Znów Ordo Iuris wymyśliło, a ministerstwo poparło. Od jesieni biologiczni rodzice, którym odebrano dzieci np. z powodu przemocy i ciężkich zaniedbań, dostaną obligatoryjnego pełnomocnika procesowego. Państwo chce sprzyjać sprawcom przemocy, nie ofiarom. Interesu dzieci nie reprezentuje nikt, a one same nie mają głosu - pisze dla OKO.press Anna Krawczak
Trwające właśnie konsultacje społeczne wokół nowelizacji ustawy o wspieraniu rodziny i systemie pieczy zastępczej pokazują, że krytyczne podsumowanie rodzimego stosunku do dzieci pióra Janusza Korczaka: „nasze dzieci, nasza własność – wara” po 89 latach od napisania nie tylko wciąż jest aktualne, ale w najbliższym czasie zyska nowy wymiar.
Tym razem poprzez rozwiązanie, które na wniosek Instytutu Kultury Prawnej Ordo Iuris planuje wprowadzić Ministerstwo Rodziny, Pracy i Polityki Społecznej. Poprawka, która zyskała aprobatę Ministerstwa i już jesienią stanie się ciałem, dotyczy
ustanowienia obligatoryjnego pełnomocnika procesowego dla rodziców biologicznych, którym odebrano dzieci.
Wszystkie przywołane w tekście historie są autentyczne. Zmieniono imiona dzieci i opiekunów zastępczych. Dziękuję rodzinom zastępczym, kuratorom i dorosłym dzieciom, z którymi rozmawiałam, za zaufanie i opowiedzenie o swoich doświadczeniach.
Autorka Anna Krawczak jest badaczką z Interdyscyplinarnego Zespołu Badań nad Dzieciństwem UW, była wieloletnią przewodniczącą stowarzyszenia „Nasz Bocian”
„Wiem, że nie planuje pani przyjmować żadnych nowych dzieci do rodziny zastępczej, ale to wyjątkowa sytuacja” - kuratorka jest zdesperowana. Julia siedzi koło niej i czeka na werdykt rozmowy telefonicznej: czy nieznajoma opiekunka zastępcza zdecyduje się ją przyjąć czy nie?
Wcześniej tego ranka Julia poszła do sąsiadki i postawiła sprawę jasno: niech ciocia dzwoni do kuratorki i niech mnie zabiorą, ale żadnych więcej domów dziecka, chcę iść do rodziny zastępczej. I żadnych więcej powrotów do domu rodzinnego.
Julia wie, co mówi. Kiedy miała trzy lata zabrano ją z domu pierwszy raz i umieszczono w domu dziecka. Powody: alkoholizm rodziców, przemoc, głodzenie, zmuszanie Julii do oglądania seksu zbiorowego w jednopokojowym mieszkaniu. Mama zamykała drzwi na klucz, aby Julia nie mogła uciec.
W domu dziecka przez chwilę był spokój, ale sąd rodzinny zawsze dawał rodzicom kolejną szansę. Tych szans dostali cztery. I cztery razy Julia musiała znów spakować dobytek i wrócić z domu dziecka do jednopokojowego mieszkania. Najdłuższa próba trwała pół roku.
Piątego razu już nie będzie. Julia ma 11 lat i ma dość. Kiedy kuratorka przyjeżdża po Julię, aby zabrać ją do rodziny zastępczej, Julia pakuje swoje ubrania do reklamówki i oświadcza rodzicom: „Teraz będę mieć wreszcie normalną mamę i tatę. Do widzenia”.
W 2016 roku Rzecznik Praw Dziecka Marek Michalak i Rzecznik Praw Obywatelskich Adam Bodnar skierowali wspólny list do Ministra sprawiedliwości Zbigniewa Ziobry.
„W sprawach sądowych, w których rozstrzyga się o najbardziej żywotnych interesach dziecka, nie istnieje żaden mechanizm reprezentacji jego interesów” - alarmowali.
„Żywotne interesy dziecka” dotyczą właśnie spraw o pozbawienie, ograniczenie lub zawieszenie władzy rodzicielskiej. O ile rodzice biologiczni już obecnie mogą otrzymać darmową pomoc prawną, adwokata z urzędu i asystenta rodziny, ich dzieci nie mają nic.
Dzieci w polskim systemie prawnym nie są uczestnikami spraw, które toczą się w sądzie, a które dotyczą ich przyszłości.
