0:000:00

0:00

Przed czwartkowym posiedzeniem komisji senackiej i piątkowym Senatu w sprawie ustawy o koronawirusie prof. Jerzy Zajadło ostrzega przed pułapkami zastawionymi na demokrację deliberatywną (czyli opartą na komunikacji, w której dominuje dążenie do prawdy, porozumienia i kompromisu).

Jak podaje encyklopedia administracji publicznej demokracja deliberatywna to „publiczny proces porozumiewania się i rozważenia różnych poglądów, polegający na wydobyciu argumentów, które prowadzą do rozwiązania problemu lub ustalenia konsensusu.

Podstawą jest twierdzenie, że istotą demokracji jest deliberacja, czyli komunikacja oparta na argumentacji, dążeniu do prawdy i porozumienia. Podstawą deliberacji jest dążenie do osiągnięcia kompromisu w przedmiotowych sprawach.

Prawdziwa deliberacja powinna być: wolna od wpływu politycznego, otwarta, jawna i prowadzona dla dobra ogółu, a nie interesu partykularnego, wolna od przymusu, żaden z jej uczestników nie może być marginalizowany ani faworyzowany – zakłada się równość uczestników procesu deliberacji, każdy ma takie same szanse wypowiedzenia się w konkretnej sprawie, zgłaszania propozycji czy argumentów.

Podstawową zasadą jest dyskusja, dialog i komunikacja w najważniejszych sprawach publicznych oraz otwartość na tematy poruszane w jej toku. Zwolennicy deliberacji twierdzą, że decyzja polityczna, aby uzyskać legitymizację, nie musi zostać podjęta w wyniku głosowania, ich zdaniem może być ona wynikiem procesu argumentacji wolnej od przemocy i przymusu.

Do najbardziej popularnych technik deliberacji należą: sondaż deliberatywny, sądy obywatelskie, technika otwartej przestrzeni (spotkania otwarte), warsztaty Charette, panel obywatelski, spacer badawczy, mapa interaktywna"

Na pierwszy rzut oka można by uznać, że dzień 2 marca 2020 roku był w obecnym polskim Sejmie dniem wielkim. Debatując nad ustawą w sprawie koronawirusa posłowie PiS cieszyli się jak dzieci, że prezes pozwolił im na chwilę demokracji deliberatywnej. Radość zrozumiała i w pełni uzasadniona - nie znali do tej pory tego uczucia, a tutaj nagle odkryli, że jednak można.

Ta chwila, gdy jeden z posłów PiS mówi triumfalnie, że „rząd uwzględnił poprawki opozycji”, jest rzeczywiście bezcenna, nawet jeśli na pierwszy rzut oka może się w gruncie rzeczy wydawać nieco tragikomiczna.

Przeczytaj także:

Ale cieszyli się nie tylko rządzący, cieszyła się także opozycja – najczęściej przybierało to postać entuzjastycznych stwierdzeń, że wreszcie w procesie legislacyjnym było normalnie. Nie chcę niczego nieskromnie broń Boże sugerować, ale stało się to ledwie dwa dni po opublikowanym na portalu konstytucyjny.pl moim felietonie na temat istoty demokracji.

Trzeba przyznać, że jak na doświadczenia ostatnich pięciu lat uwzględnianie poprawek opozycji skutkujące przebłyskami normalności, to spore osiągnięcie. Teoretycznie powinienem się więc cieszyć, ponieważ sam napisałem, że w tak podzielonym społeczeństwie jak nasze, jak tlenu potrzebujemy demokracji deliberatywnej.

Jest jednak coś, co mnie niepokoi – to wynik tej deliberacji w postaci uchwalonej ustawy o o szczególnych rozwiązaniach związanych z zapobieganiem, przeciwdziałaniem i zwalczaniem COVID-19, innych chorób zakaźnych oraz wywołanych nimi sytuacji kryzysowych.

Z braku kompetencji nie jestem w stanie odnieść się do wszystkich postanowień ustawy – np. tych dotyczących prawa budżetowego czy prawa organizacji służby zdrowia, ale jako teoretyk i filozof prawa mogę targany pewnymi wątpliwościami stwierdzić, co następuje.

Po pierwsze, władza bez kontroli

Niestety, proponowana regulacja wpisuje się w pewien specyficzny typ sprawowania władzy, jaki cechuje partie polityczne mające obecnie większość sejmową.

