0:00
0:00

0:00

Prawa autorskie: Fot. Narodowe Archiwum CyfroweFot. Narodowe Archiw...

Nasza babcia Zoja Goworska przed wojną mieszkała w Nowodworach, 10 km od Bielska Podlaskiego w stronę Hajnówki. Zapamiętała kawalkadę luksusowych samochodów osobowych, jadącą po szosie. Choć była końcówka lutego, auta miały odkryte dachy, a pasażerowie siedzieli w obfitych futrach i czapach. Jeden wyróżniał się gabarytami, był to wielki mężczyzna i przepychem odzieży – miał „jakby wilcze” futro.

Babcia wiedziała od rodziców, kto tam jechał. Prezydent Polski i zapalony myśliwy, Ignacy Mościcki oraz ów grubas, czyli czołowy nazista, premier Prus, a przy tym wielki miłośnik polowań, Hermann Göring.

Jadą Niemcy jadą, koło mego sadu…

Zoja nie miała pewności co do roku, czy był to 1937, czy może 1938. Obie te daty są równie prawdopodobne, gdyż „wielki myśliwy”, jak kazał na siebie mówić Göring, jeszcze przed wojną kilkukrotnie odwiedzał Puszczę Białowieską i tam łączył poselskie obowiązki ministra Rzeszy z tym, co kochał najbardziej, a więc polowaniem.

Oficjalnie jego zadaniem miało być wysondowanie, w imieniu Adolfa Hitlera, czy Polska nie byłaby gotowa do ataku wraz z Niemcami na ZSRR. Rozmowy te przeciągały się, dzięki czemu Göring mógł rozkoszować się urokami przyrody. I mimo, że niegdyś był zasłużonym w walce pilotem, w latach 30. XX w. starał się jak najrzadziej pojawiać na ministerialnych naradach. Wolał cieszyć się dobrym jedzeniem, zabawami czy wylegiwaniem w łóżku.

Ideałem było, kiedy mógł wszystko to robić w swoim ukochanym Rominten, czyli luksusowym dworze myśliwskim; dziś w rosyjskim Obwodzie Królewieckim, w linii prostej 11 km od Gołdapi. Kiedy nie było to możliwe, nie gardził i innymi lasami, byleby zapewniono mu odpowiednie okazy do upolowania i odpowiednie lokum nie tylko dla jego myśliwskiej świty, ale i Mucki’ego, oswojonego… lwa, pełniącego rolę osobistego adiutanta.

Nic więc dziwnego, że dla Göringa polska Puszcza Białowieska stała się miejsce wyjątkowym.

Na zdjęciu: Minister propagandy Niemiec Joseph Goebbels (w jasnym płaszczu) ogląda ekspozycję w dziale polskim Międzynarodowej Wystawy Łowieckiej w Berlinie, 1937 rok.

„Z lasu przychodzimy, jak las żyjemy”

Las dla faszystowskich ideologów był czymś niepomiernie większym niż tylko przestrzenią przyrodniczo-rozrywkową. W niemieckich snach o potędze pradawny las, zwany Urwaldem, miał być miejscem, skąd lud Germanów czerpał swój prapoczątek i wieczną kontynuację.

Mit płynnie przechodził w historię, która dla hitlerowskich ideologów rozpoczynała się w 9 r. n.e., kiedy germański wódz Cherusków, Arminiusz pokonał rzymskie wojska w Lesie Teutoburskim. Opowieść ta została spopularyzowana przez Tacyta w jego „Germanii”. Ale jeśli nie chcemy czytać rzymskich klasyków, można obejrzeć początek teledysku Rammsteina „Deutschland”, w którym las jest nie tylko tłem, ale i jednym z aktorów niemieckiej wiktorii.

Siły po obydwu stronach były wyrównane, ale Rzymianie nie przywykli do walki w tak niesprzyjającym im, mocno zadrzewionym terenie i właśnie „w lesie, przestrzeni życiowej swoich przodków” – jak czytamy u Jana Mohnhaupta we współczesnych już „Zwierzętach w Trzeciej Rzeszy” – „Arminiusz stał się Hermannem – pierwszym niemieckim bohaterem”.

