0:00
0:00

0:00

- To jest bajka o zaczarowanym kruku i dziewczynce. Kruk, czyli ja, to ptak nocy, a dziewczynka to moja córka jutrzenka - Artur odsuwa od ściany dwumetrowy domek dla lalek własnej konstrukcji i pokazuje swój obraz, namalowany olejami.

- Widzimy się tylko przed snem, godzinę, dwie i próbujemy znaleźć antidotum na czar ciążący na kruku.

- A kto kruka zaczarował? – pytam.

- Nie zdradzę całej bajki, historia się toczy, kruk opowiada dziewczynce swoje wcześniejsze przygody.

obraz olejny, dziewczynka i kruk
Dziewczynka i kruk. Obraz namalowany przez Artura, bohatera tekstu.

Byłem kastrowany od dziecka, wychowała mnie matka, ciotka, siostra

Artur ma 47 lat, oczy niebieskie, pozornie pogodne, bo: kajaki na Bugu, praca instruktora windsurfingu na niedalekim Zalewie Zegrzyńskim, prowadzenie warsztatów plastycznych dla dzieci, wypady rowerowe z córką i oczywiście sztuka, obrazy, lalki.

Jest jednym z trzech marionetkarzy w Polsce, a swoje obrazy wystawiał, rozdawał przyjaciołom, kilka udało się sprzedać do Emiratów Arabskich; twierdzi, że nie umie być handlarzem i czasem bieduje.

- Jestem przesiąknięty miliardem kompleksów. Skąd je mam? Moja rodzina chciała, żebym był kolejarzem, szklarzem, zawsze było: „Ale, kurwa, artysta”. Mam wbite do głowy: artysta to pojebaniec, dziwoląg.

Mieszka w jednym domu ze smutną matką, w miasteczku, gdzie wszystko jest płaskie, rozłożyste: chaty z drewnianymi zdobieniami, brzozowe zagajniki, gdzie zaczyna się Wschód.

Siedzimy w jego kuchni: meble, blaty, deski do krojenia, ceramiczny zlew, stół – wszystko zrobił sam. Patrzę na rysunki córki Klary przyklejone na ścianach, lodówce: „Kochany tata”, „Kocham tatę”, „Tata i Misia”, liczę narysowane dla taty serca.

- Mam tego całe teczki – uśmiecha się - na telefonach, komputerze ponaklejane pieski, ptaszki.

Robi kawę i częstuje ciastem bezglutenowym, własnej improwizacji, w której najistotniejszy jest krem maślano-jajeczny z cukrem waniliowym.

- Moja była mówiła: „Zawsze marzyłam o takim facecie”. A teraz twierdzi: „Nie zarabiał”, bo zarabiałem mało, ale całą górę domu wyremontowałem i wychowywałem dziecko, kiedy ona robiła karierę – opowiada Artur. – Pierwsze kąpania, ona się bała, po pół roku wróciła do pracy, mówiła, że w domu nie wytrzyma. Przewijałem, karmiłem, na zajęcia malutka ze mną w nosidełku jeździła. I mam pewnego rodzaju przyjemność, że jestem kobiecy w podejściu do życia, że obalam stereotypy: facet nie płacze, nie pokazuje emocji, nie szyje, nie gotuje, nie zajmuje się domem. Widziałem wiele takich rodzin, w których mężczyzna jest głową rodziny, na przykład u mojego wujka, dał się zajechać, zamęczyć. Miał ustawione, że ma zapierdzielać. W zamian za co? Bo facet albo da się wykastrować, albo zacznie uciekać: do innej kobiety, w alkohol, w uszczęśliwianie żony za wszelką cenę, w pakowanie się w długi jak wujek. Albo w agresję jak mój ojciec i dziadek.

- Wykastrować?

- Byłem kastrowany od dziecka, wychowała mnie matka, ciotka, siostra. Jestem za równouprawnieniem, jeśli ono działa w obie strony. Na portalu randkowym daję znak, że fajnie, jeśli kobieta napisze pierwsza, bo jest stereotyp, że księżniczki nie piszą. Dlaczego?

- Może macie zakodowane: facet nie pokazuje emocji, a my: facet robi pierwszy krok i jasno określa swoje intencje w stosunku do kobiety? Miałeś w dzieciństwie mężczyzn, na których mogłeś się wzorować?

