0:000:00

0:00

"Władza cynicznie żongluje argumentem, że wszystko działa normalnie. A opozycja, która gładko łyknęła myśl o tym 'stanie epidemii' i nawet nie sięgnęła do ustawy o stanie klęski żywiołowej z 2002 roku bardzo pogrzeszyła. To było jej zadanie - wskazać palcem, gdzie co jest napisane" - mówi OKO.press prof. Ewa Łętowska, pierwsza Rzecznik Praw Obywatelskich w Polsce (1988-1992), sędzia NSA (1999-2002) i Trybunału Konstytucyjnego (2002-2011).

W piątek 20 marca 2020 stan zagrożenia epidemicznego zmieniono ustawą w stan epidemii. Oba rozwiązania nie są znane polskiej Konstytucji. W debacie publicznej najczęściej skupiamy się na kwestii wyborów. Ogłoszenie stanu klęski żywiołowej lub stanu wyjątkowego wiązałoby się bowiem z przesunięciem ich daty. PiS nie akceptuje takiego scenariusza (Kaczyński: wybory pomimo epidemii).

W rozmowie z OKO.press prof. Ewa Łętowska komentuje argumenty obozu władzy. Wybitna prawniczka zwraca jednak uwagę, że kwestia wyborów to nie jedyny powód, dla którego władza wzdraga się przed wprowadzeniem stanu klęski żywiołowej. Ustawa regulująca ten stan przewiduje przyznanie szerokich kompetencji organom samorządowym, co z pewnością jest nie w smak centralistycznie nastawionej partii rządzącej. Kolejnym punktem zapalnym może być kwestia odszkodowań od Skarbu Państwa, które byłyby możliwe do wyegzekwowania jedynie w przypadku poprawnie ogłoszonego stanu nadzwyczajnego.

Dominika Sitnicka, OKO.press: Jarosław Kaczyński powiedział w sobotę, że nie zachodzą przesłanki konstytucyjne do tego, by przełożyć datę wyborów. A władza przecież Konstytucji przestrzega.

Prof. Ewa Łętowska: Kilka tygodni temu powiedziałabym elegancko, że prawdopodobnie jest źle poinformowany. W tej chwili powiem wprost:

niezdolność zrozumienia co się widzi.

Jeżeli ktokolwiek obserwuje to, co się dzieje na ulicach, w szkołach, pocztach, bankach w służbie zdrowia, transporcie i twierdzi, że wszystko funkcjonuje „normalnie”, to gratuluję ostrości spojrzenia lub umiejętności oceny. W sposób oczywisty zachodzą przesłanki do wprowadzenia jednego ze stanów nadzwyczajnych. One zachodziły już w momencie, w którym podejmowano tak zwaną ustawę wirusową, w czym się kompletnie nie połapała opozycja.

Stan nadzwyczajny wprowadza się wtedy, kiedy są trudności w funkcjonowaniu państwa. W zależności od ich rodzaju wprowadza się jeden z trzech stanów, które wyliczone są w konstytucji wg [art. 228 Konstytucji RP to: stan wojenny, stan wyjątkowy lub stan klęski żywiołowej - red.]. Nie można wykreować sobie czegoś innego tak, jak tutaj usiłuje się robić. Najpierw należy przynajmniej sprawdzić, czy nie ma przesłanek do któregoś z tych stanów, które są już w konstytucji opisane. Oprócz tego istnieją również cztery ustawy szczegółowe dotyczące tych kwestii. To między innymi ustawa o stanie klęski żywiołowej z 2002 roku.

Art. 228.

