0:000:00

0:00

Centrum Charkowa zapełniło się od niebiesko-żółtych flag i patriotycznych okrzyków. Jest mroźna, słoneczna sobota.

- Chwała Ukrainie! – zaczyna mężczyzna z mikrofonem stojący na pace pickupa.

- Bohaterom chwała! – odkrzykuje tłum.

- Chwała narodowi!

- Śmierć wrogom!

- Putin chujło! – dorzucają jeszcze demonstranci, jakby liczyli, że ich krzyk usłyszy Kreml oddalony o 650 km. Okrzyk pod adresem prezydenta Rosji ma tu swoją tradycję. Padł osiem lat temu na wspólnym marszu ultrasów Metalista Charków i Szachtara Donieck, a potem rozszedł się na cały kraj.

Wtedy groziło, że Charków stanie się jedną z nieuznawanych republik, które wyłaniały się we wschodniej Ukrainie w trakcie rozkręcanej przez Rosję wojny. Zginęło w niej już 13,3 tys. ludzi. Dziś Charków znów jest zagrożony atakiem.

Ludzie w zimowych kurtkach z transparentami i flagami
Marsz Jedności w Charkowie, 5 lutego 2022 Fot. Paweł Pieniążek / OKO.press
Czoło Marszu, demonstrujący niosą wielki transparent "Charków to Ukraina"
5 lutego w Charkowie odbył się Marsz Jedności organizowany przez skrajnie prawicowy Korpus Narodowy. Na banerze otwierającym pochód napis „Charków to Ukraina”. Fot. Paweł Pieniążek / OKO.press

Buty czekają pod stołem. Nigdy nie byłam w stanie gotowości

25-letnia Ołesia Dekusz przyszła na marsz z własnym plakatem, napisała na nim „Charków to Ukraina”, to przewodnie hasło całego marszu. Brzmi absurdalnie, ale nie dla charkowian. Pamiętają przecież rosyjską flagę, która w 2014 roku powiewała nad budynkiem tutejszej administracji obwodowej. Powiewała krótko, ale strach i złość pozostały.

Ołesia Dekusz w zimowej kurtce i maseczce trzyma plakat "Charkiv Ukraina"
Marsz Jedności w Charkowie 5 lutego 2022, Ołesia Dekusz trzyma plakat "Charkiv Ukraina" Fot. Paweł Pieniążek / OKO.press

Kiedy wybuchała wojna w Donbasie Ołesia nie była jeszcze pełnoletnia, dziś jest oficerką rezerwy w stopniu podporucznika. Po licencjacie ukończyła dwuletnią katedrę wojskową.

– Jeśli Rosja, nie daj Boże, wtargnie do mojego kraju, to będę o niego walczyć. – mówi. Pracuje w firmie informatycznej, ale do wojny gotowa jest w każdej chwili. W styczniu, gdy trwały najbardziej napięte negocjacje między Rosją a NATO, spakowała do plecaka dokumenty, ciepłe ubrania i apteczkę. Wojskowe buty czekają pod stołem. Nigdy nie była jeszcze w stanie gotowości.

– Zgodnie ze specjalizacją powinnam trafić do sztabu, ale chciałabym pojechać na pierwszą linię, bo tam pojawi się wróg. Nie chcę się chować za czyimiś plecami – mówi oficerka. Chce, by dowódca przydzielił ją do stanowiska karabinu maszynowego.

Na marsz przyszła sama. Ze znajomymi nie rozmawia o obecnej sytuacji, bo nie chce się nimi rozczarować. Poglądy mają proukraińskie, ale nie są gotowi do działania. Pogodną twarz Ołesia zasłoniła lekarską maską, a wojskową parkę oplotła ukraińską flagą. Idzie między nacykami i pedikami, bo w marszu zorganizowanym przez skrajnie prawicowy Korpus Narodowy, partię wyrosłą z osławionego pułku Azow, idą razem charkowscy nacjonaliści i działacze LGBT+.

