0:00
0:00

0:00

Prawa autorskie: Dawid ZuchowiczDawid Zuchowicz

"Polska coraz dalej odchodzi od kanonu demokratycznego wychowania, coraz bardziej oddala się od tradycji Oświecenia. Tym razem nie dzieje się to w wyniku agresji obcych totalitaryzmów – tym razem są to rany zadane samemu sobie" - mówi OKO.press prof. Jan Grabowski, wybitny historyk i badacz Zagłady Żydów.

Rozmawiamy z nim o budowie alternatywnej historii przez obóz władzy i rosnącym wpływie skrajnej prawicy, która steruje polskimi instytucjami "kontroli pamięci".

"Ogromną odpowiedzialnością obarczam poprzednie ekipy, które oddały tą całą godnościowo-historyczną sferę na własność nacjonalistom" - mówi Grabowski. "Teraz wszyscy ponosimy konsekwencje tej krótkowzroczności, nieudolności, czy też zaniedbania". [restrict_content paragrafy="3"]

Adam Leszczyński: Uczestniczy pan w dwóch procesach sądowych z „Redutą Dobrego Imienia”. W obu wypadkach dotyczy to tego, co mówił pan i pisał o historii Polski, zwłaszcza o stosunkach polsko-żydowskich. O co w nich chodzi?

prof. Jan Grabowski*: W obu procesach stawka jest wysoka. Nie chodzi tu ani o mnie, ani o ten czy inny tekst naukowy, który swego czasu opublikowałem. Chodzi o to, czy polskim historykom będzie nadal wolno pisać na tematy trudne i bolesne, czy też będą musieli wtórować autorytarnej władzy w opowiadaniu ładnych, lecz przekłamanych bajek o polskiej historii. Wystarczy zresztą spojrzeć na Rosję, żeby zobaczyć jak szybko i skutecznie można historyków wystraszyć i zakneblować.

Jeden proces wytoczyłem „Reducie”, ponieważ usiłowała spowodować zwolnienie mnie z pracy na Uniwersytecie w Ottawie, rozpowszechniając kłamstwa i pomówienia na mój temat. Listy przesłane przez Redutę i jej zwolenników do władz mojej uczelni (napisane straszną angielszczyzną) zamierzam niebawem ogłosić drukiem, bo warto, żeby amerykańscy czytelnicy dowiedzieli się, na czym polega polska polityka historyczna.

Drugi proces, inicjowany, inspirowany i finansowany przez „Redutę” został wytoczony przeciw prof. Barbarze Engelking jako autorce jednego z rozdziałów książki „Dalej jest noc”. Mnie pozwano niejako „dla towarzystwa”, jako współredaktora tej książki. Pozew został złożony przez bratanicę pewnego sołtysa, o którego współpracy z Niemcami prof. Engelking napisała jeden kilkuzdaniowy akapit. Za pozywającą nas krewną nieżyjącego sołtysa stoi jednak „Reduta” – o czym publicznie i wielokrotnie zapewniał Maciej Świrski, prezes tej organizacji. Jak twierdzi pan Świrski, „ich ludzie” uważnie przestudiowali dwutomową publikację, znaleźli „przekłamania” i przystąpili do dzieła. Nie chcę tu wchodzić w szczegóły, ale w wypadku ataku na zawodowych historyków (a w obu wypadkach właśnie z nim mamy do czynienia), lepiej jest znać dobrze historię. W wypadku „Reduty” i jej akolitów o znajomości historii nie ma jednak mowy.

Przypomnijmy: w drugim procesie chodzi o książkę „Dalej jest noc”, przełomowe opracowanie pokazujące stosunki polsko-żydowskie na ziemiach okupowanej Polski i zarazem skalę polskiego współudziału w Zagładzie. Książkę atakował mocno rząd PiS.

Istotnie, mnie oraz wszystkich współautorów tej książki (a jest to zbiorowy wysiłek dziewięciorga badaczy), spotkał wątpliwy zaszczyt znalezienia się na linii strzału najwyższych władz partyjnych i państwowych, jak to mówiono w epoce minionej. Wracam tu raz jeszcze do podstawowej sprawy: jesteśmy świadkami skoncentrowanego ataku państwa na naukę. Nie chodzi tu o losy takiego czy innego historyka, lecz o władzę nad polską przeszłością. Nie mogę się oprzeć pokusie, by nie zacytować tak bardzo nadużywanego cytatu z Orwella: „who controls the past, controls the present” (kto kontroluje przeszłość, ten ma władzę nad teraźniejszością — przyp. red.).

