Rząd PiS uparł się, że żadnych uchodźców do Polski nie przyjmie, choćby miało to nas drogo kosztować. W debacie przewijają się wciąż te same argumenty: że w Polsce jest już wielu uchodźców z Ukrainy, że powinniśmy pomagać "na miejscu", że uchodźcy to nie uchodźcy, tylko imigranci. Sprawdzamy najczęściej powtarzane "argumenty" antyuchodźcze.
Ostatnio najczęściej przywoływany argument. Jednak kompletnie pozbawiony sensu. Faktycznie, szacuje się, że do Polski na przestrzeni ostatnich trzech lat przyjechało ponad milion obywateli i obywatelek z Ukrainy (co nie znaczy, że wszyscy zostali tu na stałe). Jednak niemal żaden/-na nie jest uchodźcą. Z ogarniętych konfliktem wschodnich regionów przyjechała mała część. Większość to przybysze z innych części kraju, którzy w Polsce szukają lepszych warunków życia – konflikt na Ukrainie toczy się tylko w jej małej części, ale ma znaczny wpływ na gospodarkę całego kraju. Tylko w latach 2013-15 jej PKB zmniejszyło się o 15 proc, a pensje spadły nawet kilkukrotnie.
Znaczna część obywateli dostaje się tu legalnie, np. dzięki trzymiesięcznym wizom turystycznym, a jeśli zostają na dłużej, to w większości dlatego, że otrzymali pozwolenie na pracę. Od 11 czerwca 2017 roku będzie jeszcze łatwiej, bo Unia Europejska zniosła obowiązek wizowy dla Ukraińców.
Nie znaczy to, że z Ukrainy nie przybywają do nas żadni uchodźcy. Ale ich akurat w większości nie przyjmujemy – dla przykładu, w 2016 roku z 757 złożonych przez Ukraińców i Ukrainki podań o ochronę rządu RP, pozytywnie rozpatrzonych zostało tylko 68, czyli ok. 9 proc. Status uchodźcy uzyskało zaledwie 16 Ukraińców.
Trudno też mówić, że Polska „pomaga” Ukraińcom, a jeśli już, to jest to pomoc dwustronna. Wiadomo, że Polska jest w trudnej sytuacji demograficznej – w niektórych sektorach rynku najzwyczajniej brakuje rąk do pracy. Mimo wspomnianego miliona Ukraińców, w Polsce panuje obecnie historycznie niskie bezrobocie – w kwietniu wyniosło tylko 7,7 proc. wg. danych GUS.
Ukraińcy pełnią rolę podobną, jak np. Polacy w Wielkiej Brytanii – zatrudniają się w pracach, na które, z powodu niskich płac i kiepskich warunków, coraz trudniej jest znaleźć chętnych wśród obywateli danego kraju. Pracują głównie w sektorze budowlanym oraz przy pracach sezonowych w rolnictwie. W dodatku, według danych ZUS, 230 tys. pracujących w Polsce Ukraińców płaci składki na ubezpieczenie emerytalno-rentowe.
To nieprawda. Sześć i pół tysiąca uchodźców, które mamy przyjąć, to nieprzypadkowe osoby. Przebywają oni obecnie w obozach w Grecji i Włoszech. Niektórzy nawet od roku albo dwóch. Wszystkie osoby zakwalifikowane do unijnego programu relokacji zostały sprawdzone pod względem faktycznego pochodzenia i powiązań z organizacjami terrorystycznymi. Polska ma jeszcze możliwość przeprowadzenia własnej procedury sprawdzającej wobec każdej przyjeżdżającej osoby.
Komisja Europejska daje nam też możliwość wyboru, kogo chcemy przyjąć - choć w ograniczonym stopniu. W ramach mechanizmu relokacji, państwa członkowskie UE mają obowiązek – nie rzadziej niż raz na trzy miesiące – deklarować, ile osób można relokować na ich terytorium. Wtedy Włochy i Grecja wskazują konkretne osoby. Robią to we współpracy z oficerami łącznikowymi wysłanymi przez państwo przyjmujące.
