Deklaracja z Marrakeszu mówi o pozytywnym wpływie migracji oraz większym przepływie ludzi z Afryki do Europy. Węgry nie podpisały, bo zbyt pro-imigrancka, a polski rząd - owszem. Ale woli, żeby nikt nie wiedział, na stronach MSZ - ani śladu. PiS przyjmuje coraz więcej imigrantów, ale się nie przyznaje, a jastrzębie PiS alarmują: "przez to przegramy wybory"!
Już nie tylko liberalne, ale także prawicowe media coraz częściej przyłapują rząd na małych kłamstewkach i zatajeniach. Wyborcy PiS skarżą się, że na ulicach widać coraz więcej imigrantów, i to wcale nie białych, których za PiS miało przecież nie być. A rząd imigrantów przyjmuje - i to rekordowe ilości - ale nie chce się przyznać ani przed wyborcami, ani przed czujną posłanką Pawłowicz.
A tymczasem pozwoleń na pracę tymczasową więcej od nas wydaje w UE tylko Wielka Brytania.
3 maja w marokańskim Marrakeszu odbyła się piąta euro-afrykańska konferencja ministerialna poświęcona migracji i rozwojowi. To część szerszej inicjatywy - procesu z Rabatu (ang. Rabat Process), który ma umożliwić dialog między państwami obu kontynentów i doprowadzić do rozwiązania i uporządkowania fali migracji z Afryki.
Konferencję zwieńczyło podpisanie przez ministrów spraw zagranicznych deklaracji przypieczętowującej ustalenia szczytu dotyczące walki z nielegalną migracją i zapewnienie legalnych dróg.
Deklaracja zobowiązywała także państwa do walki z rasizmem, ksenofobią i dyskryminacją na tle rasowym i
do "promocji regularnej migracji" i dalszej współpracy na rzecz jej ułatwiania oraz zagwarantowania praw imigrantów i uchodźców w krajach przyjmujących.
Deklaracja zwraca uwagę na pozytywny wpływ, jaki niesie migracja – zarówno dla kraju pochodzenia, jak i przyjmującego. Kraje podpisujące miały się zobowiązać do "promowania takiej narracji opartej na faktach", a nie ksenofobicznych uprzedzeniach.
To wszystko nie spodobało się ministrowi spraw zagranicznych Węgier.
Peter Szijarto odmówił podpisania deklaracji. Zarzucił jej, że jest “skrajnie pro- migracyjna”, reprezentuje głównie interesy państw afrykańskich i może zaowocować kolejną falę migracji.
Zaprotestował też przeciwko planom - jak to nazwał - „zmiany kompozycji populacji na kontynencie” i oskarżył państwa popierające migrację o "sprzedawanie europejskiej kultury i bezpieczeństwa".
Można by sobie wyobrazić takie słowa padające z ust polityków PiS. Straszenie falą imigrantów było i jest kluczowym elementem ich narracji, a ochrona Polaków przed napływem "obcych" oraz walka z proimigranckim szaleństwem brukselskich elit jedną z najważniejszych obietnic.
A jednak, podczas gdy Węgry protestowały, polski rząd podpisał dokument bez szemrania. Mimo że to tylko deklaracja i nie ma zbyt dużej mocy prawnej, rząd najwyraźniej się jej wstydzi.
Na stronie MSZ nie znajdziemy o niej nawet wzmianki. Nie było wydarzenia!
To nie jedyna wstydliwa tajemnica rządu związana z imigrantami.
Wbrew politycznym deklaracjom, za rządu PiS do Polski przyjeżdża coraz więcej imigrantów.
Urząd do Spraw Cudzoziemców podaje, że w I połowie 2018 roku liczba cudzoziemców z ważnym zezwoleniem na pobyt wzrosła - rok do roku - o 25 tys. osób. Na mapce można porównać ich liczbę w 2017 (czerwony) i 2018 (zielony) w poszczególnych województwach. Największy przyrost nastąpił w Wielkopolsce - o ponad 6 tys. zezwoleń więcej.