Rzecznicy proszą więc Zbigniewa Ziobrę o rozszerzenie katalogu uprawnień kuratora „kolizyjnego” (ustanawianego przez sąd opiekuńczy w sytuacji, gdy żadne z rodziców nie może reprezentować dziecka pozostającego pod ich władzą rodzicielską) na sprawy dotyczące pozbawienia, zawieszenia i ograniczenia władzy rodzicielskiej, aby kurator mógł pomagać w ten sposób sędziom w podjęciu decyzji zgodnej z interesem dziecka i ten interes reprezentować.
Rzecznicy domagają się także powołania nowej funkcji profesjonalnego pełnomocnika dziecka, który miałby przedstawiać w sądzie stanowisko i opinie samego dziecka. Być jego głosem.
Dla wszystkich polskich Julii, aby nie musiały cztery razy wracać do domu, z którego chcą uciec.
Odpowiedź nadchodzi dwa lata później z zupełnie innego ministerstwa. Tego, które zajmuje się rodziną. Ale ignoruje wniosek rzeczników zostaje w trakcie konsultacji społecznych poparty przez kilka organizacji pozarządowych (m.in. Koalicję na rzecz Rodzinnej Pieczy Zastępczej i Stowarzyszenie na Rzecz Leczenia Niepłodności i Wspierania Adopcji Nasz Bocian).
Ministerstwo Rodziny, Pracy i Polityki Społecznej zamiast tego przychyla się do poprawki zaproponowanej przez Instytut Kultury Prawnej Ordo Iuris - nie będzie pełnomocnika dziecka, ale będzie za to pełnomocnik procesowy rodziców.
Miejsce dziecka jest w rodzinie biologicznej
bo tylko tam prawa oraz dobro dzieci mogą się zrealizować w pełni. Dlatego państwo opłaci z pieniędzy budżetowych profesjonalnego adwokata dla każdej rodziny biologicznej, choć rodzice dzieci niepełnosprawnych zaledwie miesiąc temu usłyszeli, że rządu nie stać na wypłacanie im dodatku w wysokości 500 zł miesięcznie.
Maja ma 9 lat, kiedy policja zabiera ją od mamy. Jest w tym trochę szczęścia, a trochę przypadku, bo Maja ma babcię i ma też 15-letnią siostrę z cukrzycą. Babcia jest ważna, bo to ona wydzwania do ośrodka pomocy społecznej i mówi „zróbcie coś z tym, dzieci od lat żyją w melinie”. A siostra jest ważna dlatego, bo razem z mamą bierze narkotyki i w końcu zapada w śpiączkę cukrzycową, więc karetka zabiera ją do szpitala.
Dzięki temu asystentka rodziny nie może już dłużej mówić, że nie wie, kiedy jest właściwy moment na decyzję, aby zabrać dzieci mamie. Decyzja sama się podejmuje. Maja razem z młodszym rodzeństwem trafia więc do rodziny zastępczej, siostra – ze szpitala do młodzieżowego ośrodka wychowawczego, a mama – na odwyk.
Maja nie pamięta, który raz mama zaczyna odwyk i obiecuje, że skończy z narkotykami. I z alkoholem, bo to też problem w ich kawalerce, w której – razem z czwórką dzieci - nocują kolejni partnerzy i koledzy zamroczonej mamy.
Maja nie chce rozmawiać z psychologiem i powtarza „nikt mi nie jest w stanie pomóc”. Nikt więc nie wie, jaką tajemnicę nosi Maja. Mimo to asystentka rodziny nie traci wiary w mamę. Sporządza plan pracy z rodziną, aby mama mogła odzyskać dzieci.
W planie zapisano same ważne rzeczy: odmalować mieszkanie i rozpocząć terapię przeciwuzależnieniową. Inne mniej ważne rzeczy, których nikt w planie nie zapisał: utrzymać trzeźwość, poddać się terapii systemowej, ogarnąć życie osobiste, aby dzieci co miesiąc nie musiały mieszkać z nowymi „wujkami” i niezliczonymi kolegami mamy.
Być może Maja mogłaby opowiedzieć rodzinie zastępczej, co się tak naprawdę działo w małym mieszkaniu. Ale Maja cały czas słyszy od mamy, że na pewno do niej wróci, a od koordynatorki powiatowego centrum pomocy rodzinie – że nic od niej nie zależy i niczego Mai nie obieca.
Dlatego Maja nie piśnie ani słowa. W świecie, w którym na nic nie mamy wpływu, trzeba przede wszystkim skoncentrować się na własnym przetrwaniu.