Ostateczna decyzja nie należy do rządów Włoch i Grecji, to państwo przyjmujące musi za każdym razem wyrazić zgodę na przyjęcie zaproponowanych osób. Kraj przyjmujący może także odmówić, np. ze względu na przestępczą przeszłość danej osoby.
Rada UE zastrzegła już, że pierwszeństwo przy procedurze relokacji mają „wnioskodawcy szczególnej troski”. Osoby szczególnej troski to m.in.: dzieci bez opieki, osoby niepełnosprawne, osoby starsze, kobiety w ciąży i samotni rodzice.
Nie możemy zatem zażądać przysłania wyłącznie dzieci i kobiet, ale i tak takie właśnie osoby byłyby w pierwszej kolejności relokowane.
Ponadto, część państw UE (m.in.: Słowacja, Litwa, Francja, Bułgaria i Hiszpania) wyraziła konkretne wymagania wobec osób relokowanych, m.in. akceptowanie tylko samotnych matek z dziećmi lub odrzucanie samotnych mężczyzn. Choć według unijnych wytycznych takie życzenia nie muszą być respektowane, greckie i włoskie służby i tak się do nich skłaniali.
Jak wyżej. Unia Europejska wie, co robi. Ludzie przebywający w europejskich obozach pochodzą z ogarniętych konfliktem Erytrei, Iraku i Syrii. To nie żadni „migranci ekonomiczni” w przeciwieństwie do przybywających do Polski Ukraińców. Jednak nawet gdyby nimi byli, przykład miliona imigrantów z Ukrainy pokazuje, że osoby te działają raczej na naszą korzyść. 6 tys. osób to zresztą przy tej skali migracji żadna różnica.
Jeśli w ogóle tych osób byłoby 6 tys. Początkowo Komisja Europejska chciała podzielić między kraje członkowskie około 160 tys. osób. Pulę zmniejszono początkowo do 98 tys., a obecnie na relokację w greckich i włoskich obozach oczekuje tylko 13 tys. osób.
W wielu przypadkach pomagać się po prostu nie da. Nieważne ile pieniędzy wpompujemy w pomoc w Syrii, ile osób za to nakarmimy i ile budynków odbudujemy. Nie rozwiąże to problemu, jeśli z nieba nadal będą lecieć tam bomby, a ulicami biegać będą uzbrojeni żołnierze.
Zresztą na Bliskim Wschodzie Polska i tak pomaga bardzo niemrawo.
W 2015 roku na całą zagraniczną pomoc humanitarną Polska przeznaczyła ok. 22,5 mln zł. Z tego 11,2 mln zł na kryzys syryjski, jak podawał raport Grupy Zagranica.
W 2016 roku rząd wyasygnował na pomoc humanitarną dwukrotnie więcej – około 46 mln zł, z tego około 40 mln przeznaczono na przeciwdziałanie skutkom konfliktu w Syrii.
Latem 2016 roku rząd przyjął też „pakiet pomocy humanitarnej na Bliskim Wschodzie”. Zakłada on, że w 2017 roku Polska, oprócz pieniędzy na pomoc uchodźcom w krajach sąsiadujących z Syrią, zorganizuje programy edukacyjne w Libanie i sfinansuje wymagany wkład własny polskich organizacji pozarządowych, które będą starały się o pieniądze na pomoc dla uchodźców od Komisji Europejskiej.
Z informacji podanych OKO.press przez Ministerstwo Spraw Zagranicznych, polski rząd przeznaczyć ma na ten program kwotę „na poziomie nie niższym niż w roku ubiegłym”.
Po zsumowaniu wyjdzie nam około 114 mln zł na pomoc humanitarną, w tym jakieś 91 mln zł na sam konflikt w Syrii. Są to jednak sumy, które zostaną wydana do końca 2017 r. od początku eskalacji kryzysu uchodźczego (2015 r).