- Ojca się bałem, pracował jako wojskowy, nie było go, przyjeżdżał, to wślizgiwałem się do łóżka, gdy spał i wdychałem jego zapach, słuchałem, jak oddycha. Pamiętam, miałem osiem lat i potrzebowałem go jak cholera. Przed dziadkiem się uciekało, chociaż cenił rozwój intelektualny i rzemiosło, wkradałem się do jego warsztatu majsterkowicza. Dziś jak wchodzę do mojej pracowni, to uścisk w brzuchu, jakbym znów przekraczał miejsce zakazane. Do nikogo z rodziny nie mogłem się przytulić, więc zawsze byłem czujny, jak ludzie funkcjonują w normalniej rodzinie? Kumple imprezowali, a ja szedłem do kuchni rozmawiać z ich rodzicami. I takiemu gnojkowi opowiadali o wyciąganiu bliskich z alkoholizmu, jak przetrwali zdrady. Gdy byłem nastolatkiem zawalałem szkołę, uciekałem z domu. Przygarnął mnie pod swój dach nauczyciel fotografii, to były czasy, nie bał się, że posądzą go o pedofilię. Totalnie się różniliśmy, był hiper wierzący, ja nie, lecz czułem, że mnie akceptuje, po prostu.

Do kuchni wchodzi Klara przebrana za ducha lasu, maskę i strój zrobił oczywiście tata. Artur zrywa się: - Pokażemy pisanki? - wyciąga kosz pełen malowanych woskiem skorupek: japoński kwiat wiśni, wzory aborygeńskie, motywy afrykańskie, indonezyjski batik. Jego duże dłonie z kciukiem bez czucia, siniakiem pod paznokciem, połamanym wskazującym, szramą od przebicia gwoździem przez kość, wyjmują wydmuszki delikatne i kruche.

Ojciec na mecie, wujek w mustangu, ksiądz jak matryca

Tomek pamięta, jak ojciec zabierał go na melinę. Sadzał w kącie, dawał jabłko, czekoladę i dzieciak obserwował: wódkę, bijatyki, kobiety, rozwalanie restauracji, gdy tata nie miał czym zapłacić. „Tata, kiedy do domu wracamy?” Zawsze było: „Zaraz, zaraz”. A matka stała na balkonie i załamywała ręce: „Jezu, znów syn przyprowadził ojca!”, aż wreszcie sama zaczęła chlać. Ojciec zmuszał matkę, żeby chlała z nim, a jak nie chciała, to bił, aż zmieni zdanie.

Wreszcie się rozwiedli, stary zapił się na śmierć, gdy Tomek miał 10 lat. Popłakał się na pogrzebie, na co brat: „Tadka już nie ma, spokój będzie, a ty ryczysz?”, więc nawet żałoby po ojcu nie przerobił.

Tomek nie wierzył w siebie, to matka wybrała mu zawód, zawiozła na praktyki do mechanika, na co majster: „Dwie lewe ręce, chudy taki, nie da rady”. Babcia namawiała, żeby został operatorem maszyn, naprawiaczem pralek, aż matula zdecydowała: „Pójdziesz na sprzedawcę, ubiorą cię w biały fartuch, będziesz wykładał towar na półki, posiedzisz za kasą, nie będzie ci padało na głowę” i Tomek uwierzył, że tylko do tego się nadaje.

Wzorem męskości był dla niego wujek z zagranicy. Przyjeżdżał na wakacje i fundował, zawsze były pomarańcze, coca-cola, jeździł fordem mustangiem i trąbił: „Zobacz jakie laski”. I najważniejsze: kiedy zobaczył, że Tomek w mig nauczył się tabliczki mnożenia, powtarzał: „Dzieciaku, dasz sobie radę”.

Drugim modelem był wujek dominikanin, pojawiał się u babci zawsze taki spokojny w białych habitach. Siadał z dziećmi, otwierał mapę i kazał szukać miast, rzek, krain za cukierki.

Trzecią matrycą męskości byli księża. Tomek był ministrantem, a w domu parafialnym - paczki na Mikołaja, stół do ping-ponga, wyjazdy na rekolekcje powołaniowe. Poznał księdza Grzegorza: „Co robisz w tej zawodówce? Ministrant wśród matołów, przeklinają, palą faje, nie nadajesz się tutaj”. I namówił go na liceum, a nauczycielom wmawiał, że chłopak będzie szedł do seminarium, więc musi mieć maturę.

