0:000:00

0:00

Prawa autorskie: Albert Zawada / Agencja Wyborcza.plAlbert Zawada / Agen...

W poniedziałek 17 października tygodnik "Newsweek" opublikował tekst Grzegorza Rzeczkowskiego pt. "Nagrania polskich polityków sprzedane rosyjskim służbom? Możemy mieć do czynienia z potężną aferą szpiegowską". Publikacja wywołała burzę, a za sprawą Zbigniewa Ziobry afera podsłuchowa szybko zaczęła żyć w mediach jako "afera Tuska".

"Newsweek" sięgnął do zeznań Marcina W., wspólnika skazanego w 2016 roku za zlecanie podsłuchów polityków polskiego biznesmena Marka Falenty, które Marcin W. składał jako podejrzany w sprawie o fałszowanie dokumentów w czerwcu 2021 roku w prokuraturze okręgowej w Gdańsku.

Marcin W. zeznał, że zanim taśmy z restauracji "Sowa i Przyjaciele" wstrząsnęły polską sceną polityczną, trafiły w ręce rosyjskich służb specjalnych. To zeznanie sprawia, że w sprawie afery podsłuchowej pojawia się istotny dowód na wątek szpiegowski, który powinien zostać zweryfikowany przez prokuraturę. Tymczasem jak ustalił "Newsweek", "prokuratura wszczyna śledztwo, ale unika wątku szpiegostwa".

Mija tydzień, a afera podsłuchowa wciąż znajduje się na nagłówkach mediów. Wyjaśniamy najważniejsze wątki nowej odsłony sprawy.

Czym była afera podsłuchowa?

Publikacja „Newsweeka" to kolejna odsłona afery podsłuchowej, która w czerwcu 2014 roku zatrzęsła polską polityką. Ujawnił ją tygodnik „Wprost" i już sama kwestia źródła taśm budziła poważne kontrowersje – dziennikarz, który je pozyskał, miał mieć kontakty zarówno z Markiem Falentą, jak i służbami specjalnymi, a także "szczęście do taśm": to nie była pierwsza ujawniona przez niego afera podsłuchowa – to na jego temat ustalił „Dziennik".

W pierwszym artykule z 14 czerwca 2014 roku pt. "Afera podsłuchowa", tygodnik "Wprost" informuje o tym, że ktoś nielegalnie nagrał spotkania szefa MSW, prezesa NBP, byłego ministra transportu. "Czy to zamach stanu obliczony na obalenie rządu Donalda Tuska?" – pyta tygodnik.

Nagrania powstawały w latach 2013–2014 w warszawskich restauracjach "Sowa i przyjaciele", "Amber Room" oraz "Lemongrass". Jak wynikało z późniejszych zeznań dwójki kelnerów zaangażowanych w realizację nagrań – Konrada L., Krzysztofa R. oraz Łukasza N., menadżera restauracji "Sowa i przyjaciele", który według zeznań za umożliwienie nagrań w sali VIP pobierał od Falenty wynagrodzenie 10 tys. zł miesięcznie, w sumie nagranych zostało 66 spotkań. Brało w nich udział ponad sto osób, przy czym prokuraturze udało się ustalić tożsamość 97.

W czerwcu 2014 roku "Wprost" publikuje sześć nagrań, kolejne publikowane są jeszcze w latach 2015-2018 przez „Do Rzeczy", Onet, TVP.

Rząd PO-PSL wytrzymał pierwszą fazę ujawniania nagrań w 2014 roku – otrzymał wotum zaufania w Sejmie. Dopiero druga faza afery – nielegalna publikacja akt sprawy w czerwcu 2015 roku, w okresie kampanii wyborczej, gdy premierką była już Ewa Kopacz, pociągnęła za sobą szereg dymisji: m.in. koordynatora służb specjalnych Jacka Cichockiego, ministra zdrowia Bartosza Arłukowicza, szefa Zespołu Doradców Politycznych premiera Jacka Rostowskiego czy marszałka Sejmu Radosława Sikorskiego.

Skompromitowany aferą rząd PO-PSL ostatecznie stracił władzę na rzecz PiS w wyborach w 2015 roku.

Do dziś nie wiadomo, w czyim posiadaniu znajdują się te nagrania oraz czy jakieś jeszcze nie wypłyną.

Kto został skazany?

Prawomocny wyrok 2,5 roku bezwzględnego pozbawienia wolności usłyszał Marek Falenta, biznesmen z listy 100 najbogatszych Polaków, m.in. udziałowiec spółki Składy Węgla, która zajmowała się importem węgla z Rosji.

