"Cieszę się z wyroku. Kościół ingeruje w nasze życie, więc to w nim protestowałem" - mówi OKO.press Arkadiusz Kluk, jeden z 32. aktywistów, którzy przerwali mszę w poznańskiej katedrze. Prawnik: "Sąd uznał, że kościół sam zaprasza politykę do ołtarza"
Sąd uniewinnił 32 osoby, które prokuratura oskarżyła o złośliwe przeszkadzanie w wykonywaniu aktu religijnego.
25 października 2020 roku grupa młodych ludzi weszła do poznańskiej katedry podczas mszy. Ustawili się przed ołtarzem. Milczeli, a w dłoniach trzymali transparenty z napisami: "Aborcja to nie grzech"; "Jesteśmy tu dla was praktykujące siostry"; Macie krew na rękach".
Potem rozrzucili ulotki i klaskali. Tak protestowali przeciwko słowom abp. Stanisława Gądeckiego, który poparł drakoński wyrok Trybunału Konstytucyjnego zaostrzający prawo aborcyjne. I podziękował za niego publicznie władzy.
Ksiądz przerwał mszę, a do kościoła weszła policja.
Proces trwał półtora roku. 13 marca 2023 roku sąd w Poznaniu uniewinnił oskarżonych. "Wyrok potwierdza i broni prawa do protestu w miejscu i czasie do tego właściwym. Kościół był właściwym miejscem. Sąd uznał, że zachowanie protestujących nie było złośliwe, że nie mieli na celu skrzywdzenia kogokolwiek" - mówi w rozmowie z OKO.press Mateusz Bogacz, adwokat.
"Poszedłem protestować do kościoła, bo to nie pierwszy raz, kiedy wchodzi w życie osób, które nie są z nim związane. Od lat czujemy to jako osoby queer czy LGBT+. Po wyroku TK miałem poczucie, że przelała się czara goryczy. Po mieście krążyła poczta pantoflowa o proteście w katedrze, dlatego poszedłem tam ze znajomymi. Protest musiał odbyć się w kościele.
Miałem wrażenie, że inne sposoby nie działają"
- mówi OKO.press Arkadiusz Kluk, który brał udział w proteście.
To właśnie jego słowa przywołała sędzia Joanna Knobel uzasadniając wyrok. Podkreślała, że czuł się w obowiązku wyrazić sprzeciw wobec ingerencji Kościoła w jego życie. A protestujący przeszkodzili w publicznym wykonywaniu aktu religijnego. Ale ich pobudką nie była złośliwość.
"Chciałem pokazać swój sprzeciw. Cieszę się, że sędzia nie umorzyła postępowania i wydała wyrok. Uznała, że nie przeszkadzaliśmy złośliwie w wykonywaniu aktu religijnego, a apolityczność kościoła to fikcja. W uzasadnieniu cytowała moje wyjaśnienia i monolog, który jedna z oskarżonych wygłosiła w kierunku katoliczek. Już na starcie procesu pomyślałem, że jeżeli mam być ciągany po sądach, to trzeba to wykorzystać. Miałem nadzieję, że temat, który przyświecał naszej wizycie w katedrze, będzie wybrzmiewał przy każdej możliwej okazji. I tak się stało" - mówi Kluk.
"Sąd podkreślał, że apolityczność kościoła w Polsce to fikcja. To nie pierwszy przypadek tego, że staje się miejscem, które może być wiecem politycznym. Zasada rozdziału państwa od kościoła w Polsce nie istnieje. A protest to jedna z konsekwencji łamania tej zasady właśnie przez przedstawicieli kościoła, którzy zapraszają polityków na ambony. Muszą więc ponieść konsekwencje tego, że zapraszają politykę do ołtarza" - mówi Bogacz.
I podkreśla, że oskarżeni mieli powody do wyrażenia protestu.
"Kościół musi ponieść konsekwencje tego, że abp Gądecki cieszy się i dziękuję władzy za wyrok, który godzi w prawa kobiet i je łamie. To również podkreślił sąd. Niech abp Gądecki nie będzie zdziwiony, że obywatele przyjdą potem pod katedrę wyrazić swój sprzeciw. Stali przed tronem biskupim, który jest symbolem jego władzy. Tak samo, jak
idą pod dom prezydenta, kiedy nie są zadowoleni z jego działań"
- mówi prawnik.
"Wyrok potwierdza i broni prawa do protestu w miejscach i czasie do tego właściwym. Kościół był do niego właściwym miejscem. Bo aktywiści nie protestowali jedynie przeciwko samemu wyrokowi Trybunału Konstytucyjnego zaostrzającemu prawo aborcyjne. Tylko przeciwko słowom wypowiadanym przez przedstawicieli kościoła. W tym przeciwko wypowiedzi arcybiskupa Gądeckiego, który cieszył się z wyroku".
Bogacz podkreśla, że ważna była też chronologia wydarzeń. Oskarżeni weszli do katedry, ale zachowali powagę i szacunek do sakralnego budynku. Stali w milczeniu przed ołtarzem i unieśli plakaty.
"Rozrzucili ulotki, które nie były gorszące. To wierni zaczęli krzyczeć do protestujących, że mają «sobie swoje ciało pokroić». A ksiądz nazwał protestujących «barbarzyńskim wiecem». Dopiero wtedy protestujący odpowiedzieli, że «sami jesteście barbarzyńcami». Sąd zwrócił uwagę, że podczas mszy padły słowa gorszące czy nieprzystające do miejsca, jakim jest kościół. Ale nie padły ze strony osób, które protestowały. Tylko ze strony księdza i zgromadzonych wiernych" - mówi Bogacz.
Sąd uznał też, że napisy na transparentach, które mieli protestujący, nie miały na celu kogoś obrazić czy skrzywdzić.
Proces w sprawie 32. osób, które weszły do poznańskiej katedry, to największy proces za protesty pokojowe, odkąd PiS przejął władzę. "Proces, który dotyczy udziału obywateli w proteście wywołuje efekt mrożący. Ma zniechęcić obywateli do wyrażania gniewu i sprzeciwu. Władza próbowała powiedzieć w ten sposób:
«nie wychylaj się, bo cię skażemy za wykroczenie».
Gdyby oskarżeni nie zostali uniewinnieni, byłby to sygnał, że nie wolno protestować w kościele nawet wtedy, kiedy głoszone są tam tezy, z którymi społeczeństwo lub jego część się nie zgadza. I właśnie tego dotyczył wyrok. Sąd w domyśle uznał, że jeżeli kościół w Polsce zastrzega sobie - z przyczyn nieznanych - prawo do wypowiadania się na każdy temat, to powinien być gotowy na to, że na każdy temat, na który się wypowie, obywatele mogą zareagować wyrażeniem sprzeciwu" - mówi prawnik
Dziennikarka, absolwentka Filologii Polskiej na Uniwersytecie im. Adama Mickiewicza w Poznaniu, studiowała też nauki humanistyczne i społeczne na Sorbonie IV w Paryżu (Université Paris Sorbonne IV). Wcześniej pisała dla „Gazety Wyborczej” i Wirtualnej Polski.
Dziennikarka, absolwentka Filologii Polskiej na Uniwersytecie im. Adama Mickiewicza w Poznaniu, studiowała też nauki humanistyczne i społeczne na Sorbonie IV w Paryżu (Université Paris Sorbonne IV). Wcześniej pisała dla „Gazety Wyborczej” i Wirtualnej Polski.
Komentarze