Tomek we wszystkich szukał ojca, nawet przez chwilę nie pomyślał, że któryś ksiądz coś by od niego chciał, chociaż pamięta… Grzesiek zapraszał chłopaków na pizzę, bez koloratki, „Co pijecie?” – pytał. Odpowiadali grzecznie: „Colę”, a on: „Co wy pierdzielicie!” i stawiał piwo. Albo dzwonił wieczorem, babcia w skowronkach, bo duchowny dzwoni, a on: „Tomek, dawaj na parafię, zrobimy flaszkę”. Tomaszek wciskał babci, że jedzie na oazę pograć na gitarze, a u Grześka robili parę setek i słuchali księżowskich opowieści o imprezach i afrodyzjakach, które podawał kobietom, więc chłopak myślał: „Jaki fajny, luźny kapłan”.

W liceum Tomek poznał Olę, stracił z nią prawictwo, było fajnie, ale nie był gotowy na poważny związek, no i kumple dilowali, duże ilości, jeździli do Niemiec kraść samochody, zawsze mieli kasę, zaczęła się amfa, ecstasy, marihuana i marzenia, żeby stać się gangsterem. Tymczasem życie Tomka wyglądało tak: w tygodniu chodził do szkoły, w weekendy brał twarde narkotyki, a na kacu w niedzielę wędrował do kościoła, dla babci.

kobieta - marionetka
Kobieta - marionetka. Jedna z lalek teatralnych Artura

O cipkach, a nie o pochwach

Patryk z Białegostoku ma 25 lat. - Pierwsza praca w firmie ogrodniczej – opowiada – po drodze do punktu, w którym mieliśmy pielić ogrody, koledzy z pracy kupowali alkohol. Pod koniec tygodnia słychać było brzęk pustych butelek, które wynosili torbami.

Kolega pracuje w gastronomii, w szkole miał szóstki i piątki, nauczyciele mówili, że jest najlepszy. Ale w pracy każą mu obierać ziemniaki i myć podłogę, słyszy: „Szmaty będziesz ciągać po podłodze do końca życia”. Chłopak ma prawo się załamać, bo nasze pokolenie jest bardzo wrażliwe – wzdycha Patryk. - Młodzi wiedzą, że wszyscy muszą być szanowani, bez względu na orientację seksualną, wyznanie, kulturę czy wiek, a starsi powtarzają, że na szacunek trzeba zapracować. Młody idzie do pracy, a szef mówi: „Siadasz, robisz, masz pięć minut przerwy”. Pracodawca kazał mi nosić jego żonie drewno do kominka, kiedy kadra o dłuższym stażu piła kawę. W innym biurze, w którym pracowałem, wisiały na ścianach hasła pro, że nie oceniamy się i tak dalej, a szef był toksyczny i nas poniżał, odszedłem.

- Co jeszcze jest ważne dla młodych facetów? – pytam Patryka - Wiecie już, że nie tylko praca ważna, ale odpoczynek i to co się kocha robić. Wiecie, że trzeba dbać o siebie, chodzić do lekarzy, nie udawać twardzieli.

- Że nie musimy już być samcami alfa z wiertarką.

- A dziś, w czasie wojny w Ukrainie i zagrożenia, czy to się zmienia?

- Jedni bez wahania chwyciliby za broń, inni nie, bo wolą zostać przy żonie i dziecku, nie chcą stracić kończyn na wojnie, którą rozpętali politycy.

- A ciebie kto uczył jak być mężczyzną, ojciec?

- Nie każdy ojciec potrafi rozmawiać z synem o sprawach intymnych, wstydzą się, można usłyszeć: „Nic ci szczególnego nie powiem, bo masz wszystko w internecie. Ale wolałbym, żebyś dziewczyny z brzuchem nie przyprowadził”. Z matkami bywa inaczej, będą cię uświadamiać o zagrożeniach, chorobach przenoszonych drogą płciową, o zabezpieczaniu się, a jak znajdą na twoim biurku prezerwatywy, to nawet poukładają kolorami - śmieje się Patryk. - Najwięcej nauczył mnie kolega, osiedlowy playboy. Wdawał się w bójki, potrafił być seksistowski, a jednak dziewczyny się za nim oglądały. Podpatrywałem, jak je delikatnie zagadywał, słuchał, szanował. Miał przeszywające spojrzenie amanta. Rozmawialiśmy o wszystkim. Był pierwszą osobą w moim życiu, która otwarcie opowiadała o masturbacji. Kiedyś pokazał mi gazety dla mężczyzn. Bardzo agresywne, jakieś hardcorowe BDSM. Niefajny obraz do zapamiętania na całe życie. Skąd to miał? Sąsiad alkoholik, który potrafił rzucać się z pięściami do dzieci, wyrzucił to na łąkę.

