0:00
0:00

0:00

W irlandzkim referendum z 25 maja 2018 na temat usunięcia z konstytucji tzw. ósmej poprawki, która zrównywała prawa kobiety i płodu, zwyciężyli zwolennicy zmiany. To w Irlandii otwiera możliwość zwiększenia dopuszczalności przerywania ciąży, a w Irlandii Północnej uczyniło aborcję gorącym tematem politycznym.

Za usunięciem obowiązującej od 1983 roku 8. poprawki było 66,4 proc. głosujących (przy wysokiej jak na Irlandię frekwencji – 64,1 proc.) Tylko w jednym z 40 okręgów (Donegal na północy kraju) zwyciężyli zwolennicy utrzymania obecnego zapisu.

Na razie aborcja w Iralndii dopuszczalna jest tylko wtedy, gdy donoszenie ciąży poważnie zagraża życiu kobiety. W innych przypadkach (np. gdy płód jest poważnie uszkodzony) za przerwanie ciąży grozi kara do 14 lat więzienia. Wynik referendum daje możliwość wprowadzenia zmian.

Przeczytaj także:

Premier Irlandii Leo Varadkar, z wykształcenia lekarz, zwolennik zwiększenia dopuszczalności aborcji, stwierdził, że „to kulminacja cichej rewolucji, która trwała w Irlandii przez ostatnie 10-20 lat”. Sondaże pokazywały, że poparcie dla liberalizacji prawa do przerywania ciąży rosło. Znaczenie też miało zapewne to, że tysiące Irlandek, aby przeprowadzić aborcję wyjeżdżało do innych państw Unii, głównie do Wielkiej Brytanii.

Wyniki exit poll wykazały, że za zmianą w konstytucji opowiedziało się niemal tyle samo mężczyzn i kobiet. Poparcie dla zmian było we wszystkich grupach wiekowych, z wyjątkiem osób po 65. roku życia.

„Ludzie powiedzieli, że chcą współczesnej konstytucji dla współczesnego kraju. Stwierdzili też, iż ufamy kobietom i szanujemy, że to one podejmą odpowiednie decyzje i wybory dotyczące ich opieki zdrowotnej. Irlandia wyszła wreszcie z ostatniego ze swoich cieni ku światłu”

– komentował premier Varadkar i zapowiedział „To dla mnie sygnał, że jesteśmy krajem zjednoczonym, który chce doprowadzić do tej zmiany i daje rządowi mandat, którego potrzebujemy do przedstawienia tej legislacji parlamentowi, żeby wprowadzić ją w życie przed końcem roku”.

Według propozycji irlandzkiego rządu, aborcji można by dokonywać do 12. tygodnia bez podania przyczyny, ale po konsultacji z lekarzem. W przypadku poważnego zagrożenia zdrowia lub życia kobiety albo w przypadku poważnego uszkodzenia płodu przerywanie ciąży byłoby dopuszczalne do 24 tygodnia. Gdyby życie kobiety było zagrożone wyjątkowo poważnie, przerwanie ciąży byłoby możliwe bezterminowo.

A co z Irlandią Północną?

Zwycięstwo zwolenników liberalizacji prawa do aborcji w Irlandii, ożywiło dyskusję o przyszłości aborcyjnych przepisów w Irlandii Północnej, która jest częścią Zjednoczonego Królestwa Wielkiej Brytanii. I chociaż w 1967 roku Anglia uchwaliła ustawę o aborcji (dopuszcza ona aborcję do 24 tygodnia bez podania przyczyny, ale po konsultacji z dwoma lekarzami, a także gdy zagrożone jest zdrowie, także psychiczne, kobiety i gdy płód jest uszkodzony), która została przyjęta w Szkocji i Walii, nie przyjęto jej jednak w Irlandii Północnej. Do dziś więc obowiązuje tam niemal całkowity zakaz aborcji (dopuszczalna jest tylko w sytuacji zagrożenia życia kobiety). Dlatego po decyzji obywateli Irlandii, kwestia reformy prawa aborcyjnego stała się ważnym tematem w Irlandii Północnej. Nawołuje do tego m.in. republikańska partia Sinn Fein, działająca po obu stronach irlandzkiej granicy. Na siedzibie tej partii w Dublinie 26 maja pojawił się transparent z napisem: „Północ będzie następna".