  1. W sytuacjach szczególnych zagrożeń, jeżeli zwykłe środki konstytucyjne są niewystarczające, może zostać wprowadzony odpowiedni stan nadzwyczajny: stan wojenny, stan wyjątkowy lub stan klęski żywiołowej.
  2. Stan nadzwyczajny może być wprowadzony tylko na podstawie ustawy, w drodze rozporządzenia, które podlega dodatkowemu podaniu do publicznej wiadomości.
  3. Zasady działania organów władzy publicznej oraz zakres, w jakim mogą zostać ograniczone wolności i prawa człowieka i obywatela w czasie poszczególnych stanów nadzwyczajnych, określa ustawa.
  4. Ustawa może określić podstawy, zakres i tryb wyrównywania strat majątkowych wynikających z ograniczenia w czasie stanu nadzwyczajnego wolności i praw człowieka i obywatela.
  5. Działania podjęte w wyniku wprowadzenia stanu nadzwyczajnego muszą odpowiadać stopniowi zagrożenia i powinny zmierzać do jak najszybszego przywrócenia normalnego funkcjonowania państwa.
  6. W czasie stanu nadzwyczajnego nie mogą być zmienione: Konstytucja, ordynacje wyborcze do Sejmu, Senatu i organów samorządu terytorialnego, ustawa o wyborze Prezydenta Rzeczypospolitej oraz ustawy o stanach nadzwyczajnych.
  7. W czasie stanu nadzwyczajnego oraz w ciągu 90 dni po jego zakończeniu nie może być skrócona kadencja Sejmu, przeprowadzane referendum ogólnokrajowe, nie mogą być przeprowadzane wybory do Sejmu, Senatu, organów samorządu terytorialnego oraz wybory Prezydenta Rzeczypospolitej, a kadencje tych organów ulegają odpowiedniemu przedłużeniu. Wybory do organów samorządu terytorialnego są możliwe tylko tam, gdzie nie został wprowadzony stan nadzwyczajny.

Art. 232.

W celu zapobieżenia skutkom katastrof naturalnych lub awarii technicznych noszących znamiona klęski żywiołowej oraz w celu ich usunięcia Rada Ministrów może wprowadzić na czas oznaczony, nie dłuższy niż 30 dni, stan klęski żywiołowej na części albo na całym terytorium państwa. Przedłużenie tego stanu może nastąpić za zgodą Sejmu.

Dlaczego rząd nie ogłasza zatem stanu klęski żywiołowej? Czego się obawia w ustawie z 2002 roku? Poza odłożeniem wyborów rzecz jasna.

Przyczyna jest bardzo prosta. Otóż ta ustawa z 2002 roku, która rozwija konstytucyjną ideę stanu nadzwyczajnego w postaci klęski żywiołowej, wyraźnie jest pomyślana jako akt, który w poważnym stopniu przekazuje kompetencje organom lokalnym, aby mogły szybko i zdecydowanie działać na miejscu. No i zakłada ścisłą współpracę centrali z tymi organami.

W tej chwili obserwujemy w Polsce, że podejmowane są jakieś decyzje na szczeblu centralnym i widać, że kłopoty wynikają później ze szczebla realizacyjnego, na niższych szczeblach. Jesteśmy świadkami tego, że samorządy chcą w tej chwili działać lokalnie, ale nie mają do tego odpowiedniego umocowania.

U nas dzisiaj wszystko dzieje się na szczeblu centralnym. Obecna władza samorządów nie kocha, tak samo jak nie kocha NGO-sów i wszystkich organów niezależnych od siebie. I ta władza nie chce wprowadzania stanu klęski żywiołowej, dlatego że wtedy organy terenowe za bardzo umocowałyby się do działań nadzwyczajnych.

Wydaje mi się, że właśnie siatka powiązań poniżej szczebla centralnego jest tym, czego nam najbardziej brakuje.

Czyli tzw. ustawa wirusowa od początku była wpuszczaniem w maliny?

Jeżeli konstytucja mówi o trzech stanach nadzwyczajnych i jeżeli istnieją już ustawy, które takie stany regulują, to jest tylko jeden prawidłowy scenariusz działania.