- A byli jacyś nauczyciele w szkole?

– W szkołach pracują głównie kobiety. Gdy dojrzewałem, wolałem, by wychowanie do życia w rodzinie prowadził mężczyzna. Żeby z doświadczonym mężczyzną chłopcy mogli rozmawiać swoim językiem: o cipkach, a nie o pochwach. W gimnazjum koleżanki mi się jeszcze nie podobały, ale je obserwowałem, jak miękły im nogi, gdy chłopak dał kwiaty. Ale nie widziały, że za plecami chłopaki chwalili się nimi i oceniali jak na wystawie w sklepie.

- Bycia facetem uczysz się też od kobiet?

- Moje koleżanki są dorosłe i piszą z mężczyznami na portalach randkowych. Miła atmosfera, kulturalna wymiana wiadomości, a nagle przychodzi zdjęcie penisa. – „Zobacz, ile ich mam na telefonie” pokazała mi przyjaciółka: „Będę musiała założyć gruby, chujowy klaser”, żartowaliśmy. Niektórzy mężczyźni naprawdę uważają, że ich członki są czymś niesamowitym – śmieje się Patryk. - Moim zdaniem nudesy to sposób szybkiej selekcji partnerek seksualnych. Mężczyźni sądzą, że dziewczyna szukająca faceta na jedną noc, odeśle swoje nagie zdjęcie.

- A kto ci mówił, że jesteś wartościowy?

- Dziadek. Nosił kamizelkę z kieszonkami, pomarańczową koszulę i garniturowe spodnie. Zupełnie nie mój styl, ale to dobre wspomnienie. Lubił palić i wypić piwko. Obiecywał, że na 18. urodziny razem wypijemy, ale niestety zmarł, więc pierwszy alkohol wypiłem z kolegami.

Dziadek kombinował, budował fundamenty pod dom ze wszystkiego: starych opon, śmieci…, żeby jak najmniej betonu. Za wiele nie mówił, ale jak powiedział, to złośliwie i nikt mu nie podskoczył. Nie karał, nie obrażał się, wystarczyła świadomość, że jest zawiedziony. Powiedział, że może spokojnie umierać, bo wie, że sobie w życiu poradzę, a gdy będzie trzeba, to łokciami się rozepchnę.

lalka teatralna
Lalka teatralna w pracowni Artura

Czy był pan leczony psychiatrycznie?

- Chodź, zobacz – Artur zabiera mnie do pokoju córki, a tam na podłodze rusza się, faluje wielka głowa z gąbki, nagle z jej ust wyskakuje Klara – To głowa narrator do przedstawień dla dzieci – mówi Artur.

- O czym ta głowa opowiada? – pytam.

- Ona przysypia, budzi się, spotyka różne bajki. Denerwują mnie miękkie opowieści, do niczego nie prowadzą.

- A twoje kryzysy?

- Największy, kiedy odeszła matka Klary, miłość życia. Przez pierwsze dwa lata udawało mi się przespać dwie, trzy godziny na dobę. Budziłem się i byłem sam, w środku drgało, bałem się. Zgłosiłem się do szpitala. A teraz wyciągane jest to w sądzie podczas walki o dziecko, adwokat nagle: „Czy był pan leczony psychiatrycznie?”

To samo ze łzami, gdy pracowałem w teatrze i zobaczyli, że płaczę, dyrektor powiedział: „No, nie wiem, czy nie jest pan zbyt wrażliwy do teatru?”.

Bo w teatrze kiedyś była fala, jak w wojsku, pokazywali kto jest duży, silny. Był taki twardziel łysy, napakowany, wytatuowany. Odszedłem z pracy, zadzwonił, przeprosił, okazał się wrażliwym facetem po podobnych przejściach. Bo wiesz, każdy mężczyzna, każdy człowiek ma maskę z jakiegoś powodu, coś chce ukryć albo zamanifestować. Teraz mam tam mnóstwo przyjaciół, a na tych toksycznych nauczyłem się nie skupiać.