Justyna, opiekunka zastępcza Mai i jej rodzeństwa, mówi: „Jeżeli wejdzie pełnomocnik, to uważam, że matka odzyska dzieci. On pójdzie do sądu, przedstawi plan pracy z rodziną, pokaże, że zaczęła terapię, pokaże, że odmalowała mieszkanie.
Nikt nie zwraca uwagi na to, że to jest kolejna rozpoczęta terapia, po której mama wraca do narkotyków. Moje dzieci zostały zabrane z rodziny po 15 latach zaniedbań i przemocy, którym przyglądała się pomoc społeczna. Po 15 latach to nie jest już rodzina w kryzysie, to jest zabieranie dzieci ze środowiska, w którym od dawna nie ma nad czym pracować”.
Nowelizacja przygotowana przez Ministerstwo odbiera asystentom rodziny prawo interwencji i podjęcia decyzji o natychmiastowym zabraniu dziecka z rodziny (przez usunięcie ustępu 12 w Art. 15 Ustawy o wspieraniu rodziny i systemie pieczy zastępczej), za to nakazuje obligatoryjną współpracę z każdą rodziną, której odebrano dzieci (Art. 11, ust. 1b nowelizacji do Ustawy o wspieraniu rodziny i systemie pieczy zastępczej). Nawet z rodziną, która nie rokuje.
Ta zmiana nie odbije się pewnie na pracy asystentki, która pracuje z mamą Mai, ale zmieni bardzo dużo dla Iwony. Trzy lata temu weszła jako asystentka do mieszkania jednej z rodzin, z którą miała podjąć się pracy, i stwierdziła, że w łóżeczku leży martwe niemowlę.
Wezwała policję i pogotowie. Okazało się, że mały Tymek nie był martwy i nie był też taki mały – miał prawie dwa lata. Był tak skrajnie wygłodzony, że wyglądał na niemowlaka. Wydęty brzuch, wielka głowa, przezroczysta skóra. Zanik funkcji przełykania. Lekarze określili jego stan jako agonalny.
Tymka udało się jednak uratować, trafił do rodziny zastępczej. Tata odwiedzał Tymka przez pół roku. Przestał, kiedy dowiedział się, że nie założono mu sprawy karnej za spowodowanie zagrożenia życia syna, więc nie musi się starać o dobrą opinię. Wtedy zniknął z życia Tymka i nigdy się już nie pojawił.
Ale trzy lata temu nie obowiązywał przepis, który – bez względu na powody odebrania dziecka i diagnozę sytuacji - nakazałby asystentce współpracę z tatą Tymka na rzecz powrotu syna do rodziny.
Nie wszystkie dzieci-walizki, dzieci wędrujące między domem rodzinnym i domem dziecka lub rodziną zastępczą, mają tyle szczęścia co jedenastoletnia Julia.
Ich szczęście jest w rękach sędziów, kuratorów, asystentów, koordynatorów i wszystkich trybików machiny polskiej polityki rodzinnej. W ustalaniu definicji tego szczęścia nie pytają jednak o opinię dzieci, bo dzieci nie są w polskim systemie upodmiotowione.
Poprzestają na wysłuchaniu głosu dorosłych. A jest to głos wyraźny. Dorośli potrafią płakać, skarżyć się, pisać pisma i znaleźć drogę do adwokata z urzędu.
Dorośli są skuteczni i mają ważny argument: łączy je z dziećmi wspólne DNA. A już niedługo w obronie więzi genetycznej staną dodatkowo profesjonalni adwokaci opłaceni przez państwo.
Dlatego dorosła dziś Wiktoria, podobnie jak Julia, czterokrotnie wracała do rodzinnego domu i do wspólnego DNA, i czterokrotnie była z niego odbierana przez policję, która zawoziła ją do kolejnego domu dziecka.
Kiedy Wiktoria spotkała wreszcie na swojej drodze Magdę, wolontariuszkę, była już nastolatką i przebywała w ostatnim w swoim życiu domu dziecka. Magda przychodziła tam codziennie i obiecała, że pomoże jej w usamodzielnieniu. Wiktoria dostała opłaconą stancję w dużym mieście, weekendy spędzane z Magdą i jej rodziną oraz szansę, która przyszła za późno.
Czego Wiktoria nie dostała: pomocy od dorosłych, kiedy była dzieckiem i gdy potrzebowała jej najbardziej. Magda opowiada: „Po trzech miesiącach przyjechała do mnie z bukietem kwiatów, rozpłakała się i powiedziała
„Przepraszam, Magda, ale ja jestem chora. Ja jestem tak bardzo patologicznie chora, że nie umiem żyć jak wy. Nie umiem żyć normalnie. Chcę tak żyć, ale już nie umiem”.
