Seksuologowie są zgodni: publiczny rejestr pedofilów dostępny od 1 stycznia nie zapobiegnie przestępstwom seksualnym, za to przyniesie wiele szkód. Uprzedzali przed uchwaleniem ustawy, powołując się na badania z USA, gdzie takie rejestry działają. Ministerstwo Sprawiedliwości nie posłuchało
Od 1 stycznia 2018 na stronie Ministerstwa Sprawiedliwości dostępny jest publiczny rejestr sprawców przestępstw seksualnych. Umieszczone są w nim dane osób skazanych prawomocnie za:
W rejestrze publicznym można znaleźć imię i nazwisko sprawcy, jego zdjęcie, datę urodzin, miejsce urodzenia i zamieszkania oraz informacje o wyroku wraz z jego sygnaturą: kiedy, z jakiego paragrafu i na jaką karę został skazany.
W rejestrze z ograniczonym dostępem można znaleźć przestępców skazanych także za mniej poważne przestępstwa seksualne. Dostęp do niego mają policja, sądy, prokuratorzy, ABW, Służba Celna, CBA, organy administracji rządowej i samorządowej. Oraz inne osoby, które zadeklarują, że dostęp jest im potrzebny, bo rekrutują osoby, mające kontakt z dziećmi. W praktyce każdy może zapytać Ministerstwo Sprawiedliwości, czy dane nazwisko jest w ograniczonym rejestrze, bo MS nie ma obowiązku sprawdzać, czy pytający rzeczywiście kogokolwiek zatrudnia.
W rejestrze publicznym znalazło się 768 nazwisk, w ograniczonym 2614.
Zgodnie z nazwą ustawy wprowadzającej oba rejestry, mają one służyć “przeciwdziałaniu zagrożeniom przestępczością na tle seksualnym”. Na stronie MS Zbigniew Ziobro tłumaczy: “Państwo ma obowiązek chronić dziecko, a nie pedofila. Przestępca, który krzywdzi dzieci, musi się liczyć z bardzo surowymi konsekwencjami. Nie tylko z wieloletnim wyrokiem, lecz także z utratą anonimowości. Dlatego zaostrzamy Kodeks karny w tym zakresie i planujemy kolejne zmiany w przepisach. Po wyjściu z więzienia taki przestępca ma być pod stałą kontrolą, aby wszyscy wiedzieli, że jest ich sąsiadem”.
Cel jest zupełnie słuszny: kto by nie chciał ograniczać liczby przestępstw. Jednak z badań wynika, że publiczny rejestr przestępców seksualnych wcale do takiego celu nie prowadzi.
Ministerstwo Sprawiedliwości uzasadniając projekt ustawy, powoływało się przede wszystkim na przykład USA, gdzie w wielu stanach takie publiczne rejestry funkcjonują od 1991 roku. Ministerstwo zauważyło, że takie rozwiązanie prawne istnieje, ale nie postawiło pytania o jego skuteczność.
Na to, że publiczne rejestry przestępców seksualnych w Stanach wcale nie zmniejszają przestępczości zwracali uwagę seksuologowie i psychiatrzy jeszcze na etapie prac legislacyjnych w 2016 roku. W artykule dla “Psychiatrii Polskiej” Filip Szumski, Krzysztof Kasparek i Józef K. Gierowski, pracujący na uniwersytetach Jagiellońskim, UAM i SWPS, przeanalizowali dostępne badania prowadzone na ten temat.
Wynika z nich, że
po otwarciu publicznych rejestrów nie zmniejsza się ogólna liczba przestępstw seksualnych, nie spada też liczba recydywistów. Rejestry nie osiągają więc zamierzonego celu.
Projekt ustawy jeszcze w 2016 roku potępił z tego powodu także Zarząd Główny Polskiego Towarzystwa Seksuologicznego i osobno prof. Maria Beisert z UAM, autorka kompleksowych badań nad pedofilami osadzonymi w polskich więzieniach.
Rejestry nie przeciwdziałają przestępczości, mają za to szereg skutków ubocznych. Z przywoływanych przez Kasparka, Szumskiego i Gierowskiego amerykańskich badań nad rodzinami i bliskimi ujawnionych w rejestrach sprawców wynika, że:
Amerykańscy badacze osobno zbadali konsekwencje, jakie spotkały dzieci ujawnionych sprawców:
Upublicznianie danych sprawcy stwarza dodatkowo ryzyko identyfikacji jego ofiar. A rozpoznana ofiara może być szykanowana przez otoczenie w podobny sposób, jak sam sprawca i jego rodzina. Ryzyko rozpoznania jest szczególnie wysokie, gdy ofiara zna sprawcę, czyli w większości przypadków. Ustawa pozwala umieszczonym w publicznym rejestrze osobom wnioskować do sądu o usunięcie ich danych ze względu na dobro pokrzywdzonego, ale przecież nie wszystkim sprawcom na tym zależy i nie wszyscy wiedzą o tej możliwości. A - jak piszą autorzy artykułu - “ by ochrona interesu pokrzywdzonych była rzeczywista, wyjątek ten powinien być stosowany w większości przypadków. W przeciwnym razie stosowanie Ustawy będzie wyrządzać szkodę ofiarom przestępstw na tle seksualnym i ich rodzinom”.
Publiczny rejestr niszczy też oczywiście życie samych sprawców przestępstw seksualnych. Według amerykańskich badań
Kiedy Zbigniew Ziobro mówił, że skazani za czyny pedofilne muszą zostać ukarani utratą prywatności, w praktyce oznaczało to przyzwolenie na wymierzanie sprawiedliwości przez lokalną społeczność. Na samosądy.
Dodatkowo, upublicznianie nazwisk sprawców utrudnia podejmowanie przez nich skutecznej terapii i resocjalizacji.
Utrata pracy, mieszkania, znajomych spycha ich na margines społeczeństwa, a gdy nie mają środków i żadnych szans na powrót do niego, nie mają też motywacji do pracy terapeutycznej.
Paradoksalnie powstanie publicznego rejestru gwałcicieli może sprawić, że osoby trwale zaburzone mogą stać się bardziej niebezpieczne niż wcześniej.
To, że publiczne rejestry gwałcicieli nie działają, nie znaczy, że jesteśmy zupełnie bezradni wobec przestępstw seksualnych. Z pomysłu stworzenia rejestru nie trzeba rezygnować, ale dostęp do niego powinien być bardziej ograniczony. Poza nim powinien powstać też cały system prewencji, obejmujący edukację społeczeństwa, terapię sprawców w więzieniu i po wyjściu z niego oraz resocjalizację i nadzór. Prof. Maria Beisert, komentując projekt ustawy, rozpisała dokładnie jakie rozwiązania są konieczne do zapewnienia realnej ochrony przed przestępcami seksualnymi i zaoferowała swoją pomoc w przygotowaniu takiego systemu. Ministerstwo Sprawiedliwości nie skorzystało.
Od 2023 r. reporter Frontstory. Wcześniej w OKO.press, jeszcze wcześniej w Gazecie Wyborczej. Absolwent filozofii UW i Polskiej Szkoły Reportażu. Był nominowany do nagród dziennikarskich.
Od 2023 r. reporter Frontstory. Wcześniej w OKO.press, jeszcze wcześniej w Gazecie Wyborczej. Absolwent filozofii UW i Polskiej Szkoły Reportażu. Był nominowany do nagród dziennikarskich.
Komentarze