Nacjonaliści i działacze LGBT razem na Marszu Jedności w Charkowie
Nacjonaliści i działacze LGBT razem na Marszu Jedności w Charkowie 5 lutego 2022 Fot. Paweł Pieniążek / OKO.press

Dwa tysiące osób idzie z Majdanu Konstytucji na plac Wolności. Nacyki patrzą spode łba na pedików z kolorowymi włosami („O ja pierdolę”), ale do rękoczynów nie dochodzi. Bo idą w tym samym celu: bronić swojego miasta.

Kharkiv Pride, organizująca od 2019 r. marsze równości w Charkowie, angażuje się teraz w kampanie przeciw rosyjskiej agresji. Pod koniec grudnia queerowy chór zaśpiewał po ukraińsku pod rosyjskim konsulatem „Bogurodzico, przegoń Putina” parafrazując performance Pussy Riot sprzed dekady.

Demonstranci zrobili też paczkę dla prezydenta Rosji. Był w niej podręcznik do historii Ukrainy, sztuczny mózg, „Powszechna deklaracja praw człowieka”, białe kapcie i bilet na wczasy do Wielkiego Ustiugu, bajkowej siedziby Dziadka Mroza. Niech spędza czas inaczej, zamiast eskalować konflikt. „Pokojową drogą pokazujemy, że chcemy, by agresja Federacji Rosyjskiej została wstrzymana (…) nie chcemy wojny ani udziału Rosji w życiu Ukrainy” – napisali organizatorzy protestu pod konsulatem.

Patrząc na hasła, trudno zgadnąć, że w sobotnim marszu 5 lutego szły obok siebie tak różne środowiska. Dwie kobiety w tęczowych maskach niosły plakat „W Charkowie czekają na was z kulami, a nie z kwiatami!”. Inna trzymała kartkę „Putin odjeb się od nas”.

Uczestnicy Marszu trzymają transparent "W Chasrkowie czekają na was z kulami, a nie z kwiatami"
Uczestnicy Marszu Jedności w Charkowie trzymają transparent "W Charkowie czekają na was z kulami, a nie z kwiatami" 5 II 2022 Fot. Paweł Pieniążek

Nie boję się wojny, tylko ruskiego świata, który nam urządzą

O Charkowie było znowu głośno pod koniec stycznia, gdy prezydent Ukrainy Wołodymyr Zełenski w wywiadzie dla „Washington Post” powiedział, że miasto może być okupowane przez Rosję pod pretekstem ochrony ludności rosyjskojęzycznej, czyli większości mieszkańców.

Charków to drugie co do wielkości ukraińskie miasto (prawie półtora miliona mieszkańców), był pierwszą stolicą radzieckiej Ukrainy. Siedziba przemysłu ciężkiego, powstają tu traktory, czołgi, transportery opancerzone, wielkie turbiny. Leży 40 km od granicy z Rosją i 80 km od Biełgorodu, najbliższego rosyjskiego miasta. W razie wojny na pełną skalę byłby jednym z pierwszych celów.

Na razie eskalacji konfliktu w mieście nie widać. Toczy się na ekranach telewizorów, komputerów i smartfonów, a przede wszystkim w gabinetach polityków.

Dmytro Mołczynski nie poszedł na sobotni marsz. Jest absolwentem sztuk wizualnych, ma 27-lat, tworzy wirtualne światy do gier wideo. Cała sytuacja wokół Rosji i Ukrainy przypomina mu Gwiezdne wojny, epizody I-III. - Imperium zdobywa kolejne planety, całą władzę ma sprawować jeden człowiek. Jego zakusom opiera się Republika, która walczy o wolność, uczciwy senat i sprzeciwia się autorytaryzmowi – mówi Mołczynski. – Przecież po to wyszliśmy na Majdan (w 2014 - red.), żeby panowała wolność słowa i demokracja.

Kiedy milicja biła studentów na kijowskim Majdanie, Mołczynski protestował na Majdanie charkowskim oburzony bezkarnością i skorumpowaniem władzy na każdym poziomie, od uczelnianych, przez miejskie, po krajowe. – Po Majdanie życie kulturalne w Charkowie wirowało – wspomina. Ciągle ktoś coś robił, tworzył bity, pisał wiersze, malował obrazy. Rozwijał się street art.

