0:00
0:00

0:00

Zaczepiłam Wanię na ulicy, kiedy w centrum Tbilisi zrywał plakat z napisem: "Obywatele Rosyjskiej Federacji! Nie jesteście tu mile widziani". Wania jest Rosjaninem, dumny ze swojego kraju, ale nie chce za niego ginąć. Wyjechał, bo przestraszył się poboru do wojska. Jest grafikiem z Moskwy.

Przy plecaku ma emblemat z rosyjską flagą, psioczy na rusofobię Gruzinów. Na kawie tłumaczy mi, że nie popiera wojny, ale uważa, że Ukraina na nią zasłużyła. Za Donbas. Antyrosyjskie plakaty zrywa na tbiliskich ulicach, bo jako zwykły Rosjanin czuje się atakowany. A przecież to nie on strzela do ludzi w Ukrainie i nie chce brać na siebie odpowiedzialności za decyzje polityków. Wstydu nie czuje.

Z protestu prosto na lotnisko

Oksana codziennie rano patrzy w lustro i mówi: „Jesteś z faszystowskiego kraju. Twoi rodacy zabijają ludzi w twoim imieniu. Jesteś faszystką. Żyłaś tyle lat w dobrobycie i milczałaś. Oddałaś głos na Putina. Twoja wina. Twoja wina. Twoja wina. I twoja odpowiedzialność”.

Wtedy wpada w panikę i zapisuje się na fitness. Skupia się na ciele. Do pracy przed komputerem zasiada o szóstej rano. W Tbilisi to jeszcze noc.

Przyjechała z Petersburga w niedzielę 28 lutego. W piątek po południu szef zaproponował całemu petersburskiemu oddziałowi wyjazd w delegację. Wzięła rzeczy na tydzień, ale wiedziała, że jest wojna. W sobotę notarialnie upoważniła siostrę do podejmowania decyzji w sprawie mieszkania. W niedzielę, z wielkim lękiem poszła na antywojenny protest i pojechała na lotnisko.

Dasza i Maksim uciekali z Rosji w popłochu. Do Gruzji dotarli 7 marca. Jeszcze nie wierzą, że mogą chodzić po ulicach z przypiętą nalepką #nietwojnie i włączonym telefonem. Od stycznia 2021 roku, ostatniego przeszukania w domu, ich telefony działały tylko na wifi. Ale Maksim nadal rejestruje, gdzie są kamery na tbiliskich ulicach i nie siada w kawiarni plecami do wejścia. Kiedy podnosi filiżankę, drżą mu ręce.

3 marca zadzwoniła do nich koleżanka, aktywistka i uprzedziła, że mają dwa dni, bo potem pewnie nie uda im się wyjechać. Szybko zdali wynajęte mieszkanie, spakowali rzeczy, Maksim rozliczył się w pracy i wyruszyli z Niżnego Nowogrodu na moskiewskie lotnisko. Zabrali namiot i dwa śpiwory. Ale samolot do Erywania nie odleciał. Zmienili bilet na lotnisko w Mineralnych Wodach, na rosyjskim Kaukazie i drogą lądową dostali się do Gruzji. Mieszkają kątem u kolegi, który wyjechał z Rosji po zabójstwie Niemcowa i zdążył urządzić się w Tbilisi.

Dasza, filolożka mówiąca czterema językami, nadal pracuje zdalnie, a Maksim szuka czegokolwiek.

napis na szybie po rosyjsku: Śmierć Moskalom
Śmierć Moskalom. Centrum Tbilisi, marzec 2022, fot. Stasia Budzisz

Rosjanie ponajechali

W Tbilisi nie czuć wojny, ale na każdym kroku widać poparcie dla Ukrainy. Niebiesko-żółtych flag jest więcej niż gruzińskich, ściany budynków przykryły antyputinowskie i antyrosyjskie hasła. „Rosjanie! Wracajcie do domu”, „Wracajcie do swojego brzydkiego kraju”, „Bojkotujmy rosyjskie produkty!”, „Putin chujlo”.

W restauracjach grają ukraińską muzykę, bywa, że ludzie pozdrawiają się na ulicy słowami „Sława Ukrainie”. Kolega tatuażysta zrobił już kilkanaście dziar z napisem „Russkij wojennyj korabl idi nachuj”.