Ponieważ w Irlandii Północnej, w wyniku kryzysu politycznego, nie ma od 2017 lokalnego rządu, który mógłby np. przeprowadzić referendum w tej sprawie, nie funkcjonuje też Zgromadzenie Irlandii Północnej (brytyjski parlament regionalny dla Irlandii Północnej). Północnoirlandzka Komisja Praw Człowieka zabiegała już wcześniej o liberalizację prawa do aborcji, argumentowała, że przepisy powinny zezwalać na przerwanie ciąży także w przypadkach gwałtu, kazirodztwa oraz wtedy, gdy u płodu występują "śmiertelne anomalie" (ang. fatal abnormality). Bez skutku. Zgromadzenie po raz ostatni głosowało w tej sprawie w 2016 roku i wniosek został odrzucony. Rosną więc naciski na premier Wielkiej Brytanii Theresę May, aby wprowadziła zmiany poprzez parlament brytyjski. Jest to jednak bardzo mało prawdopodobne, ponieważ stabilność gabinetu Partii Konserwatywnej zależy od wsparcia północnoirlandzkiej Demokratycznej Partii Unionistycznej (DUP), która jest zdecydowanie przeciwna liberalizowaniu prawa do aborcji.

Sinn Fein wzywa jednak Londyn do działania. Michelle O’Neill z Sinn Fein skomentowała wyniki irlandzkiego referendum słowami „czuć apetyt na zmiany na całej wyspie Irlandii”. A pełnomocniczka rządu brytyjskiego ds. kobiet i równości Penny Mordaunt powiedziała, że „referendum zasygnalizowało wielki i historyczny dzień dla Irlandii i – mam nadzieję – także dla Irlandii Północnej”.

Z Jill McManus, członkinią stowarzyszenia Medical Students for Choice w Irlandii Północnej, która była w Polsce na zaproszenie Fundacji Na rzecz Równości i Emancypacji Ster, rozmawia Karolina Domagalska

25 maja świat celebrował wyniki irlandzkiego referendum o uchyleniu ósmej poprawki do konstytucji, która zrównywała życie kobiety i płodu, zapominając o sytuacji w Irlandii Północnej. Co robiłaś tego dnia?

Nie mogłam jechać do Dublina, zostałam w Belfaście ze względu na pracę. Bo oprócz studiowania medycyny pracuję jako kelnerka. Nie wiem jak było ze światem, ale aktywiści od początku mówili: super, że nam się udało, teraz czas na Irlandię Północną. To było wspaniałe. Grupy takie jak Alliance for Choice z Belfastu budowały solidarność przez lata, były częścią kampanii Abortion Rights Campaigns, Together for Yes, pracowały zarówno dla Republiki Irlandii jak i dla Irlandii Północnej.

Jakie jest obowiązujące prawo dotyczące aborcji w Irlandii Północnej?

Zgodnie z Ustawą o przestępstwach przeciwko osobie z 1861 roku aborcja jest przestępstwem. Maksymalna kara to dożywocie. Jedyny wyjątek dopuszczający aborcję to bezpośrednie zagrożenie życia kobiety. W 1967 roku Anglia uchwaliła ustawę o aborcji (Abortion Act), która została przyjęta w Szkocji i Walii, ale nie w Irlandii Północnej. Ta ustawa jest de facto prawną ochroną dla lekarzy przeprowadzających aborcje. Zgodnie z nią aborcja jest legalna gdy ciąża zagraża fizycznemu lub psychicznemu zdrowiu kobiety lub gdy płód ma wady.

Czy to oznacza, że w Irlandii Północnej w ogóle nie wykonuje się legalnych aborcji?

Obecnie jest ich 30-40 rocznie. Do niedawna lekarze opierali się na wyroku z 1938 roku w sprawie doktora Bourna, który zrobił aborcję 14-letniej dziewczynie. Ciąża była wynikiem zbiorowego gwałtu, a dziewczyna miała myśli samobójcze. W tej sytuacji sąd orzekł, że aborcja jest możliwa także wtedy, gdy istnieje zagrożenie, że kobieta będzie fizycznym lub psychicznym wrakiem (z ang. wreck). Za taką sytuację niektórzy lekarze uznawali również przypadek urodzenia dziecka, które umrze po porodzie. Niestety, w 2013 roku Minister Zdrowia wskazał, że zgodnie z prawem obowiązującym w Irlandii Północnej aborcja z powodu wad płodu jest nielegalna. To sprawiło, że liczba aborcji spadła ze stu do 30-40 rocznie.