To bardzo niewiele w porównaniu z resztą świata. Jesteśmy na samym końcu listy państw OECD zrzeszonych w Development Assistance Committee (DAC – forum stworzone w celu niesienia pomocy rozwojowej). W 2016 roku przeznaczyliśmy na pomoc zaledwie 0,13 proc. dochodu narodowego brutto. To znacznie poniżej średniej dla DAC, która wynosi 0,32 proc. DNB.
Szwecja przeznacza na pomoc rozwojową (relatywnie wobec rozmiaru swojej gospodarki) ponad 7 razy więcej niż Polska. Procentowo więcej od nas wydają Czesi, a nawet doprowadzona niedawno do gospodarczej ruiny Grecja (po 0,14 proc.). Wyraźnie wyprzedza nas Słowenia (0,18 proc.)
To argument dziwny. Bo jeśli politycy PiS uważają uchodźców za tak niebezpiecznych dla Polski to powinni cieszyć się z tego, że wyjadą z naszego kraju. W ten sposób rząd mógłby wyjść naprzeciw oczekiwaniom Unii, a jednocześnie pozwolić krajom zachodu UE martwić się o konsekwencje.
Nie wiemy, co zrobiliby uchodźcy, których służby skierowałyby do Polski. Mieliby swobodę w poruszaniu się w obrębie Strefy Schengen, więc teoretycznie mogliby wyjechać.
Do tej pory do Polski trafiło niewielu Syryjczyków. Fundacja Estera sprowadziła do kraju, jak podaje na swojej stronie internetowej, 160 osób. Byli to jednak wyłącznie chrześcijanie. Spora część z nich faktycznie wyjechała. Były do tego jednak solidne podstawy ekonomiczne. W Polsce dorosły uchodźca mieszkający poza ośrodkiem dostanie 750 złotych miesięcznie. Dwuosobowa rodzina dostanie po 650 złotych miesięcznie na osobę.
Podstawową rzeczą, o którą powinno zadbać państwo - to zaplanować jak najszybsze włączenie nowych przybyszów w rynek pracy, by osoby te mogły utrzymywać się same. Jak pokazuje przykład Ukraińców da się to zrobić. Z korzyścią dla gospodarki.
Nie do końca. Komisja Europejska, w ramach programu relokacji, zamierzała wypłacić każdemu państwu członkowskiemu po ok 6-7 tys. euro za przyjętą osobę. Przy wypłacie 750 zł na miesiąc, wystarczy to na ok. trzy lata takiego zasiłku.
Oczywiście, nie wszystko trafiłoby jednak do kieszeni relokowanej osoby – pieniądze trafiałyby w ręce rządu i to za nie wyposażałoby się np. ośrodki dla uchodźców. Tu wracamy do argumentu dotyczącego włączania uchodźców w rynek pracy.
Nieprzyjęcie uchodźców może mieć za to katastrofalne skutki dla polskiego budżetu. Komisja Europejska zdecydowała, że uruchomi tzw. postępowanie w sprawie uchybienia zobowiązaniom państwa członkowskiego przeciwko Polsce za odmowę uczestnictwa w programie relokacji.
Procedura może zakończyć się nałożeniem na nasz kraj olbrzymich kar pieniężnych. Jednorazowe lub w formie kar okresowych, które będziemy płacić za każde opóźnienie w dostosowaniu się do unijnych reguł. Taka kara może wynieść w przypadku Polski nawet około miliona złotych dziennie.
Socjolog, absolwent Uniwersytetu Cambridge, analityk Fundacji Kaleckiego. Publikował m.in. w „Res Publice Nowej”, „Polska The Times”, „Dzienniku Gazecie Prawnej” i „Dzienniku Opinii”.
Socjolog, absolwent Uniwersytetu Cambridge, analityk Fundacji Kaleckiego. Publikował m.in. w „Res Publice Nowej”, „Polska The Times”, „Dzienniku Gazecie Prawnej” i „Dzienniku Opinii”.
Komentarze