0:000:00

0:00

W majowych wyborach do Parlamentu Europejskiego na Węgrzech zwyciężyła znów, zgodnie zresztą z przypuszczaniami, rządząca od 2010 roku koalicja Fidesz-KNDP (Chrześcijańsko-Demokratyczna Partia Ludowa).

Doszło jednak do ciekawych przetasowań na dalszych miejscach. Nowy układ sił jest szczególnie interesujący w kontekście wyborów samorządowych, które odbędą się 13 października 2019 roku, tego samego dnia co w Polsce wybory parlamentarne.

Wybory do Parlamentu Europejskiego były rekordowe pod względem frekwencji (43,48 proc.). Na koalicję rządzącą Fideszu Victora Orbána z Chrześcijańsko-Demokratyczną Partią Ludową (od 2006 r. jest satelickim ugrupowaniem Fideszu) głos oddała ponad połowa wyborców (52,56 proc.). Uzyskała tym samym 13 spośród 21 przypadających Węgrom mandatów.

Na drugim miejscu uplasowała się lewicowa Koalicja Demokratyczna (DK, 16,05 proc.) z czterema mandatami. Jej bezpośrednim konkurentem była Węgierska Partia Socjalistyczna (MSZP), która dotychczas w sondażach notowała lepsze wyniki, aniżeli DK. MSZP zdobyło jednak tylko jeden mandat, uzyskując 6,61 proc. głosów.

Nowy na scenie Ruch Momentum osiągnął prawie 10 proc. i 2 mandaty.

Ostatnie miejsce premiowane mandatem w PE miejsce uzyskał Jobbik. To sromotna porażka narodowców.

Absolutną katastrofą zakończył się start proekologicznego obywatelskiego ugrupowania Polityka Może Być Inna (LMP), które nie przekroczyło progu wyborczego (2,18%).

Opozycja podzielona jak zwykle

Partie opozycyjne do eurowyborów po raz kolejny szły oddzielnie. A w opozycji pozostają niezmiennie od dziewięciu lat. Potrzebowały blisko dekady, by zrozumieć, że nie ma sensu obrażanie się na obywateli za to, że głosują na Fidesz, czy krytykowanie wyborców, że nie wychodzą masowo protestować.

Przez lata opozycja nie była w stanie zrozumieć tego, czym żyje większość przeciętnych Węgrów. Że jest dla nich rzeczą wtórną zawłaszczanie sądownictwa, gdy przez stołeczny dworzec kolejowy Keleti czy wręcz przez całe państwo przechodzi kilkadziesiąt czy kilkaset tysięcy imigrantów, podążających do Niemiec w poszukiwaniu lepszej przyszłości.

Musi być dla nich rzeczą wtórną jakiś Artykuł 7 Traktatu UE (postępowanie o naruszanie wartości unijnych przez Wegry), którego przeciętny Węgier nie odczuwa, w dodatku kiedy słyszy, że na forum Unii Europejskiej Viktor Orbán wciąż jest skuteczny, a kanclerz Merkel zapewnia, że płot na granicy węgiersko-serbskiej chronił także Niemcy.

Co więcej, na forum Parlamentu Europejskiego posłowie opozycji głosują przeciwko uruchomieniu Artykułu 7 przeciw Węgrom, bądź w ogóle nie pojawiają się na sali plenarnej w Strasburgu.

Brak alternatywy

Opozycja na Węgrzech nie stanowiła żadnej alternatywy dla Fideszu, nie przedstawiając programu, z którym mogliby utożsamiać się wyborcy.

Główny postulat wszystkich partii to odsunięcia Fideszu od władzy i podkreślanie przez zainteresowanych chęci sprawowania samodzielnych rządów. Brak konkretnych propozycji programowych połączony z lżeniem przeciwników politycznych w opozycji nie przynosił żadnych korzyści.

Np. prawicowy Jobbik, który od 2014 roku był najsilniejszym ugrupowaniem opozycyjnym, twierdził, że nigdy z nikim nie zawrze żadnej koalicji.

Jobbik proeuropejski

Co ciekawe, gdybyśmy próbować definiować opozycję na Węgrzech, napotkalibyśmy na sporo trudności. Zacznijmy właśnie od Jobbiku, partii powstałej jako narodowa, ugrupowania, które niemal otwarcie domagało się przywrócenia do Węgier rumuńskiego Siedmiogrodu i natychmiastowego wyjścia z Unii Europejskiej.

Na przestrzeni lat Jobbik przeszedł zasadniczą przemianę, stając sie partia proeuropejską i głosząc hasła centrowe. Był to manewr wymuszony, bowiem do „prawej ściany sceny politycznej” zmierzał Fidesz. Zrezygnowano zatem z narracji antyromskiej czy antysemickiej.

