Rząd chciałby od UE więcej pieniędzy na transformację energetyczną. To prawdopodobnie jest możliwe, ale najpierw musiałaby powstać wiarygodna wizja samej transformacji, zwłaszcza realna data odejścia od węgla w energetyce.
Reakcja polskiego rządu na przedstawiony 14 lipca 2021 r. pakiet trzynastu zmian w unijnych aktach prawnych znany jako „Fit for 55” jest na razie powściągliwa. Ministerstwo Klimatu i Środowiska dostrzegło w nim „wiele wartościowych elementów”, ale nie ukrywa, że obawia się skutków zmian w systemie handlu emisjami (ETS).
Od kilkunastu miesięcy ceny uprawnień do emisji biją historyczne rekordy. Jeszcze pięć lat temu oscylowały wokół 8 euro za tonę, teraz przekraczają 50 euro, skutecznie eliminując nie tylko elektrownie węglowe, ale także stawiając pod znakiem zapytania opłacalność gazówek.
Komisja Europejska chce sukcesywnie zmniejszać liczbę dostępnych uprawnień na rynku, tak aby zagwarantować, że cena nie tylko nie spadnie, ale będzie jeszcze rosnąć. Wyższe ceny mają sprawić, że UE jako całość zredukuje emisje o 55 proc. do 2030 r. Wg analiz polskiego Krajowego Ośrodka Bilansowania i Zarządzania Emisjami w 2030 r. uprawnienia mogą chodzić już po 75 euro.
Teoretycznie na uprawnieniach do emisji zarabia polski fiskus, który sprzedaje uprawnienia na aukcjach. Ale Warszawa uważa, że bilans dla naszej gospodarki jest niekorzystny i niesprawiedliwy. Dlaczego?
Unijny algorytm opiera się na historycznych emisjach, państwa dostają określoną pulę, sprzedają ją aukcjach firmom, które są zobowiązane rozliczyć swoje emisje. Algorytm ten jednak powoduje, że część krajów jest na sporym plusie – mogą sprzedać więcej uprawnień niż faktycznie emitują znajdujące się na ich terenie firmy. Do takich krajów należą np. Francja, a w większości lat także Włochy.
Niektóre kraje o znikomym udziale energetyki węglowej mogą mieć w różnych latach nawet 30- 55 proc. nadwyżki uprawnień do sprzedania.
Z kolei Polska ma niedobór uprawnień – polskie firmy muszą kupić ich więcej niż może sprzedać polski rząd. Podobną sytuację mają także Niemcy, ale tam nie budzi to takich kontrowersji bo to kraj dużo bogatszy od Polski.
Im cena uprawnień będzie wyższa, tym bilans gorszy. Polskie elektrownie dostawały w latach 2013 -2020 pulę uprawnień za darmo, ale nie można powiedzieć, że dobrze wykorzystały ten czas aby przygotować się do transformacji. Kolejne rządy były zainteresowane raczej w zachowaniu istniejącego kształtu „kompleksu paliwowo-energetycznego”.
Teoretycznie narzędziem wyrównawczym ma być unijny Fundusz Modernizacyjny, dzięki któremu biedniejsze kraje „nowej UE” dostaną 2 proc. uprawnień z puli krajów starej UE. Fundusz, ustanowiony już w 2014 r. zacznie funkcjonować w tym roku.
Przy obecnych cenach z Funduszu Modernizacyjnego trafi do Polski ok. 8 mld euro do 2030 r.
Ale Warszawa przekonywała unijnych partnerów, że przy obecnych cenach uprawnień Fundusz jest za mały. W konkluzjach grudniowego szczytu w 2020 r. Rada Europejska, czyli przywódcy państw UE, zapisali, że „problem nierównowagi względem beneficjentów funduszu modernizacyjnego polegający na nieotrzymywaniu dochodów równoważnych kosztom płaconym przez instalacje ETS w tych państwach członkowskich zostanie podjęty ("adressed") w ramach przyszłego ustawodawstwa".
I rzeczywiście Komisja „podjęła” temat. W pakiecie Fit for 55 zaplanowano utworzenie drugiego, równoległego Funduszu Modernizacyjnego, do którego miałoby wejść kolejne 2,5 proc. uprawnień do emisji.
Tym razem pula dla Polski niestety będzie mniejsza, bo do tej części dołączono także Grecję i Portugalię.
Czy to wystarczy aby wyrównać deficyt uprawnień o którym mówi polski rząd? Na dokładne analizy będziemy musieli poczekać, ale z raportów opracowanych w 2020 r. przez KOBIZE (Krajowy Ośrodek Bilansowania i Zarządzania Emisjami) wynika, że nawet przy zwiększeniu Funduszu do 6 proc. Polska wciąż byłaby na minusie sięgającym od 300 do 500 milionów uprawnień.
