0:000:00

0:00

Sytuacja związana z epidemią wywołaną przez koronawirus zmienia się na naszych oczach. Co prawda trudno było oczekiwać, że po poluzowaniu kolejnych restrykcji, po licznych wyjazdach wakacyjnych, wreszcie po otwarciu szkół i przedszkoli będzie inaczej. Spodziewaliśmy się jednak, że prawdziwe problemy zaczną się późną jesienią, kiedy to tradycyjnie z racji pogody i siedzenia w czterech ścianach chorujemy na grypę i mniej groźne zakażenia dróg oddechowych.

Stało się jednak inaczej. Liczba zakażonych SARS-CoV-2 zaczęła rosnąć bardzo wyraźnie w ostatnich 2 tygodniach, osiągając historyczne szczyty. W poniedziałek 28 września znów odnotowano ponad tysiąc przypadków - tym razem 1 306.

I to pomimo tego, że w tym samym czasie spadła liczba wykonywanych testów:

Co gorsza, wzrosły też liczby zgonów. Dla przykładu 26 września na COVID-19 zmarło 32 pacjentów. Gorzej było tylko 24 kwietnia, kiedy to odnotowano 40 zgonów. W poniedziałek 28 września Ministerstwo Zdrowia poinformowało o kolejnych 15 zgonach. Szybko rośnie w ostatnich dniach również liczba osób hospitalizowanych:

Nowa strategia, nowe zasady

Tymczasem Ministerstwo Zdrowia, najwyraźniej świadome, że najgorzej może być jesienią i zimą, opracowało nową strategię działania systemu ochrony zdrowia na ten newralgiczny czas. Jej głównym założeniem było przerzucenie na lekarzy Podstawowej Opieki Zdrowotnej obowiązku kierowania pacjentów podejrzanych o zakażenie koronawirusem na testy oraz wprowadzenie trzystopniowej skali szpitali zaangażowanych w testowanie i opiekę nad chorymi – począwszy od szpitali powiatowych, poprzez oddziały zakaźne w większych szpitalach, a skończywszy na specjalistycznych placówkach zakaźnych.

Tym samym z dniem 15 września 2020 zlikwidowano dotychczasowy system polegający na istnieniu tzw. szpitali jednoimiennych (specjalnie przekształconych szpitali pełnoprofilowych w takie, które przyjmują wyłącznie chorych z wirusem).

23 września ministerstwo wydało też szczegółowe „Zasady zlecania testów na koronawirusa”.

Niestety, wygląda na to, że zasady te, a także dalsze schematy postępowania z chorymi, tworzył ktoś zza biurka, zupełnie oderwany od rzeczywistości poradniano-szpitalnej. W „Zasadach” trudno też doszukać się autora bądź grona ekspertów, którzy doradzili powstanie konkretnych zapisów.

Przeczytaj także:

OKO.press przygotowuje artykuły o nowym systemie walki z COVID-19, prosimy o kontakt osoby, które zostały hospitalizowane po likwidacji szpitali jednoimiennych (lub których bliscy trafili do szpitali po wprowadzeniu nowej strategii walki z COVID-19). Czekamy także na relacje lekarzy, pielęgniarek i innych osób zatrudnionych w szpitalach, do których są dziś kierowani pacjenci z koronawirusem. Piszcie na następujące adresy: [email protected] / [email protected] / [email protected]

Zakaźnicy: Jest nas za mało!

Ministerstwo zdecydowało, że jeśli ktoś z nas źle się poczuje (najlepiej dostanie od razu czterech objawów COVIDU-19, tj. gorączki, kaszlu, duszności oraz utraty węchu lub smaku – co zdarza się jednak niezwykle rzadko, bo zaledwie w 1-2 proc. przypadków), dzwoni do lekarza POZ. Ten wysyła nas na test, który mamy zrobić w punkcie drive through (punktów tych rzeczywiście jest już dużo w całym kraju).

Jeśli wynik testu okaże się dodatni, lekarz POZ ma obowiązek do nas zadzwonić, poinformować o wyniku i o konieczności kontaktu z oddziałem zakaźnym lub obserwacyjno-zakaźnym.

Co na to mówią zakaźnicy? "To absurd! Przecież nie można wszystkich pacjentów jak leci, niezależnie od ich stanu, odsyłać do zakaźników. Jest nas po prostu za mało”.

To lekarz rodzinny, na dodatek znający swoich pacjentów, powinien – ich zdaniem - zdecydować o tym, kto z zakażonych ma zostać w domu na kwarantannie i ewentualnie dzwonić w razie pogorszenia stanu zdrowia, kto ma się udać do izolatorium (żeby np. nie zakażać domowników), a kto rzeczywiście z racji silnych objawów ma się udać do szpitala.

Prof. Krzysztof Simon, zakaźnik z Wrocławia, znany z tego, że mówi, co myśli, nie owijając w bawełnę, w sobotnich „Faktach po faktach” w TVN24 podejrzewał, że stworzenie tak absurdalnego zalecenia może być robieniem świństwa nowemu ministrowi zdrowia, który z wykształcenia jest ekonomistą, nie lekarzem.

"To chyba nawet na Papua Nowa Gwinea nie ma takiej zasady, żeby lekarze na izbie przyjęć konsultowali bezobjawowe przypadki" - mówił wzburzony prof. Simon.

