0:00
0:00

0:00

Prawa autorskie: Photo by Sergei KARPUKHIN / POOL / AFP)Photo by Sergei KARP...

Szanse na to, że rozmowy prowadzone przez Donalda Trumpa z Władimirem Putinem przyczynią się realnie do zakończenia wojny w Ukrainie, stają się coraz bardziej iluzoryczne. Zdaje się to już przyznawać nawet prezydent Stanów Zjednoczonych. „Myślę, że Rosja chce to zakończyć, ale być może gra na zwłokę. Robiłem tak przez wiele lat w biznesie: nie chciałem podpisywać umowy, tylko pozostać w grze, choć być może wcale nie chciałem tej umowy ostatecznie zawierać” – takim oto spostrzeżeniem i zarazem wyznaniem podzielił się Trump z widzami programu „Greg Kelly Reports”.

Donald Trump ma prawo do takich konstatacji – bo zapewne zdaje sobie sprawę z tego, że w kwestii Ukrainy nie osiągnął dotąd w swych rozmowach z Putinem kompletnie, ale to kompletnie niczego.

Wielkie negocjacyjne „sukcesy”

Prowadzone na neutralnym gruncie – najpierw w Zjednoczonych Emiratach Arabskich, później w Arabii Saudyjskiej – rosyjsko-amerykańskie negocjacje dotyczą wielu kwestii. Sprawa Ukrainy jest wśród nich tylko jedną z co najmniej kilku pozycji, obok geostrategicznego partnerstwa Rosji i USA, wymiany handlowej, współpracy w dziedzinie energetyki i być może nawet wspólnego rosyjsko-amerykańskiego lotu na Marsa, jeśli wierzyć uczestnikom tych rozmów. Niemniej jednak to przede wszystkim na kwestii Ukrainy skupia się uwaga Zachodu.

Dlatego też Trumpowi coraz bardziej zależało na tym, by jednak nieco zatrzeć ponure wrażenie, jakie powstało po pamiętnej awanturze z Wołodymyrem Zełenskim w Białym Domu, i przedstawić się w roli negocjatora, który w rozmowach z Putinem potrafi coś jednak od czasu do czasu ugrać.

18 marca Trump publicznie wyrażał więc radość z rzekomo wynegocjowanego 30-dniowego cząstkowego zawieszenia broni dotyczącego ataków na cele infrastrukturalne i energetyczne. To nic, że taki rozejm u progu wiosny nie przyniósłby ukraińskim cywilom nawet części tej ulgi, jaką dałby im zimą. Jakoś to jednak brzmiało. Przynajmniej w dniu ogłoszenia – bo żadne 30-dniowe cząstkowe zawieszenie broni do dziś nie weszło w życie. Według stron dlatego, że wciąż nie osiągnięto porozumienia dotyczącego dokumentów wykonawczych tego rozejmu.

Tydzień później Trump po raz kolejny próbował ogłosić swój wielki negocjacyjny sukces. Tym razem Biały Dom zakomunikował, że po rozmowach w Rijadzie Rosja i Ukraina mają się zgadzać na zawieszenie broni obowiązujące obie strony konfliktu na całym Morzu Czarnym. W tym samym komunikacie Białego Domu znalazła się fraza, że Stany Zjednoczone pomogą Rosji "w przywróceniu dostępu do światowego rynku eksportu produktów rolnych i nawozów”. USA obiecały też Rosji, że pomogą jej „obniżyć koszty ubezpieczeń morskich i poprawić dostęp do portów i systemów płatności dla tego typu transakcji”. Wywołało to dość gwałtowną reakcję prezydenta Ukrainy Wołodymyra Zełenskiego, który zarzucił – i słusznie – Trumpowi, że formułując takie obietnice pod adresem Rosji, Stany Zjednoczone podkopują pozycje negocjacyjne Ukrainy. Ukraiński MON zapowiedział jednak, że Ukraina jest gotowa respektować warunki zawieszenia broni na Morzu Czarnym.

Jak Ławrow ośmieszył Trumpa

Opowieść Kremla na temat tych negocjacyjnych ustaleń była natomiast zupełnie inna. Przedstawił ją, po przydługim oczekiwaniu, Siergiej Ławrow, szef rosyjskiego MSZ. O rozmowach dotyczących Morza Czarnego mówił w kontekście tzw. inicjatywy czarnomorskiej, czyli procesu negocjacyjnego prowadzonego wcale nie przez Donalda Trumpa, lecz przez prezydenta Turcji Recipa Erdogana. Pod pojęciem „inicjatywy czarnomorskiej” kryją się negocjowane w Stambule przez Ukrainę i Rosję układy dotyczące transportu zboża i innych produktów rolnych przez Morze Czarne, co ma szczególne znaczenie każdego lata po żniwach. Taka umowa została zawarta po raz pierwszy w 2022 roku. Obecnie – jak co roku – Kreml stara się wykorzystać w negocjacjach z Ukrainą możliwość jej wznowienia.

„Rosja będzie potrzebowała jasnych gwarancji, jeśli zamierza wznowić inicjatywę czarnomorską. Mogą one być jedynie wynikiem rozkazu Waszyngtonu wydanego Zełenskiemu” – mówił Ławrow. Było to już po tym, jak Ukraina zapowiedziała, że ewentualne wypłynięcie rosyjskich okrętów wojennych ze wschodniej części Morza Czarnego będzie traktowane, jak zerwanie zawieszenia broni.