Imigranci przyjeżdżają głównie w poszukiwaniu pracy (75 proc. rozpatrzonych w 2018 spraw). Największą grupę cudzoziemców, którzy w 2018 roku dostali pozwolenia na pracę, stanowią oczywiście Ukraińcy (107 tys. osób), ale rośnie liczba obywateli Nepalu (9,2 tys.), Białorusi ( 7,6 tys.), Indii (3,6 tys.) czy Mołdawii (2,5 tys.).
Pozwolenie na pracę dostało też około 3 tysięcy obywateli Bangladeszu i 1,4 tys, obywateli Azerbejdżanu, co podważa rządowe deklaracje o nieprzyjmowaniu imigrantów z państw muzułmańskich.
Brak konsekwencji rządu w sprawie imigrantów nie umknął prawicowym mediom, ani wiernym strażnikom prawości PiS, takim jak posłanka Krystyna Pawłowicz. W czerwcu napisała do premiera list, który opublikowała też na twitterze.
"W imieniu wyborców" Pawłowicz pyta m.in, czy imigranci dostaną 500 plus, czy Polska zgodziła się przyjąć 3 tys. imigrantów z Uzbekistanu, za co chwaliła Morawieckiego kanclerz Merkel i czy chiński okręt przywiózł na pokładzie chińskich pracowników.
Kończy list ostrzeżeniem, że "problem jest naprawdę poważny, irytuje polską opinię publiczną i w razie niejasnych, nieujawnionych publicznie ustępstw, po prostu przegramy wybory".
Odpowiedzi nie było.
Odpowiadając na pytanie, jakiej polityki integracyjnej potrzebuje Polska podczas debaty Klubu Jagiellońskiego zorganizowanej pod koniec sierpnia w Warszawie, wiceminister inwestycji i rozwoju Paweł Chorąży niestety dla siebie się zagalopował. Chorąży odpowiedział, że
tylko imigranci zagwarantują Polsce wzrost gospodarczy, a nawet, że "migrantami jest zbudowany dobrobyt tych państw, które osiągnęły największy sukces".
Odniósł się też do polityki repatriacyjnej: tańsze i logistycznie łatwiejsze jest sprowadzanie imigrantów z Azji lub Ukrainy. Zamiast ściągania do ojczyzny rodaków. Ten galop przez prawdę kosztował go stanowisko.
W oficjalnych przeprosinach wiceminister złagodził wypowiedź informując o złych rokowaniach na przyszłość polskiej gospodarki i - jak podkreślił - przykrej konieczności przyjmowania imigrantów. Nie pomogło. 14 września 2018 został zdymisjonowany.
A statystyki rzeczywiście zmuszają PiS do niechcianej gościnności.
Z roku na rok wzrasta liczba nieobsadzonych miejsc pracy - pod koniec marca 2018 było ich o 25 proc. więcej niż w marcu 2017. Według szacunków Macieja Wituckiego, szefa firmy Work Service, w tej chwili brakuje na polskim rynku od 150 tys. do 200 tys. osób.
W I kwartale utworzono też rekordową liczbę nowych miejsc zatrudnienia - 258 tys. Były już wiceminister Chorąży informował, że
"w roku 2030 pracodawcy będą mieli problemy z obsadzeniem co piątego stanowiska. Z 20 mln potrzebnych pracowników pracować będzie tylko 16 mln osób".
Z raportu GUS wynika też, że obecny współczynnik dzietności (1,45) daleko odbiega od poziomu 2,1, który zapewniłby stabilny rozwój demograficzny kraju. Społeczeństwo się starzeje i nic nie zapowiada, żeby miało się to zmienić.
Także przyszłość ZUS zależy w dużej mierze od imigrantów i ich składek, z których można by wypłacać emerytury. Pod koniec marca 2018 ubezpieczonych i płacących składki do ZUS było już 476 tys. cudzoziemców.