Czyli do 2030 r. różnica netto między tym, co polskie elektrownie i ciepłownie musiałyby kupić, a tym, co polski rząd mógłby sprzedać. wynosiłaby od 3 do nawet 5 mld euro rocznie (jeśli założymy średnią cenę 60 euro).
Zdaniem KOBIZE deficyt miałyby niemal wszystkie kraje regionu, w najgorszej sytuacji oprócz Polski znalazłaby się jeszcze Bułgaria. Zwiększenie Funduszu Modernizacyjnego nawet do 6 proc. sprawia, że na plus wychodzą Rumunia, Litwa, Łotwa, Chorwacja i Słowacja, ale dla Polski to wciąż za mało.
Z tego wniosek, że w trakcie negocjacji pakietu FIT for 55 Warszawa będzie podnosić, iż propozycje Komisji w rzeczywistości nie wychodzą naprzeciw konkluzjom grudniowej Rady Europejskiej, a pieniędzy w Funduszy Modernizacyjnym powinno być znacznie więcej.
Oczywiście Fundusz to nie jedyna marchewka jaką Komisja przygotowała dla państw członkowskich. Jest jeszcze nowy Społeczny Fundusz Klimatyczny, dysponujący kwotą 72 mld euro, ale nie wiadomo jak będzie funkcjonował i jaka część z tych pieniędzy może trafić do Polski.
Fundusz będzie działał we wszystkich krajach UE. Ale ma być zasilany głównie dzięki włączeniu emisji z transportu i z budynków do bilansu ETS. Tymczasem pierwsze reakcje z różnych krajów UE nie wróżą sukcesu temu rozwiązaniu, bo oznacza wzrost cen na stacjach benzynowych i kosztów ogrzewania.
Według „Financial Times” obiekcje do tych planów zgłosili już dyplomaci Francji, Włoch, Hiszpanii, Węgier, Irlandii i Bułgarii. Pomysł popierają tylko Niemcy i Duńczycy.
Czy Polska ma szanse na sukces w trakcie negocjacji? Każde zwiększenie Funduszu Modernizacyjnego oznacza, że mniej pieniędzy na sprzedaży uprawnień zarobi fiskus niemiecki, francuski czy włoski. Musimy więc przekonać rządy tych krajów nie tylko, że obecny podział jest niesprawiedliwy, ale też, że umiemy wykorzystać te pieniądze na odejście od energetyki węglowej.
Żeby tak się stało, potrzebny jest realny plan, który określi daty zamknięcia poszczególnych elektrowni węglowych oraz ich rolę w systemie do tego czasu.
Potrzebna jest też jasna i aktualna wizja, co je zastąpi. Polska energetyka zabiega aby pieniądze z Funduszu Modernizacyjnego mogły też wspierać wysokosprawne elektrociepłownie gazowe. To ma sens, ale niestety nasze narodowe czempiony planują też budowę elektrowni gazowych, produkujących wyłącznie prąd, od czego w UE już się odchodzi.
Dlaczego tak jest?
Politycy są powiązani z lokalnymi środowiskami, które zabiegają aby nowe bloki powstawały w miejscach, gdzie istnieją stare elektrownie węglowe.
Tyle że są to często małe miasta - Kozienice, Ostrołęka, okolice Dolnej Odry, gdzie nie opłaca się budować dużych elektrociepłowni, bo nie ma kogo grzać. Pytanie, czy plany budowy wielkich elektrowni gazowych, znacznie mniej efektywnych od elektrociepłowni, nie powinny być po publikacji pakietu Fit for 55 przejrzane.
Na razie mamy tylko przyjęty pod naciskiem górniczych działaczy związkowych i oderwany od realiów energetyki plan zamykania kopalń węgla kamiennego do 2049 r. Na stole leży też koncepcja wydzielenia wszystkich elektrowni węglowych do jednego podmiotu – Narodowe Agencji Bezpieczeństwa Energetycznego, ale nie ma żadnych szczegółów i nie wiadomo czy plan jest w ogóle wykonalny.
Teoretycznie najważniejszy dla sektora dokument przyjęty przez rząd, czyli „Polityka Energetyczna Państwa do 2040 r.”, już zdążył się zdezaktualizować, bo założenia nie uwzględniają tego, co się dzieje w UE.
„Śpieszmy się czytać polskie strategie energetyczne, tak szybko się starzeją” – można by powiedzieć, parafrazując ks. Twardowskiego.
Rafał Zasuń jest współzałożycielem i wydawcą portalu WysokieNapięcie. Absolwent Wydziału Prawa i Administracji UMK w Toruniu. Przez 13 lat był dziennikarzem działu gospodarczego „Gazety Wyborczej”. O energetyce pisze od 2007 r. W pierwszym tekście poświęconym tej branży pomylił megawaty z megawatogodzinami, ale od tej pory już się to nie zdarza.
Tekst ukazał się na portalu wysokienapiecie.pl.
Komentarze