Polscy nacjonaliści, skrajna prawica, chcą dziś w Polsce sprawować rząd dusz, a zakneblowanie niezależnych historyków jest jednym z ważnych etapów do osiągnięcia tego celu.

Mówimy dziś wiele o zniszczeniu niezależności sądownictwa, o ataku na niezależność prasy. I słusznie, trzeba bić na alarm. Nie mam wątpliwości, że atak na niezależnych historyków jest częścią tego samego planu. Kilka dni temu „Reduta” dostała od polskiego państwa, z pieniędzy podatników, pół miliona złotych na wsparcie swojej działalności. IPN, funkcjonujący w ramach tego samego schematu, pobiera z kasy państwa kilkaset milionów złotych rocznie.

A w dopiero co ogłoszonym programie PiS czytamy, że „jedynymi kryteriami kształtującymi naukę mogą być kryteria merytoryczne oraz etyczne, w uzasadnionych przypadkach także kryterium racji stanu”. Trudno o bardziej klarowne przedstawienie totalitarnych i zamordystycznych dążeń ekipy rządzącej w sferze nauki.

Nie trzeba wielkiej przenikliwości, żeby zrozumieć, że w pierwszym rzędzie to właśnie badania nad Zagładą staną się zakładnikami „polskiej racji stanu” – a jak to pojęcie interpretują nacjonaliści, to już świetnie wiemy. Do niedefiniowanych, ale groźnych pojęć dochodzi też coraz częściej przywoływana „wspólnota narodowa”. Nie wiadomo dokładnie co to takiego (dla historyka XX wieku asocjacja w niemiecką „Volksgemeinschaft” wręcz się narzuca), ale wiadomo, że może to być kolejny termin wykluczający. Pół biedy jak senator Grzegorz Bierecki chce: „doprowadzić do oczyszczenia Polski z ludzi, którzy nie są godni należeć do naszej wspólnoty narodowej". Można założyć, że senator nie wie, o czym mówi. Gorzej, jak tego rodzaju rzeczy wypowiada Andrzej Nowak, profesor historii na UJ, człowiek, który powinien wiedzieć, że za słowami mogą postępować czyny, a te mogą ranić.

Mówiąc o mnie i o innych badaczach zajmujących się historią Zagłady prof. Nowak raczył zauważyć: „Historia, którą uprawia grupa nazywająca się »Nową Szkołą Holokaustu« jest narracją bardzo silnie motywowaną pewnymi emocjami. Emocjami, które nazwałbym po prostu jednym słowem – nienawiścią do polskiej wspólnoty narodowej”. Jak można tak mówić?! Tego rodzaju słowa, w połączeniu z nagonką prowadzoną na „niewygodnych” historyków w państwowych i prawicowych mediach mogą mieć przykre i bardzo wymierne konsekwencje.

Wracając do nadchodzących procesów. „Reduta Obrony Dobrego Imienia” powołała przeciwko mnie swoich ekspertów. Są to m.in. dr. Marek Chodakiewicz, który ostatnio dał się poznać jako specjalista od walki z homoseksualistami, dr. Piotr Gontarczyk, lepiej znany z wojny podjazdowej przeciwko Lechowi Wałęsie oraz Jakub Kumoch, ambasador RP w Bernie, którego kompetencje w dziedzinie badań nad historią Holokaustu są mi nieznane. Niedawno odbyłem dłuższe spotkanie z Deborą Lipstadt, jedną z najwybitniejszych znawczyń antysemityzmu i osobą głęboko zaangażowaną w obronę niezależności badań historycznych. Profesor Lipstadt obiecała pojawić się w Warszawie na procesie.

Prof. Deborah Lipstadt to sławna na całym świecie amerykańska historyczka, specjalistka od walki z zaprzeczaniem Zagładzie (czyli od tzw. denializmu). Jej obecność na procesie gwarantuje, że napisze o nim międzynarodowa prasa. Spodziewa się pan międzynarodowego oddźwięku?

