0:000:00

0:00

Prawa autorskie: Maciek Jazwiecki / Agencja GazetaMaciek Jazwiecki / A...

„Rząd prowadzi odpowiedzialną politykę gospodarczą, której celem jest zapewnienie bezpieczeństwa, także ekonomicznego. Chcemy chronić polskie rodziny przed zagrożeniami geopolitycznymi z zewnątrz, związanymi z wojną za granicą, a przede wszystkim przed inflacją” – mówiła 14 czerwca podczas prezentacji założeń budżetu państwa na 2023 rok ministra finansów Magdalena Rzeczkowska. Co kryje się za tym neutralnym sformułowaniem?

Założenia budżetu są ciekawe, bo znajdziemy w nich prognozy makroekonomiczne, jakich używa rząd do planowania wydatków. Bo nie da się odpowiednio ich zaplanować bez założenia konkretnej wartości wzrostu PKB, inflacji i wpływów podatkowych.

Kpina w budżecie na 2022 rok

Szczególnie interesująca jest tutaj inflacja. W zeszłym roku rząd na podobnym etapie założył zaledwie 3,3 proc. inflacji na kolejny rok. Już wówczas była to bardzo zaniżona prognoza. Problem w tym, że nie zmieniono jej w trakcie prac nad ustawą, a przyjęto ją pod sam koniec roku, gdy inflacja już zbliżała się do 10 proc.

Tymczasem to bardzo istotny zapis, z co najmniej dwóch względów. Po pierwsze założenie inflacji powyżej 5 proc. zmusza rząd do podwyższenia płacy minimalnej dwa razy w ciągu roku. Po drugie, na tej podstawie wylicza się wpływy z VAT, więc założenia na ten rok są bardzo zaniżone. A to pozwoli rządowi chwalić się później nadwyżkami.

To też kuriozum – rząd może założyć dowolną inflację, według własnych potrzeb, niezależnie od rzeczywistych warunków gospodarczych. Dlatego czekaliśmy na to, co zaprezentuje rząd tym razem. Szczęśliwie okazało się, że takiego zaklinania rzeczywistości jak w zeszłym roku już nie ma. Ale i tak jest nieco zaskakująco.

Rok 2022: 9,1 proc. inflacji, rok 2023: 7,8 proc.

Rząd zakłada obecnie, że inflacja w tym roku wyniesie 9,1 proc., a w przyszłym 7,8 proc. To oznacza, że płaca minimalna będzie w przyszłym roku podniesiona dwukrotnie. Ale nie jest to nowość, rząd już to zapowiadał.

9,1 proc. brzmi dużo bardziej prawdopodobnie niż zeszłoroczne 3,3 proc., ale wciąż jest to założenie bardzo optymistyczne i najpewniej się nie sprawdzi. Mało kto przewiduje, żebyśmy szczyt inflacji mieli już za sobą. Polski Instytut Ekonomiczny – think tank rządowy – przewiduje w tym momencie, że szczyt nastąpi w sierpniu, gdy wzrost cen przekroczy 15 proc.

Nawet gdyby inflacja miała spadać już od czerwca, to aby dojść do 9,1 proc. w skali roku, średnia w pozostałych siedmiu miesiącach musiałaby wynieść 7,7 proc.

Trudno sobie to wyobrazić, a dodatkowo przypomnijmy, że w założeniach mamy 7,8 proc. inflacji na cały przyszły rok. Więc rząd albo uważa, że inflacja będzie skakać w górę i w dół (a w takich falach inflacyjnych zwykle nie wygląda to w ten sposób), albo wie, że tak nie będzie i prezentuje błędne prognozy świadomie.

Analitycy szacują więcej

Niestety nie można wykluczyć, że rząd rzeczywiście w te liczby nie wierzy. Bo rządowa prognoza na 2022 rok jest znacząco niższa niż prognozy niezależnych od rządu analityków. A w dotychczasowej fali inflacji prognozy są nieustannie podnoszone, a nie obniżane.

Firma ratingowa Fitch właśnie kolejny raz podwyższyła prognozy inflacji na ten rok. Obecnie uważają, że w 2022 roku wyniesie ona w Polsce średnio 11 proc., a w 2023 – 7,5 proc.

W maju Komisja Europejska prognozowała, że w 2022 roku Polska osiągnie średnio 11,6 proc., w 2023 – 7,3 proc.

Nawet związany z rządem PIE oraz NBP zakładają w 2022 roku wyraźnie więcej. PIE mówi o 13,1 proc., NBP o 10,8 proc. (to prognoza z marca). Na 2023 rok obie instytucje też przewidują więcej niż rząd: PIE 8,6 proc., NBP 9 proc.