Trzeba wziąć te ustawy, kartkę papieru i przeanalizować punkt po punkcie, co się nam w realu już zrealizowało, a co nie i ocenić który stan tu pasuje.

Czy przesłanki zawarte w ustawie jego dotyczącej zostały spełnione. Jeżeli po takiej analizie uznalibyśmy, że te ustawowe ramy, które dotyczą trzech stanów wyjątkowych (te ramy sa przy tym bardzo elastyczne!), są z jakichś powodów niewystarczające, to wtedy dopiero można się zastanawiać nad formułowaniem dodatkowym uprawnień i nowych kompetencji Coś takiego trzeba jednak udowodnić. Nikt tego nie zrobił.

Uważam, że opozycja, która gładko łyknęła myśl o tym „stanie epidemii” i nawet nie sięgnęła do ustaw z 2002 roku w celu zastanowienia się na ich hipotezami i możliwościami - tutaj bardzo pogrzeszyła. To było jej zadanie - wskazać palcem, gdzie co jest napisane.

Ale politycy straszą, że wprowadzenie stanu nadzwyczajnego doprowadzi do ograniczenia praw obywatelskich.

Przepraszam bardzo, już mamy ograniczone prawa obywatelskie.

W ustawach o stanach nadzwyczajnych ograniczenia są przedmiotowo wymienione, co nie znaczy, że trzeba każde ograniczenie wprowadzać. Trzeba wprowadzać ograniczenia proporcjonalnie i o tym mówi sama konstytucja.

Czyli nie jest tak, że jak ogłaszamy stan nadzwyczajny to z automatu ograniczamy wszystkie prawa i wolności jednostki, na ograniczanie których ta ustawa zezwala.

Nie. Ograniczamy o tyle, o ile to jest konieczne dla danej sytuacji. To po prostu mylenie możliwości, jakie daje ta ustawa z koniecznością ich wykorzystania. I to się nie mówi „ograniczymy prawo zgromadzeń”. Tylko wprowadza rygor np. zakazu przebywania gdzieś, albo w jakieś grupie. To jest ograniczenie prawa zgromadzania się, ale napisane „od innej strony”, od strony stanu jaki chce się osiągnąć. Ten argument że „nie wprowadzamy stanu nadzwyczajnego, bo to musi ograniczyć prawa i wolności” polega chyba na tym, że oni uważają, że ograniczenie polega na wykreowaniu ograniczenia w tekście prawa.

A jak robi się to faktycznie, ale bez nazwania rzeczy w prawie, to ma świadczyć o tym, że ograniczenia nie ma.

Jest jeden problem. Ze stanami nadzwyczajnymi związana jest kwestia odszkodowań. Mamy przepisy (też z 2002 roku), które mówią o rekompensacie z powodu wprowadzenia ograniczeń w zakresie praw i wolności jednostki. To automatycznie wyłącza stosowanie skądinąd obowiązujących „normalnie” przepisów prawa cywilnego zakładających pełne naprawienia szkód wyrządzonych przez władzę. Dlaczego? Bo wprowadzenie ograniczeń z uwagi na stan nadzwyczajny jest rezultatem działalności zgodnej z prawem. Te szczególne, niekodeksowe przepisy mówią, w jakim rozmiarze odszkodowanie, gdzie się zgłasza stosowny wniosek, jak się go rozpatruje, w jakim terminie.

Jeżeli pomimo istnienia przesłanek, nie wprowadza się stanu nadzwyczajnego, to się omija tę możliwość przewidzianych przez prawo rekompensat. To może być kolejna przyczyna tej niechęci do wprowadzania takiego rozwiązania.

Ale jeżeli szkoda została wyrządzona, to można iść do sądu i domagać się naprawienia według przepisów kodeksu cywilnego?

Nieprawda. Bo wedle przepisów kodeksu cywilnego w takich wypadkach, z jakim mamy w tej chwili do czynienia, wyrządzenie szkody musiałoby być poprzedzone stwierdzeniem bezprawności aktu, który ten stan wprowadził, czyli tej ustawy o wirusach.

