Wiadomo już o ponad 40 tys. ofiar kataklizmu w Turcji i Syrii, ale ta liczba może wzrosnąć do 60-70 tys. Do północno-zachodniej Syrii przez długi czas nie trafiała żadna pomoc humanitarna – zablokował ją krwawy dyktator Syrii. Działają tam Lekarze Bez Granic i Białe Hełmy.
Po trzęsieniu ziemi najgorsza obecnie sytuacja jest w północno-zachodniej Syrii. Bo dotarcie tam z pomocą humanitarną jest mocno utrudnione z przyczyn politycznych – w ostatnim raporcie pisze organizacja Lekarze Bez Granic (MSF).
To tereny ciągle częściowo kontrolowane przez rebeliantów walczących z reżimem Baszszara al-Asada. „Syryjski rzeźnik” od 12 lat topi we krwi swój naród, a mieszkańcy tych regionów stawiają mu opór.
Walące się dachy na tysiące śpiących rodzin w miastach Jindires czy Afrin to dar niebios dla despoty. Asad nie dopuszczał więc tam pomocy humanitarnej, by jeszcze bardziej wykrwawić stawiających mu opór.
W tym regionie kataklizmu nie ma ani specjalistycznego czy ciężkiego sprzętu, jaki bez problemu dociera to regionów Turcji dotkniętych tragedią. Nie ma też zespołów ratowniczych z całego świata z psami poszukującymi, mikrofonów wychwytujących sygnały życia od ludzi pod gruzami, ani czujników sejsmicznych.
Syryjczycy próbują wygrzebywać ocalałych łopatami, kilofami, gołymi rękami. Czasem mają koparki i lekkie spychy. Bardzo, bardzo rzadko - ciężkie dźwigi. Na filmach publikowanych przez MSF widać setki mężczyzn przekopujących góry połamanego betonu gołymi rękoma. "New Yorker" pisze, że w tym regionie kataklizmu są budynki, z których nikt nie wyszedł żywy.
Faktem jest, że z ponad 40 tys. ofiar dotychczas odnotowanych, tylko nieco 5,5 tys. jest z Syrii, a ponad 35 tys. - Turcji. Ale też większość ofiar w pierwszym z tych krajów nie została jeszcze w ogóle odgrzebana – ruiny w Turcji przeszukuje armia prawie ćwierć miliona ratowników, wojska i wolontariuszy.
Jeszcze zanim doszło do trzęsienia ziemi, większość syryjskich szpitali w północno-zachodnim regionie mierzyła się z dużymi problemami i brakami w zaopatrzeniu. “Już wtedy transport z Turcji był dużym wyzwaniem” - mówi Ahmed Rehmo, koordynator projektu MSF w prowincji Idlib w Syrii.
A od trzęsienia ziemi ta drożność granicy dramatycznie się pogorszyła. Asad najpierw kazał zamknąć wszystkie przejścia graniczne na 3 dni. Po tym czasie zezwolił na działanie tylko jednego - Bab al-Hawa. „Niestety jest ono mało funkcjonalne, a prowadzące do niego drogi są w złym stanie” - zaznacza Draginja Nadażdin, dyrektorka polskiego biura Lekarzy bez Granic.
„Do tej pory ruch tam jest niewielki” - relacjonuje Ahmed Rehmo. Tymczasem w odległości 30-60 minut jazdy autem od zrównanych z ziemią miast syryjskich, jest kilka przejść granicznych do Turcji, którymi mogłaby płynąć pomoc.
Dopiero 13 lutego – tydzień od kataklizmu – Asad pozwolił na otwarcie 2 kolejnych przejść. Tylko tego dnia 58 ciężarówek wypełnionych pomocą humanitarną wjechało do regionów Syrii kontrolowanych przez rebeliantów i dotkniętych kataklizmem. Ale nadal nie dociera tam ciężki sprzęt.