Znani artyści stawali się jeszcze bardziej znani, mówiono o nich w całym kraju. Pisarz i poeta Serhij Żadan zaangażowany w pomoc dla ukraińskich wojsk w Donbasie zaczął grać z zespołem Psy w kosmosie.

Mołczynski najbardziej pamięta ich piosenkę Bij się o nią.

Bij się o nią, umieraj dla niej,

o wysokie maszty, o rozchwiane reje,

o jesienne trasy, o jej obrazy,

o jej gorące dłonie, chłodne ozdoby.

Mołczynski chciał jechać na front, snuł plany: iść do piechoty, zostać medykiem, wstąpić do obrony terytorialnej? Nic z tego nie wyszło. Teraz ma do siebie pretensje, że zrobił dla kraju zbyt mało. Gdy do charkowskiego szpitala trafił członek Gwardii Narodowej, to Mołczynski zaangażował się w pomoc rannym.

Kolegę, który pojechał na front walczyć w szeregach Prawego Sektora, wspierał pieniędzmi na zakup ekwipunku.

Dziś przyjaciele znowu rozmawiają o Donbasie. Minister obrony Ukrainy Ołeksij Reznikow powiedział właśnie, że przy granicy jest już 140 tys. rosyjskich żołnierzy.

– Nie panikuję, bo przecież nigdzie nie wyjechałem, nawet nie kupiłem biletów – mówi Mołczynski. – Po prostu ciągle szykuję się w myślach do wojny.

Co zrobi, jeśli Charków zostanie otoczony? U mamy jest kominek, z którego nikt od dawna nie korzysta. Ktoś zabudował go cegłami. Mołczynski zastanawiał, czym wybić w nim dziurę, by ogrzać dom. W razie eskalacji pojedzie z dziewczyną i rodzicami na zachód, pewnie do Lwowa. Może tam pożoga nie dotrze. Mają przygotowane dokumenty, pieniądze, a nawet analogowe radio, bo przecież internet może być odcięty. Myślą o wyjeździe z kraju, żeby odpocząć od życia w zagrożeniu. Ale do Charkowa wrócą.

– Słuchaj, to nie jest strach przed wojną, tylko przed światem, który chcą nam tu urządzić – mówi Mołczynski. Russkij mir kojarzy mu się z totalną korupcją, władzą decydującą o twoim życiu, militaryzmem, dominacją nad innymi, szowinizmem i dyskryminacją każdego, kto odstaje od szeregu. Tam heroizuje się wojnę i cierpienie.

Szukam na mapie dróg ewakuacji, ale z Charkowa już nie wyjadę

Ołena Znatkowa nie była na marszu, ale niedawno prowadziła szkolenie dla 150 miejscowych urzędników na wypadek konfliktu zbrojnego. Nie służyła w armii, nie szkoliła się w tym fachu. Jej doświadczenie to przeżyta wojna.

W 2014 r., gdy separatyści przejmowali kontrolę nad Ługańskim, Znatkowa pracowała w wydziale oświaty i nauki tamtejszej administracji obwodowej. Separatyści żądali, by urzędnicy przekazywali im wszystkie informacje i przeliczali budżety na rosyjskie ruble.

Gdy kazali przysiąc na wierność Ługańskiej Republice Ludowej, Znatkowa odmówiła. Zgrała bazę danych wszystkich uniwersytetów na pendrive, usunęła ją z komputera i z 9-letnią córką Daszą wyjechała z Ługańska. Ukryła się u rodziców w Krasnodonie przy granicy z Rosją. Miasto też kontrolowali już separatyści, ale Znatkowej nikt tam nie znał.

Artyleria grzmiała, niebo płonęło. Ukraińska armia próbowała odciąć separatystów od granicy i zaplecza. Coraz trudniej było o jedzenie i wodę. Znatkowa liczyła, że Kijów zaraz odzyska utracone tereny. Stała z Daszą w przydomowym ogrodzie, widziały, jak w ukraiński samolot uderzyła rakieta, błysnęło, maszyna rozpadła się. Wydawało się, że odłamki samolotu lecą prosto na nie. Objęła Daszę i żegnała się z córką. Jeszcze długo na dźwięk samolotu, Znatkowa pochylała głowę albo padała na ziemię.