A kto ma niby to sprawdzić? Może Trybunał Konstytucyjny?

A jeżeli TK nawet by to sprawdził i nawet stwierdził niekonstytucyjność, to w takim wypadku poszkodowany musi wykazać związek przyczynowy pomiędzy wprowadzeniem tego aktu, a konkretnie doznaną szkodą, np. zamknięciem biznesu. I kodeks cywilny pozwala na rekompensatę utraconego zysku. Przecież to jest kompletnie nierealne tak samo wykazanie związku przyczynowego i jak liczenie na pełną rekompensatę, czy pójście z tym wszystkim na drogę sadową.

Kolejny przykład cynizmu w żonglowaniu argumentem, że wszystko działa normalnie.

Ta rekompensata z ustawy z 2002 roku jest umiarkowana, ograniczona swoim rozmiarem, ale jest przez prawo przewidziana i tryb możliwy do realizacji. Natomiast ta sytuacja, z którą mamy w tej chwili do czynienia, to jest sytuacja, w której odsyła nas się do kompletnie iluzorycznej możliwości mającej swoją normatywną podstawę w kodeksie cywilnym.

Otóż ja twierdzę z całą odpowiedzialnością - to jest nie do zrealizowania, to łudzenie mirażami.

Jest wreszcie wątek, który wysuwa się na pierwszy plan. Utrzymanie za wszelką cenę daty wyborów. Sędzia Wiesław Kozielewicz, były szef PKW twierdzi, że wybory da się przeprowadzić, że nie ma żadnego formalnego zakazu prowadzenia kampanii, czy ograniczenia praw wyborczych.

To są zdumiewające wypowiedzi. Przepraszam bardzo, ale to nie jest tak, że rzeczywistość, która jest wykreowana przez przepisy z założenia nie ma żadnego związku z rzeczywistością faktyczną.

Owszem, nie ma zakazów w prawie, co podkreślał sędzia Kozielewicz, ale faktyczne ograniczenia są ogromne. Już nie mówię o tym, że władze zachęcają do pozostawania w domu, co pozostaje w jawnej sprzeczności z prowadzeniem jakiejkolwiek działalności publicznej, chociażby polegającej na zbieraniu podpisów.

Po prostu nie można argumentować, że skoro w ustawie, w przepisach nie wprowadzono jakichś zakazów, czy ograniczeń, to okoliczności faktyczne, które uniemożliwiają korzystanie z praw wyborczych, są zupełnie obojętne. Jest wręcz przeciwnie.

Cała znana mi literatura dotycząca wyborów i stanów nadzwyczajnych mówi : wybory to jest problem równych zasad gry dla wszystkich. W tej chwili nie ma równych zasad gry dla wszystkich. Niektórych rodzajów działalności nie można prowadzić w ogóle, a niektóre rodzaje działalności są dostępne tylko dla jednego kandydata.

A już nie wspomnę o trudnościach z tworzeniem aparatu wyborczego i z dostępnością samego głosowania, o kwarantannach, o strachu przed skupiskami wreszcie. I dlatego to normalne i logiczne, ze w czasie stanów nadzwyczajnych wyborów się nie robi. Cała dyskusja na temat wyborów i na temat ograniczeń jest prowadzona, jeżeli chodzi o argumentację, w sposób oszukańczy.

To jest Etikettenschwindel - szwindel, podmiana etykiety. Przyznam, że nie spodziewałam się aż takiego poziomu cynizmu.

Udostępnij:

Dominika Sitnicka

Absolwentka Prawa i Filozofii Uniwersytetu Warszawskiego. Publikowała m.in. w Dwutygodniku, Res Publice Nowej i Magazynie Kulturalnym. Pisze o praworządności, polityce i mediach.

Komentarze