Centrum Charkowa zapełniło się od niebiesko-żółtych flag i patriotycznych okrzyków. Jest mroźna, słoneczna sobota.
– Chwała Ukrainie! – zaczyna mężczyzna z mikrofonem stojący na pace pickupa.
– Bohaterom chwała! – odkrzykuje tłum.
– Chwała narodowi!
– Śmierć wrogom!
– Putin chujło! – dorzucają jeszcze demonstranci, jakby liczyli, że ich krzyk usłyszy Kreml oddalony o 650 km. Okrzyk pod adresem prezydenta Rosji ma tu swoją tradycję. Padł osiem lat temu na wspólnym marszu ultrasów Metalista Charków i Szachtara Donieck, a potem rozszedł się na cały kraj.
Wtedy groziło, że Charków stanie się jedną z nieuznawanych republik, które wyłaniały się we wschodniej Ukrainie w trakcie rozkręcanej przez Rosję wojny. Zginęło w niej już 13,3 tys. ludzi. Dziś Charków znów jest zagrożony atakiem.


Buty czekają pod stołem. Nigdy nie byłam w stanie gotowości
25-letnia Ołesia Dekusz przyszła na marsz z własnym plakatem, napisała na nim „Charków to Ukraina”, to przewodnie hasło całego marszu. Brzmi absurdalnie, ale nie dla charkowian. Pamiętają przecież rosyjską flagę, która w 2014 roku powiewała nad budynkiem tutejszej administracji obwodowej. Powiewała krótko, ale strach i złość pozostały.

Kiedy wybuchała wojna w Donbasie Ołesia nie była jeszcze pełnoletnia, dziś jest oficerką rezerwy w stopniu podporucznika. Po licencjacie ukończyła dwuletnią katedrę wojskową.
– Jeśli Rosja, nie daj Boże, wtargnie do mojego kraju, to będę o niego walczyć. – mówi. Pracuje w firmie informatycznej, ale do wojny gotowa jest w każdej chwili. W styczniu, gdy trwały najbardziej napięte negocjacje między Rosją a NATO, spakowała do plecaka dokumenty, ciepłe ubrania i apteczkę. Wojskowe buty czekają pod stołem. Nigdy nie była jeszcze w stanie gotowości.
– Zgodnie ze specjalizacją powinnam trafić do sztabu, ale chciałabym pojechać na pierwszą linię, bo tam pojawi się wróg. Nie chcę się chować za czyimiś plecami – mówi oficerka. Chce, by dowódca przydzielił ją do stanowiska karabinu maszynowego.
Na marsz przyszła sama. Ze znajomymi nie rozmawia o obecnej sytuacji, bo nie chce się nimi rozczarować. Poglądy mają proukraińskie, ale nie są gotowi do działania. Pogodną twarz Ołesia zasłoniła lekarską maską, a wojskową parkę oplotła ukraińską flagą. Idzie między nacykami i pedikami, bo w marszu zorganizowanym przez skrajnie prawicowy Korpus Narodowy, partię wyrosłą z osławionego pułku Azow, idą razem charkowscy nacjonaliści i działacze LGBT+.

Dwa tysiące osób idzie z Majdanu Konstytucji na plac Wolności. Nacyki patrzą spode łba na pedików z kolorowymi włosami („O ja pierdolę”), ale do rękoczynów nie dochodzi. Bo idą w tym samym celu: bronić swojego miasta.
Kharkiv Pride, organizująca od 2019 r. marsze równości w Charkowie, angażuje się teraz w kampanie przeciw rosyjskiej agresji. Pod koniec grudnia queerowy chór zaśpiewał po ukraińsku pod rosyjskim konsulatem „Bogurodzico, przegoń Putina” parafrazując performance Pussy Riot sprzed dekady.