W okresie rządów Tuska biznes Falenty ucierpiał – nie tylko ze względu na to, że nieprawidłowościami w spółce zajęła się niezależna wówczas prokuratura, lecz także dlatego, że rząd PO–PSL na wniosek związkowców górniczych podjął szereg środków mających na celu ograniczenie importu rosyjskiego węgla.

Sąd ustalił, że Falenta, któremu ostatecznie udowodniono zlecenie realizacji nagrań, działał z pobudek biznesowo-finansowych, a wątki rosyjskie – fakt, że Falenta sprowadzał do Polski rosyjski węgiel i, jak mówił dziennikarz Onetu Kamil Dziubka, "w tej sprawie od początku Rosjanie wychodzili drzwiami i oknami", nie był na tamtym etapie istotnym elementem sprawy. Ukarani zostali też kelnerzy i menadżer restauracji "Sowa i przyjaciele", którzy realizowali nagrania.

Wyrok zapadł jesienią 2016 roku, ale w związku z procedurą odwoławczą, a następnie kasacyjną, Falenta ostatecznie zaczął odsiadywać karę dopiero w czerwcu 2019 roku. W międzyczasie zdążył uciec do Hiszpanii, gdzie został zatrzymany i wydany polskim władzom. W prokuraturze wciąż toczy się kilka spraw o przekręty finansowe w spółkach z nim związanych.

Na czyje zlecenie działał Marek Falenta?

Pytanie, na czyje zlecenie działał Marek Falenta – jeśli był jeszcze większy zleceniodawca – od początku było najgorętszym elementem tej sprawy.

Na pewnym etapie śledztwa Łukasz N. menadżer restauracji "Sowa i Przyjaciele" oskarżył dziennikarza, który ostatecznie zaniósł taśmy tygodnikowi „Wprost", a który rzekomo miał być współpracownikiem CBA, o to, że dostarczył mu sprzęt do nagrywania.

Dlaczego CBA miałoby chcieć skompromitować rząd? Bo to służba stworzona przez PiS, które zachowało tam silne wpływy. O związkach Falenty z PiS zaraz po zatrzymaniu (lipiec 2014 roku) mówili też kelnerzy, którym zlecał on podsłuchy. Potwierdzał to również jego wspólnik. Jednak prokuratura uznała ten wątek za nieistotny.

Najpoważniejsze oskarżenia w tej sprawie rzucił sam Marek Falenta w liście do polityków PiS, który w czerwcu 2019 roku ujawniła "Rzeczpospolita", a OKO.press i „Wyborcza" opublikowały jego całość. Okazało się, że to drugi tego rodzaju list – w lutym Falenta napisał do Jarosława Kaczyńskiego.

W liście wysłanym z hiszpańskiego więzienia Falenta wymienia 12 osób, które według niego "uczestniczyły w aferze podsłuchowej". To głównie politycy PiS i funkcjonariusze CBA. Grozi, że jeśli będzie musiał odsiedzieć wyrok, ujawni kolejne nagrania, które zaszkodzą PiS.

W liście Falenta rezygnuje z dotychczasowej linii obrony, że jest niewinny. Teraz twierdzi, że do nagrywania namawiał go skarbnik PiS Stanisław Kostrzewski podczas spotkania wigilijnego w 2013 roku. Wszystko miał akceptować Jarosław Kaczyński. Rozprowadzaniem podsłuchów w mediach mieli zajmować się ludzie służb specjalnych i zaufani dziennikarze.

„W hiszpańskim więzieniu gnije człowiek, który wierzył w sprawę pt. Polska uczciwa i sprawiedliwa. Zrobił, co do niego należało, wywiązał się ze złożonych obietnic i został okrutnie oszukany przez ludzi wywodzących się z Pana formacji” – pisze Falenta w liście do polityków PiS. Przedstawia się w nim jako osoba lojalna wobec PiS i CBA, której obiecano bezkarność za odsunięcie PO od władzy.

Po ujawnieniu tych informacji Prokuratura informowała, że będzie badać ten wątek, ale nie wiadomo, co zrobiono w tej sprawie.

Przeczytaj także:

Kim jest Marcin W.?

Zeznania Marcina W., które przywołuje „Newsweek", podbijają wątek od początku obecny w tej sprawie, a mianowicie kontaktów osób zaangażowanych w nagrywanie polityków w Polsce z rosyjskimi służbami specjalnymi. Te wątki od początku badała „Polityka" i „Gazeta Wyborcza".