Przez wieki las nasycał Niemców nie tylko dumą zwycięstwa, ale i wiarą w sprzymierzeńczą moc przyrody. W sukurs tym wizjom poszli naukowcy, jak choćby Ernst Moritz Arndt (1769-1860), historyk i parlamentarzysta, łączący cechy narodu z ukształtowaniem terenu. Jego uczeń, folklorysta i socjolog Wilhelm Heinrich Riehl (1823-1897) szedł jeszcze dalej i w „niemieckiej wolności leśnej”, tak różnej od parkowej kultury angielskiej, widział przyczyny, dla których jego naród ma „wyższą formę życia”.

Las, pisał Riehl, sprawiał też, że „Niemcy pozostają niemieckie”, a „puls życia narodu bije ciepło i radośnie”.

W XX w. „leśne źródło” niemieckości tylko obrastało w nowe znaczenia i na kilka lat przed wybuchem drugiej wojny światowej legło u podstaw nowego ładu. Wszystko zaczęło się od filmu Hannsa Springera i Rolfa von Sonjevskiego-Jamrowskiego, „Ewiger Wald” („Wieczny las”), nakręconego w 1936 na specjalne polecenie Alfreda Rosenberga, ministra ds. okupowanych terytoriów wschodnich.

Ten propagandowy obraz, wciąż do obejrzenia w Internecie, można by scharakteryzować jako projekt z cyklu „był sobie las”, od pradziejów, poprzez średniowiecze, aż do narodzin III Rzeszy. Przy akompaniamencie podniosłych głosów dostajemy przekaz oryginalnie zapisany jeszcze tzw. „szwabachą”, niemiecką czcionką gotycką, zakazaną w 1941 roku jako zbyt „żydowska”. Na czarnobiałych planszach czytamy „Z lasu przychodzimy, jak las żyjemy” czy „Z lasu tworzymy dom i przestrzeń”. A w paradokumentalnych scenach oglądamy symbiozę ludzi i drzew: pogańskie pochówki w pniach, tańce przy tzw. gaiku, czyli ozdobionym drzewku, aż po majowe święto wiosenne, obchodzone już przez dwudziestowiecznych berlińczyków.

Film, mimo że ważny dla niemieckiej ideologii, nie cieszył się popularnością, był przydługi (pełna wersja to ok. 70 min) i zwyczajnie nudny. Zapewne równie doniosły dla hitlerowców musiał być podręcznik do biologii „So lebt die Waldgemeinschaft” („Tak żyje wspólnota leśna”). W dwutomowym wydawnictwie, oprawionym w zieloną, przypominającą dawne zeszyty okładkę, zawarto wykłady ilustrowane schematycznymi przedstawieniami. W części pierwszej dotyczą one szeroko rozumianych „Biologicznych Studiów Społecznych”, w drugiej – „Biologicznych Studiów Krajobrazu”.

Tu także przedstawiano struktury społeczne leśnego ekosystemu na wzór myśli Riehla, choć to, co w XIX w. ledwie sygnalizowano, tam zostało wyeksplikowane wprost. Więc korony drzew to warstwa rządzącą, pnie i krzewy odpowiadają klasie średniej, a im bliżej runa, tym niżej w hierarchii społecznej. „Najwyższą klasę tworzą nieliczni przedstawiciele, których łatwo da się policzyć” – czytamy podpis pod jednym z diagramów. A „im bardziej w dół, tym coraz więcej towarzyszy życia jest zjednoczonych w ramach jednej warstwy”.

Cesarskie polowania i wycinki

Niemieckie zainteresowanie Puszczą Białowieską antycypuje jednak faszystowską narrację.

Pierwsze przymiarki do podporządkowania sobie tego kompleksu leśnego Niemcy podjęli już w połowie lata 1915. Zbliżał się front i „w dniu 16 sierpnia ewakuowano w głąb Rosji funkcjonariuszy miejscowej administracji leśno-łowieckiej oraz większość mieszkańców okolicznych wsi i osiedli” – wspominał ówczesny mieszkaniec Białowieży Julian Bajko. Jego potomek, dzisiejszy historyk Piotr Bajko, dodaje, że w lasach ukryło się ok. 100 żołnierzy, którzy mieli utrudniać rozlokowanie się nowej, niemieckiej władzy. Ci „partyzanci” musieli się czymś żywić i wykorzystywali do tego żubrze mięso, a „skóry i rogi wymieniali u miejscowych Żydów na produkty pierwszej potrzeby”. Jednak to wraz z ich następcami na Puszczę Białowieską spadła jednocześnie i klęska, i wybawienie.