Zostawiła wszystko, zostawiła stancję i wróciła do matki. Stoczyła się całkowicie. Dziewczyna super inteligentna, myśleliśmy, że ma świetne możliwości. Zerwała z nami całkowicie kontakt, zmieniła numer. Tak zapijała, że leżała w rowach. Całą wyprawkę, którą dostała z domu dziecka, przepiła z rodzicami”.
Jak zmienić system, aby przestał krzywdzić dzieci?
Na to pytanie są dwie odpowiedzi. Pierwsza zawiera w sobie propozycje legislacyjne, które można sformułować jedynie po przeprowadzeniu szeroko zakrojonych badań jakościowych:
wysłuchaniu głosów dzieci, rodziców, opiekunów zastępczych i ludzi pracujących „na dole” systemu – tych, którzy odwiedzają mieszkania pełne pustych butelek i dzieci o pustych oczach.
Dzięki dopuszczeniu do głosu praktyków, a wyciszeniu ideologów.
Druga odpowiedź jest jednak ważniejsza i trudniejsza. Trzeba zacząć współczuć dziecku.
Wyobrazić sobie, jak to jest konać z głodu w niemowlęcym łóżeczku.
Zastanowić się, co czuje dwuletnia Wiktoria zabierana z domu pierwszy raz i wracająca do tego domu jeszcze trzy razy, aby doświadczyć dalszej przemocy, głodzenia i zaniedbań.
Postawić się w sytuacji Joasi, którą policja zabrała z domu dopiero, gdy mama doprowadziła do śmierci jej trzymiesięcznego brata. Wcześniej opieka społeczna uważała, że okaleczająca się do krwi, nieustannie masturbująca się trzylatka nie wysyła wystarczająco poważnych sygnałów o tym, że w rodzinie dzieje się krzywda.
Jak długo będziemy uczyć kolejnych asystentów rodziny, kuratorów, koordynatorów i sędziów tego, że szansa dana rodzicom jest ważniejsza od szansy danej dziecku, tak długo system będzie sprzyjać sprawcom, nie ofiarom.
I tak długo paradygmat rodziny biologicznej jako optymalnego środowiska opiekuńczo wychowawczego będzie trwać, niezależnie od głosów samych dzieci i nowych badań nad rodziną mówiących o tym, że rodzina to relacje i więzi.
A one nie muszą wcale towarzyszyć pokrewieństwu, bo współcześnie rodziny tworzą również ludzie niezwiązani ze sobą krwią ani genami, za to związani miłością i zaspokajający emocjonalne potrzeby wszystkich członków: rodziny adopcyjne, rodziny zastępcze, rodziny jednopłciowe, rodziny monoparentalne, rodziny dzięki dawstwu, rodziny patchworkowe, aby wymienić tylko kilka modeli praktykowanych od lat, których istnienia prawo często nawet nie zauważa.
Żadna z tych zmian nie wydarzy się pod rządami Prawa i Sprawiedliwości. Najbliższe lata będziemy musieli więc przetrwać obserwując, jak kolejne dzieci dzięki pracy profesjonalnych pełnomocników rodziców zostają na wiele lat zawieszane prawnie, jak przeciąga się sprawy o pozbawienie praw rodzicielskich i jak utrwala się myślenie o rodzinie biologicznej, jako środowisku, dla którego nie ma dobrej alternatywy. Aby jednak zmiana dla dzieci mogła wydarzyć się w przyszłości, potrzebujemy już teraz publicznej dyskusji o dzieciach, rodzinach i kształcie przyszłej polityki społecznej. I potrzebujemy pilnie refleksji o tym, czyje interesy powinniśmy chronić w pierwszym rzędzie.
Co dalej z dziećmi?
Wiktoria po dwóch latach od zerwania kontaktu zadzwoniła do Magdy. Była trzeźwa. Dostała pracę, znalazła mieszkanie. Podziękowała i powiedziała, że uratowało ją to, że dzięki czasowi spędzonemu z rodziną Magdy miała wciąż w pamięci, że można się odbić i jest ku czemu się odbijać.
Tymek miał sześć lat, kiedy sąd podjął decyzję o pozbawieniu praw ojca biologicznego. Sprawa trwała ponad cztery lata mimo niestawiania się ojca na rozprawy. Tymek przyjął nazwisko rodziców zastępczych i wychowuje się w ich rodzinie.