Dosyć wyraźnie widać postępujący prymat bieżącej polityki nad prawem, a ten skutkuje z kolei rozwiązaniami centralizmu oraz dosyć arbitralnego woluntaryzmu i decyzjonizmu.

W proponowanej ustawie widać to z całą ostrością – wiele z przepisów zawiera pojęcia tak otwarte, nieprecyzyjne i niedookreślone, że otwiera to

nieograniczone pole do swobodnego uznania, czy zachodzi, czy też nie zachodzi potrzeba zastosowania przez organy władzy wykonawczej przewidzianych w ustawie, w niektórych przypadkach bardzo radykalnych, środków administracyjnych.

Problem nie polega na tym, że z tych bardzo otwartych kompetencji rzeczywiście skorzystają, lecz na tym, że w każdej chwili dosyć arbitralnie mogą skorzystać. Ewentualna kontrola tych potencjalnych działań jest dosyć iluzoryczna, ponieważ w praktyce ogranicza się do obowiązku składania Sejmowi okresowych sprawozdań. Po drodze nie ma prawie żadnych procedur weryfikujących i kontrolnych.

Po drugie, próba obejścia Konstytucji

Nie można się oprzeć wrażeniu, że proponowana ustawa stanowi próbę obejścia rozwiązań przewidzianych w rozdziale XI Konstytucji RP.

Tak naprawdę

mamy do czynienia z próbą wprowadzenia w drodze specustawy reżimu stanu nadzwyczajnego „kuchennymi drzwiami”

i to jeszcze w sposób, który wykracza poza ograniczenia przewidziane dla stanów nadzwyczajnych w samej Konstytucji.

Wprawdzie recenzowana ustawa czyni z pozoru zadość zasadzie lex necessitatis est lex temporis, ale w praktyce może się okazać, że są to tylko pozory.

Nie wszystkie bowiem przepisy ustawy zostały objęte ograniczonym w czasie obowiązywaniem. Jest też i druga niekonsekwencja – z jednej strony art. 1 ustawy ogranicza jej zastosowanie do zwalczania chorób wywołanym tzw. koronawirusem COVID-19, ale już

tytuł ustawy i odpowiednie przepisy zmieniające inne ustawy rozciągają jej zastosowanie praktycznie na wszelkie choroby zakaźne.

W praktyce może to oznaczać, że będziemy mieli do czynienia z elementami permanentnego stanu wyjątkowego pod pretekstem zwalczania bardzo szeroko pojętych chorób zakaźnych.

Po trzecie – niski poziom legislacji

Pomijam ocenę trybu i tempa, w jakich przyjęta była inkryminowana ustawa – to jednak skutkuje tylko typowym, wyjątkowo niskim poziomem techniki legislacyjnej, jaki cechuje ten akt.

Zakres zmian, jaki wprowadza ustawa w różnych obowiązujących przepisach jest tak daleko idący, że nikt nie jest dzisiaj w stanie dokładnie określić konsekwencji systemowych tych regulacji.

Nigdzie nie znalazłem też odpowiedzi na pytanie, czy i dlaczego istniejące do tej pory regulacje nie zawierają skutecznych środków materialnych, instytucjonalnych, proceduralnych, finansowych etc. zwalczania chorób wywołanych wirusem COVID-19.

Prawdopodobnie dlatego, jeśli słuszne są moje wyżej sformułowane przypuszczenia i wnioski, że w ostatecznej instancji i wbrew deklaracjom nie o to chodzi w tej ustawie. To jednak tylko konsekwencja pewnej specyficznej opisanej wyżej filozofii polityki rządzącej partii.

Ten tekst ukazał się na portalu konstytucyjny.pl

Udostępnij:

Jerzy Zajadło

Prof. dr hab., filozof prawa, kierownik Katedry Teorii Filozofii Państwa i Prawa Wydziału Prawa Uniwersytetu Gdańskiego, Laureat nagrody im. Edwarda J. Wende (2017) oraz Nagrody Wydziału I Nauk Humanistycznych i Społecznych PAN im. Leona Petrażyckiego za książkę "Sędziowie i niewolnicy" (2017), członek Rady Programowej Archiwum Osiatyńskiego. Jest publicystą prawnym „Gazety Wyborczej”.

Komentarze