Zajmujący te tereny Niemcy rozpoczęli swoje rządu od polowania. Było to wielkie, niezrealizowane do tej pory pragnienie cesarza Prus Wilhelma II Hohenzollerna. Jak wynika z pamiętników jednego z urzędników carskich, Wilhelm jeszcze przed I wojną światową zabiegał o wizytę w Puszczy Białowieskiej przy każdej możliwej okazji, ale car Mikołaj II za każdym razem mu odmawiał lub, w mało dyplomatyczny sposób, poprzez szefa urzędu Ministerstwa Domu Cesarskiego Aleksandra Aleksandrowicza Mosołowa, dawał do zrozumienia, że „nie rozumieją”, o co niemieckiemu władcy chodzi.

Jakie przesłanki stały za tą odmową? Bynajmniej nie troska o dobrostan przyrody, a jak podają historyczni plotkarze, raczej osobiste animozje między carem a cesarzem.

Sytuacja odwróciła się jednak i już w listopadzie 1915 niemiecki monarcha mógł cieszyć się wymarzonym polowaniem w Białowieży. Nie ma wielu źródeł pisanych poświadczających przebieg tego wydarzenia, za to na pamiątkowej fotografii widzimy Wilhelma II w otoczeniu żołnierzy, przystrojonych pikielhaubami, skórzanymi czapkami zakończonymi charakterystycznym szpikulcem i galowym pióropuszem wykonanym z końskiego włosia. Centralną postacią kadru jest martwy żubr.

Grupa mężczyzn w mundurach trzyma pochodnie i stoi wokół martwego żubra.
Cesarz Wilhelm II w otoczeniu swoich żołnierzy na polowaniu w Puszczy Białowieskiej w 1915 roku. Żródło: Encyklopedia Puszczy Białowieskiej

Po takim oficjalnym przejęciu Niemcy zaczęli pełnymi garściami czerpać z dobrodziejstw Puszczy Białowieskiej. Rozpoczęła się masowa wycinka drzew, według różnych danych obejmująca nawet do kilku milionów (sic!) metrów kwadratowych. Drewno, z braku odpowiedniej drogi wodnej, transportowano specjalnie przygotowaną do tego koleją.

Dwóch sprawiedliwych ratuje Puszczę Białowieską

Kto wie, jak dzisiaj wyglądałaby tamtejszy drzewostan, gdyby w porę nie odnalazł się sprawiedliwy – urodzony nieopodal Gdańska Hugo Wilhelm Conwentz (1855-1922). Ten niemiecki botanik „krążył między Białowieżą a Berlinem, walcząc o uratowanie najcenniejszego zakątka Puszczy Białowieskiej ukrytego w ramionach rzeki Narewki i Hwoźnej” – czytamy w wirtualnej Encyklopedii Puszczy Białowieskiej. Udało mu się skłonić władze do objęcia ochroną 3 tys. hektarów, które miały wejść w skład obszaru chronionego.

Ale dopiero w 1918 „niemiecki zarząd wojskowy Puszczy Białowieskiej przystąpił do wyznaczania granic rezerwatu” – zauważa cytowany już Piotr Bajko – i „dzisiaj trudno powiedzieć, na czym miały polegać prace terenowe, bowiem żadnych ich śladów po wyzwoleniu nie stwierdzono”.

Na szczęście dla lasu znalazł się i drugi sprawiedliwy, także Niemiec, Alfred Götze, który w Puszczy Białowieskiej na obszarze, gdzie planowano powołać Naturschutzpark (tj. park natury), prowadził badania archeologiczne. Odkrył on m.in. 328 kurhanów i w 35 z nich kontynuował dalsze badania. Były to najprawdopodobniej pierwsze takie naukowe studia na tym obszarze.