W jednym z wywiadów przed wyborami parlamentarnymi w 2018 roku ówczesny lider Gábor Vona mówił nawet, że nie jest przeciwny paradom równości, a wśród wyborców homoseksualnych, z pewnością znajdują się wyborcy Jobbiku.

Socjaliści bez postkomunistów

Święcącą triumfy Koalicję Demokratyczną założył w 2011 roku były premier Węgier Ferenc Gyurcsány wraz z kilkunastoma posłami, którzy odeszli z Węgierskiej Partii Socjalistycznej.

Koalicja Demokratyczna sytuuje się na scenie politycznej jako ugrupowanie lewicowo-liberalne, zdecydowanie proeuropejskie, a przede wszystkim pozbawione postkomunistycznego dziedzictwa Węgierskiej Partii Socjalistycznej. W Parlamencie Europejskim należy do frakcji Socjalistów i Demokratów.

Lokomotywą wyborczą DK była w eurowyborach żona Gyurcsánya, Klára Dobrev, która została wybrana wiceprzewodniczącą Parlamentu Europejskiego.

Ugrupowanie to, podobnie zresztą jak inne na scenie politycznej, nie opowiada się za liberalizacją prawa imigracyjnego. Zwraca co prawda uwagę na niezgodność uchwalonego przez rządzący Fidesz pakietu Stop Soros z prawem unijnym, m.in. karanie za pomoc nielegalnym migrantom, ale samo poparcie dla polityki antyimigracyjnej Viktora Orbána wykazywali także zwolennicy lewicy.

Momentum, ruch społeczny młodych

Wreszcie ugrupowanie najmłodsze – Ruch Momentum. Powstało w 2017 roku na fali sprzeciwu wobec ubiegania się przez Budapeszt prawa do organizacji Igrzysk Olimpijskich w 2024 roku.

Od powstania, stawiało na aktywizację polityczną młodych wyborców, zawiedzionych polityką. Jednym z pomysłów było określanie potencjalnych wyborców mianem „generacji Momentum”.

Partia podkreśla, że jest jedynym ugrupowaniem, które nie brało dotychczas udziału w rywalizacji partyjnej, a zatem nie jest skażone tym, co w polityce najgorsze. Jest ugrupowaniem proeuropejskim.

Trudno jednak do końca ustalić, jakie postulaty formułuje na wewnętrznym rynku politycznym.

Ale większość młodych ludzi, podobnie, jak w Polsce, mało interesuje się wyborami. W kwietniu przed rokiem, podczas wyborów parlamentarnych, byłem przed komisją wyborczą w XI dzielnicy Budapesztu, w której dziesiątki tysięcy młodych ludzi głosowało na dwóch opozycyjnych kandydatów.

Obaj przegrali z Fideszem, bo opozycja się nie porozumiała i doszło do rozbicia głosów. Opozycja mogła zdobyć w sumie w Budapeszcie sześć mandatów, gdyby to się udało, to Fidesz nie uzyskałby większości konstytucyjnej.

Wyborcy zostali zawiedzeni.

Tylko Budapeszt się liczy

Dlaczego mandaty były do uzyskania tylko w Budapeszcie? Ponieważ opozycja de facto nie funkcjonuje poza dużymi miastami.

Duże miasta w Polsce i na Węgrzech to zupełnie inne skale. W Budapeszcie mieszka ok. 1.8 mln osób. W drugim pod względem największego zaludnienia Debreczynie 202 tys.

Oznacza to, że przykładając skale – drugim co do wielkości miastem po Warszawie byłby Sosnowiec lub Toruń (202 tys.).

W liczebności drugiego co do wielkości Krakowa (771 tys.) mieści się sześć węgierskich miast.

O ile w Polsce opozycja może równorzędnie rywalizować z rządzącymi w największych miastach, o tyle na Węgrzech jest to w zasadzie niemożliwe.

Samorządowy sprawdzian

Wybory samorządowe 13 października są dlatego najtrudniejszym dla opozycji sprawdzianem. Oficjalnie wciąż nie wiemy, w których komitatach (województwach) i w których miastach zostaną wystawieni wspólni kandydaci opozycji.

To na pewno nastąpi, ale wciąż wiemy niewiele. Pewnym jest, że o fotel mera Budapesztu ubiegać się będzie Gergely Karácsony. Warto podkreślić, że Karácsony został wybrany w prawyborach, w których udział wzięło kilkadziesiąt tysięcy osób.

Te wybory są także istotne dlatego, że po październikowej próbie sił, nastąpi blisko 2,5-letnia przerwa w wyborach aż do wiosny 2022 roku.

Mury Fideszu

Oczywiście, trzeba pamiętać, że rywalizacja z rządzącym już trzecią kadencję Fideszem jest zdecydowanie nierówna. Rynek medialny został całkowicie opanowany przez ludzi związanych z Fideszem.