Jak już wspomniałem, rozprawa z polskimi historykami, atak na wolność badań historycznych, to sprawy, które mają wymiar większy niż nasze polskie podwórko. A wobec tego, że celem ataku stała się wolność badań nad historią Holokaustu – jedynego fragmentu polskiej historii, który kogokolwiek tak naprawdę zagranicą obchodzi – to oddźwięk procesów w świecie będzie szeroki. Na Zachodzie, w środowisku światowych historyków to, co się dzieje wokół niewielkiej grupy moich kolegów i koleżanek, współautorów książki „Dalej jest noc”, jest widziane jednoznacznie - jako forma brutalnego ataku państwa na niezależność badań naukowych. Odpowiadając na pana pytanie: to, co się dzieje w Polsce, przejdzie do historii badań nad Zagładą w podobny sposób jak przeszła do nich sprawa Deborah Lipstadt z Davidem Irvingiem [znanym negacjonistą Zagłady]. Nie mam wątpliwości, że tak będzie.

Wszystko więc idzie trybem znanym w naszej ojczyźnie. Kiedy możemy spodziewać się rozprawy?

Pod koniec roku powinny odbyć się rozprawy w obu procesach.

Uważa pan, że proces jest pomyślany jako nauczka albo próba zastraszenia innych polskich badaczy, którzy tą tematyką się zajmują?

Nie muszę się domyślać. Wystarczy sięgnąć do przemówienia premiera Mateusza Morawieckiego. 27 czerwca 2018 roku powiedział - to było wtedy, kiedy rząd dekryminalizował ustawę o Holokauście i pod naciskiem świata wycofał się z sankcji karnych dla historyków — że, cytuję, „ci, którzy mówią, że polski naród ponosi odpowiedzialność za zbrodnie II wojny światowej, powinni być w więzieniu”. Dodał jednak: „Musimy jednak pamiętać, jakie są realia międzynarodowe”. Dalej premier Morawiecki zapewniał, że ludziom, którzy występują przeciwko polskiej racji stanu, będą grozić rujnujące pozwy cywilne. I to się właśnie dzieje. Nie jest to dziełem przypadku, to fragment polityki państwa. Czy tę politykę robi sama władza, czy blisko z nią powiązane stowarzyszenia - takie jak choćby „Reduta” - to sprawa mniej istotna. Trzeba wykazywać szalenie dużo złej woli, żeby nie widzieć naszego procesu w kontekście polityki, która została niejako zaanonsowana znacznie wcześniej przez premiera.

Jak pan z tej perspektywy ocenia stan polskiej debaty o historii po czterech latach rządów PiS? Mieliśmy huczne obchody powstania warszawskiego, sierpniowy marsz nacjonalistów, wielką międzynarodową imprezę na 1 września.

Mówiąc krótko: to, co było nie do pomyślenia jeszcze cztery lata temu, teraz stało się normą.

Władza promuje historię alternatywną, która daje nacjonalizmowi polskiemu legitymizację w historii naszej cywilizacji i w dziejach Polski.

To było widoczne podczas składania hołdu Brygadzie Świętokrzyskiej NSZ przez Morawieckiego na wiosnę 2018 roku. Równocześnie władza przejęła etos AK, zmieniając jego wymowę na nacjonalistyczną modłę.

Łatwość z jaką radykalna prawica zawłaszcza symbole narodowe jest rzeczą zatrważającą. Czy komuś z nas, jeszcze parę lat temu, przyszłoby do głowy, że nasza „pewka” stanie się znakiem rozpoznawczym faszyzujących kiboli?

Apropriacja symboli obecnej władzy jednak nie wystarcza. W miejsce walki podziemnej prowadzonej przez Armię Krajową, w miejsce etosu polskiego państwa podziemnego, promowany jest dziś kult NSZ, Brygady Świętokrzyskiej i „żołnierzy wyklętych”. Jest to próba budowania historii alternatywnej, a towarzyszy temu chęć podważenia autorytetów naukowych i zastąpienia ich ludźmi z PIS-owskiego awansu.