Jeszcze miesiąc do rozpoczęcia sezonu turystycznego, ale w stolicy Gruzji trudno o miejsce nawet w najdroższych restauracjach, trudno znaleźć stolik w kawiarni na spontaniczną kawę. Ceny w hotelach wzrosły o blisko 50 procent, ale o pokój nie jest łatwo.

Szacuje się, że od początku wojny do Gruzji przyjechało 25-30 tysięcy Rosjan. Pobliska Armenia, jak podają media, wpuściła nawet 100 tysięcy obywateli Federacji Rosyjskiej. Część przyleciała do Erywania samolotem, ale ich celem jest Gruzja. Przede wszystkim dlatego, że tu Rosjanin może przebywać bez wizy 365 dni, a w Armenia tylko 180.

- Od końca lutego notujemy wzmożony ruch – mówi Szako Chutsiszwili, właściciel Georgian Bus, największego przewoźnika w Gruzji. – Ponieważ od wojny w 2008 roku Gruzja nie ma bezpośredniego połączenia lotniczego z Rosją, rosyjskie firmy proszą nas o organizację transferu z lotniska w Erywaniu do Tbilisi. Konsekwentnie odmawiamy. Można powiedzieć, że posyłamy ich tam, gdzie powinien się znaleźć rosyjski okręt wojenny.

Szako Chutsiszwili w 2008 roku miał 21 lat i przez trzy dni walczył w wojnie pięciodniowej z Rosją o tzw. Osetię Południową. Zdecydował, że nie będzie w żaden sposób wspierał obywateli kraju, który okupuje 20 procent jego ojczyzny.

- My wiemy co znaczy Rosja – mówi. – Nie chcemy ich tutaj. Nie mam wpływu na działania rządu, które są ewidentnie prorosyjskie, ale sam nie przyłożę do tego ręki. Jestem całym sercem za Ukrainą i obywatele tego kraju mają darmowe przejazdy w Georgian Busie.

Niechęć widać także na rosyjskojęzycznych facebookowych grupach, które zrzeszają ekspatów z FR. Gruzini i Gruzinki nie przebierają w słowach, znęcają się w komentarzach nad przybyszami z Rosji. Rosyjskich poszukiwaczy tanich i dobrych mieszkań odsyłają do Charkowa, a tych, którzy szukają miłej kawiarenki, żeby spokojnie popracować – do Kijowa. Na pytania, gdzie w Tbilisi zjeść świeże ostrygi, odsyłają Rosjan do Mariupola.

Gruzini ścigają się też w przykładach, kto bardziej oszukał Ruskiego. Czy Tornike, który wynajął mieszkanie kilku Ruskim i od każdego wziął po kilkaset dolarów, czy może Lasza, który pokierował zbłąkanego Rosjanina w całkowicie przeciwnym kierunku, niż ten się wybierał. Każdy chce dowalić. Na ile umie, na ile może. Odgryźć się za Ukrainę, za wojnę w 2008 roku, za Abchazję, za ZSRR. I za poniżanie.

Kristianna Grigorjan jest z pochodzenia Ormianką, ale wychowała się w Gruzji. Od Armenii się odżegnuje. Chodziła do rosyjskiej szkoły i doskonale pamięta rasizm, jakim ją częstowali Rosjanie.

- Fuj, tego dotykała Ormianka, to trzeba wyczyścić, mówili do mnie – wspomina. – Nie chcę, żeby to spotkało moje dziecko. Wkurza mnie, że ich tu tyle najechało. Na kawę nie możesz iść, bo wszędzie oni. Zaraz w swoim kraju będę mniejszością albo obywatelką drugiej kategorii.

Rasizm to nie tylko jej wspomnienia. Tamuna Kuchaleiszwili jako dziecko mieszkała w Soczi, gdzie często słyszała określenie „czornożopcy”. Tak Rosjanie nazywają wszystkich obywateli byłego imperium o ciemniejszym odcieniu skóry, a w szczególności mieszkańców Kaukazu. „Czornożopiec” to w wolnym tłumaczeniu czarnodupiec i jedna z największych obelg.