Demonstranci zrobili też paczkę dla prezydenta Rosji. Był w niej podręcznik do historii Ukrainy, sztuczny mózg, „Powszechna deklaracja praw człowieka”, białe kapcie i bilet na wczasy do Wielkiego Ustiugu, bajkowej siedziby Dziadka Mroza. Niech spędza czas inaczej, zamiast eskalować konflikt. „Pokojową drogą pokazujemy, że chcemy, by agresja Federacji Rosyjskiej została wstrzymana (…) nie chcemy wojny ani udziału Rosji w życiu Ukrainy” – napisali organizatorzy protestu pod konsulatem.
Patrząc na hasła, trudno zgadnąć, że w sobotnim marszu 5 lutego szły obok siebie tak różne środowiska. Dwie kobiety w tęczowych maskach niosły plakat „W Charkowie czekają na was z kulami, a nie z kwiatami!”. Inna trzymała kartkę „Putin odjeb się od nas”.

Nie boję się wojny, tylko ruskiego świata, który nam urządzą
O Charkowie było znowu głośno pod koniec stycznia, gdy prezydent Ukrainy Wołodymyr Zełenski w wywiadzie dla „Washington Post” powiedział, że miasto może być okupowane przez Rosję pod pretekstem ochrony ludności rosyjskojęzycznej, czyli większości mieszkańców.
Charków to drugie co do wielkości ukraińskie miasto (prawie półtora miliona mieszkańców), był pierwszą stolicą radzieckiej Ukrainy. Siedziba przemysłu ciężkiego, powstają tu traktory, czołgi, transportery opancerzone, wielkie turbiny. Leży 40 km od granicy z Rosją i 80 km od Biełgorodu, najbliższego rosyjskiego miasta. W razie wojny na pełną skalę byłby jednym z pierwszych celów.
Na razie eskalacji konfliktu w mieście nie widać. Toczy się na ekranach telewizorów, komputerów i smartfonów, a przede wszystkim w gabinetach polityków.
Dmytro Mołczynski nie poszedł na sobotni marsz. Jest absolwentem sztuk wizualnych, ma 27-lat, tworzy wirtualne światy do gier wideo. Cała sytuacja wokół Rosji i Ukrainy przypomina mu Gwiezdne wojny, epizody I-III. – Imperium zdobywa kolejne planety, całą władzę ma sprawować jeden człowiek. Jego zakusom opiera się Republika, która walczy o wolność, uczciwy senat i sprzeciwia się autorytaryzmowi – mówi Mołczynski. – Przecież po to wyszliśmy na Majdan (w 2014 – red.), żeby panowała wolność słowa i demokracja.
Kiedy milicja biła studentów na kijowskim Majdanie, Mołczynski protestował na Majdanie charkowskim oburzony bezkarnością i skorumpowaniem władzy na każdym poziomie, od uczelnianych, przez miejskie, po krajowe. – Po Majdanie życie kulturalne w Charkowie wirowało – wspomina. Ciągle ktoś coś robił, tworzył bity, pisał wiersze, malował obrazy. Rozwijał się street art.
Znani artyści stawali się jeszcze bardziej znani, mówiono o nich w całym kraju. Pisarz i poeta Serhij Żadan zaangażowany w pomoc dla ukraińskich wojsk w Donbasie zaczął grać z zespołem Psy w kosmosie.
Mołczynski najbardziej pamięta ich piosenkęBij się o nią.
Bij się o nią, umieraj dla niej,
o wysokie maszty, o rozchwiane reje,
o jesienne trasy, o jej obrazy,
o jej gorące dłonie, chłodne ozdoby.
Mołczynski chciał jechać na front, snuł plany: iść do piechoty, zostać medykiem, wstąpić do obrony terytorialnej? Nic z tego nie wyszło. Teraz ma do siebie pretensje, że zrobił dla kraju zbyt mało. Gdy do charkowskiego szpitala trafił członek Gwardii Narodowej, to Mołczynski zaangażował się w pomoc rannym.
Kolegę, który pojechał na front walczyć w szeregach Prawego Sektora, wspierał pieniędzmi na zakup ekwipunku.
Dziś przyjaciele znowu rozmawiają o Donbasie. Minister obrony Ukrainy Ołeksij Reznikow powiedział właśnie, że przy granicy jest już 140 tys. rosyjskich żołnierzy.