Joasia również została w rodzinie zastępczej. Mamę Joasi pozbawiono praw po dwóch latach. Nigdy nie została skazana. Sąd uznał, że doszło do nieumyślnego spowodowania śmierci niemowlęcia przez mamę znajdującą się pod wpływem alkoholu.
Maja i jej rodzeństwo od trzech lat czekają na rozstrzygnięcie swojej sytuacji prawnej. Na razie wychowują się w rodzinie zastępczej, ale ich mama wierzy, że odzyska prawa. Wciąż nie rozumie, dlaczego w ogóle zabrano jej dzieci.
Julia spędziła w rodzinie zastępczej dwa lata. Jej sytuacja prawna uregulowała się samoistnie: oboje rodzice zmarli z powodu przedawkowania alkoholu, więc Julia została sierotą. Kiedy skończyła trzynaście lat, kuratorka poprosiła ją o dokonanie formalności i napisanie oświadczenia, czy zgadza się na adopcję.
Zgodnie z polskim prawem, dzieci powyżej 13. roku życia mają prawo samostanowienia w tej kwestii. Julia podpisała oświadczenie bez słowa, wręczyła kuratorce kartkę z odmową adopcji i wybiegła z pomieszczenia.
Opiekunka zastępcza zastała ją zapłakaną w swoim pokoju. Spytała, co się stało? Czy Julia ma inne zdanie, ale o tym nie powiedziała? Julia zaczęła krzyczeć: „Jak mogłaś mi to zrobić, mamo? Miałam jedenaście lat, jak podjęłam decyzję, że chcę mieć nową mamę. I po dwóch latach wy mi każecie się wypowiedzieć, czy ja chcę iść do adopcji czy nie? Ja przecież już w tej adopcji jestem. Dzieci mają prawo podjąć decyzję, która rodzina jest zastępcza. Może dla nas to ta pierwsza była zastępcza?”.
Julia została adoptowana przez rodzinę zastępczą. Od dwóch lat jest ich córką również w świetle prawa i jest bezpieczna, nikt jej stamtąd już nie zabierze. Całe szczęście, bo gdyby jej rodzice wciąż żyli, ich przewidziany znowelizowaną ustawą pełnomocnik procesowy i tak nie zapytałby się Julii o zdanie.
*Wszystkie przywołane w tekście historie są autentyczne. Zmieniono imiona dzieci i opiekunów zastępczych. Dziękuję rodzinom zastępczym, kuratorom i dorosłym dzieciom, z którymi rozmawiałam, za zaufanie i opowiedzenie o swoich doświadczeniach.
Autorka Anna Krawczak jest badaczką z Interdyscyplinarnego Zespołu Badań nad Dzieciństwem UW, była wieloletnią przewodniczącą stowarzyszenia „Nasz Bocian”
Badaczka i członkini Interdyscyplinarnego Zespołu Badań nad Dzieciństwem UW, w ramach którego realizowała m.in. projekt badawczy „Nowe technologie reprodukcyjne – perspektywa childhood studies”; wieloletnia przewodnicząca Stowarzyszenia na Rzecz Leczenia Niepłodności i Wspierania Adopcji „Nasz Bocian”; konsultantka społeczna WHO w dziedzinie niepłodności; autorka książek „In vitro – bez strachu, bez ideologii”, współautorka antologii „Dziecko, in vitro, społeczeństwo. Ujęcie interdyscyplinarne” i wielu artykułów przedmiotowych; doktorantka w Instytucie Kultury Polskiej UW, gdzie pisze rozprawę doktorską poświęconą rodzicielstwu dzięki dawstwu gamet i zarodków.
Badaczka i członkini Interdyscyplinarnego Zespołu Badań nad Dzieciństwem UW, w ramach którego realizowała m.in. projekt badawczy „Nowe technologie reprodukcyjne – perspektywa childhood studies”; wieloletnia przewodnicząca Stowarzyszenia na Rzecz Leczenia Niepłodności i Wspierania Adopcji „Nasz Bocian”; konsultantka społeczna WHO w dziedzinie niepłodności; autorka książek „In vitro – bez strachu, bez ideologii”, współautorka antologii „Dziecko, in vitro, społeczeństwo. Ujęcie interdyscyplinarne” i wielu artykułów przedmiotowych; doktorantka w Instytucie Kultury Polskiej UW, gdzie pisze rozprawę doktorską poświęconą rodzicielstwu dzięki dawstwu gamet i zarodków.
Komentarze