Wania, ten którego przyłapałam na zrywaniu plakatów, też tak mówi. Jest z zamożnej moskiewskiej rodziny, która w stolicy Rosji wynajmuje kilka mieszkań. - Moi rodzice nigdy nie wynajmowali czornożopcom mieszkania – mówi. – To po pierwsze niebezpieczne, bo Kaukaz rządzi się innymi prawami. A po drugie, nie wiadomo, czy zaraz nie sprowadzą całej rodziny i nigdy się ich nie pozbędziemy. W Moskwie o nich zawsze się mówiło, że „ponajechali”.

- Czyli?

- No, że najechali i zamierzają zostać. Po prostu ponajechali!

- To jak się czujesz z tym, że uciekłeś teraz do jednej z kaukaskich republik?

- Nie podoba mi się, że mam być gastarbeiterem w Gruzji, ale dokąd miałem pojechać? Jako obywatel Rosji, potrzebuję wizy do każdego cywilizowanego kraju. Azja Centralna w ogóle nie wchodzi w grę. To już zupełna dzicz. W Tbilisi jest bliżej i domu, i Europy. Choć drogo, prawie jak w Moskwie.

Proukraiński jogurt i ruska makrela

Na ceny mieszkań narzekają wszyscy. Gruzini, których z dnia na dzień przestało być stać na wynajem, albo ci, którzy dostali wypowiedzenie, bo właściciel chce zarobić więcej na Rosjanach.

Do wojny dwupokojowe mieszkanie w najmodniejszych dzielnicach Tbilisi, Vake albo Saburtalo, można było wynająć za 300-350 dolarów. Za 400 był już wariant luks. Dziś ceny skoczyły o 100, a nawet 150 procent.

- Znalezienie lokum to było prawdziwe szaleństwo – mówi Oksana z Petersburga. – Kilka razy przyjechałam parę minut po telefonie od agenta i już było za późno, ktoś sprzątnął mi sprzed nosa. Często ty już wchodzisz z rzeczami, a majster jeszcze montuje prysznic. Właściciele się zabezpieczają, bo myślą, że to potrwa tylko chwilę. Bywa, że każą płacić za pół roku z góry, plus kaucja za ostatni miesiąc. No i agencyjne w wysokości jednego czynszu. Cały czas czekam, że ktoś przyjdzie i każe mi się wynosić albo mnie oszuka. A to, że jestem Rosjanką, stawia mnie od razu na przegranej pozycji.

Gruzini też się wkurzają. Siostrzenica Kristianny, studentka, nie może znaleźć mieszkania na swoją kieszeń. - Gruzini nie wyciągają wniosków – mówi. – Wojna w Ukrainie nas nie zjednoczyła i pokazuje, że jesteśmy mocni tylko w gębie. Hejtujemy w internecie, wyklejamy plakaty, organizujemy pikiety, ale jednocześnie dajemy się kupić za ruble. Wyszło, że nie jesteśmy pryncypialni i że pieniądze nie śmierdzą.

Nie śmierdzą zwłaszcza po 2020 roku, w którym Gruzja, utrzymująca się głównie z turystyki, wpadła w ogromną biedę. Oficjalny poziom bezrobocia to dziś prawie 21 procent, a ponad 23 procent społeczeństwa żyje poniżej granicy ubóstwa.

- Z ekonomicznego punktu widzenia przyjazd Rosjan jest dla Gruzji korzystny, bo realnie otworzyły się możliwości zarobienia pieniędzy – mówi Szako Chutsiszwili. – Nie wiadomo też, czy z powodu wojny europejscy turyści nie ominą nas w tym roku. Więc w tym planie Rosjanie, którzy przyjechali często ze wszystkimi swoimi pieniędzmi, są dla Gruzji szansą. I mogę zrozumieć, że ci, którzy żyją z wynajmu mieszkań czy aut, chcą zarobić na Rosjanach. Jednak po tym, co dzieje się w Ukrainie, co wydarzyło się w Buczy, Rosjanie nie mogą liczyć na żadną współpracę z mojej strony.

Podobnie uważa Tamuna Kuchaleiszwili, Gruzini, którzy pomagają Rosjanom są zdrajcami narodu.

