Proces o sprawę, która miała uderzyć w Leppera w 2007 roku, zawieszony. Nie stawia się główny podejrzany Piotr Ryba, za którym wystawiono list gończy. Wyrok w tej sprawie będzie głośny, bo sąd musi ocenić legalność działania CBA i jego ówczesnego szefa Mariusza Kamińskiego (na zdjęciu), dziś wiceprezesa PiS. Kamiński ma już wyrok za tę nielegalną akcję
Jak ustaliło OKO.press, proces o aferę gruntową, która doprowadziła do upadku pierwszy rząd PiS, jest zawieszony od 12 października 2018 r. Główny oskarżony w tej sprawie, Piotr Ryba, nie stawia się w sądzie i od ponad roku szuka go policja.
Poszukiwania wszczęto na wniosek Sądu Okręgowego w Warszawie, który wystawił za nim list gończy. Dlaczego dotychczas Ryby nie znaleziono? „W związku z tym, że poszukiwania i działania operacyjne policji mają charakter niejawny, nie możemy udzielić szczegółowych informacji” – przekazał lakonicznie Robert Opas z Komendy Głównej Policji.
A bez Piotra Ryby - zdaniem Sądu Okręgowego w Warszawie - nie można zakończyć procesu o jedną z największych afer z czasów pierwszego rządu PiS w latach 2005-2007.
Pełnomocnik Piotra Ryby, znany poznański adwokat Wojciech Wiza, zapewnia jednak, że Ryba się nie ukrywa. Tylko nie chce brać już udziału w tym procesie. „Mój klient ma obawy czy w obecnej sytuacji politycznej i w sytuacji, gdy za obecnej władzy wymiar sprawiedliwości zmienia się w niepokojącym kierunku, będzie miał sprawiedliwy proces” – mówi OKO.press mec. Wojciech Wiza.
„Mój klient składał wcześniej wyjaśnienia, które sąd ma w aktach. Złożył też pismo do akt, że nie chce już brać w tym procesie udziału i, że nie będzie składał na tym etapie wyjaśnień” – mówi mec. Wiza.
Dodaje, że obecne przepisy pozwalają na prowadzenie procesu pod nieobecność oskarżonego.
„Afera gruntowa” to potoczna nazwa prowokacji Centralnego Biura Antykorupcyjnego, na czele którego stał wówczas Mariusz Kamiński (od lat wiceprezes PiS, obecnie minister ds. służb specjalnych w rządzie PiS). Na przełomie 2006/07 CBA zaczęło operację specjalną, w ramach której użyło oficera pod przykryciem (udawał biznesmena).
Celem operacji miało być udowodnienie korupcji w ministerstwie rolnictwa, na czele którego stał Andrzej Lepper, lider Samoobrony. Wówczas Samoobrona wraz z LPR była w koalicji z PiS. Razem tworzyły rząd.
Ale Samoobrona zaczęła ciążyć PiS. Na jaw wyszła m.in. seks afera. „Gazeta Wyborcza” opisała przypadki załatwiania pracy kobietom przed działaczy Samoobrony, za seks. Partia Leppera stała się ciężarem wizerunkowym.
W ramach akcji specjalnej CBA sfałszowało dokumenty dotyczące fikcyjnych gruntów do odrolnienia na Mazurach, które złożono do ministerstwa rolnictwa. Założyło też podsłuchy telefonów działaczy Samoobrony.
Kluczowym momentem operacji miało być wręczenie w lipcu 2007 roku - przez agenta pod przykryciem - łapówki 2,7 mln zł za odrolnienie. Ale coś poszło nie tak. Do przekazania walizki z pieniędzmi nie doszło.
CBA tłumaczyło później, że doszło do przecieku o tej akcji. Przez łańcuszek wysoko postawionych osób miano uprzedzić Leppera. Śledztwo w sprawie przecieku o akcji CBA zostało potem umorzone.
Sprawa ta doprowadziła do rozpadu koalicji i przedterminowych wyborów jesienią 2007 r., które PiS przegrał.
Efektem afery gruntowej były też dwa procesy. Pierwszy zaprowadził na ławę oskarżonych Piotra Rybę i Andrzej K.
Andrzej K. to prawnik, wcześniej związany z PiS. To jego kusił łapówką agent CBA, bo K. chwalił się, że ma dojścia do resortu rolnictwa i może załatwić odrolnienie gruntów. Andrzej K. kontaktował się zaś z Piotrem Rybą, który był blisko Andrzeja Leppera. Doradzał mu w sprawach medialnych.
Andrzej K. i Piotr Ryba zostali skazali przez stołeczny sąd rejonowy w pierwszym procesie w 2009 r. Ale wyrok ten uchylił sąd odwoławczy, nakazując m.in. zbadanie legalności akcji CBA. W drugim procesie ponownie zapadł wyrok skazujący.
W 2014 roku sąd rejonowy orzekł, że Ryba jest winny powoływania się na wpływy w resorcie rolnictwa. Stwierdził, że razem z K. chcieli za pomoc w odrolnieniu gruntów blisko 3 mln zł, ale przyjęli od agenta tylko 10 tys. zł na „koszty".
I wymierzył mu za to dwa i pół roku bezwzględnego więzienia, bo uznał czyn za szkodliwy społecznie. Sąd za winnego uznał też Andrzeja K., który dodatkowo przyjął wart ok. 3 tys. zł telefon komórkowy. Ale skazał go tylko na 54 tys. zł grzywny.
Łagodny wyrok to nagroda za przyznanie się i złożenie wyjaśnień. K. grzywny nie zapłaci, bo jest ona równa liczbie dni, które spędził w areszcie przed procesem.