Sława, jaką zyskała Puszcza Białowieska, sprzyjała pojawieniu się i innych badaczy z Niemiec i to ostatecznie ochroniło Białowieżę przed zniszczeniem. Nie brakowało jednak i takich, którzy przybywali tu na naukowe łowy i trofea wywozili do Rzeszy. Świadectwem tamtych wydarzeń jest czaszka żubrzycy w zbiorach berlińskiego Museum für Naturkunde.

Szpicrutą w łeb

Niemcy opuścili Białowieżę dopiero w grudniu 1918 roku i administrację na krótko przejęli Litwini, ale ostatecznie tereny te weszły w skład Polski. Mimo to Berlin pamiętał o puszczy. Między innymi w 1937 roku nad Szprewą zorganizowano Międzynarodową Wystawę Łowiecką, podczas której polska delegacja prezentowała białowieskie trofea. W archiwach zachowało się kilka fotografii z tego wydarzenia. Na jednej z nich uwieczniono Göringa, który wraz ze świtą stanął nad makietą Białowieży i rozmyślał. Zdjęcie nie budzi większych kontrowersji i było też publikowane w Polsce.

Niemniej przywoływany już Mohnhaupt twierdzi, że jest to ocenzurowana, wyretuszowana wersja i w archiwach znajduje się oryginał, na którym w prawym ręku Niemca tkwi szpicruta wycelowana w zielony skarb Polski. Według tej wersji Göring miał plan, aby w przyszłości z Białowieży uczynić swoje jeszcze lepsze Rominten.

Grupa mężczyzn w mundurach i garniturach stoi wokół makiety, przedstawiającej Puszczę Białowieską
Hermann Göring (pierwszy z prawej) w polskim pawilonie Międzynarodowej Wystawy Łowieckiej, żródło: Encyklopedia Puszczy Białowieskiej

Tyle spiskowej teorii dziejów, choć bardzo prawdopodobne, że już wtedy, na dwa lata przed wybuchem wojny, Niemcy bacznie przyglądali się mapie Europy i planowali, skąd i w jaki sposób wycisnąć dla siebie najwięcej korzyści. Mieli jeszcze z czasów I wojny światowej wprawę w rabunkowej gospodarce w Puszczy Białowieskiej i zamierzali skorzystać z tych doświadczeń.

W międzywojniu niemało się jednak pozmieniało i sam kompleks leśny postrzegali już nie tylko jako źródło surowców, ale również, by tak rzec, rezerwuar wartości niematerialnych. Stąd, gdy po raz drugi w czerwcu 1941 roku zajęli Białowieżę, do kwestii puszczańskiej podeszli dwutorowo. Pragmatycznie dążyli do maksymalnego wykorzystania zasobów, a jednocześnie rozpoczęli konstruowanie mitu, którego istotą było powiązanie pierwotnego białowieskiego lasu z ideą nowej germańskości. Przy czym oba te podejścia tak naprawdę sprowadzały się do jednego – eksploatacji.

Drewnoland

Działania wojenne zwiększały zużycie drewna i Puszcza Białowieska dostarczała nie tylko samego surowca, ale i darmowej siły roboczej. Potrzebni byli doświadczeni zarządcy i tak oto „Białowieża staje się miejscem rezydencyjnym dla różnych hitlerowskich, bestialskich formacji: Gestapo, SS, Szuc-politzei, żandarmerii” – wspominał w relacji dla Żydowskiego Instytutu Historycznego (ŻIH) tamtejszy Żyd, Symcha Burnstein. Miejscowość i okoliczne lasy uzyskały specjalny status „Reichsjagdgebiet”, tj. Obszaru Łowieckiego Rzeszy, liczącego 2600 km kw., a sama Białowieża stała się Oberforstamtem, nadleśnictwem, które nadzorować miał z ramienia Göringa Walter Frevert.

Początkowo nic nie wskazywało na to, że Frevert zrobi aż taką karierę. Od dziecka przyuczał się do pracy w lesie, z przerwą na udział m.in. w bitwie pod Verdun w 1916 roku. Był też członkiem NSDAP i w połowie lat 30. jego działalność prołowiecka była niezwykle doceniana. Zajmował się już wtedy dbaniem o dobrostan nie tyle przyrody, co i gości przybywających do Rominten.

