Mariusz Jałoszewski
Mariusz Jałoszewski
Ministerstwo Sprawiedliwości, uzasadniając odwołania prezesów kolejnych sądów, powołuje się na ranking efektywności sądów. Ale gdy wystąpiliśmy do resortu o udostępnienie rankingu – okazało się, że właściwie jeszcze go nie ma, „nie ma on jeszcze całościowego, ostatecznego kształtu”. I oczywiście nie możemy go dostać
O rankingu sądów po raz pierwszy ministerstwo wspomniało - choć jeszcze nie wprost - w połowie października 2017 roku, gdy zaczęło przerywać kadencje dotychczasowych prezesów sądów, by w ich miejsce powołać „swoich”.
Na dane z rankingu powołał się wówczas, w oficjalnym komunikacie, wydział prasowy resortu – informując o odwołaniu prezesów sądów okręgowych w Gdańsku, Suwałkach i Białymstoku oraz sądów rejonowych w Augustowie i Białymstoku.
Przerwanie kadencji prezesów uzasadniono niskimi wskaźnikami pracy podległych im sądów. Podano, że np. Sąd Okręgowy w Gdańsku pod względem tzw. „załatwialności” spraw jest na 43 miejscu w Polsce – czyli na szarym końcu (łącznie jest 45 sądów okręgowych). Zmiana prezesa miała poprawić pracę sądu i podległych mu sądów rejonowych.
Wprost o „rankingu” sądów ministerstwo napisało po raz pierwszy w listopadzie 2017 roku, gdy za pośrednictwem faksu odwołano kilkunastu prezesów w województwie śląskim.
Decyzje również tłumaczono niskimi wskaźnikami efektywności pracy, choć nie dotyczyło to wszystkich odwołanych (jako inny powód odwołania podawano „inne kryteria oceny pracy”).
Słowo „ranking” w komunikatach prasowych zamiennie używane jest z „analizą ewidencji spraw i podstawowych wskaźników za I półrocze 2012 roku” oraz z „oceną efektywności pracy sądów”.
OKO.press złożyło w połowie grudnia 2017 roku wniosek do Ministerstwa Sprawiedliwości, o udostępnienie rankingu sądów.
Dopiero teraz - po przypomnieniach - dostaliśmy z biura prasowego resortu lakoniczną odpowiedź. Biuro napisało, że:
„Analiza efektywności pracy sądów dokonywana przez Ministerstwo Sprawiedliwości nie została jeszcze zakończona. Przegląd, z uwagi na szeroki zakres zagadnienia, nie ma jeszcze całościowego, ostatecznego kształtu, a tym samym nie stanowi informacji publicznej”.
W czwartek, 11 stycznia 2018 roku, wiceminister sprawiedliwości Łukasz Piebiak przyznał nieoczekiwanie, że ministerstwo nie ma żadnego rankingu. W wywiadzie dla „Dziennika Gazety Prawnej” mówił:
„Taki zbiorczy ranking nie istnieje. Przystępując do oceny danego sądu, po prostu sięgamy do danych zawartych w bazie statystycznej, którą dysponuje ministerstwo.
Mamy szereg zestawień robionych m.in. pod kątem długości trwania postępowań w danym sądzie czy opanowania wpływu w danym pionie orzeczniczym. Korzystając z tych informacji, przyglądamy się sądom przez pryzmat tych kryteriów obrazujących sprawność postępowań sądowych i na tej podstawie wysnuwamy wniosek, jak wygląda w nich praca. Tak powstaje ów ranking i jest on robiony na potrzeby tego przeglądu”.
Piebiak wyznał też, że takie zestawienie jest potrzebne ministerstwu „tylko w momencie podjęcia konkretnej decyzji”.
Nie wiadomo, czy opracowywany przez ministerstwo ranking uwzględnia specyfikę różnych sądów, np. ich lokalizację, wielkość, liczbę załatwianych spraw czy liczbę spraw przypadających na jednego sędziego. Trudno porównywać bowiem wg. jednego kryterium, np. liczby zaległych spraw, wszystkie sądy.
