0:000:00

0:00

Decyzja o zamknięciu granic i obowiązkowej 14-dniowej kwarantannie dla wszystkich przyjeżdżających do Polski wywróciła przygraniczne życia do góry nogami. "Proszę sobie wyobrazić, że nagle nie można przejechać przez Wisłę, Warszawa jest podzielona. Albo, że nie ma przejścia przez Odrę. Tak się czujemy. Nagle rozerwano nam życia szlabanem" - mówiła OKO.press Marta Szuster, organizatorka jednego z granicznych protestów.

Przeczytaj także:

Pracownicy nie mogą dojechać do pracy, uczniowie do szkół po niemieckiej stronie. "To ok. 250 tys. polskich obywateli, ale łącznie kryzys dotyczy miliona osób, bo mają dzieci i rodziny. W samym Śląsku Cieszyńskim, 12 tys. osób zostało bez pracy" - wyliczała w środę (29 kwietnia 2020) w Sejmie posłanka Katarzyna Kotula (Lewica).

Chwilę wcześniej swoje wystąpienie miała minister rodziny, pracy i polityki społecznej Marlena Maląg. Do zaoferowania pracownikom transgranicznym miała jedynie zasiłek dla bezrobotnych.

Poinformowała też, że jeśli mieszka się ponad tydzień za granicą, to po zasiłek można zgłosić się tam.

Następnego dnia po 08:00 rano na rządowej stronie niespodziewanie pojawił się jednak projekt rozporządzenia, który od 4 maja znosi obowiązek kwarantanny dla transgranicznych uczniów i pracowników - choć nie wszystkich. Pracownicy medyczni i opieki społecznej są ze zmian wyłączeni.

Nasi rozmówcy są ostrożni, podejrzewają raczej, że rząd chce uciszyć przygraniczne protesty zaplanowane na 1 maja. Czują się przez rząd ignorowani.

Rodzinne spotkania na moście

Pani Iza pochodzi z przygranicznej Łęknicy w województwie lubuskim. Mówi, że od czasu zamknięcia granic miasto zamarło. Wcześniej przyjeżdżał Niemiec, to były pieniądze, a teraz? Trudną decyzję podjęli z mężem po Wielkanocy - on jedzie do pracy po niemieckiej stronie, a ona zostaje z czwórką dzieci - w tym z niepełnosprawnym synem.

Zwlekali, bo mieli nadzieję, że dotrwają do zniesienia obostrzeń - w rządowych planach wciąż widniał termin 3 maja. Aż nagle 26 kwietnia zniknął. "Do odwołania" nie dawało już żadnej nadziei. "Jak mieliśmy wyżyć z mojego zasiłku pielęgnacyjnego na opiekę nad synem? Nawet za mieszkanie z tego nie zapłacimy" - mówi Iza.

Teraz dzień zaczyna o 05:20. Pies, zakupy, obiad. Dzieci budzi o 08:00. Najpierw lekcje z najmłodszą, ośmioletnią córką, potem starszą - ćwiczenia, tłumaczenie materiału... Tak do 15:00, najstarsza, 16-letnia córka całe szczęście radzi sobie sama.

Dzieciom jest zresztą najtrudniej. "Spotkaliśmy się wczoraj - mąż na moście, my na wale przeciwpowodziowym, obok wojsko. Syna ciężko było utrzymać, ma tylko 10 lat, chciał się przytulić.

Kazał sobie pomóc w zrobić kartkę "Kocham cię tatusiu". I tą kartkę pokazywał z tego wału, serce mi pękało" - mówi Iza.

Kilka dni wcześniej na moście płakało inne dziecko. "Dzieliło nas 5 metrów. Młodsza córka zgrywała twardzielkę, ale starsza się całkiem rozkleiła. Dla męża to też było ciężkie, ale chociaż się zobaczyliśmy" - mówi Elżbieta Kominek z Żar.

Rząd niemiecki bardziej się o nas troszczy

Elżbieta ma w Żarach zakład kosmetyczny. Zamknęła go 15 marca, słuchając zaleceń o izolacji. Kiedy okazało się, że na pomoc od rządu nie ma co liczyć, postanowiła otworzyć z powrotem. Dwa dni później musiała zamknąć znowu - wprowadzono zakaz działalności salonów kosmetycznych i fryzjerskich.

Złożyła wszystkie dokumenty - o zwolnienie z ZUS i postojowe. Nigdy nie dostała odpowiedzi, ale w kwietniu niespodziewanie postojowe wpłynęło na konto. Co z ZUS? Nie wiadomo, na infolinię nie można się dodzwonić, a zapłacić i tak nie ma z czego.

"Mój opiekun w ZUS mówi, że mam obserwować, bo ciągle coś się zmienia. Widzę, że się zmienia - na moją niekorzyść" - mówi Elżbieta. "Kiedy składałam wniosek, kwalifikowałam się do zwolnienia ze składki, a potem wprowadzono zapis, że nie dotyczy to osób, które korzystały z małego ZUS-u. A przecież każdy, kto otwiera działalność z takiego korzysta" - mówi.