Wszystko to razem stanowi dla nas wszystkich bezpośrednie i wielkie zagrożenie.

Nacjonalistyczny tryumfalizm, prymitywna i symplistyczna wizja własnych dziejów już dziś są strawą codzienną polskich uczniów. A za kilka lat ci właśnie uczniowie będą głosować w wyborach powszechnych.

Polska coraz dalej odchodzi od kanonu demokratycznego wychowania, coraz bardziej oddala się od tradycji Oświecenia. Tym razem nie dzieje się to w wyniku agresji obcych totalitaryzmów – tym razem są to rany zadane samemu sobie.

Czy można się pokusić o próbę opisania zmian w kategoriach instytucjonalnych? PiS stworzył wiele instytucji zajmujących się historią albo uprawiających politykę historyczną.

Jeżeli chodzi o instytucje „kontroli pamięci” – bo o nich mówię – to PiS zrobił bardzo niewiele, jeżeli chodzi o oryginalne, nowe rozwiązania. Nacjonaliści po prostu wyposażyli niektóre instytucje w zęby, dali im wielkie środki oraz przyzwolenie na działania. W pierwszym rzędzie chodzi o IPN, kierowany dziś przez prawicowych radykałów, wyposażonych rzeczywiście w ogromne środki pochodzące z budżetu.

Rozwijają się też inne instytucje, takie jak np. mało komu znany Instytut Pileckiego - który jest klonem IPN, również finansowanym z budżetowych środków i który lojalnie realizuje linię partyjną w dziedzinie historii, a wkrótce otworzy swoją siedzibę w Niemczech.

Nie wspominam już o specjalnych komórkach MSZ, prowadzących nacjonalistyczny „Kulturkampf” poza granicami Polski. Organizacji, które realizują tę nieszczęsną „politykę historyczną” jest zresztą więcej. Niedawno się dowiedziałem, że mojego wyrzucenia z pracy w Ottawie domagała się również niejaka „Polish Media Issues”. Nie miałem pojęcia co to za organizacja, ale dowiedziałem się, że jej założycielowi medal zasługi wręczył kilka lat temu Grzegorz Schetyna, ówczesny szef MSZ.

Dlatego ogromną odpowiedzialnością obarczam poprzednie ekipy, które oddały tą całą godnościowo-historyczną sferę na własność nacjonalistom. Teraz wszyscy ponosimy konsekwencje tej krótkowzroczności, nieudolności, czy też zaniedbania.

Wyobraźmy sobie, że opozycja wygrywa wybory. Co powinna zrobić w tej sferze?

IPN trzeba zamknąć. W obecnym kształcie jest to niereformowalna instytucja, która trwale rani i uszkadza polską świadomość historyczną. Archiwa IPN powinno się zachować, ale całą resztę należy po prostu zamknąć. To stosunkowo najprostszy i najbardziej oczywisty krok.

Potem czeka nas wielka praca u podstaw - należałoby zmienić programy szkolne, położyć wielki nacisk na edukację wielokulturową. Można zamknąć IPN, ale naprawienie strat wyrządzonych w tej dziedzinie przez PiS potrwa lata. To wielki wysiłek. Moim postulatem jest jak najszybsza ewakuacja państwa z uprawiania historii oraz położenie nacisku na edukację służącą tolerancji.

rozmawiał Adam Leszczyński

*Prof. Jan Grabowski (ur. 1962 r.), historyk, pracuje na uniwersytecie w Ottawie oraz w Centrum Badań nad Zagładą Żydów PAN. Badacz Holocaustu, autor lub współautor m.in. książek „»Ja tego Żyda znam!«. Szantażowanie Żydów w Warszawie, 1939-1943”, Warszawa 2004, „Zarys krajobrazu. Wieś polska wobec zagłady Żydów 1942-1945”, Warszawa 2011, „Klucze i kasa. O mieniu żydowskim w Polsce pod okupacją niemiecką i we wczesnych latach powojennych, 1939-1950”, Warszawa 2014

;

Udostępnij:

Adam Leszczyński

Dziennikarz OKO.press, historyk i socjolog, profesor Uniwersytetu SWPS w Warszawie.

Komentarze