Na dodatek prawo nakazuje także zgłoszenie aborcji na policję. Ministerstwo Zdrowia opracowało nawet wytyczne dla lekarzy, które przekonują, że tajemnica lekarska nie stoi na przeszkodzie zgłaszania przestępstwa aborcji. I tak lekarz może pójść do więzienia za to, że przeprowadził aborcję i za to, że np. nie zgłosił, że kobieta wzięła aborcyjne tabletki. W sądzie toczy się teraz sprawa kobiety, która kupiła tabletki aborcyjne dla córki. Córka była w przemocowym związku. Kobieta powiedziała o tym swojemu lekarzowi rodzinnemu, a ten zgłosił to na policję. Niedawno była też sprawa kobiety, która kupiła tabletki aborcyjne przez telefon i zrobiła aborcję w domu. Jeden ze współlokatorów zgłosił to policji. Kobietę skazano na trzy miesiące w zawieszeniu.

Kobiety z Irlandii Północnej jedżdżą do Anglii, żeby zrobić aborcję. To legalne?

Tak, teraz jest to nawet finansowane przez NHS (National Health Service, odpowiednik Narodowego Funduszu Zdrowia). Wcześniej kobiety musiały zapłacić od 600 do 2000 funtów. Irlandczycy z Północy płacą na NHS, dlaczego mieliby nie korzystać z tego tak jak Szkocja, Walia i Anglia?

Czyli problemem jest jedynie podróż?

Tak, ale należy pamiętać, że jest wiele osób, które nie mogą podróżować: imigranci, osoby ubiegające się o status uchodźcy, bezdomne kobiety, kobiety, które są w przemocowych związkach, osoby, których nie stać na podróż. Dlatego to nie jest rozwiązanie problemu.

Irlandia przeprowadziła referendum, a co może być rozwiązaniem w Irlandii Północnej?

Irlandia Północna nie potrzebuje referendum. Republika Irlandii potrzebowała, ponieważ tam zapis dotyczący aborcji był w konstytucji i żeby to zmienić potrzebne było referendum. W Irlandii Północnej sprawę trzeba załatwić za pomocą ustawy. Próbowano już doprowadzić do podpisania brytyjskiej ustawy z 1967 roku, choć nie jest ona idealna. Stanowi, że zgodę na aborcję musi wydać dwóch lekarzy. To protekcjonalne traktowanie kobiet. Ta decyzja powinna należeć do pacjentki. Uważam też, że aborcji nie należy regulować prawem karnym. I powinna być darmowa, bezpieczna i legalna. Kobieta nie powinna udowadniać, że to prawo się jej należy.

Teoretycznie zmiana tego prawa leży w gestii Zgromadzenia Irlandii Północnej (brytyjski parlament regionalny dla Irlandii Północnej), które nie funkcjonuje od 2017 roku. Z kolei liczenie na to, że próbę wprowadzenia liberalizacji ustawy podejmie prawicowy rząd Theresy May, jest nierealne. May ma wsparcie irlandzkiej Demokratycznej Partii Unionistycznej, która jest przeciwna aborcji. Partia ta zasłania się tym, że ludzie głosowali na nią ze względu na ich poglądy w sprawie praw kobiet. To nieprawda, 81 proc. tych, którzy głosowali na nich jest za liberalizacją prawa do aborcji.

Należysz do stowarzyszenia Medical Students for Choice, czym się zajmujecie?

Medical Students for Choice to towarzystwo, które jest częścią większej organizacji założonej w Filadelfii w USA. Działalność stowarzyszenia polega na budowaniu świadomości wolnego wyboru pośród studentów medycyny. Studenci to duża nadzieja ruchu pro-choice, od początku byli zaangażowani w ruch uchylenia 8. poprawki, a potem w to, żeby studenci zagłosowali w referendum. Zorganizowali na przykład akcję Home to vote, by zbierać fundusze dla tych, których nie było stać na wyjazd do Irlandii w celu zagłosowania.

