0:000:00

0:00

Rano do Uniwersyteckiego Szpitala Klinicznego im. Norberta Barlickiego lekarze przynieśli materace, śpiwory i zapas wody. Legowiska rozłożyli w łączniku prowadzącym do Zakładu Radiologii. Rozwiesili baner „Protest Głodowy Zawodów Medycznych. Razem jesteśmy silniejsi”. Dopiero wtedy powiadomili dyrekcję o rozpoczęciu protestu.

Protest głodowy rezydentów rozpoczął się 2 października 2017 i trwa już 20. dobę. Do protestu młodych lekarzy w Warszawie w ciągu minionego tygodnia dołączyła Łódź, Kraków, Szczecin i Leszno. W sobotę 21 października głodować zaczęli rezydenci w Uniwersyteckim Centrum Klinicznym w Gdańsku. Do protestu przyłączyło się Porozumienie Zawodów Medycznych, które zrzesza związki zawodowe reprezentujące m.in. lekarzy specjalistów, pielęgniarki, psychologów, fizjoterapeutów i ratowników medycznych.

Dopóki nie padniemy z głodu

Wśród strajkujących od czwartku jest troje lekarzy stażystów, jedna rezydentka i lekarz przed specjalizacją z okulistyki. W piątek dołączyli dwaj lekarze i jeden diagnosta. Nie jedzą, tylko piją. Trzy razy dziennie mają mierzone ciśnienie i krew na cukier. Opiekuje się nimi psycholog.

- Prowadzimy głodówkę do skutku, czyli do osiągnięcia porozumienia między naszą organizacją a rządem. Albo dopóki nie padniemy z głodu. Jeżeli nasz stan zdrowia będzie zły, zostaniemy zdyskwalifikowani – mówi Piotr Szkudlarek.

Czego się mogą spodziewać głodując? Najpierw pobudzenia. Potem przyjdą zawroty głowy, będą czuć się dziwnie, słyszeć głosy z oddali, nie będą mieli siły siedzieć. Po głodówce nie mogą od razu wrócić do pracy, bo organizm musi dojść do siebie. Będą mieć zaburzoną koncentrację i spadek odporności.

Protestujący nie są sami, ciągle ktoś ich odwiedza: rodziny, pacjenci, inni lekarze. – Ludzie o nas dbają, przynoszą wodę, robią nam herbatę. Nawet pan profesor Ludomir Stefańczyk przyniósł zgrzewkę wody. Odwiedziła nam pani prof. Jadwiga Moll. Wszyscy nas wspierają. Ze strony środowiska medycznego nie było ani jednego negatywnego głosu - mówi Martyna Masternak.

Postulaty te same, co w Warszawie

Postulaty nie różnią się od tych ogólnopolskich. Na pierwszych miejscach – troska o pacjentów i poprawa warunków leczenia, a ostatni punkt dotyczy samych lekarzy. – Domagamy się zwiększenia nakładów na ochronę zdrowia do 6,8 proc. PKB w krótkim czasie, zmniejszenia kolejek do lekarzy, zmniejszenia biurokracji i żeby zaczęto nas doceniać, finansowo również – wymienia Martyna Masternak.

- Co się zmieni dla pacjenta, jeśli nakłady wzrosną o 6,8 proc.? – pytam.

- Pacjenci będą wtedy leczeni i diagnozowani na najnowszym sprzęcie, skrócą się kolejki do lekarzy, poprawi się byt pacjenta, będzie lepsze wyżywienie w szpitalach. Każdy będzie miał szansę być leczony i diagnozowany na najwyższym poziomie – wymienia.

- Jest dramatyczny niedobór lekarzy – dodaje Przemysław Gruchała. - Zarabiają mało, więc muszą dorabiać w innych jednostkach służby zdrowia, kosztem snu, odpoczynku. Kierowca TIR-a może jechać maksymalnie dziesięć godzin. Później musi sobie zrobić przerwę, bo jest zmęczony i mógłby zrobić komuś krzywdę. U nas sytuacja jest podobna, jeśli nie bardziej dramatyczna. Jak lekarz jest zmęczony i popełni błąd, pacjent może umrzeć. Chirurg pracujący 30 godzinę non-stop nie jest tak samo sprawny i wydajny, jak chirurg wypoczęty – mówi Przemysław Gruchała.

Pracują za psi grosz

Strajkujących odwiedził dr Sławomir Zimny, chirurg z 40-letnim stażem. Sam organizował w 2007 roku ogólnopolski strajk lekarzy. - Postulaty ciągle są te same i wciąż nie zostały zrealizowane. Nie dziwię się młodym lekarzom, że nie pozwolą spauperyzować tego zawodu. Na młodych ludzi nakłada się etos pracy i misję do spełnienia, a pracują za psi grosz. Z tym nie można się zgodzić. Jako stary lekarz ich popieram – mówi dr Zimny, który dodaje, że w swoim życiu zawodowym przez 10 lat pracował po 540 godzin miesięcznie - skończyło się to na oddziale intensywnej terapii.

Mówi, że system opieki zdrowotnej jest tak urządzony, żeby lekarz pracował ponad siły. Lekarze zarabiają bardzo mało, a to zmusza ich do dorabiania. Mają gdzie dorobić, bo jest niedobór lekarzy. W ten sposób jeden lekarz pracuje w kilku miejscach, bo musi zarobić na życie i – przy okazji – uzupełnia niedobór lekarzy.

Młodzi lekarze nie chcą wyjeżdżać za granicę do pracy, choć – przyznają – że takie myśli ich nachodzą. Na razie są pełni nadziei, że ich protest głodowy coś zmieni. - Wierzymy, że nasz protest przyniesie skutek. Chcemy zostać w kraju, tylko służba zdrowia musi być na innym poziomie – mówią.

;

Komentarze