- A kryzys związany z walką w sądach o dziecko? Na Facebooku piszesz: „W tym zasranym kraju tylko samice mają prawa do dzieci”. Albo: „Nic dziwnego, że tylu facetów odpuszcza. Ja też sobie odpuszczę, skoro według polskiego sądu ojciec jest potrzebny dziecku przez 30 min dziennie i 8 dni w miesiącu. Taki sam terroryzm jak Ruskich, tylko skala inna”.

Gdybyś przyjechała za trzy dni, gdy Klary tu nie ma, zobaczyłabyś, jak w zlewie rośnie sterta naczyń, śmieci, a ja cały czas próbuję się motywować, ale jestem przewlekle zmęczony, w ponad trzyletnim stresie. Ciągle się boję, że w końcu byłej uda się odebrać dziecko. Znam masę historii, kiedy ojcowie odpuszczali, kumpel komandos, spadochroniarz, na pierwszy rzut oka macho, po latach walki kupił sobie spokój, dał swojej byłej mieszkanie, samochód i trzy tysiące alimentów miesięcznie w zamian za kontakty z własnym dzieckiem.

- A obecny kryzys: wojna, putinowskie zagrożenie, niepewność? Jak dajesz sobie radę?

Wbrew ojcu załatwiłem sobie kategorię E: ewakuacja z kobietami i dziećmi. Ale jak będzie potrzeba, pójdę na wojnę, która według mnie jest nieunikniona. Na razie zajmuję głowę pracą, robię kwiat jednej nocy z laminatu do spektaklu, trudny technicznie.

głowa, lalka teatralna
Głowa, z której wyskakuje Klara. Lalka teatralna Artura. (fot. Agnieszka Burton)

Ta myśl w głowie

W głowie Tomka ta myśl pojawiła się w siódmej klasie szkoły podstawowej, kiedy pani na chemii powiedziała, że gdyby wypili rtęć, umarliby.

Przyzwyczaił się do takiego rozumowania - jak się w życiu nie powiedzie, to można zniknąć. Groziło mu, że nie zda do następnej klasy, rzucił kolegom: „Powieszę się”, nie wzięli tego poważnie.

Pierwszy kryzys. Po zerwaniu z Olą, miał 15 lat. Nikomu nie powiedział, co się z nim działo, nie chciał, żeby brali go za wariata.

Drugi kryzys – liceum 3 klasa, kumple kradną, chodzą w dresikach adidasa, a jemu w szkole grożą, że nie zda. „Pieprzę to, chłopaki uciekamy!”. Wylądowali na schodach warszawskiego dworca, wylegitymowała ich policja, puściła, wrócili do Szczecina. Babcia była bardzo zawiedziona, czuł się winny, więc poszedł na górę, a potem zakrywał szyję z czerwoną pręgą. Znów nikt nic nie wiedział.

Trzeci kryzys – 24 lata, mieszkał w Stanach, pracował u wujka na budowie, a po robocie: kokaina, alkohol. Jechali samochodem ubezpieczonym na ciocię, pijani jak świnie, wszyscy zasnęli, Tomek też. Wypadek, krzyki, panika, policja i znów czuł się winny, że zawiódł ciocię. Pojawiły się obrazy z dzieciństwa, więc gdy wszyscy poszli spać, postanowił, że zniknie.

Gromadziłem potrzebne przedmioty

- Podważana była moja orientacja seksualna, wartość, wzrost, atrakcyjność. Najważniejsze były pierdoły, że ktoś nie chciał usiąść ze mną w ławce, że na wuefie piłki nie podał, a dzieci pragną być lubiane, nie wystarczy, że mama powie, jesteś fajny – tłumaczy mi Patryk z Białegostoku.

– Doświadczyłem wieloletniego psychicznego gnębienia w szkole, serce zaczęło mi wysiadać ze stresu, to była normalna państwowa szkoła. W gimnazjum rozważałem, co zrobić, by przestać istnieć, gromadziłem potrzebne przedmioty.

Druga osoba, która przytuli

- Istnieje mechanizm, który pcha do samobójstwa – mówi mi Artur – myśli, że nie mamy wyjścia, ale to mija, zawsze znajdziemy rozwiązanie. Jakie?

Świadomość, że innego życia nie będzie, wtedy nagle znajduje się milion rzeczy, które nas tu trzymają.

Konsekwencje: mam dziecko, muszę żyć.

Setki pomysłów twórczych: bo lalki, obrazy zostaną.