Pamięta okrzyki sąsiadów, gdy zobaczyli, że załoga samolotu zdążyła się katapultować. „Bierzmy łopaty i topory! Znajdziemy ich i zabijemy!”. Nie chciała już więcej chodzić tymi samymi ulicami, ani mijać tych ludzi w sklepie. Szukała na mapie dróg ewakuacji.

Przedarły się przez granicę z Rosją. Bez pieniędzy, licząc na dobrą wolę kierowców autobusów, głodne i brudne cztery dni jechały do Moskwy, gdzie znajomi ze studiów obiecali im pomóc. Gdy zapytali, dokąd kupić jej bilet, wybrała Charków. W Rosji czuła nienawiść do wszystkich wokół. Nie miała pieniędzy, bo wszystkie jej oszczędności były w banku, który działał tylko w obwodzie ługańskim. Pomogli wolontariusze.

– Przez sześć lat chodziłam w cudzych butach i ubraniach – mówi Znatkowa. Była w złym stanie psychicznym. Rzuciła się w wir pracy. Pomagała uniwersytetom z obwodu ługańskiego, które musiały się ewakuować z terenów zajętych przez separatystów. Uczyła w szkole.

Pomaga uchodźcom wewnętrznym, którzy próbują zorganizować sobie życie na nowo. Od pół roku w charkowskim oddziale Ministerstwa Weteranów koordynuje pomoc dla byłych żołnierzy, materialną, psychologiczną i w znalezieniu pracy.

Ołena Znatkowa w biurze charkowskiego oddziału Ministerstwa Weteranów, gdzie na co dzień pracuje
Ołena Znatkowa w biurze charkowskiego oddziału Ministerstwa Weteranów, gdzie na co dzień pracuje. Luty 2022, Fot. Paweł Pieniążek / OKO.press

Gdy odwiedzam Znatkową w jej biurze, trzech weteranów składa meble, które ministerstwo dostało od niemieckiej fundacji.

Dopiero po ośmiu latach, gdy zaczęła działać na rzecz mieszkańców obwodu charkowskiego, przestała czuć się ofiarą wojny, a Charków stał się jej domem.

– Jestem teraz absolutnie gotowa na zagrożenia. Po tym wszystkim wiem, co robić. – Znatkowa klepie złożone biurko.

Ma 50 lat. Wątpi, by Rosjanie zaatakowali, ale w biurze ma karton z zupami błyskawicznymi, owsianką, miodem i workami tytoniu. Na wojnie tytoń staje się cennym towarem wymiennym. W szufladzie ma mapę obwodu charkowskiego. Z Daszą już omówiła punkty zbiórek i drogi ewakuacji. Wywiezie ją do granicy z Polską, skąd ojciec Daszy zabierze ją do Tallina. Ona wróci do Charkowa. Wie jedno, już nigdy nie ruszy się ze swego domu.

Nie wojna, tylko walka o pensję. Czuję się zagubiony

Jadę jeszcze bliżej granicy, Hłyboke leży o 5 km od Rosji. Ostatnio jeden z kierowców zarejestrował na zamontowanej w samochodzie kamerze, że 26 km od wsi stały przy drodze rosyjskie wojska inżynieryjne. Inny, że w odległości 32 km przejeżdżała kolumna rosyjskich ciężarówek i transporterów opancerzonych. Jechały w stronę ukraińskiej granicy. Na wideo opublikowanym na TikToku ktoś dopisał: „Rosjo, jesteśmy z tobą”.

View post on Twitter

W Hłybokym nie ma żadnych marszów ani protestów. Ludzie mówią, że bardziej niż wojny boją się braku pracy i perspektyw. Rytm życia wyznacza tu autobus do Charkowa. Wtedy na wiejskiej ulicy na chwilę pojawia się kilka osób. Domy jakieś zabiedzone, jakby nikt w nich nie mieszkał.

Miejscowość Hłyboke, pusta ulica, w głębi Piętrowy dom mieszkalny z czerwonymi ścianami
Miejscowość Hłybokie, luty 2022. Fot. Paweł Pieniążek / OKO.press

Na zamarzniętym stawie 52-letni Siergiej łowi ryby. Świdrem wywiercił trzy małe dziury, na haczyki nabił larwy motyla. Jest spawaczem, ale o tej porze roku nie ma chętnych na jego usługi. Dlatego pracuje w szkolnej kotłowni. Jedną dobę dorzuca do pieca, drugą siedzi na lodzie.