– Nie panikuję, bo przecież nigdzie nie wyjechałem, nawet nie kupiłem biletów – mówi Mołczynski. – Po prostu ciągle szykuję się w myślach do wojny.
Co zrobi, jeśli Charków zostanie otoczony? U mamy jest kominek, z którego nikt od dawna nie korzysta. Ktoś zabudował go cegłami. Mołczynski zastanawiał, czym wybić w nim dziurę, by ogrzać dom. W razie eskalacji pojedzie z dziewczyną i rodzicami na zachód, pewnie do Lwowa. Może tam pożoga nie dotrze. Mają przygotowane dokumenty, pieniądze, a nawet analogowe radio, bo przecież internet może być odcięty. Myślą o wyjeździe z kraju, żeby odpocząć od życia w zagrożeniu. Ale do Charkowa wrócą.
– Słuchaj, to nie jest strach przed wojną, tylko przed światem, który chcą nam tu urządzić – mówi Mołczynski. Russkij mir kojarzy mu się z totalną korupcją, władzą decydującą o twoim życiu, militaryzmem, dominacją nad innymi, szowinizmem i dyskryminacją każdego, kto odstaje od szeregu. Tam heroizuje się wojnę i cierpienie.
Szukam na mapie dróg ewakuacji, ale z Charkowa już nie wyjadę
Ołena Znatkowa nie była na marszu, ale niedawno prowadziła szkolenie dla 150 miejscowych urzędników na wypadek konfliktu zbrojnego. Nie służyła w armii, nie szkoliła się w tym fachu. Jej doświadczenie to przeżyta wojna.
W 2014 r., gdy separatyści przejmowali kontrolę nad Ługańskim, Znatkowa pracowała w wydziale oświaty i nauki tamtejszej administracji obwodowej. Separatyści żądali, by urzędnicy przekazywali im wszystkie informacje i przeliczali budżety na rosyjskie ruble.
Gdy kazali przysiąc na wierność Ługańskiej Republice Ludowej, Znatkowa odmówiła. Zgrała bazę danych wszystkich uniwersytetów na pendrive, usunęła ją z komputera i z 9-letnią córką Daszą wyjechała z Ługańska. Ukryła się u rodziców w Krasnodonie przy granicy z Rosją. Miasto też kontrolowali już separatyści, ale Znatkowej nikt tam nie znał.
Artyleria grzmiała, niebo płonęło. Ukraińska armia próbowała odciąć separatystów od granicy i zaplecza. Coraz trudniej było o jedzenie i wodę. Znatkowa liczyła, że Kijów zaraz odzyska utracone tereny. Stała z Daszą w przydomowym ogrodzie, widziały, jak w ukraiński samolot uderzyła rakieta, błysnęło, maszyna rozpadła się. Wydawało się, że odłamki samolotu lecą prosto na nie. Objęła Daszę i żegnała się z córką. Jeszcze długo na dźwięk samolotu, Znatkowa pochylała głowę albo padała na ziemię.
Pamięta okrzyki sąsiadów, gdy zobaczyli, że załoga samolotu zdążyła się katapultować. „Bierzmy łopaty i topory! Znajdziemy ich i zabijemy!”. Nie chciała już więcej chodzić tymi samymi ulicami, ani mijać tych ludzi w sklepie. Szukała na mapie dróg ewakuacji.
Przedarły się przez granicę z Rosją. Bez pieniędzy, licząc na dobrą wolę kierowców autobusów, głodne i brudne cztery dni jechały do Moskwy, gdzie znajomi ze studiów obiecali im pomóc. Gdy zapytali, dokąd kupić jej bilet, wybrała Charków. W Rosji czuła nienawiść do wszystkich wokół. Nie miała pieniędzy, bo wszystkie jej oszczędności były w banku, który działał tylko w obwodzie ługańskim. Pomogli wolontariusze.
– Przez sześć lat chodziłam w cudzych butach i ubraniach – mówi Znatkowa. Była w złym stanie psychicznym. Rzuciła się w wir pracy. Pomagała uniwersytetom z obwodu ługańskiego, które musiały się ewakuować z terenów zajętych przez separatystów. Uczyła w szkole.
