0:000:00

0:00

Minister sprawiedliwości przegrał w piątek, 30 marca 2018 roku, proces o ochronę dóbr osobistych. Wytoczyła go Skarbowi Państwa (minister go reprezentował) warszawska sędzia Justyna Koska-Janusz.

Jeśli wyrok się uprawomocni, minister będzie musiał zamieścić na stronie internetowej swojego resortu oświadczenie:

„Przepraszam sędzię Justynę Koskę-Janusz za bezprawne naruszenie jej dóbr osobistych, polegające na naruszeniu dobrego imienia, narażeniu na utratę dobrej opinii oraz zarzuceniu niewłaściwego postępowania przy pełnieniu funkcji sędziego,

zawarte w treści opublikowanego na oficjalnej stronie Ministerstwa Sprawiedliwości komunikatu pod tytułem »Oświadczenie w sprawie skrócenia delegacji sędzi Justyny Koski- Janusz«, wydanego w związku z decyzją z 19.09.2016 r. o cofnięciu delegacji”.

Oświadczenie ma być podpisane słowami: "minister sprawiedliwości". I ma wisieć na stronie resortu przez 21 dni. Ministerstwo ma też usunąć ze swojej strony komunikat, za który sędzia Koska-Janusz pozwała je do sądu.

Sprawa jest precedensowa.

Nie co dzień bowiem się zdarza, że sędzia pozywa do sądu urzędującego ministra sprawiedliwości. Zwłaszcza w czasie gdy podporządkowuje on sobie system wymiaru sprawiedliwości i zyskuje coraz większą kontrolę nad sądami.

Przeczytaj także:

Komunikat ministerstwa

Sędzia złożyła pozew za komunikat z października 2016 roku. Ministerstwo, tłumacząc dlaczego cofnięto ją z sądu okręgowego (gdzie orzekała na delegacji) do rejonowego, sugerowało, że jest nieudolna i nie nadaje się do sądzenia trudnych spraw.

Sprawa była wtedy głośna, bo minister może skrócić sędziemu delegację tylko w wyjątkowych wypadkach. A okazało się, że Koska-Janusz wcześniej prowadziła proces, w którym minister Ziobro złożył prywatny akt oskarżenia przeciwko byłemu prezesowi PZU Jaromirowi Netzlowi. Ziobro ten proces przegrał. W dodatku sędzia ukarała go karą finansową za spóźnienie się na jedną z rozpraw. Nasuwało się więc podejrzenie, że Ziobro, odwołując delegację Koski-Janusz, kierował się osobistymi pobudkami.

W komunikacie ministerstwa, o który toczył się proces, napisano że Ziobro zgodził się na delegację dla sędzi do sądu okręgowego, ale już po tej decyzji do resortu miała dotrzeć informacja, że sędzia „miała się wykazać wyjątkową nieudolnością i zupełnie nie radzić sobie z prowadzeniem prostej, choć głośnej sprawy, co było szeroko komentowane w mediach”.

Chodziło o sprawę Izabeli Ch., która pod wpływem alkoholu, w 2013 roku wjechała samochodem do przejścia podziemnego w centrum stolicy. „Media obwiniały prowadzącą postępowanie Justynę Koskę-Janusz o pobłażliwość wobec oskarżonej i nieudolność w prowadzeniu sprawy” - napisano w komunikacie. Po uzyskaniu tej informacji

minister miał skrócić delegację, by „uniknąć zarzutu, że w Sądzie Okręgowym, do którego trafiają sprawy skomplikowane i trudne, orzeka taki sędzia. W Sądzie Okręgowym powinni orzekać tylko sędziowie o wysokich umiejętnościach, sprawności i profesjonalizmie”.

Problem w tym, że sędzia Koska-Janusz sprawą Izabeli Ch. zajmowała się zaledwie kilka godzin. Dostała ją na dyżurze, podczas którego rozpatrywane są sprawy w trybie przyspieszonym. W tym trybie orzeka się w prostych przypadkach, np. gdy sprawców złapano na gorącym uczynku, a ich wina i dowody potwierdzające winę są bezsporne. Sędzia miała jednak wątpliwości czy Izabela Ch. jest poczytalna i odesłała sprawę prokuraturze - do zbadania w zwykłym trybie. Ta powołała biegłych psychiatrów.

Okazało się, że sędzia miała dobrą intuicję: biegli potwierdzili, że Izabela Ch. jest niepoczytalna. Ostatecznie sprawę umorzono, a Ch. trafiła na leczenie.

Sąd: władzy wolno tyle, ile wynika z prawa

Sędzia pozwała ministra do sądu, bo w komunikacie podważono jej kompetencje zawodowe (minister nie ma do tego prawa, bo nie ocenia pracy sędziów) i dobrą opinię, ważną w tym zawodzie.

Ministerstwo broniło się prawem do wolności wypowiedzi i prawem do krytyki osób publicznych, czyli też sędziów. Podważało też decyzje sędzi w sprawie Izabelli Ch.

W piątek trzyosobowy skład Sądu Okręgowego w Warszawie uznał rację sędzi Koski-Janusz. Ustnie wyrok uzasadniał sędzia Andrzej Kuryłek. Sąd przypomniał sprawę Izabelli Ch. I podkreślił, że biegli psychiatrzy uznali, że jest ona chora i nie może odpowiadać za swój czyn.