- To jak plucie w twarz wszystkim tym, którzy zginęli w 2008 roku w Abchazji i za Związku Radzieckiego. Pozwalamy im mieszkać w naszych mieszkaniach, meldujemy ich, pomagamy założyć firmy. A doskonale wiemy, że jak gdzieś wejdą, to już nigdy nie wyjdą. To jest jak syndrom sztokholmski. Męczą nas, a my im wierzymy i lecimy jak ćma do ognia. Oni nas atakują, a my ich częstujemy winem i chaczapuri. Oni nas poniżają, a my zapraszamy ich za stół. Oni nas oszukują, a my im otwieramy drzwi. Gruziński dziennikarz powiedział, że Rosja traktuje Gruzję jak zespół folklorystyczny. I to jest nasza wina, bo my dajemy się tak traktować. Słynna kaukaska gościnność.

Gruzińscy znajomi wiele lat tłumaczyli mi, że ich gościnność wynika z położenia geograficznego. Kaukaz od zawsze był przez kogoś napadany a władza nad jego mieszkańcami przechodziła z rąk do rąk. Gościnność jest więc jedną z form ubezpieczenia na przyszłość. Jeśli kogoś się ugości, nakarmi i napoi, to nabiera się nadziei, że kiedy sami będziemy w potrzebie, ten ktoś nam pomoże.

Te podwójne standardy w traktowaniu Rosjan widać nawet w sklepach. Tradycyjne gruzińskie jogurty maconi mają teraz niebiesko-żółte wieczka i napis "Sława Ukrainie". Ale tuż obok stoją puszki z makrelą w sosie pomidorowym rosyjskiej firmy Za rodinu, (za ojczyznę).

Napis na murze w języku angielskim: Rosjanie, wracajcie do swego brzydkiego kraju.
Napis na ścianie w centrum Tbilisi, "Rosjanie, wracajcie do waszego wstrętnego kraju", marzec 2022, fot. Stasia Budzisz

Jeśli owca jest grzeczna, to wilk jej nie zje?

Rząd gruziński od początku wojny w Ukrainie lawiruje między Europą a dobrymi stosunkami z Rosją. Premier Irakli Garibaszwili z jednej strony podpisuje wniosek o status kandydata w struktury UE, ale z drugiej nie przystępuje do światowych sankcji przeciwko Rosji. Oficjalnie nie potępia agresji na Ukrainę i nie popiera wyjazdu gruzińskich żołnierzy ochotników na front.

- Ta prorosyjska propaganda działa w Gruzji od 2008 roku – mówi Chutsiszwili (ten od Georgian Busa). – Kiedy była u nas wojna, to też znaleźli się Gruzini, którzy twierdzili, że trzeba wspierać naszych braci w prawosławnej wierze, Rosjan. Z pomocą Cerkwi działa to do dziś: że bliżej nam do prawosławnej Rosji niż do muzułmanów albo do zdemoralizowanej Europy.

Nie rozumiem kursu naszego rządu. Z jednej strony chce do Europy, z drugiej robi wszystko, by nas od niej oddalić.

Rządząca partia Gruzińskie Marzenie umiejętnie wykorzystuje napływającą falę Rosjan w walce politycznej ze Zjednoczonym Ruchem Narodowym, partią założoną przez Micheila Saakaszwilego. Irakli Kobachidze, przewodniczący Gruzińskiego Marzenia, powiedział, że kampanię przeciwko przybyciu Rosjan do Gruzji prowadzi opozycja, bo chce wciągnąć kraj do wojny.

Polecił też organom ścigania reagować na przypadki etnicznej dyskryminacji Rosjan, tłumacząc, że takie zachowania są niespotykane w cywilizowanym świecie.

- Zachowujemy się jak tchórze – mówi Tamuna. – Siedzimy cicho, by nie drażnić północnej sąsiadki, ale jeśli owca jest grzeczna, to czy wilk jej nie zje? Moim zdaniem jasno powinniśmy wyrazić swoje stanowisko i zwrócić się w kierunku Europy. A tymczasem i towary, i towarzysze płyną przez granicę w obie strony.

Gruzini nieprzychylnym okiem patrzą na Rosjan, którzy planują zostać w ich kraju. Nie wiedzą, jak odróżnić tych, którzy przybyli tu ze względów politycznych, od sankcyjnych, czyli tych, którzy bali się obniżenia jakości życia w Rosji przez zachodnie sankcje.

