O repolonizacji mediów mówi się w PiS od dawna. To nie jest postulat nowy, a jednak wciąż niezrealizowany. Sprawdziliśmy, jak w sieci wygląda popularność tego tematu i kto najczęściej o nim mówi. Okazuje się, że liderem jest poseł narodowiec Adam Andruszkiewicz
Dużo mniej fake newsów – właśnie tego życzył sobie i innym zwolennikom PiS, podczas niedzielnego wieczoru wyborczego, prezes Jarosław Kaczyński. Jego słowa twórczo rozwinęła posłanka Krystyna Pawłowicz na Twitterze
Czy repolonizacja mediów, czyli ograniczenie udziału zagranicznych firm na rynku mediów w Polsce, to postulat odgrzewany przez partyjną górę w momentach, gdy sytuacja wygląda gorzej niż się spodziewano? Czy może repolonizacji oczekują przede wszystkim zwolennicy partii rządzącej?
Sprawdziliśmy, jak w sieci wygląda popularność tego tematu i kto najczęściej o nim mówi.
Prezes Jarosław Kaczyński w niedzielę mówił o fake newsach, dlatego zacznijmy od nich. Fałszywe informacje to jedna z popularniejszych dziś na prawicy wersji wyjaśniania słabych wyników wyborczych PiS w dużych miastach.
W wielu „alternatywnych” mediach prawicowych już w kilka godzin po ogłoszeniu wstępnych wyników można było usłyszeć i przeczytać, że Patryk Jaki przegrał w Warszawie, ponieważ na jego temat rozpowszechniano fake newsy.
Prawicowi publicyści, bo to oni nadają ton tej narracji, wskazują przede wszystkim na fanpage Sok z Buraka, który ich zdaniem prowadzony jest przez osoby powiązane z think tankiem Platformy, Instytutem Obywatelskim.
Drugim źródłem fake newsów miał być profil na Facebooku „Jaki naprawdę jest Jaki”, który nie tylko obśmiewał kandydata, ale też promował płatnie tego typu posty na FB. Publicyści ci pomijają jednak skrzętnie choćby fakt istnienia na FB i TT konta „Trzaskowski jak Komorowski”, które to konto intensywnie obśmiewało z kolei Trzaskowskiego, także wykupując płatne posty.
Obie strony wykorzystały więc czarny PR do walki politycznej. Dziś jednak skarżą się na nią wyłącznie przegrani w wyborach w Warszawie.
Fałszywe informacje miano rozsiewać także na temat premiera Morawieckiego.
Kiedy prezes Kaczyński podczas wieczoru wyborczego życzył mniejszej liczby fake newsów, prawdopodobnie miał jednak na myśli nie tylko profile na platformach społecznościowych, ale przede wszystkim kłopotliwe dla partii rządzącej newsy z tych mediów, których rząd i PiS nie kontrolują.
Przed samymi wyborami samorządowymi na prowadzenie wśród nich wysunął się niewątpliwie portal Onet.pl swoimi publikacjami o taśmach, na których nagrano w 2013 roku premiera Mateusza Morawieckiego.
Choć Kaczyński nie powiedział tego jasno, za jego życzeniami krył się więc zapewne postulat repolonizacji mediów. Zamiast niego ów postulat jednoznacznie wyrazili jego akolici. Posłanka Krystyna Pawłowicz napisała na Twitterze o „opcji zero” na rynku koncesji RTV, dodając: „Dość zewn. partii TVN czy onet”.
Wyjaśniała też, dlatego do tej pory opcji tej jeszcze nie wprowadzono: „Tylu frontów ile otworzyliśmy naraz nie da się prowadzić Musiała być kolejność. Poza tym naszą ustawę o mediach z pocz. naszej kadencji UE nam zablokowała. Mam nadzieję, że waga mediów z zagr. kapitałem i ich walka z Polską będzie już na pierwszym planie” (pis. oryg.).
Natomiast publicysta „Gazety Polskiej Codziennie” Adrian Stankowski w poranku rozgłośni katolickich „Siódma 9” stwierdził po prostu, że „PiS w największych miastach nie przegrało z Koalicją Obywatelską, a z pewnym niemieckim portalem. Tutaj PiS okazał się nieodporny na medialne ciosy”.
