0:00
0:00

0:00

3 października 2016 poznaniacy, podobnie jak mieszkańcy innych miast i miasteczek w Polsce, wyszli tłumnie na ulice, by zaprotestować przeciwko zaostrzeniu prawa antyaborcyjnego. Kilka tys. osób stanęło w deszczu na placu Mickiewicza i na dwie godziny zatrzymało ruch w centrum miasta.

Po zakończeniu "oficjalnej" części manifestacji, ponad tysiąc protestujących przeniosło się 100 metrów dalej, na ulicę św. Marcin 43, pod siedzibę PiS. W stronę policji ktoś rzucił race, a ta odpowiedziała gazem i pałowaniem na oślep, czym według świadków, doprowadziła do eskalacji.

Policjanci twierdzili później, że celem uczestników spontanicznego zgromadzenia nie było pokojowe manifestowanie, ale wtargnięcie do biura PiS oraz rozpoczęcie zamieszek z funkcjonariuszami.

Zatrzymano trzy osoby, które oskarżono o rzekomą napaść na policjantów. Trzy kolejne oskarżono po tym, gdy same zgłosiły do prokuratury zawiadomienia o przekroczeniu uprawnień przez funkcjonariuszy. Sprawy przeciwko policjantom umorzono, a zawiadamiających obciążono zarzutami udziału w nielegalnym zbiegowisku, którego członkowie "wspólnymi siłami dopuszczali się gwałtownego zamachu na funkcjonariuszy".

Po ponad dwuletnim procesie, w którym przesłuchano przeszło 90 osób, sąd przychylił się do zarzutów prokuratury i skazał czworo z oskarżonych na

karę ograniczenia wolności od 10 do 12 miesięcy oraz obowiązkowe prace społeczne.

Dwie osoby wobec braku dowodów uniewinniono. Wyrok nie jest prawomocny.

Sąd o chuligańskich wybrykach i „nielegalnym” zbiegowisku

Sąd w ustnym uzasadnieniu kilkukrotnie wskazywał na wysoką szkodliwość społeczną czynu oskarżonych. „Szczytny cel, którym było wyrażenie solidarności z kobietami, zamienił się w zbiegowisko” - mówiła sędzia Agnieszka Cabrera-Kasprzak.

sędzia Agnieszka Cabrera-Kasprzak

Według niej sam udział w „nielegalnym” - w jej opinii - zgromadzeniu był podstawą do skazania czwórki oskarżonych. „Nie jest potrzebne ustalenie, że ktoś dokonał indywidualnego aktu przemocy. Wystarczy wzięcie udziału w nielegalnym zbiegowisku ze świadomością, że uczestnicy tego zbiegowiska dopuszczają się wspólnymi siłami gwałtownego zamachu na osoby lub mienie” - tłumaczyła sędzia.

Innymi słowy, każdy kto był na miejscu, był uczestnikiem "chuligańskiego wybryku" - jak nazywała zachowanie oskarżonych sędzia.

Dodatkowo trójka z oskarżonych została skazana za „naruszenie nietykalności cielesnej funkcjonariuszy". A jedna osoba za blokowanie wyjazdu radiowozu z zatrzymanymi, czyli zmuszanie funkcjonariusza publicznego do zaniechania czynności służbowej (art. 224 par. 2 kodeksu karnego).

Okolicznością łagodzącą dla sądu była niekaralność oskarżonych, dlatego uznał, że pozbawienie wolności, o którą wnioskowała prokuratura, to za dużo.

czwórka skazanych

Adwokatka: chuliganem jest ten, kto stosuje przemoc

Pełnomocniczka oskarżonych nie kryła zdziwienia. „W najśmielszych snach nie spodziewaliśmy się, że sąd podzieli zarzut, który postawiła prokuratura. To absurd. Nie usłyszeliśmy dziś, w jakim sensie oskarżeni stosowali przemoc, czyli rzucali kamieniami lub środkami pirotechnicznymi. Z pełną odpowiedzialnością mówię, że takiego materiału dowodowego nie ma” — mówiła adwokat Agnieszka Rybak-Starczak.