Sąd rejonowy skazał ich, bo uznał akcję CBA za legalną, mimo że dostrzegł w niej „uchybienia” np. spreparowane dokumenty gruntów do odrolnienia.
Ten wyrok jednak sąd odwoławczy w 2016 roku ponownie uchylił. Uznał, że sąd rejonowy nie wykonał wcześniejszych zaleceń i nie ocenił legalności akcji CBA. A ma to znaczenie, bo jeśli sama akcja była nielegalna, to nie można oskarżać Piotra Ryby i Andrzeja K. o płatną protekcję.
Ich status z osób oskarżonych zmieniłby się w status osób pokrzywdzonych przez CBA. Wyrok ten zapadł tuż przed objęciem przez PiS władzy w 2015 roku.
Uchylenie po raz drugi wyroku skazującego Piotra Rybę oznaczało, że proces po raz trzeci musi zacząć się od nowa. Ale jak ustaliło OKO.press nie zaczął się do dziś. Bo Ryba nie stawia się na wezwania sądu.
Trzeci już proces miał zacząć się w 2017 r. Biuro prasowe Sądu Okręgowego w Warszawie w odpowiedzi na pytania OKO.press informuje, że Piotr Ryba został wezwany na rozprawę 13 i 30 października 2017 roku, ale nie pojawił się w sądzie.
„Próba jego zatrzymania i doprowadzenia na rozprawę w dniu 30 listopada 2017 roku zakończyła się niepowodzeniem. Po wyczerpaniu wszystkich innych możliwości zapewnienia stawiennictwa oskarżonego na rozprawie, podjęta została decyzja o zastosowaniu wobec oskarżonego tymczasowego aresztowania i poszukiwaniu go listem gończym” – informuje biuro prasowe.
List gończy za Piotrem Rybą sąd wydał 12 stycznia 2018 roku. Zaś 12 października 2018 proces, w którym jest oskarżony, zawieszono. „Zdaniem sądu oskarżony Piotr R. ukrywa się i uniemożliwia doprowadzenie go na rozprawę, bowiem prawidłowo wezwany na termin rozprawy i pouczony o skutkach niestawiennictwa nie stawił się zarówno na posiedzenie organizacyjne, jak i na wyznaczone terminy rozpraw, mimo że sąd obecność oskarżonego uznał za obowiązkową w myśl art. 374 par. 1 zdanie drugie kpk [przepis ten mówi, że sędzia może uznać obecność oskarżonego za obowiązkową - red.]". – podkreśla biuro prasowe Sądu Okręgowego w Warszawie.
Zakończenie tej sprawy dla Ryby mogłoby być korzystne, bo sąd musi teraz ustalić, czy akcja CBA była legalna. Co jest fundamentalne dla uznania czy brał on udział w procederze płatnej protekcji.
Jego pełnomocnik Piotr Wiza podkreśla, że nie ma zarzutów do sądu, który ma rozpoznać po raz trzeci sprawę.
Sprawą afery gruntowej jest jednak zainteresowany PiS, bo dotyka jej wiceprezesa Mariusza Kamińskiego.
A ten został już nieprawomocnie skazany za aferę gruntową na bezwzględne więzienie. Kamińskiemu pomógł jednak prezydent Andrzej Duda, który ułaskawił go przed rozprawą odwoławczą. Prawomocny wyrok ws. Kamińskiego, byłby pomocny do zakończenia procesu Ryby.
Bo sąd skazując nieprawomocnie byłego szefa CBA uznał prowokację mającą uderzyć w Andrzeja Leppera za nielegalną. Uznano też, że CBA złamało prawo stosując na masową skalę podsłuchy, fałszując dokumenty oraz próbując wręczyć łapówkę.
Ryba widział jednak, że Kamiński został ułaskawiony, a sędzia Wojciech Łączewski, który stał na czele składu skazującego Kamińskiego, jest dziś sam ścigany przez prokuraturę i płaci dużą cenę za ten wyrok. Może dziś mieć postawione zarzuty, bo prawdopodobnie jest ofiarą prowokacji w internecie.
Piotr Ryba nigdy nie przyznał się do winy. Gdy po raz drugi został nieprawomocnie skazany za aferę gruntową, tak komentował całą sprawę: „Czuję się jak w matriksie. Owszem, spotykałem się z Lepperem. K. prosił, bym położył jego dokumenty [dotyczące odrolnienia, które podsunęło mu CBA – red.]. Położyłem, tego się nie wypieram. Pomagałem K., bo mnie poprosił. Ale nie było mowy o łapówce, tylko o wynagrodzeniu za legalne załatwienie sprawy”.
Mówił też, że czuje się ofiarą akcji CBA. W sprawie, w której sędzia Łączewski skazał Kamińskiego, miał status pokrzywdzonego.
Absolwent Wydziału Dziennikarstwa i Nauk Politycznych Uniwersytetu Warszawskiego. Od 2000 r. dziennikarz „Gazety Stołecznej” w „Gazecie Wyborczej”. Od 2006 r. dziennikarz m.in. „Rzeczpospolitej”, „Polska The Times” i „Gazety Wyborczej”. Pisze o prawie, sądach i prokuraturze.
Absolwent Wydziału Dziennikarstwa i Nauk Politycznych Uniwersytetu Warszawskiego. Od 2000 r. dziennikarz „Gazety Stołecznej” w „Gazecie Wyborczej”. Od 2006 r. dziennikarz m.in. „Rzeczpospolitej”, „Polska The Times” i „Gazety Wyborczej”. Pisze o prawie, sądach i prokuraturze.
Komentarze