0:00
0:00

0:00

"Zadaję niestety już tylko retoryczne pytanie: czy nie trzeba było za wszelką cenę zatrzymać transmisję wirusa z Wielkiej Brytanii w okresie świąteczno-noworocznym? Warto było wydać fundusze na testowanie wracających Polek i Polaków, zarządzić obowiązkową kwarantannę. Wtedy fala byłaby łagodniejsza a poluzowanie gospodarki bezpieczniejsze i uzasadnione" - mówi OKO.press prof. Maria Gańczak* epidemiolożka, kierowniczka Katedry Chorób Zakaźnych Collegium Medicum Uniwersytetu Zielonogórskiego i wiceprezydent Sekcji Kontroli Zakażeń Europejskiego Towarzystwa Zdrowia Publicznego.

Poniżej cała rozmowa.

Piotr Pacewicz, OKO.press: 8 listopada 2020 mówiła pani OKO.press, że epidemia wyrwała się spod kontroli. Tamtego dnia było 25 tys. dobowych zakażeń, teraz - w sobotę 13 marca ponad 21 tys. W poniedziałek 15 marca podano, że zajętych jest 2084 respiratorów, prawie dogoniliśmy listopadowy rekord (2149).

Prof. Maria Gańczak: Analogie się nasuwają, mamy trzecią falę COVID-19. I wtedy, i teraz ścigamy się z wirusem. Znowu zostaliśmy z tyłu, on jest wciąż krok przed nami, ale w odróżnieniu od jesiennej fali, mamy do dyspozycji potężną broń - skuteczne szczepionki.

Zaszczepiliśmy pierwszą dawką 2,9 mln osób, drugą 1,6 mln, w tym medyków, którzy mogą teraz leczyć bezpiecznie. Zaszczepiliśmy znaczną część seniorów, najbardziej narażonych na ciężkie powikłania COVID-19 i zgon.

Poza tym, przez te pięć miesięcy zakaziło się kilka milionów Polaków i Polek, według szacunków kilkakrotnie więcej niż wynikałoby z wykrytych 1,9 mln przypadków.

Orkiestra epidemii gra już inną melodię.

Czyli można szacować, że odporność zyskało może nawet 9-10 mln Polek i Polaków. Wtedy odczytała pani melodię COVID-19 jako marsz żałobny. Czy teraz zaczynamy panować nad epidemią?

Dobre pytanie. Żeby to ocenić cofnę się do genezy obecnej sytuacji, kiedy w okresie świąteczno-noworocznym około 100 tys. rodaków przyjechało do kraju z Wielkiej Brytanii. Mogło wówczas dochodzić do transmisji brytyjskiego wariantu B.1.1.7. Wiedzieliśmy od września 2020, że taka mutacja się pojawiła i że jest zdecydowanie bardziej transmisyjna.

Zatem należało albo testować tych, którzy pojawili się na granicy, albo - tak jak robi wiele krajów - wymagać od rodaków wykonania testu przed przyjazdem do kraju.

Ostatnie powroty odbywały się w pośpiechu, lotniska brytyjskie i polskie były przepełnione, panował chaos, brak było jakiejkolwiek kontroli już w kraju.

To był błąd, który mógł znacząco przyczynić się do powstania trzeciej fali epidemii w jej obecnym kształcie.

Według oficjalnych danych, mamy blisko 40 proc. zakażeń brytyjskim. Wierzy pani w te szacunki?

Na pewno co najmniej tyle. Spodziewam się, że kolejne tygodnie przyniosą wzrost odsetka wariantu B.1.1.7 w testowanych próbkach. Należy dodać, że oprócz Wielkiej Brytanii, również inne kraje europejskie, jak na przykład Dania czy Portugalia, już na początku roku obserwowały ekspansję brytyjskiej odmiany.

Na podstawie tempa transmisji w tych krajach można było przewidzieć jak potoczy się epidemia w Polsce. Już w lutym ostrzegaliśmy, że jeśli nie podejmiemy zdecydowanych działań, grozi nam trzecia fala ze szczytem w końcu marca, na początku kwietnia.