Jak już wspominaliśmy, było ono nie tylko miejscem leśnych rozrywek, ale i spotkań włodarzy z całej Europy, choćby króla Bułgarii Borysa czy licznych ambasadorów. Gdyby jednak Frevert był jedynie podczaszym Göringa, nie uznano by go za hitlerowskiego zbrodniarza. A tak został zapamiętany jako wykonawca planu eksterminacji Białowieży i okolicy, zwanego eufemicznie „pacyfikowaniem” i „ewakuowaniem”. Pomagać mu w tym miało specjalne komando Forstschutzkorps, złożone nie z typowych żołnierzy, a leśników czy robotników leśnych, dla których leśna topografia była czymś naturalnym.

Początkowo on i jego ludzie zajmowali się ochroną transportu drewna i łapaniem kłusowników. Z czasem jednak ich uprawnienia rozszerzono i zaczęli polować na ludzi. Najpierw na radzieckich niedobitków, żołnierzy Armii Czerwonej, którzy nie zdążyli uciec na wschód. Potem przyszła kolej na Polaków. O ile katolików i prawosławnych po prostu przesiedlano i wykorzystywano do pracy np. przy wyrębie lasu, o tyle puszczańską ludność żydowską mordowano.

Eksterminację rozpoczęto jeszcze przed wielką akcją „Bezirk Białystok” z listopada 1942, która, jak czytamy na stronach ŻIH, miała na celu „likwidację ośrodków życia żydowskiego w Okręgu Białystok”. Zatem już w połowie lipca 1941 roku tamtejszych Żydów zabito lub w nieludzkim marszu, jak piszą historyczki Helena Datner i Katrin Stroll, przegnano do getta w Prużanach; dzisiaj po stronie białoruskiej.

Z zapisków porucznika policji, niejakiego Uhlema wynikałoby, że ogółem z Białowieży i puszczańskich osad hitlerowcy wysiedlili 6446 osób i część z nich „zlikwidowano”. Jak konstatował niemiecki kronikarz, podczas tej akcji była „słoneczna pogoda” i „policjanci mieli dobre samopoczucie”.

Puszcza Białowieska jako rezerwuar rozrywki

Nie inaczej było z żywym inwentarzem, do którego zaliczały się nie tylko jelenie, żubry czy wilki, ale i specjalnie hodowane tury, a raczej hybrydy tych prehistorycznych rogaczy, stworzone w prezencie dla III Rzeszy przez szalonych naukowców, braci Lutza i Heinza Hecków. Warto wspomnieć, że mieli oni na sumieniu nie tylko eksperymenty rodem z filmów spod znaku „Jurassic Park”, ale i dewastację Warszawskiego Zoo.

Wracając jednak do samych zwierząt, służyć miały one głównie uciesze Göringa. Za sprawą Freverta przygotowano też kodeksy „mitologicznego postępowania ze zwierzyną”, zawierające wytyczne, jak ma postępować myśliwy. Wynikało z nich, że leśne zwierzyny to bóstwa, do których mogą strzelać tylko wybrani. Zgodnie z wielowiekową tradycją niemiecką, polować mogli przedstawiciele stanów wyższych, ale za czasów III Rzeszy sprawy klasowe uległy przemianie. Prawo łowieckie zostało rozszerzone na rzecz łowczych, skupionych w stowarzyszeniach pod brunatną banderą. Choć o tym, kto mógł polować na najdoskonalszą zwierzynę, decydowały już względy polityczno-dyplomatyczne.

I tak z przywileju strzelania do okazałych jeleni skorzystali m.in. Mussolini, węgierski premier Gyula Gömbös czy Joachim von Ribbentrop. Tu jednak egoizm Göringa wziął górę i wydał oficjalne polecenie, aby „dorodne i bardzo dorodne jelenie [były] strzelane tylko przez [jego samego], na terenach łowieckich, na których [jest] osobiście obecny podczas rykowiska, a nie przez [jego] gości”. I tylko on mógł przyznać prawo do wyjątków od tej reguły.

Joseph Gboebels, hitlerowski minister propagandy, zwykł mawiać o Göringu, że jego największą wadą jest bycie „niewiernym w poglądach”.

Także w przypadku Białowieży znajduje to swoje potwierdzenie.

