0:000:00

0:00

"Konstytucja dla obywateli, nie dla elit?"pod taka nazwą odbyła się 25 sierpnia 2017 debata, którą zorganizowała Kancelaria Prezydenta wspólnie z NSZZ "Solidarność". Prezydent Andrzej Duda zainaugurował w ten sposób swoją kampanię poprzedzającą zapowiedziane na listopad 2018 ogólnokrajowe referendum w sprawie zmian w konstytucji.

Referendum będzie zawierać jedynie pytania o kierunek zmian w ustawie zasadniczej, a nie o przyjęcie jej nowego projektu, bo PiS nie ma wymaganej do tego większości dwóch trzecich posłów. W obecnej kadencji PiS nie ma więc szans na wprowadzenie żadnych zmian w obowiązującej konstytucji bez złamania jej przepisów.

Oprócz prezydenta na konferencji wystąpili m.in. marszałek Senatu Stanisław Karczewski, obecny przewodniczący "S" Piotr Duda i były przewodniczący Marian Krzaklewski. Punktem odniesienia był dla nich projekt konstytucji przygotowany w 1994 roku przez "Solidarność" i ugrupowania prawicowe jako alternatywny dla projektu opracowywanego wtedy przez komisję konstytucyjną Zgromadzenia Narodowego. Prawica ostro krytykowała przepisy powstającej konstytucji i podważała prawo parlamentu do uchwalenia jej, twierdząc, że ten wybrany w 1993 roku jest nie dość reprezentatywny. Dokładniej opisaliśmy tamte wydarzenia tutaj:

Przeczytaj także:

Podczas piątkowej konferencji prezydent Andrzej Duda powiedział m.in., że obecna konstytucja zawiodła go dwukrotnie:

  • gdy doszło do sporu kompetencyjnego między premierem Donaldem Tuskiem i prezydentem Lechem Kaczyńskim, dotyczącym tego, kto jest uprawniony do reprezentowania Polski na posiedzeniach Rady Europejskiej (rozstrzygnięcie tego sporu, zwanego „wojną o krzesło”, przez Trybunał Konstytucyjny było salomonowe. W skrócie: politykę zagraniczną prowadzi rząd i premier, premier reprezentuje, prezydent może uczestniczyć, obaj powinni współpracować);
  • gdy parlament uchwalił zrównanie wieku emerytalnego, a Trybunał Konstytucyjny stwierdził, że jest to zgodne z konstytucją.

Z kolei przewodniczący związku Piotr Duda domagał się realizacji postulatów stojących za projektem konstytucji "Solidarności", która miała opierać się na "trzech filarach":

1. wartościach katolickich, szczególnie katolickiej nauce społecznej;

2. wartościach patriotyczno-narodowych;

3. prawach socjalnych i dialogu społecznym.

Inaugurację kampanii referendalnej dla OKO.press komentuje konstytucjonalista prof. UW Marcin Matczak:

Prof. Matczak: Ludzie, którzy wyszli na ulice w obronie sądów, to też jest głos w debacie

Oto jego komentarz.

Mój generalny stosunek do takiego rozmawiania o konstytucji nie jest pozytywny. Wydaje mi się, że pan prezydent próbuje na nowo zdefiniować to, czym jest debata nad konstytucją w tym sensie, że sprawia wrażenie, jak gdyby taka debata się nie toczyła i dopiero on tę debatę rozpoczynał.

To jest oczywiście bardzo wygodne, bo przy takim zdefiniowaniu sytuacji można powiedzieć: mamy do czynienia ze społeczeństwem, które wierzy w jakiś dogmat, który w ogóle go nie dotyka, że konstytucja i jej charakter jest zagadnieniem tabu. I nagle pojawia się intelektualnie otwarty człowiek, który mówi: dosyć tego milczenia, trzeba o tym dyskutować.

Nie podoba mi się takie postawienie sprawy z kilku powodów.

Przede wszystkim, nie jest tak, że debata nad konstytucją się nie toczy. W społeczeństwie otwartym, w jakim jesteśmy, każda wypowiedź o konstytucji ze strony polityka, ze strony profesora, ze strony sędziego, ze strony ludzi, którzy wychodzą na ulice, bo uważają, że konstytucja jest łamana, jest głosem w debacie.

Na przykład kobiety, które wyszły na ulice w czarnym marszu w kwestiach aborcji, ludzie, którzy wychodzili na ulice, żeby protestować przeciwko atakowi na sądy - to była debata. Wolność zgromadzeń jest jednym z elementów wolności wypowiedzi, manifestowania swojego stanowiska.