– Wojną nawet tu nie pachnie! – patrzy na mnie spod czapki uszanki, gdy pytam, czy nie boi się ataku. Od października, gdy sytuacja na granicy zaczęła się zaostrzać, nie widział, by ktoś w pobliżu wykopał okop, by ściągnięto czołg czy bojowy wóz piechoty. Nawet żołnierza nie uświadczył. Chyba najbardziej zmilitaryzowany jest sam Siergiej, bo nosi wojskową kurtkę.

– Jaka ofensywa? Komu, do cholery, to potrzebne? – pyta. – Ludzie przejmują się tutaj tylko tym, jak dostać normalną pensję, by w wolnym czasie nie łamać głowy, gdzie dorobić. Tylko odpracować osiem godzin, wrócić do domu i oglądać telewizję.

Siergiej w szkole zarabia 4 tys. hrywien (ok. 565 zł). Na rachunki wydaje 1000 hrywien, na papierosy 1500, na chleb 400. Na resztę zostaje mu 1,1 tys. hrywien (155 zł). Nie narzeka. Złowi karpia czy tołpygę, ugotuje zupę uchę, usmaży klopsy rybne, resztki rzuci kotom.

Żyłka delikatnie się porusza. Wędkarstwa nauczył go ojciec, gdy mieszkali jeszcze w obwodzie tiumeńskim, na wschód od Uralu. Siergiej jest Rosjaninem z pochodzenia. Do Hłybokiego przyjechał z rodzicami w latach 80. Wieś wyglądała zupełnie inaczej, a przynajmniej tak zapamiętał. Były hodowle krów, pola uprawne. Tyle było pracy, że dzieci ze szkół zaganiano do pomocy. Do sowchozów i kołchozów przyjeżdżali studenci na praktyki, więc w Hłybokim wybudowano trzy akademiki.

– Teraz nic tu nie ma. Pola leżą odłogiem, a stodoły i akademiki popadły w ruinę. – Siergiej sprawdza wędkę. Z jego klasy większość wyjechała do Charkowa. Nie czuje związku z tym państwem. I z żadnym innym. Ma obywatelstwo ukraińskie, bo kiedy rozpadł się Związek Radziecki, Siergiej znalazł się w tym miejscu mapy.

Krewnych spod Biełgorodu nie widział od dwóch lat, bo Ukraina zaczęła wymagać paszportów zagranicznych, a granicę oddzielono zasiekami. Dawniej przechodziło się boczną drogą i nikt nie robił problemu. Siergiej wyrabia właśnie dokumenty, ale głównie po to, by wyjechać za pracą do Niemiec, ewentualnie do Polski.

Nie wyczekuje rosyjskich wojsk, bo po Donbasie, nie jest pewien, że życie za nowej władzy byłoby lepsze. Sergiej czuje się zagubiony. Komu ma wierzyć i w co. Ciągle coś się zmienia, a on za tym nie nadąża. W dzieciństwie mówili, że Boga nie ma, Siergiejowi zerwali krzyżyk z szyi, a jak pomalował jajka wielkanocne, to był wstyd i hańba na całą wieś. Teraz to święto powszechnie obchodzone. Lenina i Stalina stawiali za wzór, teraz obaj są wrogami narodu. Dziadek Sergiej zdobywał Berlin, miał 33 medale, a ostatni odłamek wyjęto z niego w 1980 r. Uczyli ich, że Niemcy to śmiertelni wrogowie. A dziś Siergiej chce tam emigrować. Co o tym wszystkim myśleć?

Udostępnij:

Paweł Pieniążek

dziennikarz stale współpracujący z „Tygodnikiem Powszechnym”. Relacjonował wydarzenia m.in. z Afganistanu, Górskiego Karabachu, Iraku, Syrii i Ukrainy. Autor książek, w tym „Po kalifacie. Nowa wojna w Syrii" (Wydawnictwo Czarne 2019). Laureat nagrody dziennikarskiej MediaTory.

Komentarze