Filozofia: nie jestem wierzący, ale pokory w czasie bezsilności uczę się w Księdze Hioba.

Leki: brałem antydepresanty, ale nie mogłem po tym malować, awaryjnie mam hydroksyzynę, którą ograniczam, bo mi szkodzi na żołądek. Melisa pomaga, kupuję kilogramami - śmieje się.

No i kluczowy element: druga osoba, która przytuli.

Kiedy miałem próbę samobójczą – opowiada - byłoby inaczej, gdyby ktoś ze mną wtedy był. Mam matkę, którą z wiekiem coraz bardziej kocham, ale nigdy nie potrafiłem z nią rozmawiać. Więc wracam do domu i jestem totalnie sam.

Czego jeszcze brakuje? Dodzwonienie się na telefon zaufania to loteria. Człowiek potrzebuje porozmawiać, a odsyłają na inny dzień, ty nie potrzebujesz następnego dnia rano, potrzebujesz w danym momencie, najczęściej w nocy. Wiele linii ma nieaktywne numery, kiedyś działały.

Brakuje też społecznej akceptacji, psychiatryk to nadal wstyd, a tam mogłem przez tydzień pobyć na obserwacji, poczuć ulgę, odpocząć od odpowiedzialności.

Brakuje też psychologów na NFZ-cie, terminy są takie, że ja pierdzielę! Człowiek ma myśli samobójcze, a oczekuje się od niego, że będzie poczytalny, funkcjonujący, poradzi sobie sam; chyba że zapłaci prywatnemu terapeucie, ale co zrobić, gdy cię nie stać?

Skończysz jak twój ojciec!

Po trzeciej próbie samobójczej amerykańscy lekarze pozszywali rozciętą klatkę piersiową Tomka, naprawili nakłute serce i powiedzieli, że miał szczęście, bo nie uszkodził strun głosowych. Potem przewieźli go do szpitala psychiatrycznego, gdzie kazali się rozebrać, opowiedzieć, co się stało, sprawdzili, czy ma narkotyki, alkohol. Dużo tam myślał nad życiem, codziennie rozmawiał z psychiatrami, aż wreszcie wystawiono opinię: „Mr Tom, jest pan zdrowym, mądrym, odważnym chłopakiem, który wiele przeżył” – i to mu pomogło, na chwilę.

Wrócił na budowę do wujka, ale miał blizny, brak sił do kopania dołów, a wszyscy się gapili, czuł się oceniany. Brał antydepresanty, z alkoholem i kokainą. Poznał dziewczynę Ankę, zaczęli razem żyć, zaopiekował się jej dzieckiem, niestety była zazdrosna, natrętna, wypytywała, kontrolowała. Próbował zerwać, goniła go samochodem jak na filmie, aż spakował walizki, kupił bilet: „Ania, spadam”.

W Londynie zamieszkał z Polakami, kupił samochód, znalazł niezłą pracę, ale znów w ruch poszły piguły, balety. Żeby sobie ukrócić picie w weekendy, zrobił kurs ochroniarza i stanął na bramce, czasem po zmianie wciągał narkotyki zabrane od klienta. Któregoś dnia pojawiła się ona, wyszła na fajkę przed klubem: „Ale laska, czarne włosy rozpuszczone, kręcone, super ubrana” – pomyślał, ale bał się zagadać. Był na zmianie z Albańczykiem, łysawym byczkiem, Tomek patrzy, a oni gadają, śmieją się. Skończyła się zmiana, tamten podjechał autem, ona wchodzi, odjeżdżają. „Dziwka” - pomyślał, bo przypomniały mu się kobiety ze szczecińskiej mety ojca.

Kolejny dzień, Tomek stoi na bramce, ona przychodzi zdenerwowana: „To jakiś wariat, odwiózł mnie do domu, pocałowaliśmy się, a teraz zachowuje się jakbym była jego żoną”. Jednak Tomasz trzymał dystans, za dużo naoglądał się za młodu tych libacji, sam nigdy nie miał jednorazowej przygody, zawsze musiał spotykać się z kobietą tygodniami, bo w dzieciństwie wiadomo: ministrant, babcia, ksiądz…

Przychodziła do klubu, rozmawiali, zaczęła podpytywać, czy Tomek zabierze ją do kina, na obiad? Na pierwszej randce, przy butelce białego wina opowiedział swoją historię. Był pewien, że weźmie go za świra, ale ona w niego uwierzyła. Zamieszkali razem, zakochani, tylko że po roku ona była już zmęczona jego imprezowaniem, odpychaniem, kiedy powtarzał: „Znajdziesz sobie prawnika, lekarza”.