Pomaga uchodźcom wewnętrznym, którzy próbują zorganizować sobie życie na nowo. Od pół roku w charkowskim oddziale Ministerstwa Weteranów koordynuje pomoc dla byłych żołnierzy, materialną, psychologiczną i w znalezieniu pracy.

Gdy odwiedzam Znatkową w jej biurze, trzech weteranów składa meble, które ministerstwo dostało od niemieckiej fundacji.
Dopiero po ośmiu latach, gdy zaczęła działać na rzecz mieszkańców obwodu charkowskiego, przestała czuć się ofiarą wojny, a Charków stał się jej domem.
– Jestem teraz absolutnie gotowa na zagrożenia. Po tym wszystkim wiem, co robić. – Znatkowa klepie złożone biurko.
Ma 50 lat. Wątpi, by Rosjanie zaatakowali, ale w biurze ma karton z zupami błyskawicznymi, owsianką, miodem i workami tytoniu. Na wojnie tytoń staje się cennym towarem wymiennym. W szufladzie ma mapę obwodu charkowskiego. Z Daszą już omówiła punkty zbiórek i drogi ewakuacji. Wywiezie ją do granicy z Polską, skąd ojciec Daszy zabierze ją do Tallina. Ona wróci do Charkowa. Wie jedno, już nigdy nie ruszy się ze swego domu.
Nie wojna, tylko walka o pensję. Czuję się zagubiony
Jadę jeszcze bliżej granicy, Hłyboke leży o 5 km od Rosji. Ostatnio jeden z kierowców zarejestrował na zamontowanej w samochodzie kamerze, że 26 km od wsi stały przy drodze rosyjskie wojska inżynieryjne. Inny, że w odległości 32 km przejeżdżała kolumna rosyjskich ciężarówek i transporterów opancerzonych. Jechały w stronę ukraińskiej granicy. Na wideo opublikowanym na TikToku ktoś dopisał: „Rosjo, jesteśmy z tobą”.
Веселая Лопань, Белгородская обл pic.twitter.com/zCc3bzNekK
— IgorGirkin (@GirkinGirkin) February 9, 2022
W Hłybokym nie ma żadnych marszów ani protestów. Ludzie mówią, że bardziej niż wojny boją się braku pracy i perspektyw. Rytm życia wyznacza tu autobus do Charkowa. Wtedy na wiejskiej ulicy na chwilę pojawia się kilka osób. Domy jakieś zabiedzone, jakby nikt w nich nie mieszkał.

Na zamarzniętym stawie 52-letni Siergiej łowi ryby. Świdrem wywiercił trzy małe dziury, na haczyki nabił larwy motyla. Jest spawaczem, ale o tej porze roku nie ma chętnych na jego usługi. Dlatego pracuje w szkolnej kotłowni. Jedną dobę dorzuca do pieca, drugą siedzi na lodzie.
– Wojną nawet tu nie pachnie! – patrzy na mnie spod czapki uszanki, gdy pytam, czy nie boi się ataku. Od października, gdy sytuacja na granicy zaczęła się zaostrzać, nie widział, by ktoś w pobliżu wykopał okop, by ściągnięto czołg czy bojowy wóz piechoty. Nawet żołnierza nie uświadczył. Chyba najbardziej zmilitaryzowany jest sam Siergiej, bo nosi wojskową kurtkę.
– Jaka ofensywa? Komu, do cholery, to potrzebne? – pyta. – Ludzie przejmują się tutaj tylko tym, jak dostać normalną pensję, by w wolnym czasie nie łamać głowy, gdzie dorobić. Tylko odpracować osiem godzin, wrócić do domu i oglądać telewizję.
Siergiej w szkole zarabia 4 tys. hrywien (ok. 565 zł). Na rachunki wydaje 1000 hrywien, na papierosy 1500, na chleb 400. Na resztę zostaje mu 1,1 tys. hrywien (155 zł). Nie narzeka. Złowi karpia czy tołpygę, ugotuje zupę uchę, usmaży klopsy rybne, resztki rzuci kotom.