Mec. Agnieszka Rybak-Starczak

Podkreślała też, że zgromadzenie, w którym brali udział oskarżeni nie było nielegalne, jak twierdziły prokuratura i sąd. „To było zgromadzenie spontaniczne, a takie, jak wiemy, nie jest nielegalne. Wyobraźcie sobie, że jesteście w tłumie, w środku manifestacji i ktoś zaczyna się zachowywać w sposób chuligański.

Z uzasadnienia sądu wynika, że wy także jesteście chuliganami. A ja uważam, że chuliganem jest ten, kto przemoc stosuje"

- mówiła Rybak-Starczak.

Dodała też, że obalenie zarzutów „naruszenia nietykalności cielesnej” wymagałoby od sędzi odwagi przyjęcia, że policjanci nie zawsze mają rację.

Sąd nie wziął bowiem pod uwagę ani linii obrony oskarżonych, ani materiału dowodowego zgromadzonego w trakcie śledztwa. Są w nim m.in. wyniki badań, które wskazują, że zatrzymani nie mieli kontaktu ze środkami pirotechnicznymi, a także nagrania, na których widać jak przed zatrzymaniem oskarżeni zachowują się spokojnie.

Cały wyrok oparty jest o zeznania 60 policjantów, z których ponad połowa, nadużywała słów: „nie pamiętam".

„Będziemy walczyć, nie jesteśmy w stanie zaakceptować takiego wyroku” - zapewniała Rybak-Starczak.

Zatrzymana za pomarańczową kurtkę

10 miesięcy ograniczenia wolności i 20 godzin prac społecznych w miesiącu - to wyrok Gosi, zatrzymanej przez policjantów jeszcze w trakcie zgromadzenia. Jak relacjonowała, na manifestacji trzymała baner. W pewnym momencie została siłą wciągnięta przez policjantów do radiowozu, a potem kilkukrotnie uderzona pałką.

Policjanci zeznawali, że w trakcie zatrzymania przez funkcjonariuszy, miała „wykręcić” jednemu z nich kciuka, czym dopuściła się „naruszenia nietykalności cielesnej".

Gosia

Jak odbiera dzisiejszy wyrok?

„To wyrok polityczny, który wpisuje się w tendencję represji środowiska anarchistycznego, z którym jesteśmy kojarzeni. Niebagatelny wpływ na zachowanie policji w tej konkretnej sytuacji miał też fakt, że spontaniczne zgromadzenie odbyło się pod siedzibą PiS. Partii, która w tamtym czasie próbowała przepchnąć ustawę antyaborcyjną. Ludzie byli wściekli, a policja - nieprzygotowana na scenariusz, który się rozegrał.

Z tego, co pamiętam - i co widziałam na nagraniach - chodziło tylko o przemarsz pod siedzibę PiS. Nikt nie próbował szturmować bramy, ani dostać się do biura. Tak myślała policja, więc podjęła kroki, które w rezultacie eskalowały sytuację.

Policjanci bili ludzi na oślep, rozpylali gaz w tłum, co nosi znamiona tortur. Działali chaotycznie. To ich panika i niezrozumienie sytuacji doprowadziły do przemocy".

Dopytuję czym jej zachowanie różniło się od innych uczestników spontanicznego zgromadzenia?

„Chyba tylko tym, że ja zostałam zatrzymana, a oni nie. To był przypadek. W zeznaniach policjanci opisywali, że dowódca wydał im rozkaz zatrzymania najbardziej agresywnych. Miały to być: osoba w czerwonej kurtce i dwóch mężczyzn ubranych na czarno. Dowódca nie wskazał żadnych cech szczególnych, poza tym, że mieli być zamaskowani. Tamtego dnia - przypominam nazwę Czarny Protest - prawie wszyscy byli ubrani na czarno. Mnie najwyraźniej wyłapano, bo miałam pomarańczową kurtkę".

A byłaś zamaskowana?

„Nie. Żadne z nas nie było".

W mowie końcowej, 9 grudnia, pełnomocniczka Gosi i innych oskarżonych wskazywała, że w obliczu chaosu policja zastosowała łapankę. „Spokojny obywatel nie powinien dostawać pałką w łeb. (...) Moim zdaniem policja wystraszyła się, że sytuacja przed biurem PiS wymknie się spod kontroli. A to oznaczałoby kłopoty, bo wiadomo, kto rządzi krajem. Komendant mógłby przecież stracić stanowisko. Dlatego ściągnięto posiłki i zastosowano odpowiedzialność zbiorową” - mówiła mec. Rybak-Starczak.

