0:000:00

0:00

W dniu, w którym Parlament Europejski przyjął rezolucję w sprawie obrony demokratycznego państwa prawa w Polsce, gdzie ważnym elementem był apel o odstąpienie od reformy sądownictwa à la PiS, Sąd Najwyższy ogłosił własny projekt reformy Sądu Najwyższego. Projekt wzbudził w środowisku prawniczym, oględnie mówiąc, mieszane emocje.

Nie da się bowiem nie zauważyć, że jest to ze strony Sądu Najwyższego daleko idący kompromis, akceptujący kierunki propozycji PiS i prezydenta i próbujący jakoś je „ukonstytucyjnić”.

Duchowni chrześcijańscy ławnikami

Mało tego, wychodzi nawet przed szereg proponując, by ławnikami w Sądzie Najwyższym mogli być duchowni, w dodatku wyłącznie wyznań chrześcijańskich (a wiec już nie np. Żydzi). SN motywuje to tym, że „Kościół Katolicki oraz inne Kościoły i związki wyznaniowe w Polsce” są „depozytariuszami tradycyjnych wartości chrześcijańskich wyznaczających ustrojową treść wielu zasad zawartych w Konstytucji RP”.

Orzekający na podstawie konstytucji i ustaw Sąd Najwyższy przeoczył, że to pomysł sprzeczny z konstytucyjną zasadą równości kościołów i wyznań. A ponieważ ławników do SN wybierałby PiS, czyli Sejm (zwykłą większością głosów), oczywiste jest, że ławnikami zostawaliby duchowni katoliccy, a nie np. prawosławni, Adwentyści, czy Świadkowie Jehowy.

„Ukonstytucyjnienie” przez Sąd Najwyższy PiS-wskich pomysłów jest dopychane kolanem, co Sądowi Najwyższemu zwyczajnie nie przystoi. Sąd nie może bowiem proponować rozwiązań „mniej niekonstytucyjnych”, albo choćby konstytucyjnie wątpliwych. Jednak, w obliczu zagrożenia „opcją zero” (wyborem nowych sędziów SN), autorzy projektu podpisanego przez pierwszą prezes SN Małgorzatę Gersdorf, o tym zapominają.

Pisowski pomysł Izby Dyscyplinarnej w SN, w takiej formie, jaką proponuje Sąd Najwyższy byłby do przyjęcia, gdyby nie sprawa ławników. PiS chciał, by to on (PiS), przez ministra sprawiedliwości-prokuratora generalnego, wyznaczał jedenastu sędziów do tej Izby. To byłoby oczywiście sprzeczne z konstytucyjnymi zasadami trójpodziału władzy, niezależnością sądów i niezawisłością sędziów. SN proponuje więc, by wskazywał ich prezydent, ale spośród kandydatów wylosowanych (nie wybranych) przez Zgromadzenie Ogólne Sędziów SN. I to jest OK.

11 ławników wybierze PiS

Ale jedenastu ławników ma – według SN – wybierać Sejm, czyli PiS. Ma ich wybierać spośród kandydatów zgłoszonych przez organizacje i grupy 10 tys. obywateli. Model przeniesiony z pomysłu PiS-u na wyłanianie „przedstawicieli sędziów” do Krajowej Rady Sądownictwa.

Czyli model, który umożliwia manipulacje, bo zawsze można zorganizować zgłoszenie kandydatów bliskich PiS. I mieć gwarancje, ze to ich wybiorą posłowie PiS.

A do tego ci, wybrani przez PiS duchowni chrześcijańscy.

Ten pomysł pozwala na upolitycznienie sądu dyscyplinarnego. Tym bardziej, że w pierwszej instancji dyscyplinarnej ma orzekać jeden sędzia i dwóch ławników, a wiec ławnicy (nie oszukujmy się: w tym wydaniu czynnik polityczny, nie społeczny) będą górą.

Po co SN takie rozwiązanie lansuje?

Może, bojąc się „opcji zero”, chce pokazać dobrą wolę i otwartość na reformy?

Ale niezależność sądu i niezawisłość sędziów jest przede wszystkim dla tych, którzy przed sąd zanoszą swoje sprawy. Dlatego sędziom nie wolno samochcący tej niezależności i niezawisłości osłabiać.

Kolanem projekt SN próbuje wepchnąć w konstytucyjne ramy prezydencki pomysł „skargi nadzwyczajnej”, czyli możliwości skarżenia m.in. za pomocą posłów, prawomocnych wyroków, w imię sprawiedliwości społecznej. Miałaby to być czwarta instancja odwoławcza, a sprawy rozpatrywałaby nowa izba SN, skomponowana przez prezydenta.

Rzecznik Sprawiedliwości Społecznej

Zamiast tego SN proponuje „Rzecznika Sprawiedliwości Społecznej” – osobny urząd do „eliminowania z obrotu prawnego orzeczeń rażąco niesprawiedliwych”, za pomocą czegoś w rodzaju rewizji nadzwyczajnej.