W ten sposób więc Trump, który usiłował ogłosić, że udało mu się wynegocjować „zawieszenie broni na Morzu Czarnym”, został podwójnie ośmieszony przez Rosjan. Po pierwsze bowiem Rosjanie jasno stwierdził, że żadnego zawieszenia broni na razie nie wynegocjowano, po drugie zaś dali do zrozumienia, że rozmawiają o porozumieniu zbożowym – i to z grubsza w tej samej formule, którą zaproponował Erdogan.

Tak też Donald Trump, wielokrotnie nazywający Putina swym „wielkim przyjacielem” został sprowadzony przez Moskwę do parteru.

Rosja oczekuje od niego tyle, by wydał Ukrainie „rozkaz” przyjęcia rosyjskich warunków.

I tak, Trump ma rację, Rosja rzeczywiście gra na zwłokę. Bo z punktu widzenia Kremla jest za wcześnie, by wojnę kończyć. Mimo strat, mimo kosztów.

Przeczytaj także:

Wciąż chodzi o to samo

Putin z całą pewnością nadal dąży do opanowania w całości terytoriów 4 obwodów Ukrainy: ługańskiego, donieckiego, zaporoskiego i chersońskiego. Dlaczego? Bo uroczyście ogłosił ich aneksję i doprowadził do wpisania tych czterech obwodów do konstytucji Federacji Rosyjskiej jako pełnoprawnych jednostek administracyjnych państwa, którego jest dyktatorem. Opanowanie tych czterech obwodów jest więc w tej chwili jego celem maksimum – wykraczającym jednak poza realne możliwości jego armii nawet w dłuższej perspektywie.

Obwód ługański jest kontrolowany przez Rosjan niemal w całości. Zdobycie ostatnich fragmentów obwodu donieckiego – z Pokrowskiem, a następnie Słowiańskiem i Kramatorskiem jest celem prowadzonej przez Rosjan właściwie od początku wojny ofensywy. To, że Rosjanie mogą w perspektywie kilkunastu miesięcy ten cel osiągnąć, nie jest już z obecnej perspektywy nierealne, choć wymagałoby nieprzerwanej kontynuacji ofensywy na obecnym poziomie zaangażowania sił i akceptowania strat.

Zupełnie inaczej jest jednak na południu Ukrainy. Obwody zaporoski i chersoński są kontrolowane przez Rosjan jedynie w części – w obu wypadkach stolice obwodów (Chersoń i Zaporoże) pozostają w rękach Ukraińców i nie są bezpośrednio zagrożone atakiem.

Żeby myśleć o ich podbiciu, Rosjanie musieliby rozpocząć wielkoskalową ofensywę na południu Ukrainy, przebijając się przez potężnie ufortyfikowane i zaminowane ukraińskie linie obronne. A zatem Rosja musiałaby właściwie zacząć wojnę jeszcze raz i ponieść po raz kolejny koszty (w pieniądzach, sprzęcie, amunicji i ludziach) porównywalne z dotychczasowymi.

Dlatego właśnie, zamiast zaczynać taką operację całkowicie od nowa, zdecydowanie lepiej, taniej i bezpieczniej jest z punktu widzenia Kremla wykorzystać samą jego groźbę. Moskwa właśnie taką groźbę formułuje.

Przy czym nie, nie jest wykluczone, że Putin rzeczywiście taki scenariusz – w przyszłości – rozważa. Z całą pewnością natomiast chce nim straszyć Ukrainę i Zachód. I być może już to robi – rozsiewając przecieki do mediów. Według „Kommiersanta” na przykład Kreml miałby naprawdę szykować nową ofensywę na południu Ukrainy – jej celem miałaby być Odessa. Taki atak miałby nastąpić oczywiście dopiero wtedy, gdyby Kijów nie zgodził się na uznanie czterech obwodów Ukrainy za nową część Rosji „po dobroci”.

***

Kiedy Biały Dom opisuje spotkania w Rijadzie jako negocjacje pokojowe dotyczące wojny w Ukrainie, Kreml mówi o „rozmowach technicznych” dotyczących wielu różnych kwestii. Sądząc po dotychczasowych efektach tych rozmów, nie da się wykluczyć, że wersja Moskwy jest tym razem bliższa prawdy niż ta opowiadana przez Waszyngton.

;
Na zdjęciu Witold Głowacki
Witold Głowacki

Dziennikarz, publicysta, rocznik 1978. Pracowałem w "Dzienniku Polska Europa Świat" (obecnie „Dziennik Gazeta Prawna”) i w "Polsce The Times" wydawanej przez Polska Press. W „Dzienniku” prowadziłem dział opinii. W „Polsce The Times” byłem analitykiem i komentatorem procesów politycznych, wydawałem też miesięcznik „Nasza Historia”. Współprowadziłem realizowany we współpracy z amerykańską fundacją Democracy Council i Departamentem Stanu USA cykl szkoleniowy „Media kontra fake news”, w ramach którego ok 700 dziennikarzy mediów lokalnych z całej Polski zostało przeszkolonych w zakresie identyfikacji narracji dezinformacyjnych i przeciwdziałania im. Wydawnictwo Polska Press opuściłem po przejęciu koncernu przez kontrolowany przez rząd PiS państwowy koncern paliwowy Orlen. Wtedy też, w 2021 roku, wszedłem w skład zespołu OKO.press. W OKO.press kieruję działem politycznym, piszę też materiały o polityce krajowej i międzynarodowej oraz obronności. Stworzyłem i prowadziłem poświęcony wojnie w Ukrainie cykl „Sytuacja na froncie” obecnie kontynuowany przez płk Piotra Lewandowskiego.

Komentarze