Sąd w małym mieście powiatowym zatrudnia mało sędziów i ma mało spraw do załatwienia, w dodatku – zwykle dość prostych. Taki sąd szybko rozpatruje sprawy i nie ma zaległości.
Sądy w dużych miastach są natomiast zawalone sprawami. Wprawdzie pracuje w nich więcej sędziów, ale też mają do osądzenia dużo więcej spraw. Od lat największe problemy są w sądach warszawskich - bo to w stolicy toczą się sprawy przeciwko najważniejszym urzędom oraz sprawy, w których stronami są wielkie firmy, mające siedziby w Warszawie. Często są to spory skomplikowane prawnie, o miliony złotych. Trwają latami. A to pogarsza statystyki pracy sądu.
Przeciążone pracą są też sądy w innych dużych miastach, np. na Śląsku.
Czy ministerstwo uwzględniło tą specyfikę różnych sądów w ocenie efektywności ich pracy? Czy uwzględniło to, że przez wiele miesięcy samo blokowało możliwość obsadzenia ponad 200 wakatów w sądach, trzymając je dla asesorów?
Z oficjalnych komunikatów nie wynika, że resort tak niuansuje swój ranking.
Na zarzuty słabej pracy zaczęło reagować środowisko sędziowskie. W poniedziałek odwołano prezesa Sądu Apelacyjnego w Szczecinie. W komunikacie zarzucono mu, że nie radzi sobie z wpływem spraw karnych, co powoduje zaległości w pracy sądu. Według informacji resortu zajmuje 9 pozycję w rankingu sądów apelacyjnych, na 11 możliwych. I jest w ogonie rankingu jeśli chodzi o kryterium średniego czasu trwania spraw niezałatwionych.
Na zarzuty zareagowali sędziowie Sądu Apelacyjnego w Szczecinie. W uchwale z 11 stycznia 2018 roku przekazali „wyrazy wsparcia i szacunku” dla odwołanego prezesa. Decyzję ministerstwa określili jako „arbitralną i pozamerytoryczną”.
„Uzasadnienie odwołania przedstawione na stronie internetowej Ministerstwa Sprawiedliwości sprzeczne jest z wnioskami wynikającymi z analizy danych statystycznych oficjalnie opublikowanych przez to Ministerstwo.
Wydział Karny Sądu Apelacyjnego w Szczecinie jest jednym z najlepszych wydziałów karnych sądów apelacyjnych w Polsce pod względem opanowania wpływu i szybkości postępowania” – napisali w uchwale.
Na stronie internetowej sądu zamieszczono też dane statystyczne, z których wynika, że w pierwszym półroczu 2017 roku sąd ten był na drugim miejscu w Polsce, jeśli chodzi o opanowanie wpływu spraw karnych. Zajmował też drugie miejsce pod względem czasu trwania postępowań. A to oznacza, że pracuje szybko i ma małe zaległości. Co przeczy zarzutom resortu sprawiedliwości.
Dane, na które powołuje się Ministerstwo Sprawiedliwości łatwo jest samemu sprawdzić w internecie. Opracowania dotyczące efektywności pracy sądów można znaleźć TUTAJ.
Absolwent Wydziału Dziennikarstwa i Nauk Politycznych Uniwersytetu Warszawskiego. Od 2000 r. dziennikarz „Gazety Stołecznej” w „Gazecie Wyborczej”. Od 2006 r. dziennikarz m.in. „Rzeczpospolitej”, „Polska The Times” i „Gazety Wyborczej”. Pisze o prawie, sądach i prokuraturze.
Absolwent Wydziału Dziennikarstwa i Nauk Politycznych Uniwersytetu Warszawskiego. Od 2000 r. dziennikarz „Gazety Stołecznej” w „Gazecie Wyborczej”. Od 2006 r. dziennikarz m.in. „Rzeczpospolitej”, „Polska The Times” i „Gazety Wyborczej”. Pisze o prawie, sądach i prokuraturze.
Komentarze