Najważniejsi politycy Niemiec i Francji mówią o nowym porządku światowym. Silna, suwerenna i zjednoczona Europa ma być zdolna do postawienia się Waszyngtonowi, gdy wymagać będą tego europejskie interesy. A co robią politycy PiS? Fantazjują o rzekomym wzroście naszej pozycji w UE i "specjalnym sojuszu" z USA. Komentarz Adama Traczyka dla OKO.press
„W UE jesteśmy coraz ważniejszym państwem członkowskim i będziemy coraz ważniejsi”, mówił w słynnym już przemówieniu w Sandomierzu premier Mateusz Morawiecki. Wydarzenia ostatnich dni pokazały jak bardzo się myli. Polityka europejska rządu PiS istnieje najwyżej teoretycznie, a kluczowe debaty – na nasze własne życzenie – odbywają się ponad naszymi głowami.
O trwającej debacie na temat przyszłości i bezpieczeństwie Unii Europejskiej oraz relacji między UE a Stanami Zjednoczonymi pisze dla OKO.press Adam Traczyk, politolog i szef fundacji Global.Lab.
W poniedziałek 27 sierpnia 2018 minister spraw zagranicznych Niemiec Heiko Maas i prezydent Francji Emmanuel Macron niemal równocześnie zabrali głos na dorocznych konferencjach ambasadorów w Berlinie i Paryżu. Tradycyjnie jest to okazja dla przywódców państw i szefów dyplomacji do zarysowania głównych kierunków polityki zagranicznej ich krajów. Zarówno Maas, jak i Macron skorzystali z tej okazji, a nawet poszli o krok dalej.
Heiko Maas powtórzył w swoim przemówieniu tezy z głośnego artykułu programowego, który ukazał się po niemiecku i angielsku na łamach "Handelsblatt". W tekście o wymownym tytule „Przygotowując plany na nowy porządek światowy” Maas zarysowuje swoją wizję roli Niemiec, Unii Europejskiej i relacji ze Stanami Zjednoczonymi w nowej rzeczywistości międzynarodowej.
U podstaw wizji Maasa leży diagnoza o stopniowym oddalaniu się od siebie Stanów Zjednoczonych i Europy.
„Faktu, iż Atlantyk stał się z politycznego punktu widzenia szerszy, nie zawdzięczamy wyłącznie Donaldowi Trumpowi. (…) Nakładanie się na siebie wartości i interesów, które kształtowało nasze relacje przez dwa pokolenia, jest coraz słabsze” - pisał Maas wskazując, że prezydentury Trumpa nie można traktować jako przejściowej anomalii, lecz element - nawet jeśli w niezwykle zwulgaryzowanej formie - szerszego trendu.
Odpowiedzią na to wyzwanie ma być zbudowanie silnej, suwerennej i zjednoczonej Europy, która będzie zdolna do postawieniu się Waszyngtonowi, gdy wymagać będą tego europejskie interesy, i budowa sojuszu na rzecz multilateralizmu.
Jego przesłanie wzmocnił fakt, iż po nim głos zabrała minister spraw zagranicznych Kanady Chrystia Freeland, która była gościem spotkania z ambasadorami. Jej obecność miała symboliczny charakter – reprezentowała ona jedno z państw postulowanego przez Maasa sojuszu średnich mocarstw przywiązanych do zasad liberalnego ładu międzynarodowego. Oprócz Kanady Maas zaliczył do niego także Japonię i Koreę Południową, zaznaczając, że lista ta jest otwarta.
Praktycznie w tym samym czasie, w którym w Berlinie przemawiał Maas, w Paryżu w siedzibie francuskiego ministerstwa spraw zagranicznych przy Quai d'Orsay na dorocznej naradzie francuskich ambasadorów pojawił się prezydent Francji Emmanuel Macron. Także on wygłosił pochwałę multilateralizmu i republikańskich wartości. Podobnie jak Maas, ale także Angela Merkel we wcześniejszych wypowiedziach,
Macron stwierdził również, że Europa nie może już dłużej polegać w kwestiach bezpieczeństwa wyłącznie na Stanach Zjednoczonych. Zapowiedział, że w najbliższych miesiącach przedstawi nową inicjatywę dotyczącą wzajemnego bezpieczeństwa opartą na artykule 42 ust. 7 traktatu lizbońskiego.