Jestem zwolennikiem patrzenia na debatę konstytucyjną tak, jak patrzy na nią Jürgen Habermas, teoretyk społeczeństwa, które się ze sobą komunikuje. Mówi on, że dyskusja polega na wymianie tzw. aktów mowy. Każde zachowanie, które komunikuje moją opinię na temat konstytucji jest aktem mowy, i wymiana tych aktów mowy jest po prostu dyskusją. Pan prezydent sprawia wrażenie, jak gdyby panowała zupełna cisza. Redefiniuje tę debatę, a w ten sposób ją monopolizuje.

Jakby to on chciał ustalać tematy i zagadnienia, które mają podlegać dyskusji.

Mnie uderza najbardziej w tej całej sprawie to, że dla pana prezydenta jednym z najważniejszych momentów, w których zawiódł się na konstytucji, był spór kompetencyjny, który w roku 2008 pojawił się między prezydentem Lechem Kaczyńskim a premierem Donaldem Tuskiem.

A przecież to jest normalne dla praktyki konstytucyjnej, że pojawiają się spory i konstytucja jest ramą, w której te spory się rozstrzyga. Taką ramę konstytucja przewidziała, bo nie było przecież tak, że mieliśmy pat zupełny i państwo polskie nie miało jak funkcjonować. Konstytucja mówi, że Trybunał Konstytucyjny rozstrzyga spory kompetencyjne.

Jak więc można mówić, że wadę konstytucji odsłania sytuacja, w której nastąpił spór przewidziany przez konstytucję i został rozwiązany przez sąd konstytucyjny? Przecież tu właśnie konstytucja zadziałała.

Proszę zwrócić uwagę, że ten drobny incydent, który został rozwiązany, został przez pana prezydenta uznany za podstawę do dyskusji nad konstytucją, natomiast trwający od dwóch lat olbrzymi konflikt i kryzys konstytucyjny, dotyczący relacji miedzy wszystkimi trzema władzami, nie jest podstawą do dyskusji, jak rozumiem, bo nie pojawił się w wypowiedzi prezydenta.

Jednorazowy problem jest dla pana prezydenta powodem do dyskusji o relacji między władzą prezydenta i premiera, natomiast dwuletni kryzys nie jest podstawą do dyskusji o tym, jak zapewnić niezależność sądownictwa.

To mam na myśli, mówiąc, że bardzo wąskie definiowanie i monopolizowanie debaty konstytucyjnej tak naprawdę nie jest jej otwarciem, tylko zamknięciem na tematy, o których pan prezydent woli nie dyskutować.

Prezydent mówi tak: "To ja ustalam obszary debaty i nie uznaję za debatę wychodzenia ludzi na ulicę". Co to zapowiada? W tych zagadnieniach, o których pan prezydent pozwoli nam dyskutować, nie my będziemy dyskutować, tylko wybrani przez prezydenta ludzie.

Proszę zwrócić uwagę, że

dyskusja "Konstytucja dla obywateli, nie dla elit?" była prowadzona przez samych profesorów, na dodatek przez samych mężczyzn. Kim są, jeśli nie elitą?

Ta dyskusja będzie prowadzona na warunkach prezydenta i skończy się za rok pytaniami dotyczącymi referendum konstytucyjnego. Obawiam się, że nie będzie to szeroka debata, tylko zawężona. A podstawowym pytaniem dotyczącym naszej konstytucji nie jest to, jak wzmocnić prezydenta czy premiera, tylko jak wzmocnić niezależność sądów.

Nikt w 2008 roku nie wychodził na ulicę, by wspierać wzmocnienie uprawnień prezydenta Kaczyńskiego czy premiera Tuska. Natomiast w roku 2017 kilkaset tysięcy ludzi wyszło na ulice, by bronić niezależności sądów.

To jest głos w debacie, a zupełnie nie jest słyszany.

Debata nad konstytucją nie może być debatą, która zakłada z góry, że trzeba tę konstytucję zmieniać. Głosem w debacie nad zmianą konstytucji jest także głos, który mówi, że nie trzeba jej zmieniać, tylko inaczej ją wykonywać. To kolejne zawężenie tej debaty. Próbuje się ją zawęzić tylko do dyskusji o tym, "co zmienić?", pomijając ważniejsze "czy zmienić?".

Udostępnij:

Daniel Flis

Dziennikarz OKO.press. Absolwent filozofii UW i Polskiej Szkoły Reportażu. Wcześniej pisał dla "Gazety Wyborczej". Był nominowany do nagród dziennikarskich.

Komentarze