- Sankcyjni będą kłamać, że są polityczni – irytuje się Kristianna Grigorjan. – Nie da się przecież tego weryfikować.

Tymczasem z politycznymi sprawa jest jasna: wiedzą, dokąd przyjechali, nazywają wojnę wojną i starają się nie rzucać w oczy.

Są też i tacy, którzy wyjechali z Rosji, bo ich firma zmieniła lokalizację z powodu wojny. Jak znajomi Oksany. - Przyjechało nas 30., ale ostatecznie zostanę tylko ja. Znajomi mówią, że tu nie ma cywilizacji. Nie chcą przywykać do kiepskich mieszkań, gorszych usług i restauracji. Dzielnica Awlabari, w której wszyscy zamieszkaliśmy, rzeczywiście różni się od standardów, do których przywykliśmy w Pitrze, czyli naszym Petersburgu. Planują więc wrócić do Rosji.

Rosjanie są obrażeni na cały świat, że nałożył na nich sankcje. - Chcą by działała im karta bankowa – tłumaczy Oksana. - Uważają, że na to sobie nie zasłużyli. Mam takie poczucie, że ich podejście do Gruzji i tego, co się dzieje dookoła, wynika z wyuczonego imperializmu. Tu jest biednie, ale oni czują się jak u siebie. Myślą, że wszystkie drzwi otworzą swoimi pieniędzmi, a każdy będzie im usługiwał. Po rosyjsku.

"Macierzysty Język" i toksyczny paszport

Niektóre tbiliskie bary wprowadziły ograniczenia wstępu dla Rosjan. Bar DedaEna (Macierzysty Język) stworzył aplikację, którą nazwał wizą dla obywateli FR. W formularzu aplikacji wizowej Rosjanin musi potwierdzić, że nie zgadza się na rosyjską agresją na Ukrainę, przyznać ukraińskość Krymu oraz że 20 procent Gruzji jest okupowane przez Rosję. Musi zadeklarować, że nie głosował na Putina i uważa go za dyktatora.

Zobowiązuje się także do przestrzegania kilku zasad: rozumieć, że nie jest u siebie, komunikować się z personelem po gruzińsku albo po angielsku, nie narzucać nikomu rozmowy po rosyjsku, nie próbować płacić rublami i nie wchodzić po pijaku w dyskusje polityczne.

Każdy Rosjanin, z którym rozmawiam w Tbilisi, przynajmniej raz spotkał się z nieprzyjemną sytuacją z powodu języka rosyjskiego.

- Mówienie w języku rosyjskim postrzegamy jak zacofanie – tłumaczy Kristianna. – Nie chcemy się zwijać, chcemy się rozwijać. Dla nas rosyjski jest passé. Od kilku lat pracujemy nad tym, by zniknął z przestrzeni miasta i zastąpił go angielski. Rosyjski to dla nas regres.

Podobnie twierdzi Tamuna. - Wolę, by Gruzini mówili po angielsku, choćby kiepsko, ale nie chcę, by moje miasto stało się znowu rosyjskie.

Szako Chutsiszwili, gdy jest na mieście, nastawia ucho. - Jak słyszę, że w restauracji obok mnie mówią po rosyjsku, to patrzę na nich bardzo wymownie. Żeby czuli, że są tu niemile widziani. Z reguły milkną albo wychodzą. To jest dyskryminacja, wiem, ale oni na nią zasłużyli, szczególnie po kadrach, które zobaczyliśmy z Buczy. Powinni chować się ze wstydu po kanałach, a nie chodzić po knajpach i imprezować.

Gruzińskie banki utrudniają otwieranie kont obywatelom Federacji Rosyjskiej. Na początku marca Bank of Georgia wprowadził dla obywateli RF obowiązkowy formularz. Petent musiał oświadczyć, że potępia rosyjską agresję na Gruzję i Ukrainę; zgadza się, że Rosja jest okupantem; wspiera integralność terytorialną Gruzji oraz wyraża zgodę na pomoc w walce z rosyjską propagandą. Dla obywatela RF podpisanie tego dokumentu może być jednoznaczne z uznaniem go w Rosji za zdrajcę.

Niemniej, takie oświadczenie podpisał szef Oksany. Bank dość szybko i z niewiadomych przyczyn zrezygnował z tego formularza, choć nadal utrudnia Rosjanom otwarcie kont.