„Wskaźnik ten może ulec zmianie zależnie od sytuacji geopolitycznej” – czytamy w rządowych założeniach i to oczywiście słuszne zdanie. Ale w przypadku 2022 roku możemy z dużą pewnością stwierdzić, że inflacja będzie wyższa, niż zakłada rząd nie dlatego, że zmienią się warunki, ale dlatego, że rząd świadomie zakłada zbyt mały wzrost.

To tym bardziej zaskakujące, że wskaźnik za 2023 rok jest dużo bliżej tego, co przewidują niezależni eksperci. A to od niego zależeć będzie wysokość płacy minimalnej. Na podstawie inflacji za 2022 rok można jednak wyliczyć wpływy z VAT i później planować na tej podstawie wydatki. To zaskakujące, że rząd tak nonszalancko traktuje oficjalne dokumenty, od których zależy państwowy budżet.

Niska podwyżka minimalnej

Niestety dla pracowników, wzrost płacy minimalnej będzie bliski najmniejszemu możliwemu.

Wiceprzewodniczący Ogólnopolskiego Porozumienia Związków Zawodowych Piotr Ostrowski zauważył w poście na Facebooku, że dwukrotna podwyżka płacy minimalnej ma też swoje minusy. Przez to, że podnoszona będzie dwukrotnie, przez pierwsze pół roku będzie niższa, niż gdyby podniesiono ją jeden raz. To teoretycznie logiczne, ale w warunkach tak wysokiej inflacji może mieć duże znaczenie dla najsłabiej zarabiających pracowników.

A druga podwyżka będzie tylko symbolicznie przekraczać ustawowe minimum. Ostrowski napisał:

„Propozycja rządu [płacy minimalnej] 3383 PLN od 1 stycznia to o 33,30 PLN mniej niż ustawowe minimum (3416,30 PLN), które na 100 proc. weszłoby w życie, gdyby prognozowana inflacja na 2023 była niższa niż 5 proc. Co więcej, dodatkowe 67 PLN od 1 lipca to raptem 33,70 więcej niż ustawowe minimum.

A zatem tak naprawdę rząd szykuje mniejsze podwyżki płacy minimalnej niż ustawowe minimum od 1 stycznia 2023 i symboliczny wzrost (33,70 PLN) od 1 lipca!”

Budżetówka: podwyżki tylko o inflację

Na podstawie prognozowanej inflacji zaplanowano wzrost płac dla budżetówki na poziomie inflacji, czyli 7,8 proc. To bardzo mało, gdy weźmiemy pod uwagę inflację w tym roku i wysokość podwyżek z ostatnich lat.

Związkowcy są oburzeni.

"Z oburzeniem podchodzimy do propozycji rządowych, aby wynagrodzenia w sferze w budżetowej w przyszłym roku wzrosły zaledwie 7,8 proc. To skandaliczny przejaw pogardy i lekceważenia wobec setek tysięcy pracowników budżetówki" - napisał w oficjalnym komunikacie przewodniczący Związku Zawodowego Związkowa Alternatywa Piotr Szumlewicz.

Trzy największe związkowe centrale - "Solidarność", OPZZ i Forum Związków Zawodowych od kilku miesięcy domagają się 20 proc. podwyżki. Postulat podchwyciły partie opozycyjne — PO i Lewica. Dziś wygląda na to, że tak wysoka podwyżka to mało prawdopodobny scenariusz.

"Rządową propozycję w sprawie wzrostu wynagrodzeń w państwowej sferze budżetowej poznaliśmy we wtorek. Dziś minister finansów przekazał ją RDS wraz założeniami projektu budżetu państwa na rok 2023. W najbliższych dniach rozpoczną się negocjacje w tej sprawie. Dziś analizujemy otrzymane dokumenty.

Propozycja rządu wymaga oczywiście pogłębionej analizy w kontekście treści założeń projektu budżetu na 2023 oraz decyzji o mrożeniu wskaźnika wzrostu płac w ostatnich latach, ale już dziś można powiedzieć, że nie jest ona do zaakceptowania" - stanowczo stawia sprawę Piotr Ostrowski w komentarzu dla OKO.press. I dodaje: "Rząd jedynie deklaruje, że troszczy się o pracowników państwowej sfery budżetowej. W rzeczywistości podejmuje decyzje, które uderzają w zatrudnionych w sektorze publicznym i przyczyniają się do pogorszenia ich warunków życia".

Realny spadek w budżetówce za rządów PiS

W sferze budżetowej chodzi o podniesienie funduszu płac, dokładne podwyżki dla konkretnych pracowników mogą być różnicowane przez przełożonych na poziomie urzędów. Dla uproszczenia uznajmy jednak, że płace będą zwiększać się o zaproponowany procent.

Proponowana podwyżka o 7,8 proc. to oznacza dalszy spadek płac realnych polskich urzędników. Sprawdźmy, jak bardzo spadły one od początku rządów PiS (choć za rządów PO-PSL podwyżki też nie były częste).