Lekarze również odegrali wielką rolę w kampanii na rzecz uchylenia 8. poprawki. Tymczasem aborcji nie ma w programie żadnej szkoły medycznej w Wielkiej Brytanii. W Irlandii Północnej ten brak tłumaczy się faktem, że przecież tak mało jest aborcji przeprowadzanych, że wiedza nie jest potrzebna. Myślę, że właśnie szkoła zaczyna stygmatyzację. Potem ginekolodzy nie chcą robić aborcji, bo nikt ich nie nauczył, że to część zdrowia kobiet, że to jest część tego zawodu.

Czy wasze stowarzyszenie działa na rzecz przywrócenia aborcji do programu?

Zdecydowanie. Przede wszystkim urządzamy warsztaty, na których uzupełniamy te braki. Mamy narzędzia do aborcji metodą próżniową i uczymy się ją przeprowadzać na papajach. To jest również metoda wykorzystywana w przypadkach poronień. Dobre w tej metodzie jest też to, że zabieg przeprowadza się tylko w miejscowym znieczuleniu. Zazwyczaj działa to tak, że Medical Students for Choice wysyła narzędzia, studenci robią warsztaty i odsyłają narzędzia z powrotem. My mieliśmy pieniądze z innego grantu, więc mamy swoje.

Czy trudno namówić lekarzy, aby przeprowadzili warsztaty?

Niektórzy się boją, że to może mieć wpływ na ich karierę. Czasem nawet ciężko jest zapytać, bo nie wiesz jakiej reakcji możesz się spodziewać. Gdy ktoś słyszy, że jesteś za wyborem często z automatu traktuje cię jak ekstremum. Po jednej stronie są ludzie, którzy zmuszają kobiety do kontynuowania niechcianych ciąż, a po drugiej my. To oczywiście fałszywe postawienie sprawy. My szanujemy wybór każdego. Ale zazwyczaj się udaje. Mieliśmy na przykład wykład o prawie przeprowadzony przez profesorkę, która jest przeciwna aborcji. Mój promotor jest przeciwnikiem aborcji, wyjaśniliśmy sobie nasze stanowiska i po prostu się nie zgadzamy.

Jak stałaś się aktywistką pro-choice?

Moja mama jest pro choice, ale sama by się na aborcję nie zdecydowała. Moje pokolenie wychowało się na internecie, z Facebookiem, Tubmblerem i Instagramem. I tam właśnie spotkałam się z feminizmem, zagadnieniami społecznej sprawiedliwości i prawami osób LGBTQ. Gdy miałam 16 lat jedna z moich koleżanek wzięła mnie na kontrdemonstrację marszu pro-life. Byłam bardzo zestresowana, bałam się powiedzieć rodzicom, bałam się, że trafię do więzienia. Oczywiście protest był spokojny, pokojowy. Ale energia była tak niesamowita, że odtąd zaczęłam chodzić na wszystkie protesty. A potem poszłam na medycynę, co nie było moim planem tylko rodziców, którym bardzo zależało żebym miała dobrą pracę. Przez pierwsze dwa lata byłam jedną nogą na zewnątrz. Nie interesowała mnie anatomia, sekcje, cięcie martwych ciał. Dla mnie zawsze najważniejsza była sprawiedliwość społeczna. W końcu doszłam do tego, że skończę medycynę, żeby móc zapewnić ludziom aborcję.

Niektórzy uważają, że lekarze nie powinni ujawniać swoich poglądów.

Nie zgadzam się z tym. Ja działam w imieniu pacjentów, w imieniu ich wyborów, ich autonomii. Z szacunku dla nich. Poza tym poglądy pro-choice są neutralne. Chcesz kontynuować ciążę? Dla mnie to jest ok. Chcesz kontynuować i potem oddać dziecko do adopcji? To jest ok. Chcesz zrobić aborcje? To również jest ok.

Medycyna jest polityczna. Lekarze powinni wykorzystywać swoją pozycję, aby zmieniać sytuację swoich pacjentów na lepsze.

Wstęp o referendum w Irlandii i sytuacji w Irlandii Północnej pochodzi od redakcji.

;

Komentarze