Stankowskiego zacytował Tysol.pl, a z tego portalu tekst udostępniono wielokrotnie na Facebooku. I już było wiadomo, kto jest winny porażce.
To wyjaśnienie pasuje doskonale do wizji świata przynajmniej części elektoratu PiS – wizji, w której za to, co najgorsze w Polsce, zawsze odpowiadają Niemcy (warto zauważyć, że wcale nie Rosjanie).
Repolonizacja mediów jest bowiem dalszym ciągiem narracji o złych Niemcach, którzy chcą zniszczyć naszą ojczyznę. Narracja ta, znana zwłaszcza w czasach komunistycznych, została silnie pobudzona rok temu, po protestach wywołanych likwidowaniem niezależności sądów.
Na przełomie lipca i sierpnia bardzo intensywnie rozpowszechniano w mediach społecznościowych apel, aby Niemcy wypłacili Polsce reparacje wojenne. Postulat ten przeniknął do politycznego mainstreamu właśnie z sieci, czyli od dołu.
Jego piewcą od początku był poseł Adam Andruszkiewicz z klubu Wolni i Solidarni Kornela Morawieckiego, wcześniej związany z Kukiz'15, były szef Młodzieży Wszechpolskiej.
Od tamtej pory narracja o złych Niemcach, którzy gnębią nas, Polaków, i budują sobie wpływy w Polsce, nie znika z social mediów raczej zyskuje coraz większą popularność. Odpowiada na silną potrzebę zwolenników PiS, by znaleźć winnego każdej porażki na zewnątrz, poza swoim środowiskiem.
Pozwala im to zachować uporządkowany obraz świata i jednocześnie wzmacnia poczucie jedności grupy, do której się przynależy. Kiedy wróg jest na zewnątrz, trzeba się integrować, zrzeszać i jednoczyć, zostawiając na przyszłość jakiekolwiek wewnętrzne wątpliwości.
Oczywiście, takim „ludycznym”, integrującym wrogiem Polaków mogłyby być zarówno Niemcy, jak i Rosja, jednak od roku to właśnie wersja niemiecka zyskuje na popularności.
Analizując wcześniej narracje popularne na prawicy, zwracałam już uwagę, że zarówno dla zwolenników PiS, jak i Kukiz`15, podstawą integracji ich środowisk jest posiadanie zewnętrznego wroga, z którym trzeba walczyć. PiS, aby zachować władzę w kraju, musi stale wskazywać przeciwnika, przypominać o nim i z nim walczyć – niekoniecznie go pokonując, to bowiem zmieniłoby całą dynamikę układu.
Na posiadaniu wroga zależy więc zarówno PiS, jak i jego zwolennikom. Często nie trzeba wcale partyjnego przekazu, by elektorat oddolnie znalazł sobie odpowiednią figurę przeciwnika i z własnej woli stale w nią uderzał – bo to gwarantuje mu spójność obrazu jego własnego świata.
Niemcy się do tego doskonale nadają. Gdy media atakują dobry rząd PiS-u, wiadomo, że robią to, bo są niemieckie i realizują niemieckie interesy.
Zwolennicy partii rządzącej wiedzą o tym od dawna, a gdyby zapomnieli, natychmiast przypomną im o tym prawicowi publicyści. Mam w swojej bibliotece książkę „Zanim nastąpi przełom”. To wybrane cytaty z wypowiedzi publicystów, którzy w latach 2012-2013 wystąpili na spotkaniu krakowskiego Klubu Wtorkowego.
O mediach mówią tam w ten sposób zarówno Piotr Zaremba, Dawid Wildstein, jak i Michał Karnowski. Wnioski z ich stwierdzeń są oczywiste: kapitał ma swoją narodowość, za pomocą zagranicznego kapitału w polskich mediach realizowane są zagraniczne interesy polityczne (bo nie tylko biznesowe) i należy to jak najszybciej zmienić.
Czyli: zrepolonizować media. Zwracam uwagę, że były to wypowiedzi głoszone 2-3 lata przed przejęciem władzy przez PiS – i znalazły one spory posłuch.