Blokada pomocy humanitarnej ma wybitnie polityczny charakter. Terytoria Syrii kontrolowane przez armię Asada, też dotknięte tragedią - np. region Aleppo – samolotami otrzymują pomoc humanitarną z krajów wspierających reżim: Iranu, Emiratów Arabskich, Arabii Saudyjskiej itd.
W związku z blokadą pomocy dla terenów rebeliantów, Białe Hełmy – forma obrony cywilnej wyspecjalizowana w ratowaniu ludzi pogrzebanych w zbombardowanych budynkach - oskarżyły Asada o „niezwykły cynizm”.
15 lutego do terenów Syrii pogrążonych w dramacie dotarł kolejny konwój 48 cieżarówek wypełnionych pomocą humanitarną zebraną przez Syryjczyków ze wschodniej części kraju.
Pomoc z zewnętrz jest też niezbędna, bo czeka na nią też 2 miliony przesiedleńców w namiotowych obozach. Do tych miejsc przenoszą się ocalali z trzęsienia, którzy stracili dach nad głową. MSF otworzył 15 ośrodków recepcyjnych, by przyjąć falę uchodźców ze zrujnowanych miast. Tymczasem tam też panuje zima - tydzień przed trzęsieniem region nawiedziła śnieżyca.
Sytuacja jest też bardzo zła, bo mało kto tam działa. „Oprócz Lekarzy Bez Granic nie widziałam innych międzynarodowych organizacji humanitarnych w tym regionie” - relacjonuje Samar, jedna z członków personelu MSF.
Lekarze Bez Granic mają tam sporo pracowników - od lat ratują zdrowie i życie społeczności bombardowanych przez Asada i Putina. Gdy 6 lutego zatrzęsło ziemią 7.8 w skali Richtera – najmocniej od 20 lat - MSF dysponował w tym regionie ok. 500 ludźmi.
Drugą z najistotniejszych organizacji są Białe Hełmy – syryjska obrona cywilna. Nadal poszukują żywych w gruzach, choć głównie już wydobywają martwe ciała – z 2274 ofiar raportowanych na 14 lutego, w regionie ich działania, Hełmy wyłuskały z betonowych cmentarzysk aż 2170.
„Widok zeszytów złamał mi serce… Moje myśli zwróciły się ku moim własnym dzieciom. Nie zatrzymywałem się ani na chwilę, szukając. Naszą nadzieją było znalezienie dziecka, kobiety lub ojca i ponowne połączenie ich z rodziną” - 13 lutego pisał Mohammad, jeden z wolontariuszy Białych Hełmów.
Dzień wcześniej towarzyszył kilkuletniemu Aref'owi, którego we wsi Shallakh zwały betonu przygniotły częściowo i uwięziły. Dziecko czekało, aż ratownicy wytną go z betonowej pułapki, miał przy sobie zeszyty. Przez pierwszy tydzień po trzęsieniu, Hełmy publikowały filmy i zdjęcia uratowanych z ruin ludzi, a jeszcze częściej dzieci. Nie udało nam się znaleźć informacji o uratowaniu żywych w tym regionie w ciągu ostatnich 48 godzin. Tymczasem z Turcji nadal dochodzą informacje o takich „cudach”.
W północno-zachodniej Syrii doliczono się 12,4 tys. rannych, z czego Białe Hełmy do 13 lutego udzieliły pomocy 2950 z nich.
Tak opisuje swoje wrażenia Samar, członkini zespołu MSF w tej części Syrii. Jej mąż poczuł trzęsienie i ją obudził. Wybiegli z domu, z dziećmi, w pidżamach i na bosaka. Ona wdziała jeszcze strój modlitewny. „Byliśmy przerażeni i trzęśliśmy się zimna na deszczu. Nasz budynek chwiał się, trząsł na naszych oczach” relacjonuje.
