0:00
0:00

0:00

Prawa autorskie: Sławomir Kamiński / Agencja GazetaSławomir Kamiński / ...

Być może niektórzy czytelnicy OKO.press pamiętają jeszcze Konwent św. Katarzyny. W 1994 roku, po przegranych sromotnie przez postsolidarnościową prawicę wyborach (dostała dużo głosów, ale była tak podzielona, że w większości w ogóle nie weszła do Sejmu; wygrali postkomuniści z SLD) jej liderzy próbowali zawalczyć o jedność.

Próbowali - ale tylko w deklaracjach. Rozmowy prowadzone były jednak w złej wierze. Partnerzy obawiali się bardziej siebie nawzajem niż potężnego wtedy SLD. Nie ufali sobie za grosz. Każdy myślał, że zostanie przywódcą obozu prawicowej opozycji. Samych chętnych do kandydowania na prezydenta jako przedstawiciela zjednoczonej prawicy było ośmioro.

Rozmowy konwentu ciągnęły się tygodniami. Dziennikarze koczowali przed kościołem św. Katarzyny w Warszawie, której proboszcz - Józef Maj - patronował negocjacjom. Co chwila ktoś się obrażał, ogłaszał bojkot przedsięwzięcia - i pierwsze, co robił, to ogłaszał swoją frustrację w mediach. Nawet deklaracje programowe rodziły się w bólach. Skłócenie prawicowej opozycji było tak wielkie, że co bardziej paranoiczni jej przedstawiciele podejrzewali, że maczały w tym palce tajne służby. W 2011 roku pozostający wówczas w opozycji Jarosław Kaczyński tak przestrzegał kolegów z prawicy - z których każdy nosił w plecaku marszałkowską buławę - przed podziałem i powtórką:

"Najsłynniejsza inicjatywa zjednoczenia prawicy choćby w jednej sprawie, tzn. wystawienia wspólnego kandydata na prezydenta RP, przyjęła zasadę: »jedna formacja, jeden głos«, co znaczyło, że na równi liczyły się partie mające niewielkie, ale liczone w setkach tysięcy głosów poparcie, struktury we wszystkich ówczesnych województwach, setki radnych gminnych, reprezentantów w ówczesnych sejmikach wojewódzkich, wójtów, burmistrzów, prezydentów miast, jak i grupy liczące po, najwyżej, kilkanaście osób.

Była to kapitulacja przed pozbawionymi podstaw ambicjami, prowadząca do przyjęcia rozwiązania całkowicie irracjonalnego. Skutki takiej polityki są znane. Konwent św. Katarzyny, bo o tej inicjatywie mowa, stał się symbolem bezradności prawicy.

Trzeba dodać, że irracjonalne było także odrzucenie porozumienia z innymi stronnictwami przez liderów, którzy mieli szanse na zjednoczenie prawicy, ale zakładali, że trzeba ją budować niejako od początku".

Pod tym listem Kaczyńskiego mógłby się podpisać dziś zapewne Grzegorz Schetyna - przywódca największej partii opozycyjnej. Schetyna wie, że opozycja zyska na jedności, ale równocześnie nie ma wątpliwości, że to PO pod jego przywództwem powinna być jej liderem. Szef PO nie ma może charyzmy - tak miał uważać nawet jego kolega jeszcze z czasów walki z komunizmem, a potem szef w rządzie Donald Tusk - ale ma reputację bezwzględnego i bardzo skutecznego zakulisowego gracza, specjalisty od wewnętrznych rozgrywek.

Pokazem takiego zagrania Schetyny - działającego wobec słabszego partnera z pozycji siły i metodą faktów dokonanych - było wysunięcie Rafała Trzaskowskiego jako kandydata PO na prezydenta Warszawy w trakcie negocjacji o wspólnym kandydacie z Nowoczesną Ryszarda Petru.

Słabszy partner w tych rozmowach nie mógł ukryć rozczarowania. Posypały się wzajemne zarzuty o wspieranie PiS. Posłanka Katarzyna Lubnauer (.N) oraz Jan Grabiec (PO) kłócili się na Twitterze wśród akompaniamentu śmiechów i kpin szeroko zgromadzonej publiczności. Wcześniej w Polskim Radiu Lubnauer powiedziała, że Schetynie „brakuje dojrzałości”, aby budować koalicję.

View post on Twitter

Jan Grabiec w TVP Info przedstawił oficjalne stanowisko Platformy: „Paniczna reakcja ze strony PiS i emocje po stronie opozycji świadczą o tym, że #Trzaskowski2018 to ważna kandydatura”. Poseł Marcin Kierwiński (PO) wystąpił nawet w założonej przez braci Karnowskich telewizji internetowej wPolsce.pl, w której mówił:

"Nowoczesna już wcześniej przedstawiła swojego kandydata, który ramię w ramię z ministrem Jakim atakował Platformę Obywatelską. Jest niczym nadzwyczajnym, że PO przedstawia swojego kandydata, aby postawić realną tamę przed PiS, ale także odpowiadać na kłamstwa i zarzuty Patryka Jakiego".

Spotkanie partii opozycyjnych zwołane przez Ryszarda Petru w Sejmie we wtorek 7 listopada 2017 do złudzenia przypominało Konwent św. Katarzyny (chociaż uczestników było mniej, więc być może dogadanie się będzie łatwiejsze). Małe ugrupowania próbowały wytargować od Schetyny ustępstwa, a ten był nieugięty. Według „Wyborczej” każdy z uczestników rozmów miał inne stanowisko: w teorii byli za wspólną walką z PiS, w praktyce - do walki (nie mówiąc już o wspólnych listach) pozostało daleko.

Po rozmowach Trzaskowski w „Jedynce” mówił:

Jeżeli ktoś się spodziewał, że po jednej rozmowie będzie jedna partia czy wspólne listy, to mógł czuć się zawiedziony. Jest mnóstwo miejsc, gdzie możemy się porozumieć, np. wspólne listy w sejmikach czy radach miejskich. Punktem odniesienia powinno być to, który kandydat ma największe poparcie i szansę na wygraną. Wokół niego powinna skupić się opozycja. (…) Uważam, że krytyka w łonie opozycji nam nie pomaga. Jeżeli mamy się różnić, to na poziomie programowym, a nie na tym, kto jest dojrzały, a kto nie.

Gra Schetyny jest brutalna, ale jasna - albo będziecie elementem bloku zdominowanego przez PO i będziecie grali w nim na jej warunkach, albo będziecie musieli radzić sobie sami. Nowoczesna, jako dużo słabszy partner, jest postawiona pod ścianą. Mimo policzka wymierzonego przez Schetynę - Petru apeluje o rozmowy i wspólne listy oraz to on prosi na spotkanie. Sytuacja liderów Nowoczesnej jest nie do pozazdroszczenia. Polaryzacja sceny politycznej jest na rękę Platformie, a słabszych spycha do narożnika - PO może przekonywać wyborców, że głos przeciw PiS lepiej oddać na największe ugrupowanie opozycji, a nie na Nowoczesną. I jedni, i drudzy rywalizują o pokrewny elektorat. Albo więc Petru podporządkuje się PO i wejdzie do koalicji na jej warunkach - zostając jej „przystawką” - albo ryzykuje całkowitą marginalizację. Wybór nie jest łatwy.

;
Na zdjęciu Adam Leszczyński
Adam Leszczyński

Dziennikarz OKO.press, historyk i socjolog, profesor Uniwersytetu SWPS w Warszawie.

Komentarze