Kiedy spojrzymy na wykresy liczby wzmianek nt. repolonizacji mediów w sieci z ostatnich dwóch lat, zobaczymy, że temat był najpopularniejszy w końcówce 2016 roku i przez cały 2017. W 2018 roku nieco przygasł.
Prawdopodobnie działo się wystarczająco dużo w innych przestrzeniach, by zostawić media chwilowo w spokoju. Nie było też żadnych wyborów, nie trzeba było więc pilnie szukać wroga – poza tym dobrze znanym, czyli opozycją i Unią Europejska.
Temat wrócił jednak w październiku, ale nie po wyborach, po słowach prezesa Kaczyńskiego, tylko kilka tygodni wcześniej. Skąd się wziął?
Na początku października ukazała się książka redaktora naczelnego "Gazety Finansowej" Jana Pińskiego „Niemiecka okupacja medialna w Polsce”. Na okładce widać niemiecki hełm z II wojny światowej, pokryty tytułami mediów: Onet.pl, Newsweek, Fakt, Interia.pl, RMF, Dziennik Zachodni i inne.
W materiałach promocyjnych książki można znaleźć wypowiedź autora: „W Polsce nikt poważnie od lat nie podejmuje tematu rosnącej dominacji niemieckich wydawców na rynku medialnym. Każdy, kto próbuje rozpoczynać taką dyskusję, szybko zostanie okrzyknięty oszołomem.
Hasło repolonizacji mediów rzucił podczas kampanii prezydenckiej w 2015 roku Paweł Kukiz. Gdy jednak pełnia władzy trafiła w ręce tej partii, plan ustawowej repolonizacji mediów zatrzymano. Książka pokazuje, jak niemieckie media w Polsce fałszują historię i mieszają się w wewnętrzne sprawy naszego kraju.
Wskazuje też, dlaczego mają decydujące słowo w sprawach lokalnych oraz obnaża działania prowadzone na szkodę polskiego klienta, a chroniące interes niemieckich koncernów”.
Jednak to nie książka Pińskiego buduje w tym okresie przekaz o repolonizacji mediów w mediach społecznościowych. W nich znowu rozprowadzającym jest poseł Adam Andruszkiewicz. To on zajmuje pierwsze miejsce w zestawieniu wzmianek o największym zasięgu na ten temat w październiku.
O czym pisze w social media poseł? O tym, że repolonizacja mediów jest warunkiem istnienia silnego i suwerennego państwa polskiego. Takie zdanie realizuje potrzeby PiS-owskiego wyborcy, odpowiadając na niezadane pytanie, dlaczego dziś, po 3 latach rządach PiS, państwo polskie nadal nie jest tak silne i suwerenne, jak miało być.
Nie jest, bo przeszkadzają w tym media realizujące interesy innego państwa. Andruszkiewicz dodaje do tego graficzne zestawienie, do kogo należą tytuły prasowe i internetowe w Polsce – i winny widoczny jest jak na dłoni.
W innym swoim poście, 18 października, Andruszkiewicz pisze: „Z taśm wynika jasno… Niemcy kupili media w Polsce, by mieć wpływ na Tuska!!!” Chodzi o wypowiedź Waldemara Pawlaka - byłego lidera PSL - na jednej z taśm, które w odpowiedzi na nagrania prezentowane przez Onet ujawniała TVP Info, ale nie podała kiedy rozmowę nagrano.
Cała wypowiedź Pawlaka brzmiała tak: „Otóż ja bym powiedział dalej, że można by sobie nawet wyobrazić, że do takiej firmy jak TVN opłaci się dopłacić, żeby mieć taki wpływ na politykę jak TVN. Niemcy sobie kupili - przez inwestycję w Axel Springer – „Fakt”, „Newsweek”, Onet. To są przykłady, gdzie ja mogę jednak powiedzieć, że na Tuska większy wpływ ma artykuł w „Fakcie” niż opinia Konfederacji Pracodawców czy Komisji Trójstronnej. (…)
Dzisiaj oddziaływanie mediów, które są pod kontrolą różnych międzynarodowych koncernów jest dużo większe na polski rząd niż wszystkich przedsiębiorców razem wziętych”.