Żyłka delikatnie się porusza. Wędkarstwa nauczył go ojciec, gdy mieszkali jeszcze w obwodzie tiumeńskim, na wschód od Uralu. Siergiej jest Rosjaninem z pochodzenia. Do Hłybokiego przyjechał z rodzicami w latach 80. Wieś wyglądała zupełnie inaczej, a przynajmniej tak zapamiętał. Były hodowle krów, pola uprawne. Tyle było pracy, że dzieci ze szkół zaganiano do pomocy. Do sowchozów i kołchozów przyjeżdżali studenci na praktyki, więc w Hłybokim wybudowano trzy akademiki.
– Teraz nic tu nie ma. Pola leżą odłogiem, a stodoły i akademiki popadły w ruinę. – Siergiej sprawdza wędkę. Z jego klasy większość wyjechała do Charkowa. Nie czuje związku z tym państwem. I z żadnym innym. Ma obywatelstwo ukraińskie, bo kiedy rozpadł się Związek Radziecki, Siergiej znalazł się w tym miejscu mapy.
Krewnych spod Biełgorodu nie widział od dwóch lat, bo Ukraina zaczęła wymagać paszportów zagranicznych, a granicę oddzielono zasiekami. Dawniej przechodziło się boczną drogą i nikt nie robił problemu. Siergiej wyrabia właśnie dokumenty, ale głównie po to, by wyjechać za pracą do Niemiec, ewentualnie do Polski.
Nie wyczekuje rosyjskich wojsk, bo po Donbasie, nie jest pewien, że życie za nowej władzy byłoby lepsze. Sergiej czuje się zagubiony. Komu ma wierzyć i w co. Ciągle coś się zmienia, a on za tym nie nadąża. W dzieciństwie mówili, że Boga nie ma, Siergiejowi zerwali krzyżyk z szyi, a jak pomalował jajka wielkanocne, to był wstyd i hańba na całą wieś. Teraz to święto powszechnie obchodzone. Lenina i Stalina stawiali za wzór, teraz obaj są wrogami narodu. Dziadek Sergiej zdobywał Berlin, miał 33 medale, a ostatni odłamek wyjęto z niego w 1980 r. Uczyli ich, że Niemcy to śmiertelni wrogowie. A dziś Siergiej chce tam emigrować. Co o tym wszystkim myśleć?
Takie pytania ….
1. Skąd bierzecie takich " dziennikarzy" ?
2. Co to jest oficerka ? (może "dziennikarz" nie wie więc mu wytłumaczcie)
Istnieje coś takiego jak homonimy a feminatywy nie są błędem…
To, że feminatywy jako takie nie są błędem, nie znaczy, że nie dokonujecie manipulacji. Język, to taka przestrzeń, w której jest masa wyjątków, umiejętność posługiwania się którymi wyznacza poziom znajomości języka i stopień jego komunikatywności. Rozumiem, że tworzycie neologizmy nie z powodu waszych niskich kompetencji językowych, lecz w opozycji to środowisk prawicowych od dawna już uprawiających nowomowę. Szkoda, że wchodzicie w cudze buty zarówno językowo, jak i obyczajowo w sztuce dziennikarskiej 🙁 Przyznam się, że jest to dla mnie główny powód braku mojego wsparcia dla Was.
Posługiwanie się neologizmami nie urąga sztuce dziennikarskiej, nie świadczy też o słabości we władaniu językiem – i piszę to jako językoznawca.
Za to kurczowe trzymanie się "starej mowy" i opieprzanie wszystkich na lewo i prawo za każde odstępstwo od tego, co samemu uważa się za normę dużo już o człowieku mówi, niekoniecznie dobrego.
Zgadza się. Dodam jeszcze, że ci co opieprzają wszystkich na lewo i prawo mają jakiś podświadomy deficyt męskości i kompleksy na tym tle.
Skoro oficerki to rodzaj butów, więc "oficerka" to zapewne taki but bez pary 🙂
Prześmieszne. Naprawdę nie wiem czy tę karuzelę śmiechu uda się już kiedykolwiek zatrzymać.