Lekarze POZ też nie są tą sytuacją zachwyceni. „Zasady” sprowadzają ich do osób głównie siedzących za telefonem. To wyjątkowo niewdzięczna misja - dodzwonienie się do nielicznych zakaźników, którzy przecież nie prowadzą call-centers, tylko ratują życie najciężej chorym na COVID-19.

Nowe wytyczne spodobają się natomiast najprawdopodobniej sanepidowi, który został wyraźnie odciążony. Być może także małym szpitalom powiatowym, których w ogóle nie uwzględniono w „Zasadach”.

Poznań zawalony. Kraków do d…

Niezależnie od wbicia klina pomiędzy lekarzy POZ i zakaźników, coraz bardziej widocznym problemem staje się brak miejsc na oddziałach i w szpitalach zakaźnych dla ciężej chorych. Według danych ministerstwa nie ma się (na razie) czego obawiać. Dysponujemy 6300 łóżkami dla chorych na COVID-19 – twierdzą urzędnicy.

Dlaczego zatem z coraz większej liczby punktów w kraju docierają alarmujące sygnały, że zaczyna brakować miejsc w oddziałach i szpitalach zakaźnych?

„Oddziały zakaźne w województwie śląskim niemal pełne (a jako województwo mamy ich najwięcej w kraju)” – pisze w mediach społecznościowych lekarz ze Śląska. „Szybki wypis pacjenta niemożliwy, typowy czas pobytu zawsze sporo powyżej tygodnia, na oddziale intensywnej terapii jeszcze dłużej.

Liczba łóżek to nie tylko liczba mebli, ale personelu i dostępu do tlenu w ścianie. A zakaźnicy (jeszcze nas zostało jak Spartan ok. 300 szpitalnie czynnych, połowa wieku okołoemerytalnym) przemęczeni, lekceważeni, skrajnie zniechęceni, z jedyną perspektywą na gorsze” - czytamy.

Z innych sygnałów docierających od lekarzy do redakcji OKO.press:

  • „Poznań zawalony”.
  • „Kraków. Do d…. W skrócie mówiąc”.
  • „Świętokrzyskie pełne. Wczoraj na dyżurze 2 chorych potwierdzonych PCR, zapalenie płuc wymagające leczenia. 50 telefonów – każdy ośrodek umywa ręce na zasadzie: twój pacjent, twój problem”.

To ile jest tych łóżek: 6300 czy 2305?

W niedzielnych „Faktach” przedstawiono historię 77-letniego chorego cierpiącego z powodu duszności, którego wożono od szpitala do szpitala w celu wykonania diagnostyki, a potem, po wykryciu zakażenia SARS-CoV-2, też niełatwo było go gdzieś umieścić. W końcu znalazło się miejsce w szpitalu zakaźnym w Bydgoszczy. Ministerstwo Zdrowia zapowiedziało kontrolę w tej sprawie.

Dziś (28 września) dostaliśmy sygnał, że duży warszawski szpital MSWiA (do niedawna jednoimienny) jest pełen pacjentów i że są to osoby wyłącznie zakażone koronawirusem.

Z oficjalnych statystyk wynika, że 5 dni temu w całym kraju zajętych było 1 964 łóżek COVID-owych, przedwczoraj 2 223, a wczoraj (dzisiejsze dane) 2 305. Więc jakby nie patrzeć, w ciągu niespełna tygodnia przybyło w kraju 341 ciężko chorych, wymagających leczenia szpitalnego.

Jak się w takim razie ma wspomniana liczba 6 300 wszystkich łóżek do 2 305 zajętych, wobec tych licznych sygnałów płynących także z Pomorza, Lublina, z Kujawsko-Pomorskiego?

Prof. Robert Flisiak, prezes Polskiego Towarzystwa Epidemiologów i Lekarzy Chorób Zakaźnych, kierownik Kliniki Chorób Zakaźnych i Hepatologii UM w Białymstoku twierdzi, że informacja o tak dużej ilości wolnych miejsc jest nieprawdziwa.

Prof. Krzysztof Simon uświadamia z kolei, że szpital zakaźny przyjmuje nie tylko COVID-owców i często w jednej, np. czterołóżkowej sali, trzeba położyć tylko jednego chorego. W efekcie pozostałe 3 łóżka od razu odpadają ze statystyk.

Możemy się pocieszać, że w wielu krajach europejskich jest w tej chwili dużo gorzej niż w Polsce. Rzeczywiście we Francji, Hiszpanii, Wlk. Brytanii, nowych zakażeń w przeliczeniu na milion mieszkańców jest znacznie więcej niż u nas. Ale w Polsce raczej obawiamy się wydolności systemu, który – jak widać - zatyka się już przy 1500 nowych przypadkach.

Ich liczba raczej nie będzie w najbliższych dniach spadać. Grozi to nie tylko dalszymi kłopotami na szpitalnych izbach przyjęć, ale także tłokiem na SOR-ach.
;

Udostępnij:

Sławomir Zagórski

Biolog, dziennikarz. Zrobił doktorat na UW, uczył biologii studentów w Algierii. 20 lat spędził w „Gazecie Wyborczej”. Współzakładał tam dział nauki i wypromował wielu dziennikarzy naukowych. Pracował też m.in. w Ambasadzie RP w Waszyngtonie, zajmując się współpracą naukową i kulturalną między Stanami a Polską. W OKO.press pisze głównie o systemie ochrony zdrowia.

Komentarze