organizacja, promująca wizję przeszłości zgodną z polityką historyczną PiS. Leszczyńska żądała 100 tys. zł odszkodowania i przeprosin w mediach.

Komentarze do wyroku opublikujemy wkrótce w osobnym artykule.

Proces o jeden akapit

Historia, której dotyczy proces, w książce została przedstawiona w zaledwie kilku zdaniach. Zacytujmy (za portalem jewish.pl) ten fragment:

„Estera Drogicka (z domu Siemiatycka) po stracie rodziny [siostra z dziećmi i synek Estery po ucieczce z getta w Drohiczynie znajdowali się w dużej grupie Żydów w lesie; złapali ich Polacy i zawieźli na posterunek żandarmerii, gdzie wszystkich rozstrzelano], zaopatrzona w dokumenty kupione od Białorusinki, postanowiła wyjechać do Prus na roboty, w czym pomógł jej sołtys Malinowa Edward Malinowski (przy okazji ją ograbił) – i w grudniu 1942 r. trafiła do Rastenburga (Kętrzyna) jako pomoc domowa w niemieckiej rodzinie Fittkau. Nie tylko poznała tam swojego drugiego męża (Polaka, który także był na robotach), lecz rozwinęła działalność handlową, przesyłając Malinowskiemu paczki z rzeczami na sprzedaż. Odwiedziła go, gdy jechała na urlop «do domu». Zdawała sobie sprawę, że jest on współwinny śmierci kilkudziesięciu Żydów, którzy ukrywali się w lesie i zostali wydani Niemcom, mimo to na jego procesie po wojnie złożyła fałszywe zeznanie w jego obronie”.

W przypadku pracy historycznej, która stara się odtwarzać wydarzenia sprzed dekad, każde zdanie okupione jest staranną kwerendą, za każdym stoją źródła historyczne. Aby dokonać takiej syntezy jednej historii, należy czasem przewertować setki dokumentów.

Leszczyńska zarzuca prof. Engelking, że pomyliła się w dwóch przypadkach: pisząc o tym, że Drogicka przesyłała sołtysowi rzeczy na sprzedaż i że sołtys Malinowski wydał Niemcom kilkudziesięciu Żydów.

Prof. Engelking tłumaczy

Na naszych łamach prof. Engelking rozwinęła ten krótki fragment i wyjaśniła dokładnie, skąd wzięły się jej wnioski w tekście.

Zacytujmy kilka zdań z jej artykułu.

„Według słów Estery sołtys Malinowski od razu zorientował się, że jest Żydówką, pojechał po rzeczy, które zostawiła w Drohiczynie u Czapkowicza, i miał wziąć je dla siebie. Dodatkowo miał jej także zabrać przyzwoity sweter, który miała na sobie, dając w zamian gorszy; zabrał również połowę posiadanych przez nią pieniędzy.

Potem – jak się umówili – zaprowadził ją na posterunek żandarmerii niemieckiej w pobliskich Dziadkowicach, zgłaszając, że jest Polką Marianną Bujalską, która uciekła z robót przymusowych. W ten sposób uratował Esterze życie” – opisuje prof. Barbara Engelking swoje ustalenia.

Prof. Engelking przyznała się też na naszych łamach do pomyłki w przypadku pierwszej kwestii – przypisania sołtysowi Malinowskiemu handlowania z Esterą. „Ale to akurat w żaden sposób nie godzi w dobra osobiste Edwarda Malinowskiego ani jego bratanicy" – wyjaśnia Engelking.

W drugiej sprawie – wydania Żydów Niemcom – sprawa wygląda inaczej. Tutaj prof. Engelking powołuje się na relację Estery Drogickiej złożonej w Shoah Foundation w 1996 roku.

Przypomnijmy, że „Dalej jest noc” to ogromna, dwutomowa praca zbiorowa pokazująca zagładę Żydów na polskiej prowincji. Zarówno sama książka, jak i jej autorzy byli wielokrotnie atakowani przez polityków PiS i prorządowe media, które zarzucały historykom, że bezzasadnie i ze złej woli przypisują Polakom współudział w zabijaniu Żydów.

O sporach wokół „Dalej jest noc” OKO.press pisało wielokrotnie – m.in. tutaj oraz tutaj. Krytyki książki podjął się IPN, który zlecił podważenie jej tez badaczom zatrudnionym w tej instytucji.