Rząd zdecydował się w lutym na poluzowanie obostrzeń, co było kolejną błędną decyzją. Mogę to podsumować tak: Nie mówcie, że was nie ostrzegano.

Teraz rząd reaguje zamykając kolejne województwa, już cztery. Daliśmy nawet tytuł "Warszawa pod epidemicznym kluczem".

Jednak przesadzony. To dobrze medialnie brzmi: "regionalne lockdowny", ale przypomnijmy sobie, na czym polegał lockdown na początku epidemii, w kwietniu 2020. Teraz to jedynie obostrzenia, wracamy do punktu wyjścia z początku lutego 2021.

Część supermarketu zamknięta, część otwarta.

Prawdziwy lockdown - taki jak w kwietniu 2020 - to ograniczenie do minimum kontaktów międzyludzkich, wychodzenie z domu tylko do pracy i w koniecznych sytuacjach, unikanie wszelkich spotkań.

Teraz można w każdej chwili pojechać do sąsiedniego powiatu, gdzie jest na przykład trzy razy wyższa zapadalność na SARS-Cov-2, a potem wrócić do siebie, będąc zakażonym i transmitować infekcję na kolejne osoby.

Rząd gasi pożary, ale zrobiono niewiele, żeby nie wybuchały, a na pewno nie musiały mieć aż takiego zasięgu. Wystarczyło wprowadzić rozsądną strategię, gdy ryzyko ognia stało się oczywiste.

W listopadzie mówiła pani, że rząd Morawieckiego stosuje de facto model szwedzki, ale bez typowego dla Szwedów poczucia obywatelskiej odpowiedzialności i dyscypliny oraz bez skandynawskiego zaufania do władz.

Kiedy w kraju X pojawia się wirus bardziej transmisyjny niż w twoim, to należy robić wszystko, by go powstrzymać na granicy. Tak mówią wszyscy eksperci w Polsce i na świecie. Nasze władze to zignorowały. Tak nie należy zarządzać epidemią.

Od końca stycznia wiemy, że bardziej transmisyjny wariant B.1.1.7 jest obecny w Polsce. Wówczas należało zrobić wszystko, aby ta kolejna fala była jak najmniejsza. Zamiast luzować obostrzenia i stwarzać nadzieję, że sytuacja się normalizuje, należało podejmować na szeroką skalę działania prewencyjne, jak np. obowiązkowe noszenie masek medycznych.

Dla przykładu w Niemczech jest obowiązek noszenia masek z filtrem FFP2 w komunikacji publicznej i w sklepach.

Taka maska kosztuje w Polsce w zestawach 2-2,5 zł.

Trzeba było też konsekwentnie egzekwować istniejące ograniczenia, w tym te dotyczące ograniczania kontaktów międzyludzkich.

A może pani profesor, jako specjalistka od epidemii, nie potrafi przyjąć innej perspektywy? Może trzeba było trochę poluzować, bo gospodarka i ludzie nie wytrzymywali lockdownu?

Zadaję niestety już tylko retoryczne pytanie: czy nie trzeba było za wszelką cenę zatrzymać transmisję wirusa z Wielkiej Brytanii w okresie świąteczno-noworocznym? Warto było wydać fundusze na testowanie wracających Polek i Polaków, zarządzić obowiązkową kwarantannę. Wtedy fala byłaby łagodniejsza a poluzowanie gospodarki bezpieczniejsze i uzasadnione.

Jako epidemiolog oceniam zjawiska zdrowotne na szczeblu populacji, ale także widzę ludzi w tych 450 przypadkach zgonów na COVID-19, o jakich poinformowano w weekend [340 w sobotę i 110 w niedzielę - red.].

To są czyjeś matki, żony, siostry, to nasi ojcowie, bracia, dziadkowie. Straszne osobiste dramaty. Wielu zgonów można było uniknąć. Prewencja, zamiast gaszenia pożarów.