Rzecznika powoływałby Sejm bezwzględną większością głosów przy obecności co najmniej połowy ustawowej liczby posłów – czyli PiS, bo ma 235 głosów.

Kandydatów przedstawiałby prezydent, minister sprawiedliwości, albo grupa 35 posłów. A więc Rzecznikiem, w dzisiejszej rzeczywistości sejmowej, byłby człowiek partii rządzącej. Czy to dobry pomysł z punktu widzenia wymiaru sprawiedliwości?

Bo przed sądem w sprawie „skargi nadzwyczajnej” spotkają się dwaj ludzie partii rządzącej: przedstawiciel ministra-prokuratora generalnego i „rzecznik sprawiedliwości.” Po drugiej zaś stronie będzie prawnik obywatela lub firmy, którzy prawomocnie wygrali sprawę – np. o odszkodowanie, co partia rządząca uznała to za „rażąco niesprawiedliwe”.

Czy naprawdę prezes SN, która wysłała ten projekt władzom PiS uważa, że potrzebna jest taka instytucja? I że będzie ona dobrze służyć czynieniu sprawiedliwości?

Odpowiedzialność majątkowa sędziów

Ale jest w projekcie zaproponowanym przez prezes Małgorzatę Gersdorf rzecz na pewno godna rozważenia. (Choć być może czas na taką zmianę, gdy mamy kroczące przejmowanie wymiaru sprawiedliwości przez władzę wykonawczą – nie jest najlepszy.) Otóż proponuje się, by sędziowie – jak wszyscy funkcjonariusze – odpowiadali majątkowo za szkody spowodowane niewłaściwym wykonywaniem obowiązków.

Jeśli wygrywamy odszkodowanie od urzędnika, który nie dopełnił obowiązków załatwiając naszą sprawę, państwo albo np. gmina, ma prawo część tego odszkodowania z niego ściągnąć. Tak jest też np. w przypadku lekarzy publicznej służby zdrowia czy policjantów.

Do tej pory uważano, że taka odpowiedzialność nie dotyczy sędziów i prokuratorów. Bo gdyby odpowiadali za wyrządzone szkody – np. za oczywiście bezzasadne oskarżenie czy pozbawienie wolności – to „baliby się” oskarżać czy sądzić.

Taki immunitet sędziów i prokuratorów nie koniecznie wynikał z przepisów, ale ponieważ to prokuratorzy i sędziowie decydują o interpretacji prawa – interpretowali je chroniąc własny interes.

No i tu zmianę proponuje projekt SN: „Na wypadek wyrządzenia szkody, jak i krzywdy wskutek działań sędziego noszących znamiona oczywistego i rażącego naruszenia prawa, w tym przez wydanie rozstrzygnięcia sądowego, również nieprawomocnego, wprowadza się propozycję umożliwiającą dochodzenie odszkodowania lub zadośćuczynienia dla osoby poszkodowanej (pokrzywdzonej), jeśli sędzia został ukarany karą dyscyplinarną z powodu oczywistego i rażącego naruszenia prawa. (…) Orzeczenie takie byłoby wiążące dla sądu rozpoznającego późniejszą sprawę o odszkodowanie. (…) Z tego tytułu sędzia mógłby również zostać osobiście pociągnięty do odpowiedzialności materialnej, na zasadach wynikających kodeksy pracy” – czytamy w uzasadnieniu.

No i pięknie. Choć mocno wątpię, by PiS zechciał to wprowadzić. Symetryczną odpowiedzialność należałoby bowiem nałożyć na prokuratorów Zbigniewa Ziobry. I na niego samego: wszak jako Prokurator Generalny może osobiście wykonywać czynności w każdej sprawie i wydawać wiążące polecenia.

Można odnieść wrażenie, że autorzy projektu przekazanego przez prezes Gersdorf prezydentowi i marszałkom Sejmu i Senatu oraz klubom poselskim uznają, że istnieją stopnie niekonstytucyjności, i w ramach negocjacji z władzą można np. zamiast stopnia trzeciego wywalczyć drugi. Tylko, że

to by znaczyło, iż kupili filozofię PiS. A nie jest to filozofia państwa prawa.

Tekst ukazał się 16 listopada 20017 r. na blogu Ewy Siedleckiej na portalu polityka.pl

Udostępnij:

Ewa Siedlecka

Dziennikarka, publicystka prawna, w latach 1989–2017 publicystka dziennika „Gazeta Wyborcza”, od 2017 publicystka tygodnika „Polityka”, laureatka Nagrody im. Dariusza Fikusa (2011), zajmuje się głównie zagadnieniami społeczeństwa obywatelskiego, prawami człowieka, osób niepełnosprawnych i prawami zwierząt.

Komentarze