Mieszkańcy, często z dziećmi na rękach, biegali w panice po ulicach. Potem próbowali uciec od budynków jak najdalej, na otwartą przestrzeń. Z betonowych konstrukcji odpadały balkony, niszcząc kompletnie zaparkowane poniżej auta. Nie było więc czym wyjechać.
Samar z rodziną udało się jednak uciec ich ocalałym samochodem. Pojechali do Jindires – obok Atarib (k. Aleppo) i przedmieść miasta Idlib, ta miejscowość w Syrii najbardziej ucierpiała w katastrofie. Samar miała tam znajomych i krewnych. „Na obrzeżach miasta nie widziałam ani jednego całego budynku. Ludzie byli pod gruzami, wszyscy zginęli. Córka mojego siostrzeńca, jej siostra, ich szwagierki, inni krewni – wszyscy” - opowiada.
Ona widziała matkę, która straciła przytomność po tym, jak zginęła jej córka. Widziała też rodziców, którzy musieli pochować swoje dzieci. I takich, co zostali pod gruzami. „Żadna rodzina nie została oszczędzona, każdy stracił kogoś ze swych bliskich” - dodaje Samar.
W Jindires znowu były wstrząsy wtórne. Uciekli. Z rodziną zatrzymała się w obozowisku namiotów, w deszczu i błocie. Tu było jednak bezpiecznie.
Ci, którzy stracili domy, albo zamieszkali w obozach namiotowych, albo w budynkach ocalałych, zazwyczaj jednopiętrowych, u krewnych lub obcych. Ewentualnie w meczetach, szkołach, schroniskach...
W rejony, w których była Samar, też nie dotarł żaden sprzęt wspomagający odgruzowywanie. Robią to ludzie, często gołymi rękami. Mąż Samar dołączył do obrony cywilnej i codziennie pomaga wydobywać ludzi z gruzowisk. Kobieta nie ma odwagi, by wrócić do swojego domu i zobaczyć co z nim.
Abdulbari, 19-letni Syryjczyk, pacjent MSF z Dżisr asz-Szughur, 30 km od Idlibu, był akurat na wsi, gdy nocą zadygotała ziemia. „Wszyscy zaczęli wybiegać z domów i krzyczeć na ulicach. We wsi domy są stare, wiele się zawaliło. (...) Wiem, że uratowano wiele dzieci, ale ich rodzice są wciąż pod gruzami. (…) Potrzebujemy sprzętu, a teraz nie mamy nic” - ubolewa młody Syryjczyk.
Mohammed, kierowca MSF w Atarib, prowincji Aleppo, mówi o nadzwyczajnej sytuacji, której był świadkiem: „Widziałem matkę, którą wyciągnięto martwą, ale troje jej dzieci udało się uratować. Jedno po drugim. To był cud. Ratownicy najpierw wyciągnęli spod gruzu jedno dziecko i przekazali je do karetki. Gdy ta miała już odjechać, wyciągnęli kolejne. To samo powtórzyło się z trzecim dzieckiem. Ludzie wiwatowali ze szczęścia”.
„Mój synu, nie wiem, co wydarzy się jutro, ale każdego dnia od 12 lat mieliśmy nadzieję, że to będzie już ostatni rok naszej męczarni” - powiedziała matka Sherwanowi Qasem, Syryjczykowi, który od 10 lat pracuje dla MSF na całym świecie.
Obecnie w Amsterdamie. Tuż po trzęsieniu, kontaktował się ze swoimi najbliższymi, którzy żyją w regionie kataklizmu. Uważa, że na dłuższą metę wielkim ciężarem będą problemy ludzi z psychiką – wielu tego już nie wytrzymuje. PTSD już notowane jest na dużą skalę w regionach Turcji dotkniętych kataklizmem, gdzie przecież nie ma od 12 lat wojny.