Marcin W. to były wspólnik Marka Falenty w spółce składywęgla.pl, która zajmowała się importem i sprzedażą w Polsce węgla z Rosji i Kazachstanu. Spółka prosperowała bardzo dobrze – miała 350 składów węgla na terenie kraju – dopóki wiosną 2014 roku jej działalnością nie zainteresowała się prokuratura.

Prokuratorzy ustalili, że w firmie dochodziło do prania brudnych pieniędzy, wyłudzeń VAT i innych oszustw, w związku z czym przeprowadzili zatrzymania i zajęcia komornicze. W wyniku tych działań prokuratury działalność firmy została sparaliżowana i w czerwcu 2014 roku firma ogłosiła upadłość.

Jeszcze tego samego miesiąca wybuchła afera taśmowa.

Wobec Marcina W., który przebywa obecnie w areszcie, toczy się co najmniej kilka postępowań, w których ma on status świadka lub podejrzanego. Są to sprawy zarówno związane z biznesem Marka Falenty, jak np. o fałszerstwo dokumentów dotyczących spółki składywęgla.pl, jak i z Falentą niezwiązane, m.in. sprawa milionowych wyłudzeń od firm leasingowych.

Marcin W. był też przesłuchiwany jako świadek w sprawie dotyczącej sprzedaży przez ministerstwo skarbu państwa akcji spółki Ciech S.A. firmie Jana Kulczyka, zdaniem prokuratury po zaniżonej cenie.

Marcin W. współpracuje z Prokuraturą, a więc możliwe że ma status potocznie zwany małym świadkiem koronnym. W ten sposób określane są osoby, które współpracują z Prokuraturą i w związku z tym liczą na nadzwyczajne złagodzenie kary na mocy art. 60 § 3 Kodeksu karnego, tzw. sześćdziesiątki. Przepis ten mówi o nadzwyczajnym złagodzeniu kary dla przestępcy, który ujawni informacje dotyczące osób uczestniczących w popełnieniu przestępstwa oraz istotne okoliczności jego popełnienia. W szczególnych okolicznościach może dojść nawet do warunkowego zawieszenia wykonania kary.

Ta informacja jest ważna, bo rzuca światło na wiarygodność Marcina W.

Zeznania Marcina W. Co powiedział w czerwcu 2021 roku?

Podczas zeznań z czerwca 2021 roku, które wyciąga "Newsweek", Marcin W. ujawnia wątek, o którym do tej pory nie mówił, mimo że w sprawach afery podsłuchowej oraz przekrętów finansowych w spółkach powiązanych z Falentą zeznawał wielokrotnie w latach 2014-2021 przed różnymi organami – prokuraturą krajową i okręgową, CBA oraz CBŚ zarówno w charakterze świadka, jak i podejrzanego.

Marcin W. występuje tutaj w charakterze podejrzanego o czyny z art. 270 kk, a to przepis mówiący o fałszowaniu dokumentów. Chodzi o wątek przedłożenia Rosjanom sfałszowanego dokumentu o zajęciu prokuratorskim kont Marka Falenty w 2014 roku, gdy Falenta ma długi wobec firmy, od której kupuje rosyjski węgiel. Status Marcina W. w tym zeznaniu jest istotny, ponieważ na podejrzanym nie ciąży odpowiedzialność karna za składanie fałszywych zeznań, a na świadku tak.

Z słów Marcina W. wynika, że na około miesiąc przed ujawnieniem nagrań polskich polityków przez tygodnik „Wprost", nagrania te zostały sprzedane Rosjanom.

Dokładnie opisuje okoliczności przekazania nagrań, do którego miało dojść w maju 2014 roku podczas wizyty Marka Falenty i Marcina W. w Kemerowie na Syberii, gdzie mieści się siedziba firmy KTK-Rosja, z którą Falenta i Marcin W. robili interesy: sprowadzali do Polski rosyjski węgiel.

Podejrzany decyduje się ujawnić ten wątek śledczym rzekomo z tego powodu, że od 2016 roku jest zastraszany przez Rosjan, którym nagrania zostały sprzedane. Celem nacisków, o których mówi w zeznaniu, jest wycofanie zeznań obciążających Marka Falentę m.in. w sprawie Składów Węgla, bo ten „jest potrzebny Rosjanom”.

Ujawniając ten nowy wątek w aferze podsłuchowej Marcin W. jednocześnie prosi o ścisłą ochronę dla siebie i swojej rodziny w celu „wyeliminowania zagrożenia”. Ma nadzieję na uzyskanie statusu małego świadka koronnego, dlatego chętnie współpracuje z prokuraturą. Twierdzi, że boi się o swoje bezpieczeństwo w związku z możliwością wyjścia na wolność Marka Falenty, który od czerwca 2019 roku odsiaduje 2,5 roku więzienia za zlecenie podsłuchów. Falenta faktycznie wychodzi z więzienia we wrześniu 2021 roku – trzy miesiące po tym, jak Marcin W. składa te zeznania.