Sąd rozważał, czy ministerstwo mogło powołać się na prawo do wolności wypowiedzi i krytyki władzy. "Każdemu z nas dozwolone jest to, co nie jest zabronione ustawą. Ale w przypadku podmiotu publicznego, władzy publicznej jest odwrotnie. Im nie wolno wszystkiego. Władzy wolno tylko tyle i aż tyle, ile wynika z ustawy. Każde jej działanie musi mieć podstawę ustawową" - uzasadniał sędzia Kuryłek. I dodał: "To wynika z artykułu 7 Konstytucji". Artykuł ten mówi, że „organy władzy publicznej działają na podstawie i w granicach prawa”.

Sędzia podkreślał, że minister mógł odwołać Koskę-Janusz z delegacji (to nie było sporne), mógł też na swój użytek zebrać o niej opinie.

Ale problematyczne jest upublicznienie tej opinii. Jeśli opinię jednej władzy (wykonawczej) o drugiej władzy (sądowniczej) się upublicznia, to musi ona być rzeczowa i merytoryczna. "Nie mogą to być wypowiedzi publicystyczne, dezawuujące kogoś" - podkreślał w uzasadnieniu wyroku sędzia. I przypomniał żelazną zasadę niezależności sędziów:

"Minister sprawiedliwości nie ma kompetencji do oceny działania sędziego, jego czynności procesowych. W tej kwestii może się wypowiedzieć tylko instancja odwoławcza [sąd odwoławczy-red.]" – zaznaczał sędzia.

Dodał, że jeśli decyzje sędziego są legalne (orzeczenia sędzi Koski-Janusz nie zostały podważone), to wypowiedzi ministerstwa podważające ich słuszność „nie powinny mieć miejsca”. "To były bezprawne wypowiedzi [w komunikacie-red.]. Ministerstwo mogło rzeczowo pisać o odwołaniu z delegacji, ale nie w sposób obniżający poczucie wartości i bez naruszania dobrego imienia" - podkreślał sędzia. Mówił także:

"Żaden z organów nie może mieć kompetencji nie wynikających z ustawy. To dotyczy każdej władzy. Chciałbym, żeby to była nauka dla stron, że my - jako przedstawiciele władzy - możemy tylko tyle, ile wynika z prawa i każdy z nas będzie mógł być rozliczony z odpowiedzialności".

Sędzia dodał, że przed napisaniem spornego komunikatu nikt z ministerstwa nie przeglądał akt sprawy Izabeli Ch., co może oznaczać, że oparto go na artykułach w prasie, w tym w tabloidach, które oburzały się po wypuszczeniu Izabeli Ch. na wolność.

Część żądań Koski-Janusz sąd jednak oddalił. Nie nakazał ministerstwu przeprosin w prasie. Mają zostać opublikowane tylko tam, gdzie naruszono dobra osobiste sędzi, czyli na stronie ministerstwa. Sąd nie zasądził od ministerstwa nawiązki w wysokości 10 tys. zł na cel społeczny, bo uznał, że i tak zapłaciłby ją Skarb Państwa, czyli my wszyscy. I wreszcie, sąd nie zgodził się, by przeprosiny były podpisane nazwiskiem Zbigniewa Ziobry, bo nie wiadomo kiedy zostaną one opublikowane i kto wtedy będzie ministrem. Poza tym Ziobro nie podpisał komunikatu, o który był proces.

Sędzia Justyna Koska-Janusz jest zadowolona z decyzji sądu. "Ten wyrok pokazuje, że władzy wykonawczej nie wolno wszystkiego, że musi działać w granicach prawa. Ministerstwo wykroczyło poza swoje uprawnienia" - mówiła po rozprawie.

Z kolei pełnomocnik ministra mec. Maciej Zaborowski komentował: "Mam szacunek do wyroku, ale nie podzielam argumentów sądu. Sąd nie rozpoznał sedna sprawy. Komunikat był rzeczowy. Będę rekomendował apelację".

Po południu Ministerstwo Sprawiedliwości na swojej stronie internetowej zamieściło komunikat, że apelacja będzie. „Sąd uniemożliwił zapoznanie się z aktami, które ilustrowały błędy popełnione przez sędzię. Sąd wydał również wyrok bez przesłuchania ministra i oceny jego argumentów, a zgodnie z rzymską prawną zasadą rozstrzygnięcie powinno zapaść po wysłuchaniu obu stron sporu” - napisał resort. I dalej: „Proces dotyczy m.in. negatywnej oceny decyzji sędzi Justyny Koski-Janusz w głośnej medialnie sprawie kobiety, która - jak wskazywały media - będąc wcześniej już dwukrotnie zatrzymywana za jazdę pod wpływem alkoholu i mająca za to wyrok, po pijanemu wjechała samochodem do przejścia podziemnego w centrum Warszawy”.

Jak widać ministerstwo nie przejęło się słowami sędziego w wyroku, że minister nie ma kompetencji do oceny decyzji sędziego. I dalej atakuje sędzię: „W opinii ministra sędzia zastosowała niewłaściwy tryb postępowania i poprzez taki błąd przyczyniła się do jego przedłużenia. Kobieta, która spowodowała wypadek, skutecznie potem unikała stawienia się przed organami ścigania i wymiaru sprawiedliwości”.

;

Udostępnij:

Mariusz Jałoszewski

Absolwent Wydziału Dziennikarstwa i Nauk Politycznych Uniwersytetu Warszawskiego. Od 2000 r. dziennikarz „Gazety Stołecznej” w „Gazecie Wyborczej”. Od 2006 r. dziennikarz m.in. „Rzeczpospolitej”, „Polska The Times” i „Gazety Wyborczej”. Pisze o prawie, sądach i prokuraturze.

Komentarze