Ale najpierw ten region Syrii oczekuje towarów pierwszej potrzeby. 68-letni pacjent MSF z Termanin, w prowincji Idlib, który chce zachować anonimowość, prosi o pomoc dla mieszkańców tego regionu: „Mój dom, składający się z dwóch pokoi, mieści teraz trzy rodziny. Nie mamy wystarczającej liczby koców, grzejników i innych podstawowych rzeczy, żeby zaspokoić potrzeby trzech rodzin. Czuję się bezradny, nie jestem w stanie zapewnić rodzinie żadnego wsparcia” - mówił Lekarzom Bez Granic.
MSF dostarcza tam koce, materace, jedzenia, urządzenia do gotowania i ogrzewania, środki higieniczne, wodę, czy zbiorniki na nią, ale to nie wystarcza. “To, co robimy jako Lekarze bez Granic, jest bardzo ważne, ale to ciągle kropla w morzu potrzeb. Te w tym regionie są ogromne” - podkreśla Ahmed Rehmo.
MSF zbiera więc fundusze na pomoc dla północno-zachodniej Syrii. Na co?
Wymieniają na swoich zbiórkach
3300 zł to np. zestaw do przeprowadzania amputacji
1100 zł to np. zestaw podstawowych narzędzi chirurgicznych
750 zł to np. nosze ratunkowe
100 zł to np. zestaw ciepłych ubrań i bielizny dla dzieci i dorosłych
50 zł to np. zestaw opatrunków lub zestaw higieniczny
Zbiórki prowadzą też Białe Hełmy – prowadzi je organizacja: „The Syria Campaign”
Wg raportów MSF, na dzień 14 lutego, organizacja ta pomogła na miejscu 7600 rannych, a obecnie wspiera 38 szpitali i innych ośrodków zdrowia m.in. w Idlib, Azaz, Afrin, Mare’, Bab al Hawa. Na miejscu działa też 90 ich karetek, 4 kliniki mobilne w Idlib, a od 13 lutego nieokreślona jeszcze ilość w Jindires.
Po I fazie od kataklizmu - ratowaniu żywych i rannych – MSF przygotowuje się na spodziewane wybuchy chorób, w szczególności cholery. Równocześnie zapewnia nadal opiekę ludziom najbardziej jej potrzebującym: ciężarnym, przewlekle chorym itp.
MSF spodziewa się w tym regionie Syrii wzrostu cen oraz braków żywności i paliwa. „Wyzwaniem będzie też wwiezienie w krótkim czasie dużej ilości pomocy humanitarnej do Syrii. Wąskim gardłem jest przejście graniczne” - zaznacza Draginja Nadażdin, dyrektorka polskiego biura MSF.
Skalę koniecznej pomocy obrazują liczby – przed kataklizmem pomocy humanitarnej w Syrii potrzebowało 14,6 mln osób. W regionie trzęsienia ziemi mieszkało w tym kraju 4,1 mln osób, zaś razem z Turcją to aż 9 mln. „Tak wielkie potrzeby będą wymagały znacznej i długofalowej pomocy międzynarodowej” - podkreśla szefowa MSF w Polsce.
Ślązak, z pierwszego wykształcenia górnik, potem geograf, fotoreporter, szkoleniowiec, a przede wszystkim dziennikarz, od początku piszący o podróżach i rozwoju, a od kilkunastu lat głównie o służbie zdrowia i mediach. Zaczynał w Gazecie Wyborczej w Katowicach, potem autor w kilkudziesięciu tytułach, od lat stały współpracownik PRESS, SENS, Służba Zdrowia. W tym zawodzie ceni niezależność.
Ślązak, z pierwszego wykształcenia górnik, potem geograf, fotoreporter, szkoleniowiec, a przede wszystkim dziennikarz, od początku piszący o podróżach i rozwoju, a od kilkunastu lat głównie o służbie zdrowia i mediach. Zaczynał w Gazecie Wyborczej w Katowicach, potem autor w kilkudziesięciu tytułach, od lat stały współpracownik PRESS, SENS, Służba Zdrowia. W tym zawodzie ceni niezależność.
Komentarze