Oksanie na razie nie udało się otworzyć rachunku w żadnym gruzińskim banku. - Tak to jest, jak ma się toksyczny paszport w kieszeni – mówi. – Najpierw musiałam okazać umowę na wynajem mieszkania, potem zaświadczenie o dochodach i wypełnić bardzo szczegółową ankietę. Niestety, konta mi nie otworzyli. Niektóre banki chcą bym wpłaciła depozyt w wysokości 200 dolarów, inne wymagają aż 1000 zabezpieczenia już na etapie składania wniosku. W jednym z banków w okienku obok była dziewczyna z ukraińskim paszportem. Jej cała procedura zajęła może dziesięć minut.

gruziński jogurt w barwach Ukrainy i napisem "Sława Ukrainie"
Gruziński jogurt w barwach ukraińskich

Wowa nie chce się wstydzić

Zaprosiłam do tbiliskiej kawiarni Rosjanina Wowę i Kristiannę, Gruzinkę. Pijemy herbatę. Wowa opowiada, że wyjechał z Rosji pod koniec 2021 roku z powodów politycznych. W 2018 roku startował z wolnej stopy do Dumy miejskiej w swoim mieście. Nie wygrał, ale zaczęły się kłopoty. Najpierw przeszukania, skonfiskowany sprzęt i zablokowane konto bankowe.

Zaczął szukać alternatywny. Pojechali z żoną do Armenii i Gruzji, sprawdzić, jakby się tam żyło. Żonie się nie spodobało, bo Gruzini nie lubią Rosjan i poziom życia wydał jej się zbyt niski. Wowa wyjechał sam. Miał plan: zrobić prawo jazdy na tiry i postarać się o wizę humanitarną w Polsce. Ale wybuchła wojna. Teraz on jest tu, a żona popiera wojnę Putina i powtarza, że sankcje to zemsta świata, mają rzucić Rosję na kolana. Wowa mówi nam, że stara się pokazać żonie inny punkt widzenia, od tego z rosyjskiej telewizji.

Widzę, że Kristiannę nosi. W końcu się odzywa. - To nie jest moment na myślenie o swoim komfortowym życiu za europejskie pieniądze, kiedy bomby twojego kraju spadają na ukraińskie domy. Za te lata milczenia i życia w dobrobycie zasługujecie na największe kary. Powinieneś być w Rosji i działać, a nie uciekać jak szczur z tonącego statku. Czy tobie nie jest wstyd?

- Nie.

- A my oczekujemy, że będzie wam wstyd za wasz kraj. Że przestaniecie chodzić z podniesioną głową po moim mieście. Że przestaniecie żądać, by rozmawiać z wami w waszym języku. Że nie będziecie obnosić się z waszą rosyjskością i waszymi flagami. Jako obywatelka Gruzji daję sobie do tego prawo.

Wowa siedzi zmieszany, nie wie, co powiedzieć, ze spuszczoną głową mówi, że rozumie, ale nie chce się wstydzić za nieswoje decyzje. Kończymy herbatę i wychodzimy.

Strasznie teraz myśleć o życiu

Jest jeszcze jedna rozmowa, którą zapamiętałam z Tbilisi. Pytałam Oksanę, jak będzie żyć z piętnem obywatelki kraju, który prawie cały świat uważa za faszystowski. Długo milczy, widzę, że walczy, by się nie rozpłakać.

- Mam nadzieję, że Putin stanie przed Trybunałem, Rosja przeprosi i zapłaci kontrybucje, a my będziemy żyć przez pięćdziesiąt lat we wstydzie i z łatką faszystów. Mam 32 lata i zdecydowałam, że nie urodzę ruskiego dziecka. Strasznie teraz myśleć o życiu. My już i tak nie mamy żadnej przyszłości.

;
Na zdjęciu Stasia Budzisz
Stasia Budzisz

Stasia Budzisz, tłumaczka języka rosyjskiego i dziennikarka współpracująca z "Przekrojem" i "Krytyką Polityczną". Specjalizuje się w Europie Środkowo-Wschodniej. Jest autorką książki reporterskiej "Pokazucha. Na gruzińskich zasadach" (Wydawnictwo Poznańskie, 2019).  

Komentarze