Widzę, że OKO,upadło bardzo nisko. Przyłączyli się do szczekaczek propagandy pentagonu i pozostałych wolnych mediów w tym wasalskim kraju.
Szkoda, miałam nadzieję że chociaż tu, poczytam przemyślane analizy tego konfliktu bez zajmowania kategorycznie stanowiska. A wiec wracam poczytać sobie Le Monde i Le Figaro, gdzie piszą myślący dziennikarze, nie skorumpowani przez "wolne" media.
Pytanie, podobno jankesi wysłali do Polski Elitarne jednostki wojskowe. Proszę mi powiedzieć czym się różnią od już stacjonujących jednostek zbieraniny bezdomnych i bezrobotnych nieudaczników?
Czyżby mieli lepsze lustrzanki Ray Ban i kolorowe gumy do żucia?
Następnie, kiedy NIEZALEŻNY dziennikarz zrobi niekontrolowany wywiad z tymi szlachetnymi wojownikami pytając ich czy wiedzą gdzie są i w jakim celu?
Nie wiedziałem, że GRU prenumeruje Le Monde.
Jak najbardziej elitarne.Dwoch po pijanemu wpadło do jeziora i samodzielnie z niego wyszli.
Szlachetny wojownik decyduje o sobie do momentu wstąpienia w szeregi armii. "Wstąpić czy nie wstąpić?" oto było pytanie. Gdy już wstąpił, to ma wykonywać rozkazy bo taka jest organizacja armii. Nie podoba się? Odmawiasz? To w czasie wojny kula w łeb. Cele na poziomie liniowym podaje oficer od propagandy – kiedyś zwany politycznym . Uważasz że żołnierze polskich pułków piechoty 1.A.P. im. T.K. skierowani nad Miereję mieli cos do gadania gdy posłano ich w nierozpoznany teren i z niedostatecznym przygotowaniem artyleryjskim przed atakiem ? A potem poczęstowano w plecy własną artylerią. Znałem kilku z tych 50% które przeżyło, oni szli walczyć o Polskę a zrobiono z nich mięso armatnie. Cele to na poziomie sztabów (jako idee) lub w areszcie batalionowym (to juz # fizyczne).
Strategia tkwiącego mentalnie w czasach ZSRR zbrodniarza Putina zakłada raczej rozbicie jedności Zachodu, niż realny i otwarty konflikt. Być może ma też skupić uwagę na Europie, a konflikt jest szykowany w zupełnie innym rejonie świata: np. inwazja chińskich komuchów na Tajwan.
Rozbicie zachodu nie udało się, a wręcz skutek jest odwrotny. Tak samo jak nie udało się rozbić jedności Ukrainy. Nawet Rosjanie tam mieszkający nie chcą Russkiego Miru. Pozostała tylko agresja. Chociaż furtkę też sobie zostawił.
Redaktorzy okopejs,wnuki żydowskich oprawców z NKWD cały czas wciskają gojom,że Boga nie ma.
Myszki słodkie nie wiem czy czytam okopress czy der sturmer Brygada azov to neonazisci a sam tekst przypomina te z lat trzydziestych zagrzewajace prawdziwych Niemców do walki z bolszewikami. ..
Dziwne, ani widły, ani siekiera nie wystarczą? Według mnie, ten artykuł aż śmierdzi upadlińskim "sałom" i propagowaniem terroryzmu i ludobójstwa! Nad kolejną wpłatą wspierającą Oko nie muszę się zastanawiać: jej najwyklej nie będzie.
Ciekawe wnioski, takie jakby "służbowe". A Oko sobie poradzi bez Pańskiej jałmużny.
Myszki słodkie myślę że wielu czytelników zastanawia ta zimnowojenna retoryka oka. ..czyżby kasa z usa?
Szczurku wredny czytelników OKO nie zastanawia skąd twa retoryka – kasa z Kremla via jego podnóżki.
Natomiast twój ewidentnie zalatuje onuca z Ołgino.