Media. Do zdecydowanej większości Węgrów dociera wyłącznie przekaz partii rządzącej. Nie istnieje prawdziwie opozycyjna gazeta codziennie, zresztą przy spadającym czytelnictwie, nie miałaby ona większego znaczenia.

O jakichkolwiek aferach związanych z rządzącymi Węgier dowie się wyłącznie z niezależnych portali śledczych. Utrzymują się z wpłat od czytelników, a przez rządzących są określani jako wrogowie.

Próbowałem znaleźć propozycje opozycji z ostatnich lat, które przebiłyby się do opinii publicznej. Nie mówię tutaj o uzasadnionym utyskiwaniu na sytuację np. w służbie zdrowia, ale o konkretnych projektach ustawodawczych.

Nawet jeśli ograniczymy się do mediów opozycyjnych takich inicjatyw, niestety, nie jestem w stanie wskazać z okresu, gdy istniała gazeta Népszabadság, a gazeta Magyar Nemzet była antyrządowa, podobnie jak telewizja Hír TV.

Ordynacja wyborcza. Fidesz znowelizował ordynację w taki sposób, by okręgi wyborcze pokrywały się z poparciem dla Fideszu, jednocześnie przyznając prawa wyborcze diasporze, Węgrom mieszkającym w Rumunii, na Słowacji czy w Serbii, którzy niemal w 100 proc. głosują na Fidesz.

Wreszcie uniemożliwiając przed wyborami parlamentarnymi w 2018 roku skoordynowany start opozycji, grożąc, że może się zakończyć odebraniem miejsca danej partii na liście ogólnokrajowej.

Fidesz stworzył także tzw. premię zwycięzcy, która dodatkowo zwiększa liczbę głosów przypadających na partię zwycięską. Owa kompensacja polega na tym, że w sytuacji, w której ugrupowanie A uzyskało w danym jednomandatowym okręgu wyborczym 300 głosów, a B 1000, to oznacza, że B, by pokonać A, wystarczyłoby tylko 301 głosów. Zatem pozostałe 699 „marnowało się” do 2017 roku.

Teraz jednak wzmacnia wynik ogólnokrajowy. Manewr ten, w połączeniu z głosami zza granicy, pozwolił Fideszowi na uzyskanie dwóch dodatkowych mandatów parlamencie.

Dysponując większością konstytucyjną Fidesz mógł przebudował całe państwo, wykorzystując luki w regulacjach wzajemnego równoważenia się władz (check and balance), i łamiąc niezależność władzy sądowniczej.

Opozycja z wizją

By myśleć o nawiązaniu równorzędnej rywalizacji w tej sytuacji, opozycja musi przedstawić alternatywny program polityczny, wizję państwa, konkretną mapę drogową w jaki sposób odtworzyć państwo prawa, konkurencyjne zasady rywalizacji demokratycznej, w tym pluralizmu w mediach.

Ów program musi być atrakcyjny z jednej strony dla tych wyborców Fideszu, którzy głosują na tę partię z powodu bezalternatywności, bądź z chęci utrzymania status quo, a z drugiej strony dla własnego anty Fideszowego elektoratu.

Warto pamiętać, że Fidesz notuje bardzo wysokie wyniki wyborcze w momencie, w którym blisko połowa społeczeństwa chciałaby zmiany władzy.

Za dwa miesiąca niezwykle ważne wybory samorządowe, które pozwolą na budowanie nowej narracji opozycji. Otwartym wciąż pozostaje pytanie czy przetrwa kolejne dwa lata do wyborów parlamentarnych.

Na nic nie zdadzą się ewentualne sumowania wyników opozycji z eurowyborów. Dużą siłę oddziaływania na wewnętrzną politykę mają obecni europosłowie, głównie z DK i Momentum.

Potrzebne są nowe twarze, mądre programy, szerokie porozumienia i strategie, ogłaszane z odpowiednim wyprzedzeniem.

Opozycja węgierska powinna wyciągnąć wnioski z wyborów parlamentarnych 2018 roku. Miała wtedy w ręku możliwość zablokowania konstytucyjnej większości dla Fideszu, ale nie potrafiła się porozumieć i przegrała na własne życzenie. A wystarczyło tylko dać się wybrać. Wybrano jednak drogę konkurencji wewnątrz opozycji. Czy 13 października będzie inaczej?

Autor Dominik Héjj jest doktorem politologii, wykładowcą akademickim i dziennikarzem, ma obywatelstwo polskie, narodowość węgierską. Prowadzi portal informacyjny o Węgrzech kropka.hu.

Udostępnij:

Dominik Héjj

Politolog, dziennikarz, wykładowca akademicki. Redaktor naczelny prowadzonego po polsku portalu www.kropka.hu poświęconego węgierskiej polityce.

Przeczytaj także:

Komentarze