Epidemiologiczną twarzą rządu jest prof. Andrzej Horban, jowialny pan, który lubi żartować i często się myli podając liczby. W jednej z rozmów ocenił, że osób w wieku 60+ jest w Polsce "około dwa miliony".

Przeczytaj także:

Komunikacja jest obok testowania i szczepień, kluczowym filarem zarządzania epidemią - to podkreślaliśmy 2 lutego na światowym zjeździe zakaźników i epidemiologów poświęconym COVID-19 (oczywiście online).

Wszelkie nadinterpretacje albo niedomówienia obniżają rangę komunikatów. Potrzebne są proste, rzetelne przekazy, bez protekcjonalnego czy patriarchalnego tonu, bez zbędnych dywagacji, podbudowane precyzyjnie podawanymi liczbami.

Świetna pod tym względem jest premier Nowej Zelandii Jacinda Ardern, która mówi owszem, emocjonalnie, ale konkretnie i w sposób w pełni zrozumiały. Macha przysłowiowym epidemicznym kijem, ale pokazuje marchewkę.

Prezydent USA Joe Biden także konkretnie obiecał, że chce wyszczepić wszystkich chętnych do końca maja, ale jasno powiedział, że nie zrobi tego bez pomocy obywateli. Chcecie mieć bezpieczne barbecue 4 lipca [Święto Niepodległości], to musicie się zaszczepić i namówić na to osoby niezdecydowane, pomóżcie w organizacji tego ogromnego przedsięwzięcia. Prosty komunikat, który działa na odbiorcę.

Pani konsekwentnie podkreśla, że robimy za mało testów na obecność wirusa. W liczbie testów na milion mieszkańców Polska jest na... 87. miejscu na świecie, z krajów UE za nami już tylko Bułgaria. W marcu liczba pozytywnych wyników sięgnęła 25 proc. przy zalecanych przez WHO 5 proc. Ale właściwie, po co szerzej testować? Może nam pani profesor objaśnić?

W obliczu brytyjskiego wariantu SARS-Cov-2 światowi eksperci z ECDC, czy WHO zalecają jeszcze szersze testowanie i sekwencjonowanie genomu wirusa, żeby jak najszybciej wykryć nową mutację.

Im wcześniej wykryjemy osobę zakażoną wariantem B.1.1.7, tym szybciej możemy wyłapać jej kontakty i skierować narażone osoby na kwarantannę, co ograniczy dalszą transmisję. Na początku epidemii, kiedy zakażeń było mało, pracownicy Sanepidu dzwonili do "pozytywnej osoby", ustalali listę jej kontaktów, potem sprawdzali te kontakty.

Od września 2020 testujemy de facto tylko osoby objawowe, które się zgłoszą do POZ. Testując w ten sposób tracimy możliwość kontroli nad rozwojem epidemii.

Porównanie z drugą falą pokazuje ciekawe zróżnicowanie. Liczba aktywnych przypadków wynosi blisko 300 tys., czyli ledwie 68 proc. rekordu z listopada. Liczba hospitalizacji (20 tys.) to już 88 proc., a zajętych respiratorów jest 2084, aż 98 proc. Za to zgonów jest mniej, średnia ostatniego tygodnia (270) to tylko 54 proc. rekordowej średniej w listopadzie.

Z optymizmem w sprawie umieralności bym poczekała, bo zgony są przesunięte w czasie o dwa, trzy tygodnie w stosunku do zachorowań na COVID-19 i hospitalizacji.

Inna rzecz, że skoro mamy coraz więcej zaszczepionych osób starszych, to one rzadziej trafiają do szpitala. Przypomnę, że około 15 proc. chorych na COVID-19 w wieku 80 plus nie przeżywa choroby. Teraz obserwujemy, że hospitalizowane są młodsze roczniki.

Rząd podaje, że średnia wieku spadła do 62 lat.

Właśnie, a śmiertelność jest skorelowana z wiekiem. 65-latek, nawet z wielochorobowością i otyły jest zagrożony śmiercią w mniejszym stopniu niż 80-latek w takim samym stanie. Niestety z drugiej strony, ryzyko zgonu przy zakażeniu brytyjskim wariantem wirusa jest wyższe niż w przypadku „starego” wariantu D614G.