Jak wyglądało rzekome przekazanie nagrań Rosjanom?

Według zeznań Marcina W. w maju 2014 roku Marek Falenta skontaktował się z nim i poprosił o kontakt z Rosjanami z firmy KTK-Rosja, z którymi składywęgla.pl robiły interesy. Miał nie znać rosyjskiego i dlatego poprosił Marcina W. o pośrednictwo.

Falenta chciał, by Marcin W. dał znać Rosjanom, że ma do zaoferowania „prezent w postaci nagrań polskich polityków”. Był to moment, w którym sytuacja między składywęgla.pl a rosyjskim dostawcą węgla była napięta, bo Falenta ze względu na działania polskiej prokuratury jest już niewypłacalny.

Marcin W. miał zadzwonić do Igora Prokudina, szefa KTK-Rosja, człowieka z rosyjskich służb specjalnych, a tamten wyraził zainteresowanie nagraniami. Kilka dni później, w maju 2014 roku, czyli na miesiąc przed wybuchem afery podsłuchowej, obaj pojechali – w towarzystwie ówczesnego prezesa KTK Polska – do Kemerowa. Tam podczas wieczornej imprezy w saunie miało dojść do dobicia targu.

"W pewnym momencie Prokudin poprosił Marka Falentę, aby wyszli z przedstawicielem ich służb na zewnątrz. Nie było ich około godziny, gdzie poszli, nie wiem. M.F. w hotelu powiedział mi, że dogadał się z Ruskimi, jak go spytałem, za ile i co sprzedał, powiedział, że sprzedał im wszystko, a za ile, to mi nie powie".

Marcin W. zeznaje, że "Rosjanin ze służb", który miał brać udział w sprzedaży nagrań, jest tą samą osobą, która później w 2016 roku zastraszała go w kawiarni w Bydgoszczy.

Na czym skupia się „Newsweek"?

Grzegorz Rzeczkowski, autor tekstu w „Newsweeku", przedstawia sprawę tak: Marcin W., bliski współpracownik skazanego za zlecenie podsłuchów Marka Falenty, w odrębnym postępowaniu ujawnia ważne dla afery podsłuchowej okoliczności, z których wynika, że w aferę podsłuchową w Polsce, mającą bardzo istotne skutki polityczne (doszło do dymisji wielu czołowych polityków, a także ostatecznie do utraty władzy przez rząd PO-PSL w wyborach w 2015 roku) były zamieszane rosyjskie służby specjalne.

To wątek bardzo istotny z punktu widzenia bezpieczeństwa państwa, a tymczasem z przeanalizowanych przez dziennikarza materiałów nie wynika, by prokuratura podjęła ten wątek i poważnie zajęła się jego zbadaniem.

Na potwierdzenie tej tezy autor przytacza m.in. informacje o badaniu wariografem, któremu został poddany podejrzany kilka tygodni po złożeniu tychże zeznań w czerwcu 2021 roku. Marcin W. w ogóle nie jest pytany o ten nowy – wydawałoby się niezwykle istotny wątek sprawy.

„Newsweek" sugeruje, że prokuraturze zarządzanej przez Zbigniewa Ziobrę nie zależy na wyjaśnieniu wątku zaangażowania rosyjskich sił specjalnych, bo to dodaje sprawie niewygodny dla PiS kontekst: to przecież PiS stał się politycznym beneficjentem afery podsłuchowej, która skompromitowała rząd Donalda Tuska. Miał więc w tej sprawie swój polityczny interes.

O tym, w jaki sposób rzekomy fakt sprzedaży nagrań Rosjanom wpisuje się w modus operandi Rosji, o której już w 2014 roku wiadomo, że podejmuje szereg działań mających na celu destabilizację polityczną w Europie (pierwsze doniesienia o finansowaniu Frontu Narodowego, skrajnie prawicowego i antyeuropejskiego ugrupowania Marine Le Pen we Francji, pojawiają się jesienią 2014 roku), po publikacji artykułu redaktor naczelny „Newsweeka" Tomasz Sekielski rozmawia jeszcze w podkaście dołączonym do tekstu. Zaproszeni goście m.in. Vincent V. Severski, były oficer wywiadu, oraz Janusz Kaczmarek, były minister spraw wewnętrznych, potwierdzają tą tezę.

Jak tę sprawę postrzega Donald Tusk?