Wystarczy dokładnie przeczytać, by zobaczyć, że Pawlak nie powiedział tego, co stwierdził w poście Andruszkiewicz. Jednak przekaz rozpowszechniany przez Andruszkiewicza był w ten sam sposób prezentowany przez prawicowe media, jak choćby przez TVP Info i Niezalezna.pl. I zyskał popularność.
Jeśli komuś wydaje się, że rola Andruszkiewicza, wciąż nieznanego dla wielu osób posła, miała tu niewielkie znaczenie, wystarczy popatrzeć na reakcje pod jego postem.
1152 udostępnienia. 181 tysięcy zasięgu, wygenerowanego zaledwie przez trzy wpisy na FB.
To ma znaczenie. Tak się wywołuje dyskusję w sieci. Zarówno zestawienie z tytułami prasowymi, jak i grafika dołączona do postu z niby-cytatem z taśm, pojawiły się wielokrotnie na rozmaitych grupach popierających PiS na Facebooku. I zdobyły tam popularność.
Kto jeszcze w październiku przekonywał do repolonizacji mediów? Na drugim miejscu w zestawieniu jest Tomasz Gdula, publicysta TVP3 Opole i Radia Opole. Gdula zamieścił na FB… wiersz o repolonizacji – udostępniono go 477 razy.
Jeśli spojrzymy, jakie konta w październiku najwięcej pisały w sieci o repolonizacji, okaże się, że są to konta osób prywatnych (prawdziwe oraz fake'owe). Nie był to więc temat rozpowszechniany przez polityków PiS, lecz przez użytkowników sieci.
A w takim razie słowa prezesa Kaczyńskiego podczas niedzielnego wieczoru wyborczego nie były narzucaniem narracji o repolonizacji mediów – nie, były wykorzystaniem bardzo popularnego tematu w PiS-owskim elektoracie, który przy okazji zdejmował odpowiedzialność za wyniki wyborów z partii.
Kaczyński często wykorzystuje ten mechanizm – tematy nośne wśród zwolenników swojej partii, także w sieci, wprowadza do politycznego mainstreamu dopiero wtedy, gdy na dany temat dyskutuje już mnóstwo ludzi.
Być może na tym zresztą w dużym stopniu polega populizm Kaczyńskiego i PiS – na politycznym wykorzystaniu tematów, które oddolnie stały się bardzo nośne emocjonalnie i wywołują silne reakcje wśród docelowych odbiorców.
Dopisanie się do takiego tematu jest potem tylko sprytnym zabiegiem, który podnosi poparcie dla partii, bo ta przecież tak doskonale trafia w oczekiwania odbiorców.
Patrząc z tej perspektywy na postulat repolonizacji mediów odnoszę wrażenie, że mamy do czynienia z klasycznym gonieniem króliczka: chodzi o to, by go gonić, a nie o to, by go złapać. „Niemieckie” media są dziś dla PiS-u doskonałym wytłumaczeniem porażek, błędów i niedociągnięć.
Wiadomo bowiem, że co złego, to nie PiS, tylko opcja niemiecka ukryta w mediach. Skoro, jak się wydaje, elektorat w to wierzy, po co PiS miałby pozbawiać się takiego usprawiedliwienia? Co by zrobiła partia rządząca, gdyby po repolonizacji niektóre media nadal pisały źle o rządzie, prezydencie, premierze? Nie dałoby się już wszystkiego zrzucać na Niemców.
Biorąc pod uwagę polityczny interes PiS, to lepiej wciąż postulować repolonizację – niż ją zrobić.
Media
Jarosław Kaczyński
Prawo i Sprawiedliwość
Media niezłomne
Media społecznościowe
repolonizacja mediów
Analizuje funkcjonowanie polityki w sieci. Specjalistka marketingu sektora publicznego, pracuje dla instytucji publicznych, uczelni wyższych i organizacji pozarządowych. Stała współpracowniczka OKO.press
Analizuje funkcjonowanie polityki w sieci. Specjalistka marketingu sektora publicznego, pracuje dla instytucji publicznych, uczelni wyższych i organizacji pozarządowych. Stała współpracowniczka OKO.press
Komentarze