Mąż znalazł pracę tylko 5 km od mostu w Łęknicy. Blisko, ale po drugiej stronie, więc do rodziny nie mógł już wrócić. "To dla nas ciężka decyzja - nigdy się nie rozstawaliśmy. Ale jakie mieliśmy wyjście?" - tłumaczy Elżbieta.

Mąż pani Elżbiety pobiera zasiłek do niemieckiego rządu: 65 euro dziennie Niemcy przeznaczają na utrzymanie polskiego pracownika, który nie może wrócić do domu. Dostają też zakwaterowanie, więc z wypłaty na przeżycie nie wydają prawie nic.

A co z rodziną, która została w Polsce? Może się przeprowadzić, przysługuje wtedy dodatkowe 20 euro dziennie na osobę.

Czy Elżbieta myśli o wyjeździe za mężem? "Biorę to pod uwagę. Co mnie tu trzyma? Zakład kosmetyczny tam też mogę otworzyć" - mówi. "Chcę mieć męża obok, kraj mogę zostawić. Rząd niemiecki bardziej się o Polaków troszczy, niż nasz"

To ten wirus jest niebezpieczny czy nie?

Czy projekt rozporządzenia ją przekonuje? "Mydlenie oczu" - mówi. "Wszystko dlatego, że jutro strajk. Wczoraj proponowali zasiłek, a dziś zmieniają przepisy? Nie wierzę w to".

Irytowała ją opieszałość rządu i brak sprawiedliwości. "Kierowcy tirów, busów, wszyscy mogą jeździć, to czemu mój mąż nie? Na facebooku ksiądz z parafii obok ogłosił, że od niedzieli 65 osób może być na mszy, a czemu w moim salonie nie może być nikogo?" - pytała. "Czy ten premier nie widzi, jak my cierpimy?"

Mąż Karoliny z jednej z przygranicznych miejscowości pracuje w ośrodku opiekuńczo - wychowawczym po niemieckiej stronie. Zgodnie z nowym rozporządzeniem, byłby dalej objęty obowiązkiem kwarantanny.

"To absurd, to niemoralne" - mówi Karolina. "U niego w pracy jest pełne zabezpieczenie, regularne testy, nie wykryto żadnych zachorowań. A tutaj żłobki otwierają, posłowie PiS się pokazują bez rękawiczek, bez maseczek. To ten wirus jest niebezpieczny czy nie? To się wszystko kupy nie trzyma, ja już nie wiem, co myśleć. Jestem zmęczona".

"To jakaś parodia" - zgadza się Maria z Żar. "Rząd otwiera hotele, muzea, galerie handlowe... Ale kto w tych hotelach będzie spać, jak granice zamknięte? Za co mamy iść do muzeum?".

Nic dobrego nas tu nie czeka

Maria ugrzęzła z dala od jedynego źródła dochodu razem z dwójką synów. "Jesteśmy uziemieni" - mówi. Niemiecki rząd wypłacił jej pomostowe za maj, ale Maria martwi się, jak długo pracodawca będzie tolerował jej nieobecność. Codziennie dojeżdżała 100 km, pracowała jako operatorka maszyn w fabryce. Mówi, że ma szczęście, bo jest zatrudniona bezpośrednio u pracodawcy, najgorszej mają "zeity", czyli pracownicy zatrudniani przez agencje - ci pracę stracili od razu.

"Takich samotnych matek utrzymujących dzieci jest wiele, z czegoś musimy żyć". Czy rozważa wyjazd na niemiecką stronę? Chętnie, ale niestety nie może. "Tatuś chłopców nie jest ugodowy. Nie zgodzi się na wyjazd i może to potem wykorzystać przeciwko mnie".

Ale zapowiada: "Jak tylko chłopcy dorosną, to mnie tu nie ma. Dotychczas człowiek zarabiał dobrze tam i wydawał wszystko po polskiej stronie. Teraz widzę, że nie mam czego tutaj szukać. Wszyscy mówią, trzeba się pakować i jechać, tutaj nic dobrego nas nie czeka".

A co z rozporządzeniem polskiego rządu? Zmieni sytuację? "Nie do końca w to wierzę" - mówi. "Wiele już obiecywali, myślę, że grają na zwłokę, żeby powstrzymać protesty".

"Czy to nie dziwne, że ostatnio rozporządzeniem w dwie godziny przedłużyli zamknięcie granic do odwołania, a teraz dają czas do 12 na zgłaszanie uwag do projektu. Akurat w dniu protestów? Ciężko nam w to uwierzyć" - mówi Iza.

;

Udostępnij:

Marta K. Nowak

Absolwentka MISH na UAM, ukończyła latynoamerykanistykę w ramach programu Master Internacional en Estudios Latinoamericanos. 3 lata mieszkała w Ameryce Łacińskiej. Polka z urodzenia, Brazylijka z powołania. W OKO.press pisze o zdrowiu, migrantach i pograniczach więziennictwa (ośrodek w Gostyninie).

Komentarze