Tę narrację podchwytuje i wzmacnia Donald Tusk, przewodniczący Platformy Obywatelskiej, który na konferencji prasowej we wtorek 18 października 2022 roku domalowuje do tego zdarzenia jeszcze szersze tło.

Tusk przywołuje zdarzenia, które miały miejsce przed wybuchem afery podsłuchowej: oto na spotkaniach ze związkami zawodowymi górników premier jest informowany o tym, że polski rynek zalewa rosyjski węgiel, a podczas jego importu dochodzi do wielu nieprawidłowości i przekrętów.

Premier zarządza kontrolę największej spółki zajmującej się importem rosyjskiego węgla: składywęgla.pl, w której 40 proc. udziałów należy do Marka Falenty, biznesmena. W trakcie kontroli faktycznie wychodzi na jaw szereg nieprawidłowości i przestępczych procederów, m.in. w kwestiach rozliczeń podatku VAT.

Rząd bierze się za ograniczenie importu rosyjskiego węgla, a toczące się postępowanie wobec spółki składywęgla.pl sprawia, że spółka Falenty upada.

W międzyczasie w związku z aneksją Krymu przez Rosję, do której doszło w marcu 2014 roku, Donald Tusk jako premier Polski angażuje się w lobbowanie na rzecz Ukrainy na forum Unii Europejskiej. W związku z szantażem energetycznym ze strony Rosji, któremu co roku podlega Ukraina w okresie negocjacji cen gazu na następny rok, na forum UE pojawia się mocno forsowany przez Polskę temat możliwości budowy mostów energetycznych między Ukrainą a Polską oraz ustanowienia unii energetycznej, czyli wspólnego rynku gazowego Europy. Cel: uniezależnienie Unii Europejskiej od rosyjskiego gazu. Te godzą w interes Rosji.

„Przypominam, że jest to czas (…) pierwszej napaści Rosji na Ukrainę” – podkreśla Tusk.

Ale Tusk w swojej interpretacji idzie jeszcze dalej.

„Z artykułu »Newsweeka« wynika jednoznacznie, że podsłuchy zostały sprzedane przez pana Falentę służbom rosyjskim” – podkreśla. Takie ujęcie tematu to ze strony Tuska daleko idąca nadinterpretacja. „Newsweek" przytacza zeznania człowieka, który tak twierdzi, ale nie zajmuje się ich weryfikacją. Prawdziwość tych zdarzeń przez nikogo nie jest potwierdzona.

„Dlaczego dziś (…) musimy zatem użyć terminu wielka afera węglowa (…)? Dwie liczby właściwie wszystko wyjaśniają: kiedy zdawałem urząd premiera, import rosyjskiego węgla do Polski wynosił 4,9 mln ton. Po dwóch latach rządów PiS-u import wzrósł do 13 mln ton rosyjskiego węgla do Polski (…)" – mówi Tusk.

To akurat prawda. Potwierdzają to dane Głównego Urzędu Statystycznego. Import rosyjskiego węgla do Polski wyglądał tak: 2014 rok – 6,5 mln ton, 2015 – 4,9 mln ton, 2016 – 5,2 mln ton, 2016 – 5,2 mln ton, 2017 – 8,6 mln ton, 2018 – 13 mln ton, 2019 – 10,8 mln ton, 2020 – 9,4 mln ton. Warto jednak podkreślić, że importem węgla nie zajmuje się rząd, lecz prywatni przedsiębiorcy.

"Nie muszę przypominać, że w tym czasie, gdy tak gwałtownie rósł import rosyjskiego węgla do Polski po sprawie pana Falenty, ministrem odpowiedzialnym za energię był pan Tchórzewski, którego najbliższa rodzina – syn i brat – prowadzili na dużą skalę handel węglem z Rosją, sprowadzali ten rosyjski węgiel do Polski" – mówi Tusk.

Nie tylko więc stwierdza, że PiS był politycznym beneficjentem afery z udziałem rosyjskich służb specjalnych, ale sugeruje, że ludzie związani z PiS byli także beneficjentami wyeliminowania z rynku węglowego firmy Marka Falenty.

Jednocześnie przekonuje: „Nie szukam sensacji. Ja naprawdę nie zakładam i nigdy nie zakładałem, że Prawo i Sprawiedliwość, Jarosław Kaczyński czy liderzy tej partii są bezpośrednio wplątani w aferę szpiegowską, czy że współpracują z rosyjskimi służbami. Ale kiedy tylko rozpoczęła się sprawa pana Falenty, uprzedzałem także publicznie w Sejmie, że Kaczyński i PiS poprzez działania rosyjskich służb specjalnych oraz rodzimych, polskich aferzystów, dają się wmontować w scenariusze pisane cyrylicą” – konkluduje.