Aż nastąpił moment przełomowy, którejś nocy wyciągnęła go z baru za fraki: „Skończysz jak twój ojciec” rzuciła, jakby go tym uderzyła, płakał jak dzieciak, ona go tuliła. Na drugi dzień wracała do Turcji, miała dosyć.

Poleciała, on ćpał i pił dalej. Tego dnia, gdy miała go wyrzucić z Facebooka, zapomnieć, zadzwonił i powiedział, że nie wie jak to zrobią, ale muszą być razem. Poleciał do niej na wakacje, gdy lądował, patrzył przez okno i miał przeczucie, że to kraj, w którym posadzi drzewko, założy rodzinę. A potem ona pokazała mu morze, jej rodzina przyjęła go jak swojego, nawet nie pytali w co wierzy (oczywiście babcia Tomka w Szczecinie narzekała, po co mu muzułmanka, a koledzy gadali, że ona leci na kasę).

lalki teatralne, pracownia
Marionetki teatralne, pracownia Artura

Chcę się zabić, daj mi sposoby

- Kto pomógł mi wtedy, w kryzysie? – wspomina Patryk - Mama siadała i mnie słuchała, jednak bliżej byłem z dziadkiem. I dotarło do mnie, że zawiodę dziadka, który we mnie tak wierzył, a dam satysfakcję moim wrogom, jeśli zdecyduję się ze sobą skończyć.

Miałem 14 lat, gdy zacząłem pisać blog o swoich doświadczeniach, słuchałem muzyki rockowej, w której odnalazłem zrozumienie, ale myśli samobójcze nie ustępowały. Napisałem więc artykuł w internecie: „Jak skutecznie popełnić samobójstwo”. Pierwotnie chciałem zawrzeć listę swoich nieudolnych sposobów na zakończenie życia, ale dotarło do mnie, że przecież tak nie można. Nie chodziło nawet o odpowiedzialność karną, po prostu zacząłem się tym życiem cieszyć.

Z momentem kliknięcia „opublikuj”, poczułem jakbym zakończył egzystencję, tego wystraszonego chłopca. Może jak się stanie nad własnym grobem, to dopiero się życie docenia? – zastanawia się Patryk.

Napisałem tekst od początku. Zadałem sobie pytanie: „Czy osoby źle życzące mi w szkole, są warci mojego życia?” i dodałem do tekstu numery telefonów do miejsc, w których można otrzymać wsparcie. Niestety, ludzie piszą do mnie: „Mam w pracy urlop brać, żeby się tam dodzwonić?” albo: „Teraz potrzebuję pomocy, a nie między 13:00 a 14:00, kiedy linie są otwarte!”.

Ile tych wiadomości dostaję? Okres jesienno-zimowy jest bardziej depresyjny, więcej ludzi czyta artykuł. Najpierw pytają: czy mam czas porozmawiać, czy mogą mi zaufać? Byłem nastolatkiem, a zgłosił się do mnie mężczyzna lat 40, że ma problemy z żoną i co bym mu doradził? Kobiety najczęściej piszą bardzo szczegółowo, podając fakty, mężczyźni często opisują swój problem w dwóch zdaniach. W pierwszym, że jest niezadowolony w związku, w drugim: „Chciałbym, żeby mnie częściej dotykała, rozmawiała, nie była upierdliwa”. Albo piszą, że żona jest podła, bo odebrała mu dzieci. Wtedy pytam: „A jak się starałeś, żeby została?"

Gdy ktoś kontaktuje się w sprawie samobójstwa, to zgłaszam te wiadomości na policję, ale zdarza się, że sprawdzam powiadomienia po dłuższej przerwie, gdy nadawca nie chce już się zwierzać. Kilka razy byłem zaniepokojony, ktoś napisał: „Chcę się zabić, daj mi sposoby” albo: „Ty skurwysynie, piszesz tekst o sposobach jak się zabić, a tutaj nie ma ani jednego!” Wysłałam screen rozmowy oraz ID konta na policję, jednak nie zawsze otrzymuje się odpowiedzi, tylko potwierdzenie, że informacja została przyjęta do weryfikacji.