Na początek kilka założeń. W 2022 roku przyjmujemy inflację na poziomie 11 proc., w 2023 uznajmy rządową prognozę w wysokości 7,8 proc. Przyjmujemy też średni wzrost płac w budżetówce, zgodny ze wzrostem funduszu płac.

Niestety tych podwyżek nie było co roku.

Kwoty bazowe dla budżetówki zamrożone zostały już w 2009 roku przez rząd Donalda Tuska. Przez ostatnią dekadę odmrożono je tylko dwa razy. Pracownicy sfery budżetowej otrzymali podwyżkę wyrównującą inflację w 2018 roku i 4,3 proc. w 2019 (6,3 proc. dla pracowników urzędów wojewódzkich).

W 2020 roku przewidziano kolejną podwyżkę o 6 proc., ale zrezygnowano z niej ze względu na pandemię. Tak samo postąpiono z budżetem na 2021 rok, a w środku roku znaleziono jedynie środki na premie.

Przez osiem lat rządów PiS mamy więc 4 podwyżki:

  • 1,6 proc. w 2018 roku
  • 4,3 proc. w 2019 roku
  • 4,4 proc. w 2022 roku
  • 7,8 proc. w 2023 roku

Gdyby płace miały przynajmniej nadążyć za inflacją, musiałyby przez te 8 lat zostać podniesione o 36 proc. Tymczasem wzrosły zaledwie o 19 proc. Dodatkowo do 2020 roku sytuacja z podwyżkami przynajmniej była stosunkowo stabilna wobec 2015 roku, bo inflacja była stosunkowo niewielka, a podwyżka z 2019 roku ją przewyższała. Później zaczyna się problem i spadek płac realnych.

Pamiętajmy, że mówimy wciąż o proponowanych rozwiązaniach, łącznie z 2023 rokiem. Rząd może zmienić zdanie, ale nie musi tego zrobić. W zeszłym roku był w negocjacjach nieugięty. A nawet gdy spojrzymy na sytuację do tego roku, to mamy wzrost płac o 11 proc. wobec skumulowanej inflacji 26 proc.

Rząd nie dba o urzędników

To policzek dla urzędników, którzy realizują wiele zadań, bez których nasze państwo po prostu nie mogłoby funkcjonować na odpowiednim poziomie. Dodatkowo pokazuje priorytety władzy, ponieważ dla jednych (emeryci, rodziny z dziećmi) znajdują się pieniądze pomimo wysokiej inflacji, dla urzędników jest ich mało.

W temacie założeń budżetowych warto też zanotować dane o wzroście PKB. Pomimo optymistycznych słów z konferencji ministry Rzeczkowskiej z liczb widać, że rząd spodziewa się w najbliższych miesiącach sporego hamowania gospodarczego. W 2022 roku zakłada wzrost o 3,8 proc., w 2023 roku – o 3,2 proc.

W pierwszym kwartale 2022 roku wzrost wyniósł 8,5 proc. Średnia w wysokości 3,8 proc. oznacza, że w kolejnych trzech kwartałach wyniki muszą być znacząco słabsze. A jeśli spadek będzie płynny, to na koniec roku możemy mieć nawet do czynienia z małą recesją. Szczęśliwie najpewniej rzeczywiście będzie ona nieduża a odbicie szybkie – jeśli w sytuacji makroekonomicznej znów nie wydarzy się coś niespodziewanego. Co ciekawe rząd jest wobec analityków z PIE bardziej pesymistyczny. Ci zakładają 4,8 proc. w 2022 roku i 3,5 proc. w 2023 roku. A Międzynarodowy Fundusz Walutowy mówi o 3,7 proc. w tym i 2,9 proc. w następnym roku. Wszyscy więc zdają sobie sprawę z nadchodzącego spowolnienia i w tym temacie rząd jest świadomy tego, co nadchodzi.

Spowolnienie nie oznacza natomiast spadku PKB w ujęciu rocznym.

Piotr Ostrowski:

"W założeniach projektu budżetu rząd nie kryje optymizmu odnośnie do wzrostu tempa PKB i kondycji gospodarki. Jeszcze większy optymizm widać analizując wykonanie budżetu za zeszły rok. W 2021 r. wzrosty w porównaniu z 2020 r. dochody z podatku VAT - o 16,9 proc. r/r, dochody z podatku CIT - o 26,8 proc. r/r, PIT - o 15,4 proc. r/r, akcyzy - o 5,6 proc. r/r. Rośnie rentowność firm i poprawiają się ich wskaźniki finansowe. Widać więc, że są środki na sfinansowanie postulatu OPZZ i innych central związkowych, aby płace w budżetówce wzrosły o nie mniej niż 20 proc."

;

Udostępnij:

Jakub Szymczak

Dziennikarz OKO.press. Autor książki "Ja łebków nie dawałem. Procesy przed Żydowskim Sądem Społecznym" (Czarne, 2022). W OKO.press pisze o gospodarce i polityce społecznej.

Komentarze