Wzywa do powołania komisji śledczej twierdząc, że prokuratura nie jest godna zaufania. Jego zdaniem taka komisja powinna wyjaśnić, "na czym polega wpływ rosyjskich służb na energetyczną politykę PiS-u oraz dlaczego w ciągu pierwszych trzech lat rządów PiS-u Polska została tak mocno uzależniona od rosyjskiego węgla”.

Afera Tuska. Jak reaguje Zjednoczona Prawica?

Te oskarżenia rozwścieczają polityków PiS-u. W odpowiedzi na poważne zarzuty ze strony Donalda Tuska prokurator generalny minister sprawiedliwości Zbigniew Ziobro podczas konferencji prasowej we wtorek 18 października 2022 zapowiada, że upubliczni protokoły procesowe z zeznań Marcina W.

Zarzuty Donalda Tuska wobec rzekomego zaniechania przez organy ścigania i prokuraturę prób wyjaśnienia informacji pochodzących od Marcina W., dotyczących roli rosyjskich służb specjalnych w aferze podsłuchowej, Ziobro uznał za „kłamliwe, nieprawdziwe i insynuacyjne”.

„Działając w interesie publicznym podjąłem więc decyzję o upublicznieniu relacji pana Marcina W., które dotyczą materii, o których mówił podczas dzisiejszej konferencji prasowej Donald Tusk” – mówi Ziobro.

Jak zapewnia, „upublicznienie to jest ważne i doprowadzi do wniosku, że prokuratura w tej sprawie nie działa z przyczyn politycznych, ale wyjaśnia sprawy w sposób wolny od politycznych motywacji”.

Prokurator Generalny Minister Sprawiedliwości może selektywnie ujawnić dokumenty procesowe na mocy artykułu 20, paragraf 2 ustawy Prawo o prokuraturze, który stanowi, że "można ujawnić materiały z postępowania przygotowawczego w uzasadnionym interesie publicznym". Co ciekawe, ten artykuł wszedł w życie za czasów urzędowania ministra Ziobry.

Co wynika z opublikowanych przez Zbigniewa Ziobrę protokołów?

Ziobro jak powiedział, tak robi. W środę 19 października 2022 roku po południu na stronie Prokuratury Krajowej pojawia się sześć protokołów z przesłuchań Marcina W. w latach 2014–2021. To tylko wybrane dokumenty.

Co ważne, zostały upublicznione w sposób niezgodny z prawem – nie wszystkie zawarte w nich dane osobowe są zanonimizowane. Pojawiają się w nich nazwiska Donalda Tuska, Sławomira Nowaka oraz Grzegorza Napieralskiego i to w bardzo kontrowersyjnym kontekście. Tym samym afera podsłuchowa staje się "aferą Tuska".

W protokole z przesłuchania 20 listopada 2017 roku Marcin W. zeznaje, że w imieniu Marka Falenty wręczył 600 tys. euro łapówki osobie o inicjałach M.T. Chodziło rzekomo o uzyskanie kontraktu na dostawy węgla dla dużej państwowej spółki, Ciech S.A.

Marcin W. przytacza konwersację w trakcie przekazania łapówki, w której pada pytanie, czy te pieniądze "są dla samego szefa szefów, Donalda Tuska" – to w tym miejscu imię i nazwisko byłego premiera nie jest zanonimizowane w przeciwieństwie do innych danych osobowych w protokołach. Okazuje się, że nie, to nie są pieniądze bezpośrednio dla Tuska, lecz "na finansowanie partii". Z kontekstu tej opowieści wynika, że M.T. to Michał Tusk, syn byłego premiera.

Zeznania podobnej treści pojawiają się również w 2019 roku wraz z informacją, że całe zdarzenie Marcin W. miał nagrane na telefonie, ale telefon został zniszczony.

Michał Tusk zaprzeczył w rozmowie z Onetem, by takie zdarzenie miało miejsce. „Nigdy nie poznałem Marka Falenty, nie znam Marcina W." – mówi. Co więcej, ten wątek był już opisywany przez prorządowe media w 2020 roku, ale partia rządząca jakoś go wówczas nie podchwyciła. Michał Tusk nie był przesłuchiwany, ani nie ma postawionych zarzutów w tej sprawie.

