„Oko” dotarło do nagrania ze spotkania, na które zarząd Polskiego Radia zaprosił pracowników radiowej Jedynki, Dwójki, Trójki, IAR i Polskiego Radia 24. Słychać na nim, jak zarząd wypiera się wszystkich zarzutów lub udaje, że ich nie ma. W tle pobrzmiewają groźby
We wtorek pisaliśmy o cenzurze i szantażowaniu dziennikarzy przez zarząd Polskiego Radia. Zwolnieni zostali działacze związku zawodowego dziennikarzy, których zarząd uznał za inspiratorów akcji protestacyjnej rozpoczętej po zdegradowaniu dwóch dziennikarek: Małgorzaty Spór i Anny Zaleśnej.
Protest rozpoczął się od przesłania do zarządu państwowej rozgłośni listu, w którym 125 pracowników i pracowniczek Dwójki, Trójki i Informacyjnej Agencji Radiowej zaprotestowało przeciwko cenzurze prewencyjnej i łamaniu konstytucji przez zarząd i dyrekcję radia. "Domagamy się przywrócenia naszych koleżanek do pracy" - napisali.
Między listem a zwolnieniem Pawła Sołtysa było jeszcze jedno wydarzenie. Zarząd Polskiego Radia zorganizował spotkanie z pracownikami, podobno po to, by rozwiązać konflikt między pracownikami a dyrekcją. Podobno, bo OKO.press dotarło do nagrania z tego spotkania.
Podejście prezes zarządu, Barbary Stanisławczyk-Żyły, oraz jej zastępcy, Jerzego Kłosińskiego do „negocjacji” okazało się osobliwe - wprost zaprzeczali oczywistym faktom, negowali wszystkie zarzuty, manipulowali prawdą. Zdołali przemycić nawet kilka gróźb.
Strategią Stanisławczyk od początku było podważanie autentyczności otrzymanego listu. Jej zdaniem list nie spełniał kryteriów listu. Chodziło o to, że list został napisany na jednej kartce, a podpisy 125 sygnatariuszy były załączone na drugiej.
Na nagraniu mówi: "żadnej pewności nie mamy i nie mieliśmy, że to jest integralna część pisma”; „pismo niepodpisane, nie jest pismem”; „nie dotarło do mnie żadne podpisane pismo”.
Prezes kwestionowała wyrażenie opinii przez pracowników mimo tego, że większość sygnatariuszy była wówczas obecna na sali, a przytłaczająca ich większość wysłała pocztą elektroniczną dodatkową wiadomość, w której potwierdzone było poparcie dla listu protestacyjnego.
Następnie Stanisławczyk-Żyła domaga się wskazania pomysłodawców listu. Po co? „Chcę ustalić, dzięki autorom, czy to rzeczywiście prawdziwe podpisy” - tłumaczy prezes.
Później mówi pracownikom, że list otwarty 125 osób do zarządu nie może spotkać się z odpowiedzią: „jeśli państwo oczekujecie, że ja będę reagować na tego typu pismo, to powinnam stąd wyjść natychmiast. To oczekiwanie, że będziemy niepoważni” - ogłasza.
Być może dlatego, że według niej to nie pracownicy są pokrzywdzeni, tylko zarząd. Stanisławczyk skarży się, że "to na nią są skargi", a gdy jeden z obecnych na sali dziennikarzy wspomina o cenzurze w radiu, mówi, że „naraził jej dobro osobiste”.
Na nagraniu prezes nazywa akcję pracowników „oczernianiem [radia] w oczach całego kraju (…) i całego społeczeństwa jako suwerena", a potem przechodzi do gróźb. "W sądzie to my się może znajdziemy za chwilę” - proponuje.
I choć prezes Polskiego Radia nie rozumie reakcji swoich podwładnych, to wspaniałomyślnie pozwala im zrzucić winę na agentów obcych sił. „Boję się, że jesteśmy rozgrywani przez zewnętrzne siły destabilizacji” - zwierza się dziennikarzom.
Szczyt cynizmu kierownictwo Polskiego Radia osiąga podczas rozmowy na temat zdegradowanych dziennikarek. Gdy jedna z osób przypomina o karze, która je spotkała, jeden z dyrektorów odpowiada:.
„Patrzę panu w oczy i zaprzeczam. Nie rozumiem, dlaczego pan uważa, że to jest za karę” - mówi, choć Spór i Zalewska zostały przesunięte z prowadzenia serwisów informacyjnych do archiwum IAR i zamiast tworzyć główne wydania wiadomości, archiwizują materiały radiowe.
Żaden z menedżerów nie zaprzecza również, gdy jeden z pracowników mówi, że dyrekcja utrzymywała, że przeniesienie do "piwnicy" [tak w Polskim Radiu nazywa się przeniesienie do archiwum - red.] będzie "dobre dla rozwoju zawodowego" dziennikarek.
Według Barbary Stanisławczyk-Żyły w Polskim Radiu "szwankowała przede wszystkim jakość informacji" - jako przykład podała zbyt mało materiałów o chrzcie Polski w jego 1050. rocznicę. "Radio jest skostniałe, to musimy sobie powiedzieć. Żeby radio poprawić i żebyśmy mogli być konkurencyjni na rynku muszą być dokonywane zmiany" - tak tłumaczy zwolnienia.
Jej zdanie nie ma innych, pozamerytorycznych przyczyn. Zapytana o zwolnienia, Stanisławczyk odpowiada pytaniem: „czy państwo odbierają zarządowi i poszczególnym dyrektorom możliwość i potrzebę kształtowania polityki kadrowej i programowej? Na to się nie można zgodzić! Bo skostniejemy i umrzemy jako radio!” – mówi.
Można dość dokładnie podać wyniki tego "wzmacnia konkurencyjności" Trójki. Od koniec 2015 r. stacja miała 8,6 proc. udział w rynku radiowym, a w listopadzie 2016 roku, czyli po dziesięciu miesiącach pracy nowej prezes - o 1,5 proc. mniej.
Tyle udało się pracownikom Polskiego Radia dowiedzieć na spotkaniu z przełożonymi, które obyło się 19 listopada. Dziewięć dni później - 28 listopada - zwolniony został Paweł Sołtys. Następnego dnia przez sieć wewnętrzną do pracowników dotarła wiadomość, którą upublicznili administratorzy strony Ratujmy Trójkę na Facebooku:
Socjolog, absolwent Uniwersytetu Cambridge, analityk Fundacji Kaleckiego. Publikował m.in. w „Res Publice Nowej”, „Polska The Times”, „Dzienniku Gazecie Prawnej” i „Dzienniku Opinii”.
Socjolog, absolwent Uniwersytetu Cambridge, analityk Fundacji Kaleckiego. Publikował m.in. w „Res Publice Nowej”, „Polska The Times”, „Dzienniku Gazecie Prawnej” i „Dzienniku Opinii”.
Komentarze