Powrót do przyszłości

Puszcza Białowieska paradoksalnie miała o wiele więcej szczęścia niż inne rejony Polski. Z jednej strony chronił ją glejt prastarego lasu, z drugiej – swego rodzaju przychylność historii. Niemcy nie mieli ani na tyle siły i czasu, ani środków, żeby wprowadzić wszystkie zamierzone plany. Zmienny front działań wojennych, w końcu kontrofensywa Armii Czerwonej, sprawiły, że okupanci musieli się ewakuować z zajętych terenów. Wycofując się, nie zdążyli w pełni zrealizować polecenia Göringa, który nakazał spalić wszystko, żeby Sowieci nie mogli dotknąć nic z jego leśnych sakraliów. Żubry wypuszczono poza ścisły rezerwat i kilkanaście z nich zostało od razu zastrzelonych razem z łosiami przez kłusowników. A tarpany, pieczołowicie reintrodukowane jeszcze przez polskich naukowców, wywieziono do Niemiec.

W lipcu 1944 roku Puszcza Białowieska, już na mocy porozumień pomiędzy Stalinem a tzw. komitetem lubelskim, czyli PKWN, została podzielona na część białoruską i polską, przy czym sama Białowieża ostała się w dawnych, polskich granicach. I to zdawać by się mogło kończy historię niemieckich rządów i germańskich mitologii na tym terenie.

Jednak niespodziewaną zupełnie pointę niemal 80 lat od zakończenia wojny dopisało samo życie. 9 czerwca 2024 roku, w dniu wyborów do Parlamentu Europejskiego, byliśmy akurat w Białowieskim Parku Narodowym. Wspaniała pogoda przełomu wiosny i lata sprzyjała wycieczkom po puszczy, choć nie było wielu turystów. „Wszyscy wystraszeni” – powiedziała kobieta, handlująca pamiątkami nieopodal mostku prowadzącego do Parku Pałacowego. „[Tusk] ogłosił strefę buforową na granicy polsko-białoruskiej [decyzję przyjęto de facto 10 czerwca], będą wszystko minować – przekonywała – i nie chcą do nas przyjeżdżać, a miejscowi się boją, niektórzy pozbywają się swoich domów”. Mówią nawet, że „puszcza jest już sprzedana”. Komu? – pytamy. „Niemcom”.

„NIEDZIELA CIĘ ZASKOCZY„ to cykl OKO.press na najspokojniejszy dzień tygodnia. Chcemy zaoferować naszym Czytelniczkom i Czytelnikom „pożywienie dla myśli” – analizy, wywiady, reportaże i multimedia, które pokazują znane tematy z innej strony, wytrącają nasze myślenie z utartych ścieżek, zaskakują właśnie.

;
Na zdjęciu Andrzej Goworski
Andrzej Goworski

Połowa duetu pisarskiego, akronim MAGowie. Ich inspiracją jest Wschód, który jak Średniowiecze Fernanda Braudela wciąż pisze. Publikują m.in. w „Gazecie Wyborczej”, „Polityce”, „Newsweeku”, współpracują z kwartalnikiem literacko-artystycznym „Akcent”. Autorzy książek m.in. „Naukowcy spod czerwonej gwiazdy", „Grażdanin N.N}. i „Inżynierowie Niepodległej", a także „Naznaczeni przez rewolucję bolszewików" (pod red. Piotra Nehringa). Prywatnie małżeństwo i rodzice czwórki dzieci, mieszkają w Warszawie.

Na zdjęciu Marta Panas-Goworska
Marta Panas-Goworska

Połowa duetu pisarskiego, akronim MAGowie. Ich inspiracją jest Wschód, który jak Średniowiecze Fernanda Braudela wciąż pisze. Publikują m.in. w „Gazecie Wyborczej”, „Polityce”, „Newsweeku”, współpracują z kwartalnikiem literacko-artystycznym „Akcent”. Autorzy książek m.in. „Naukowcy spod czerwonej gwiazdy", „Grażdanin N.N}. i „Inżynierowie Niepodległej", a także „Naznaczeni przez rewolucję bolszewików" (pod red. Piotra Nehringa). Prywatnie małżeństwo i rodzice czwórki dzieci, mieszkają w Warszawie.

Komentarze