Historycy murem za badaczami Zagłady

2 lutego stanowisko „w sprawie wolności badań naukowych” wyraził Komitet Nauk Historycznych PAN – jedno z najważniejszych (obok Polskiego Towarzystwa Historycznego) ciał wypowiadających się w imieniu środowiska historyków.

Zacytujmy jego fragment:

„Zakwestionowane w pozwie sądowym fragmenty książki (…) są wynikiem badań naukowych pani profesor Barbary Engelking. Nie oznacza to, że opublikowane wyniki tych badań są ex definitione wolne od błędów faktograficznych lub interpretacyjnych. Ich wskazywanie i podważanie musi się jednak odbywać zgodnie z tymi samymi wymogami, to jest na drodze naukowej, a nie prawnej.

W kulturze akademickiej nie do pomyślenia jest pozywanie autora, a w tym wypadku także dodatkowo redaktora publikacji naukowej i grożenie im sankcjami karnymi i finansowymi (100 tys. zł) za, zdecydowanie wykraczające poza zarzut sformułowany w pozwie, naruszenie »prawa do tożsamości i dumy narodowej«, »prawa do niezakłamanej historii II wojny światowej« czy »prawa do otrzymywania rzetelnych informacji z opłacanych z podatków badań naukowych«. Tego rodzaju działania muszą budzić najwyższe zaniepokojenie środowiska historycznego.

Zmierzają one do spowodowania tzw. efektu mrożącego, tj. zniechęcenia do podejmowania badań i otwartej dyskusji, a tym samym mogą mieć negatywny wpływ na badania historyczne i upowszechnianie wiedzy o historii”.

Pod stanowiskiem podpisał się przewodniczący KNH, prof. Tomasz Schramm z Uniwersytetu Adama Mickiewicza.

Dzień przed ogłoszeniem wyroku, 8 lutego, stanowisko zajęło też Polskie Towarzystwo Historyczne. Historycy ze stowarzyszenia z prawie stupięćdziesięcioletnią historią napisali: „Wolność prowadzenia badań naukowych jest fundamentem uprawiania historii. Polskie Towarzystwo Historyczne występuje zdecydowanie w obronie tej wolności i przeciwko wszystkiemu, co jej zagraża. Rozstrzyganie w sądach dyskusji, konfliktów i sporów powstałych w związku z publikacjami naukowymi niesie za sobą poważne zagrożenie dla tego fundamentu”.

Podobne oświadczenia wydały m.in. Żydowski Instytut Historyczny oraz dyrektor Muzeum POLIN.

"Moim zdaniem ten proces ma podłoże czysto polityczne" - mówił dla Onetu prof. Andrzej Paczkowski. "Takie kontrowersje badacze rozstrzygają między sobą: piszą do czasopism, publikują książki czy debatują o tym na konferencjach. Jeżeli ktoś idzie to sądu, to znaczy, że sytuacja wykroczyła poza sferę debaty naukowej".

Zainteresowanie na całym świecie

Sprawą zainteresowały się także międzynarodowe media. O tym, że wynik procesu może być ważny dla dalszych badań nad historią Zagłady, można było przeczytać w brytyjskim „Guardianie”. O sprawie napisały też m.in. amerykańskie NBC News czy izraelski „Ha-Arec”. O sprawie piszą też hiszpański dziennik „La Vanguardia” czy francuski „Liberation”.

Dziennikarze „New York Times’a” pojechali nawet do wsi Malinowo, aby napisać reportaż z miejsca, gdzie prawie 80 lat temu rozegrała się tragedia. Filomena Leszczyńska odmówiła rozmowy z dziennikarzami. Jej krewny wytłumaczył ją słabym zdrowiem. W tekście wypowiada się za to Maciej Świrski, prezes Reduty Dobrego Imienia. Twierdzi tam, że osobiście zainteresował Leszczyńską historią jej stryja w książce „Dalej jest noc” i pomógł pozwać redaktorów.

Reduta Dobrego Imienia ma walczyć o to, by o Polsce mówiło się jak najlepiej. Na razie osiągnęła efekt odwrotny od zamierzonego. W zagranicznych publikacjach pisze się przede wszystkim o tym, że wolność prowadzenia badań historycznych jest w Polsce zagrożona.

Udostępnij:

Jakub Szymczak

Dziennikarz OKO.press. Autor książki "Ja łebków nie dawałem. Procesy przed Żydowskim Sądem Społecznym" (Czarne, 2022). W OKO.press pisze o gospodarce i polityce społecznej.

Komentarze