Samodonos

Joanna na ławę oskarżonych trafiła po tym, gdy sama zgłosiła przekroczenie uprawnień przez policjanta. Za „udział w nielegalnym zbiegowisku” i „blokowanie wyjazdu radiowozu” również grozi jej kara 10 miesięcy ograniczenia wolności i 20 godzin kontrolowanych prac społecznych w miesiącu.

Joanna

Jak to możliwe, że z pokrzywdzonej stałaś się oskarżoną?

„Dwa dni po wydarzeniu z grupą świadków i poszkodowanych poszliśmy na prokuraturę zgłosić zawiadomienie o możliwości popełnienia przestępstwa przez policję. Do gabinetu mogła wejść jedna osoba. Padło na mnie. Bardzo dobrze pamiętam reakcję prokuratorki. Na wejściu zostałam zwyzywana. Pytała mnie, jak czuję się z tym, że w czasie kiedy donoszę na policjantów, jakaś zgwałcona dziewczynka będzie czekać i cierpieć. Albo, czy zdaję sobie sprawę, że policjanci mogą przez mnie stracić pracę, a nie dość, że są biedni to jeszcze dojeżdżają tu do pracy z Tczewa. Mimo tego złożyłam zeznania, jako osoba pokrzywdzona, świadkini nieuzasadnionego pałowania ludzi oraz zatrzymania Gosi".

Co ze sprawą zrobiła prokuratura?

„Odrzuciła zawiadomienie. Nie pomogły nasze zażalenia. Tylko jedna z dziesiątek skarg na zachowanie policji tamtego dnia znalazła się w sądzie. Co z tego skoro ten również ją odrzucił. A ja oraz mój ówczesny partner, którego podałam jako świadka, zostaliśmy włączeni do aktu oskarżenia na podstawie własnych zeznać. Oczywiście prokurator nie mówił o tym wprost, ale właśnie tak znaleźliśmy się w sądzie".

A czy policja lub prokuratura próbowały ustalić tożsamość osób, które faktycznie rzucały w nich materiałami pirotechnicznymi?

„Skończyło się na zatrzymaniach na manifestacji i samodonosach. Nie było żadnego śledztwa dotyczącego prawdziwych aktów chuligańskich".

Solidarni z represjonowanymi po czarnym proteście

Pół godziny przed ogłoszeniem wyroku pod budynkiem Sądu Rejonowego w Poznaniu zgromadziło się kilkadziesiąt osób. Chcieli wesprzeć „represjonowanych po czarnym proteście” - jak nazywali oskarżonych w procesie. Działanie policji zgodnie nazywali „łapanką".

„Jeżeli sąd właściwie przeanalizował materiał dowodowy, jeżeli obowiązuje domniemanie niewinności, to nie może być innego wyroku niż uniewinnienie” - mówili przez megafon.

Z każdą minutą tłum gęstniał. Na sali sądowej zabrakło miejsc do siedzenia. Na wyrok reagowali z oburzeniem. „Hańba” — dało się słyszeć pomruki z tylnych rzędów.

Zgromadzeni na sali wybuchali też śmiechem, gdy sędzia odczytywała najbardziej kontrowersyjne fragmenty uzasadnienia wyroku np. gdy stwierdziła, że „wydawało się”, że jeden z oskarżonych chce sforsować drzwi siedziby PiS. Albo gdy Gosia miała grozić policjantom, którzy ją zatrzymali, że stracą pracę. „Świetny scenariusz” - rzuciła osoba po mojej prawej. „Skąd pani to wymyśliła, pani sędzio?” - wtórowali inni.

;
Na zdjęciu Anton Ambroziak
Anton Ambroziak

Dziennikarz i reporter. Uhonorowany nagrodami: Amnesty International „Pióro Nadziei” (2018), Kampanii Przeciw Homofobii “Korony Równości” (2019). W OKO.press pisze o prawach człowieka, społeczeństwie obywatelskim i usługach publicznych.

Komentarze