W ubiegłym roku stworzyłem fejkowe konto na FB i w jednej z grup opublikowałem post: „Chcę ze sobą skończyć, pomóżcie mi”, żeby sprawdzić, co inni doradzają potencjalnym samobójcom. Policja bardzo szybko mnie namierzyła. Siódma rano, wchodzi do mojego pokoju ojciec i mówi, że po mnie przyjechali. Nawet przebrać się samemu nie pozwolili, patrzyli na goły tyłek, jeden z funkcjonariuszy powiedział: „Pan próbuje zwracać na siebie uwagę i tylko traci nasz czas” – byłoby to słabe, gdyby tak powiedział osobie, która naprawdę ma myśli samobójcze. Zabrali mnie do szpitala psychiatrycznego. Lekarz wypytał dlaczego piszę bloga, 15 minut rozmowy i wyszedłem prosto na autobus do domu.

- Czego brakuje w systemie pomocowym?

Edukacji. Ludzie boją się iść na terapię, uważają, że zostaną sklasyfikowani, jako “chorzy umysłowo”, albo że zostaną wrzuceni do karetki, zawiezieni do szpitala, przywiązani do łóżka i faszerowani lekami. Boją się o to, że ich zdrowie psychiczne zostanie wyciągnięte przy sprawie rozwodowej i podziale opieki nad dziećmi. Trzeba edukować, że terapie, szpital, policja są dla ludzi. Masz złe myśli – musisz iść do lekarza. O zdrowie psychiczne należy dbać w taki sam sposób jak o złamaną nogę, czy chorobę płuc. Mężczyźni nie chcą się zwierzać, nie chcą klepania po ramieniu, chcą konkretnych rozwiązań, dlatego zamiast rozmawiać, wolą działać. Ale żeby zacząć działać, najpierw trzeba przepracować problem w głowie.

Zła i dobra

I tak się stało, że Tomasz zrobił karierę w tureckiej firmie, mocno ją rozkręcił, wpakował pieniądze w nieruchomości. A teraz z żoną i dziećmi mieszkają w Gdańsku.

Odwiedziłam go w ich dużym, ładnym domu, w dobrej dzielnicy. Żona częstuje tortem własnej roboty jak z najlepszej cukierni. Na ścianach portrety radosnych dzieci. Tomasz zabrał mnie porozmawiać na górę do swojego „gate away” pokoju z biurkiem, w którym pracuje, do którego ucieka, gdy w życiu robi się za ciasno.

Ma napięty grafik, finalizuje duży projekt, kilka miesięcy temu skończył 40 lat i twierdzi, że ma okres rozwojowy. Nawet ostatni kryzys go nie złamał, gdy został oszukany na pół miliona, a potem covid i zamknięcie. Nie wstydził się płakać rozmawiać z żoną, przyjaciółmi, zebrał się na odwagę, zaczął terapię, jest na antydepresantach, nie pije, nie bierze narkotyków.

Z synkami często się przytula i pokazuje swoje emocje, przed snem przypominają sobie dwie rzeczy, które wydarzyły się każdego dnia: złą i dobrą.

Statystyki

W 2012 odnotowano w Polsce 5 tys. zachowań samobójczych, w 2020 już ponad 12 tysięcy. Trzykrotnie częściej próby podejmują kobiety, ale ośmiokrotnie więcej samobójczych zgonów występuje wśród mężczyzn. Nie wszystkie trafiają do statystyk, rodziny często nie chcą, aby śmierć bliskiej osoby została zakwalifikowana jako samobójstwo, z powodu stygmatyzacji.

Dlaczego Polak odbiera sobie życie częściej niż Polka? Z czego biorą się te dramatyczne statystyki? Czy przyczyną wielu samobójstw może być społeczny i kulturowy kryzys, który dotyka mężczyzn? Jak pisać o samobójstwach, by uniknąć efektu Wertera - zarażania myślą samobójczą? O tym wszystkim przeczytacie w jutrzejszej rozmowie Agnieszki Burton z Ryszardem Jabłońskim, suicydologiem.

;
Na zdjęciu Agnieszka Burton
Agnieszka Burton

Publikuje reportaże i artykuły w mediach polskich i zagranicznych. Od 2003 roku mieszka w Melbourne, gdzie pracuje dla polskiej sekcji radia SBS, na studiach doktoranckich, Monash University, zajmuje się polskim reportażem literackim. Książka "Ozland. Przestrzeń jest wszystkim", Wydawnictwo Dowody, to jej debiut reporterski.

Komentarze