W protokołach pojawiają się też oskarżenia o wzięcie łapówki przez Sławomira Nowaka i Grzegorza Napieralskiego. Według zeznań Marcina W. Grzegorz Napieralski miał pomóc Marcinowi W. "spacyfikować" posłankę, która zajmowała się badaniem sprawy zanieczyszczenia środowiska prze składy węglowe należące do Marcina W. W zamian za pomoc, Marcin W. miał dokonać darowizny na konto stowarzyszenia Harfa Dzieciom, w którego zarządzie zasiada żona Napieralskiego. Jak ustalił Super Express (informacja z 25 października 2022 r.) należąca do Marcina W. spółka MM Group faktycznie dokonała dwóch darowizn na konto stowarzyszenia – 10 tysięcy złotych we wrześniu 2013 r. oraz 3 tys. zł w styczniu 2014 r.

Opublikowane protokoły stawiają też pod znakiem zapytania kwestię wiarygodności Marcina W., który w kolejnych zeznaniach ujawnia kolejne rewelacje, a ich treść nie trzyma się kupy.

Wewnętrznego sensu brak np. sytuacji, w której Falenta daje rządzącym wielką łapówkę, a za kilka miesięcy władza uderza w jego czołowy, węglowy biznes.

Dokumenty nie wyjaśniają jednak zupełnie tego, co według Zbigniewa Ziobry miały wyjaśniać: że prokuratura nie zaniechała działań mających na celu wyjaśnienie kolejnych rewelacji pojawiających się w zeznaniach Marcina W., m.in. wątku sprzedaży nagrań rosyjskim służbom.

Z upublicznionych dokumentów nie wynika absolutnie nic w kwestii tego, w jaki sposób i z jakim efektem prokuratura zweryfikowała sensacje Marcina W., pojawiają się natomiast wątki obciążające opozycję, dzięki którym udaje się odbić piłeczkę oskarżeń o wykorzystywanie rosyjskich służb do obalenia władzy przez PiS.

Kontrnarracja prawicy: Tusk sam strzela sobie w kolano

Kilka minut po upublicznieniu protokołów kwestia 600 tys. euro w reklamówce staje się głównym wątkiem eksploatowanym przez prorządowe media. Grzeje nim też prawicowy Twitter.

Piotr Nisztor, dziennikarz, który w 2014 roku przyniósł nagrania tygodnikowi „Wprost", pisze: "Prokuratura Krajowa opublikowała zeznania Marcina W. W jednym z protokołów jest mowa o 600 tys. euro, skrytce i pieniądzach na łapówki. Ciekawe…" – i linkuje do strony PK z dokumentami.

Pół godziny po opublikowaniu dokumentów na stronie Prokuratury Krajowej TVP Info ma już nagłówek: "600 tys. na PO w siatce z Biedronki. Nowe zeznania Marcina W., na którego powołuje się Tusk".

Dwa dni od upublicznienia części protokołów, w czwartek wieczorem, TVP Info "ujawnia" jeszcze fragment sprawy, który znany był już we wtorek: "Nagranie z przekazania 600 tys. euro "dla Tuska" zostało zniszczone? Szokująca relacja Marcina W."

Sprawa poruszana jest w mediach przez cały tydzień. W czwartek Donald Tusk zostaje zapytany przez TVN24, czy widział reklamówkę z 600 tys. euro. i czy dostał taką reklamówkę. „Nie, nie widziałem takiej kwoty pieniędzy" – odpowiada.

Kontrnarrację PiS komentuje tak: "minister odpowiedzialny za wymiar sprawiedliwości używa prokuratury, swoich narzędzi, żeby atakować rodzinę lidera opozycji (...). To są w jakimś sensie, nomen omen, klasyczne rosyjskie metody. Lider opozycji chce ujawnić pewne bardzo złe dla władzy powiązania. I ta władza odpowiada: zostaw to, bo zabierzemy się za ciebie i za twoją rodzinę" – mówi Tusk.

Jeszcze w piątek rano pieniądze w reklamówce stają się przedmiotem żartów prowadzącego poranną rozmowę w Polskim Radiu 24 Adriana Klarenbacha z posłanką PiS Anną Milczanowską.

Z tej politycznej awantury wynika jedno: sprawa, w której istotne wątki nie są wyjaśnione w sposób niebudzący wątpliwości przez rzetelnie działającą i nieupolitycznioną prokuraturę, a następnie przez sąd, może być wykorzystywana do politycznej walki bardzo długo.

Zmianę w narracji o aferze podsłuchowej widać nawet w Google Trends, narzędziu, które pokazuje co wyszukują internauci. Jeszcze 22 października frazą najczęściej wyszukiwaną jest "afera podsłuchowa". Kilka dni później jest to już "afera Tuska".

Co w tej sprawie wciąż powinno zostać wyjaśnione?