Rząd PiS ma więc poważny problem. Z jednej strony zdążył już pogrążyć opinię Polski na arenie międzynarodowej odmawiając przyjęcia 7 tysięcy uchodźców z obozów we Włoszech i Grecji, a z drugiej strony
okazuje się, że i tak musi przyjąć imigrantów, także z państw muzułmańskich, i to przy o wiele mniejszej kontroli niż oferował to proces unijnej relokacji.
Nie mogąc już dłużej utrzymać swojej anty-imigranckiej polityki, rząd musiał zdecydować się na ustępstwa. Na razie dość nieśmiałe - nowelizacja ustawy o cudzoziemcach i ustawy o promocji zatrudnienia i rynku pracy, która weszła w życie w styczniu 2018, wprowadza m.in. nowe rodzaje pozwolenia: na pracę sezonową oraz w związku z przeniesieniem wewnątrz przedsiębiorstwa.
Zmieniły się też przepisy dotyczące wydawania oświadczeń oraz pozwoleń na pracę.
Uproszczono zatrudnianie obywateli Armenii, Białorusi, Gruzji, Mołdawii, Rosji i Ukrainy umożliwiając ich zatrudnienie na 6 miesięcy wyłącznie na podstawie oświadczenia, a nie pozwolenia na pracę.
Mimo tych uproszczeń polskie przepisy wciąż zaciekle utrudniają wydawanie zezwoleń na pobyt stały. Liczba permanentnych imigrantów w Polsce stopniowo rośnie, ale pozostaje niska na tle UE. Polska jest też jednym z najrzadziej przyznających swoje obywatelstwo cudzoziemcom państwem członkowskim UE.
Natomiast gigantyczna jest liczba wydanych pozwoleń na pracę tymczasową. W tej kategorii w 2016 roku w UE przegoniła nas tylko Wielka Brytania.
Jak wynika z raportu FOR, prawo nie daje cudzoziemcom pracującym w Polsce możliwości ubiegania się o zezwolenie na stały pobyt. Umożliwić ma im to dopiero nowelizacja ustawy o cudzoziemcach, która ma wejść w życie w styczniu 2019 roku. Ma tam znaleźć się jednak warunek: pobyt stały po czterech latach nieprzerwanej pracy w Polsce.
Z analizy OECD z 2017 roku wynika, że w ostatnich latach wiele krajów ułatwiało cudzoziemcom ubieganie się o obywatelstwo.
Tymczasem Polska kryteria zaostrzyła, dodając do wymagań znajomość języka na poziomie B1.
Jeśli dodamy do tego niewydolność systemu i długotrwały proces ubiegania się o pozwolenie na pracę oraz podsycanie przez rząd antyimigranckich nastrojów, to Polska nie wypada zachęcająco.
Jeśli rząd nie otrząśnie się z moralnego kaca po złamaniu obietnic Polska tylko dla Polaków i nie wprowadzi przemyślanej polityki migracyjnej, może się okazać, że Polska będzie już tylko krajem tranzytowym na drodze do państw oferujących imigrantom lepsze warunki i możliwość osiedlenia się na stałe bez przechodzenia biurokratycznej drogi przez mękę.
Absolwentka MISH na UAM, ukończyła latynoamerykanistykę w ramach programu Master Internacional en Estudios Latinoamericanos. 3 lata mieszkała w Ameryce Łacińskiej. Polka z urodzenia, Brazylijka z powołania. W OKO.press pisze o zdrowiu, migrantach i pograniczach więziennictwa (ośrodek w Gostyninie).
Absolwentka MISH na UAM, ukończyła latynoamerykanistykę w ramach programu Master Internacional en Estudios Latinoamericanos. 3 lata mieszkała w Ameryce Łacińskiej. Polka z urodzenia, Brazylijka z powołania. W OKO.press pisze o zdrowiu, migrantach i pograniczach więziennictwa (ośrodek w Gostyninie).
Komentarze