Choć za wcześnie, aby spekulować o szczegółach tej propozycji, wśród analityków wzbudziła ona skojarzenia z artykułem 5 Traktatu Waszyngtońskiego, który zobowiązuje państwa NATO do wzajemnej pomocy w wypadku ataku na jedno z nich.
Nie jest to zresztą pierwsza inicjatywa prezydenta Francji w zakresie europejskiego bezpieczeństwa. Pod koniec czerwca 2018 dziewięć państw podpisało list intencyjny w sprawie utworzenia Europejskiej Inicjatywy Interwencyjnej, której kształt Macron zarysował w swoim przemówieniu na Sorbonie we wrześniu ubiegłego roku. Polski nie ma wśród sygnatariuszy listu.
Jasne jest podstawowe przesłanie obydwu tych przemówień: świat wchodzi w okres kształtowania się nowego porządku globalnego i Europa nie może przespać tego dziejowego momentu. Berlin i Paryż łączy przekonanie o stopniowej erozji sojuszu transatlantyckiego i wspólnie szukają mechanizmu, który pozwoliłby im skutecznie realizować swoje interesy w wielobiegunowym świecie.
O ile bowiem pewne jest, że kluczowymi graczami w nowym rozdaniu pozostaną Stany Zjednoczone i Chiny, to inne państwa rozpoczęły grę o miejsce w tym porządku i zasady, na jakich będzie on funkcjonował.
Dla tandemu francusko-niemieckiego naturalnym wehikułem do zapewnienia państwom europejskim ważnego miejsca w wielobiegunowym świecie jest ścisła współpraca w ramach Unii Europejskiej.
Tylko poprzez łączenie swoich potencjałów Europa będzie w stanie wytworzyć siłę, której pojedyncze państwa narodowe nie byłyby nigdy w stanie osiągnąć - uważa Maas.
I rzeczywiście, trudno wyobrazić sobie, aby Niemcy, Francja, czy jakiekolwiek inne państwo europejskie mogło samodzielnie stanowić przeciwwagę dla USA, Chin, a w dłużej perspektywie - także dla innych mocarstw wschodzących, jak Indie.
Postulaty Maasa i Macrona nie oznaczają oczywiście nagłego zerwania relacji z USA. Maas podkreśla, że silniejsza i bardziej samodzielna Europa byłaby dla Waszyngtonu bardziej wiarygodnym partnerem, a wzajemne relacje bardziej zbalansowane.
Przywódcy europejscy, a zwłaszcza niemieccy, biorąc pod uwagę stan chronicznie niedofinansowanej niemieckiej armii, muszą sobie również zdawać sprawę, że w średniej perspektywie praktycznie niemożliwe jest zastąpienie amerykańskich militarnych gwarancji bezpieczeństwa.
Niemniej, prezydentura Donalda Trumpa podziałała na europejskich polityków niczym katalizator. Symboliczny wymiar ma w tej kwestii porozumienie nuklearne z Iranem, które Trump zerwał jednostronnie, wbrew europejskim partnerom, nie oglądając się na biznesowe interesy europejskich firm.
Co więcej, Trump nie tylko zignorował apele Europy, ale poprzez sankcje chce wymusić jej posłuszeństwo.
Dlatego nawet jeśli uda się zażegnać obecne spory handlowe pomiędzy Unią Europejską i Stanami Zjednoczonymi, na co wskazuje niedawne spotkanie prezydenta USA z przewodniczącym Komisji Europejskiej Jean-Claudem Junckerem, to nikt nie może wykluczyć, że w przyszłości Europa stanie się ofiarą amerykańskiej wojny handlowej.
Trudno także nie brać na poważnie słów prezydenta USA, gdy ten publicznie powątpiewa, czy Ameryka przyszłaby na pomoc państwom NATO, bo groziłoby to wybuchem trzeciej wojny światowej.
Nie można więc się dziwić, że rozpoczęły się przymiarki do rzeczywistości post-atlantyckiej.
A gdzie w tym wszystkim Polska? Politycy Prawa i Sprawiedliwości de facto wypisali nas z tej kluczowej dla przyszłości i bezpieczeństwa Polski debaty. Tymczasem w naszym położeniu geopolitycznym wszelkie napięcia w relacjach transatlantyckich powinny zapalić lampki alarmowe.