Co do tego, że informacje ujawnione w zeznaniach Marcina W. powinny zostać przez prokuraturę zbadane, wątpliwości nie ma prokuratur Ewa Wrzosek z Prokuratury Rejonowej Warszawa-Mokotów, członkini Stowarzyszenia Lex Super Omnia.

"Wiarygodność świadka/podejrzanego to pojęcie prawne. Wiarygodność nie oznacza prawdziwości [zeznań], tak jak niewiarygodność nie oznacza kłamstwa. To nie jest przymiot, który dana osoba ma raz na zawsze i w każdej sprawie. (…) Wiarygodność dowodów w śledztwie buduje się przez ich weryfikację. Pytanie nadal brzmi: co zrobił Zbigniew Ziobro, by zweryfikować informacje o sprzedaży taśm Rosjanom?" – zauważa na Twitterze i podkreśla, że upublicznienie dokumentów przez prokuraturę krajową w ogóle nie odpowiada na wątpliwości w sprawie afery podsłuchowej.

Wrzosek zwraca też uwagę na liczne wątki w zeznaniach Marcina W., które można w łatwy sposób zweryfikować, np. miesiąc po spotkaniu w Kremerowie i sprzedaży taśm Marek Falenta miał przelać na konto spółki składywęgla.pl lub związanej z nim spółki MM Group kilka milionów złotych. "Abstrahując od oceny wiarygodności Marcina W. – ta okoliczność jest weryfikowalna dla prokuratury przez zwykły wgląd w wyżej wskazane rachunku bankowe".

Ewa Wrzosek krytykuje też polityczne odbijanie piłeczki przez prokuratora Zbigniewa Ziobrę:

"Torba z Biedronki będzie równoważna taśmom sprzedanym Rosjanom tylko wtedy, gdy w wyjaśnienie obu tych kwestii prokuratura włoży taki sam wysiłek i opublikuje rezultaty tych sprawdzeń. W przeciwnym razie to polityka a nie interes publiczny, którego powinien bronić prokurator."

Zauważa też, że jeśli zajmując się wątkiem łapówki 600 tys. euro z zeznań Marcina W. od 2017 roku prokuratura nie potwierdziła zaistnienia przestępstwa, to publikując te zeznania w 2022 roku, wiedząc, że śledztwo nic nie wykazało, Prokurator Generalny przekracza swoje uprawnienia.

Kto poprze komisję śledczą?

W czwartek 21 października 2022 roku szef klubu KO Borys Budka zapowiada złożenie w Sejmie wniosku o wprowadzenie do porządku obrad projektu w sprawie powołania komisji śledczej do zbadania "afery szpiegowskiej" i wpływu rosyjskich służb na politykę energetyczną w Polsce.

Trwa zbieranie podpisów pod wnioskiem, ma on trafić do marszałek Elżbiety Witek.

Poparcie wniosku o utworzenie komisji śledczej w sprawie afery podsłuchowej zapowiedziało już PSL, Koalicja Polska oraz Lewica. Ewentualnej decyzji w tej sprawie nie ogłosiła jeszcze Konfederacja, choć podczas konferencji prasowej w piątek 22 października w Sejmie Konfederacja ogłosiła, że jest "jednym gwarantem wyjaśnienia sprawy afery podsłuchowej".

Jak stwierdził poseł Grzegorz Braun, zaproszenie bądź niezaproszenie posłów Konfederacji do zasiadania w komisji będzie "papierkiem lakmusowym prawdziwych intencji PO-PiSu i Lewicy w kwestii chęci rozwikłania tej sprawy".

PiS także nie wypowiedział się jeszcze jednoznacznie, czy poprze wniosek o komisję śledczą, czy nie, ale z licznych wypowiedzi krytycznych wobec tego pomysłu można wywnioskować, że będzie przeciw.

Co ciekawe, jeszcze w 2015 roku to PiS domagał się utworzenia komisji śledczej, a Platforma była przeciwko.

;

Udostępnij:

Paulina Pacuła

Pracowała w telewizji Polsat News, portalu Money.pl, jako korespondentka publikowała m.in. w portalu Euobserver, Tygodniku Powszechnym, Business Insiderze. Obecnie studiuje nauki polityczne i stosunki międzynarodowe w Instytucie Studiów Politycznych PAN i Collegium Civitas przygotowując się do doktoratu. Stypendystka amerykańskiego programu dla dziennikarzy Central Eastern Journalism Fellowship Program oraz laureatka nagrody im. Leopolda Ungera. Pisze o demokracji, sprawach międzynarodowych i relacjach w Unii Europejskiej.

Komentarze