Co dalej? Szczyt jest jeszcze przed nami?

Wszyscy specjaliści tak uważają.

Miękkie obostrzenia wprowadzane regionalnie mogą nie wystarczyć. Szczepienia będą nadal hamować zakażenia wśród seniorów, ale teraz zakażają się głównie młodsi ludzie.

Ostatnie pytanie, aż się boję. Czy nowe odmiany wirusa, nie tylko brytyjska, nie okażą się odporne na nasze szczepionki. To by była katastrofa.

Na razie wiemy, że trzy szczepionki stosowane w Polsce [Pfizera, Moderny i AstraZeneca - red.] chronią nas przed ciężkim przebiegiem COVID-19 wywołanym przez brytyjski wariant SARS-Cov-2. Ale wstępne wyniki badań wskazują, że kolejne szczepionki np. firmy Novavax w przypadku wariantu południowoafrykańskiego mają skuteczność mniejszą o kilkanaście procent.

Rzeczywiście, są obawy, że wirus będzie omijał nasze mechanizmy obronne, grożą nam kolejne mutacje o dużej transmisyjności i zwiększonym ryzyku zgonu na COVID-19, wobec których szczepionki będą mniej skuteczne a ryzyko reinfekcji znaczące.

Nie wiemy, na ile szczepienia chronią przed zakażeniem SARS-Cov-2 [czego nie należy mylić z ochroną przed ciężkim przebiegiem choroby - red.]. Doniesiono, że taki korzystny scenariusz ma miejsce w przypadku szczepionki firmy Pfizer. Czy podobnie będzie z innymi szczepionkami? Musimy poczekać na wyniki badań.

Wirus nas może przechytrzyć? To najczarniejszy scenariusz?

Po prostu ścigamy się z wirusem. Im szybciej wyszczepimy dużą część społeczeństwa, tym większa szansa na poprawę sytuacji. Ale musimy pamiętać, że to jest epidemia o zasięgu globalnym i konieczna jest globalna mobilizacja.

Ale te nowe odmiany, które ominą szczepionki?

Proszę zrozumieć, że w wyniku szczepień, wirus ma mniej okazji do mutacji. On mutuje tylko w naszych organizmach. A zatem szczepmy, szczepmy i jeszcze raz szczepmy.

*Prof. Maria Gańczakepidemiolożka, specjalistka chorób zakaźnych, nauczycielka akademicka, kierowniczka Katedry Chorób Zakaźnych Collegium Medicum Uniwersytetu Zielonogórskiego. Wiceprezydent Sekcji Kontroli Zakażeń Europejskiego Towarzystwa Zdrowia Publicznego. Autorka i współautorka podręczników akademickich oraz ponad 150 publikacji naukowych w prestiżowych czasopismach medycznych, recenzent WHO i ECDC. Stażystka w Karolinska Institutet w Sztokholmie, United Arab Emirates University w Al Ain oraz University of British Columbia w Vancouver; współpracuje z Institute Pasteur w Paryżu, London School of Hygiene and Tropical Medicine w Londynie i Academisch Ziekenhuis w Groningen.

;
Na zdjęciu Piotr Pacewicz
Piotr Pacewicz

Założyciel i redaktor naczelny OKO.press (2016-2024), od czerwca 2024 redaktor i prezes zarządu Fundacji Ośrodek Kontroli Obywatelskiej OKO. Redaktor podziemnego „Tygodnika Mazowsze” (1982–1989), przy Okrągłym Stole sekretarz Bronisława Geremka. Współzakładał „Wyborczą”, jej wicenaczelny (1995–2010). Współtworzył akcje: „Rodzić po ludzku”, „Szkoła z klasą”, „Polska biega”. Autor książek "Psychologiczna analiza rewolucji społecznej", "Zakazane miłości. Seksualność i inne tabu" (z Martą Konarzewską); "Pociąg osobowy".

Komentarze