Stany Zjednoczone są głównym gwarantem naszego bezpieczeństwa i trudno sobie dziś wyobrazić europejską architekturę bezpieczeństwa bez kluczowego udziału w niej Waszyngtonu. Ale także w Warszawie musimy brać pod uwagę, że USA skupione na rywalizacji z Chinami na Pacyfiku, w nawet niedalekiej przyszłości mogą poświęcać mniej uwagi naszemu regionowi.
Jednocześnie, to przecież Niemcy i inne państwa europejskie są naszymi głównymi partnerami handlowymi. Wszelki kryzys, jak potencjalna wojna celna na linii Berlin/Bruksela - Waszyngton odbije się więc bezpośrednio na naszej gospodarce. Do tego,
europejska wizja multilateralnego, otwartego świata opartego na współpracy, wydaje się dużo korzystniejsza dla rozwoju Polski niż wizja Donalda Trumpa, w której polityka międzynarodowa jest grą o sumie zerowej, w której o wszystkim decydują między sobą wielkie mocarstwa, a dla mniejszych państw przewidziana jest rola wasali.
Nie znaczy to oczywiście, że powinniśmy przyklasnąć wszystkim pomysłom Berlina i Paryża. W końcu także z europejskimi partnerami mamy konflikty interesów, czego najlepszym przykładem jest sprawa niemiecko-rosyjskiego gazociągu Nord Stream 2.
Możemy także sceptycznie reagować na część pomysłów Emmanuela Macrona, który chciałby przeprowadzić gruntowny przegląd architektury bezpieczeństwa ze wszystkimi partnerami Europy, w tym z Rosją (z zastrzeżeniem, że wycofa się z agresji na Ukrainę).
Aby jednak móc zgłosić nasze wątpliwości i skierować debatę na korzystniejsze dla nas tory, trzeba brać w niej aktywny udział. Tymczasem rząd PiS w dalszym ciągu pogrążony jest w sporze z Komisją Europejską i innymi europejskimi stolicami.
Do tego raczej nie zamierza zejść z kursu kolizyjnego, bo tak trzeba interpretować zapowiedzi wicepremiera Gowina, że rząd może zignorować postanowienia Trybunału Sprawiedliwości UE.
Tym samym sami zamykamy drzwi, które szczególnie Berlin trzyma dla nas przynajmniej uchylone. A o otwartym charakterze wizji, którą przedstawił Heiko Maas, świadczy choćby fakt, że w dniu wygłoszenia przemówienia w Berlinie, udał się do Bukaresztu, państwa biorącego udział w inicjatywie Trójmorza, gdzie przekonywał do swojej wizji rumuńskich dyplomatów.
Polska stoi przed niebagatelnym wyzwaniem balansowania w gąszczu napięć na globalnej szachownicy. Aby wyjść z tej zawieruchy obronną ręką potrzeba mądrej i aktywnej dyplomacji właściwie rozpoznającej nasze interesy oraz szanse i zagrożenia, przed jakimi stoimy.
Tymczasem, jedyne, co rządzący mają do zaoferowania, to powtarzanie niemających pokrycia w faktach zaklęć o wzroście pozycji naszego kraju w Unii Europejskiej i specjalnej relacji z USA.
Politolog, działacz społeczny i publicysta. Współzałożyciel i prezes think tanku Global.Lab. Ukończył studia w Instytucie Stosunków Międzynarodowych na Uniwersytecie Warszawskim. Studiował też na Uniwersytecie w Bonn oraz na Freie Universität w Berlinie. Współpracował m.in. z Fundacją im. Friedricha Eberta, Helsińską Fundacją Praw Człowieka i Polską Akcją Humanitarną. Członek Amnesty International.
Politolog, działacz społeczny i publicysta. Współzałożyciel i prezes think tanku Global.Lab. Ukończył studia w Instytucie Stosunków Międzynarodowych na Uniwersytecie Warszawskim. Studiował też na Uniwersytecie w Bonn oraz na Freie Universität w Berlinie. Współpracował m.in. z Fundacją im. Friedricha Eberta, Helsińską Fundacją Praw Człowieka i Polską Akcją Humanitarną. Członek Amnesty International.
Komentarze