W wyborach do rad małych miejscowości znikną okręgi jednomandatowe i "marnować" będzie się mniej głosów. Ale zmniejszanie okręgów do sejmików wojewódzkich będzie faworyzować główne partie - na czele z PiS. Nowe granice okręgów wyznaczy i to w piorunującym tempie armia nowych komisarzy wyborczych, którzy już nie muszą być apolityczni. PKW bije na alarm.
"Mamy poważne obawy co do sposobu podziału na okręgi czy obwody, nie możemy wykluczyć swoistego żonglowania okręgami" – powiedział 16 listopada na konferencji prasowej przewodniczący PKW, sędzia Wojciech Hermeliński. I określił autora projektu PiS nowej ordynacji wyborczej do samorządów jako "małego Kazia".
Do tej pory podział na okręgi i obwody przeprowadzały same samorządy. Hermeliński skrytykował odebranie im tych uprawnień. Dodał, że to przecież gminy mają najlepsze rozeznanie co do liczby ludności i sytuacji na swoim terenie. Uznał, że 396 komisarzy wyborczych może nie podołać zadaniu i może też "wychodzić naprzeciw oczekiwaniom jakiejś partii, startującej w wyborach".
Ta surowa ocena dotyczy przede wszystkim wyborów do sejmików wojewódzkich i większych miast. W ocenie OKO.press w gminach wiejskich i małych miastach nowa ordynacja mogłaby wręcz poprawić demokrację na lokalnym poziomie.
Przypomnijmy, jak dziś wybiera się w Polsce radnych i co chce zmienić PiS.
Spójrzmy na tę zmianę oczami lidera PSL, partii średniej wielkości, która obawia się, że zmiany dadzą przywileje największym partiom i zmarginalizują mniejsze. Głosy na słabsze ugrupowania będą się marnować.
Podnosi się próg wyborczy, bo ustawowy próg zostaje na poziomie 5%, ale tak naprawdę w małych okręgach podnosi się ten próg do ponad 20%. Zyskuje PiS i Platforma. Ta zbójecka ordynacja wpycha nas jako PSL w ramiona anty-PiSu
Kosiniak-Kamysz ma tylko trochę racji.
Kosiniak-Kamysz mówi, że po PiS-owskiej zmianie ordynacji samorządowej zwiększy się liczba głosów „zmarnowanych”. Czyli takich głosów ważnych, których oddanie nie przełoży się na reprezentację głosującego wyborcy w wybieranym organie.
W większości z 2341 gmin i mniejszych miast zwycięzca bierze wszystko. Jeśli w wyborach na radnych na kandydata A odda głosy 30 proc. wyborców, a jego konkurent, kandydat B z innego ugrupowania, zdobędzie zaledwie o jeden głos mniej - to kandydat A wchodzi do rady, a kandydatura B przepada, podobnie jak całej reszty - C, D, itd. "Marnuje się" zatem, by użyć określenia Kosiniaka-Kamysza, 70 proc. głosów. Takie wybory w JOW-ach odbyły się tylko raz, w 2014 roku, poprzednio i tutaj obowiązywała ordynacja proporcjonalna.
Teraz wybory proporcjonalne odbywają się jedynie w 65 miastach na prawach powiatu. Do tej małej grupy zaliczają się jednak nie tylko wszystkie największe miasta – Warszawa, Kraków czy inne stolice województw, ale też miasta średniej wielkości - jak Słupsk czy Częstochowa. Dlatego
ogólnopolskie media o skutkach wyborów w systemie jednomandatowym pisały rzadko - bo nie poświęcają uwagi "małomiasteczkowej" polityce. Mimo że - jak można wyliczyć z najnowszych danych GUS - aż 67,19 proc. ludności Polski mieszka w gminach, gdzie funkcjonują JOW-y.
W przypadku większości gmin i większości wyborców - Kosiniak-Kamysz nie ma więc racji. W swoim raporcie o ostatnich wyborach samorządowych Fundacja Batorego zwróciła uwagę, że przeciętny odsetek głosów „zmarnowanych” tam gdzie wprowadzono JOW-y, był „wyraźnie wyższy”. Przy zmianie z ordynacji proporcjonalnej urósł z niecałych 5 proc. do ponad 14 proc. - policzył dla Fundacji dr Adam Gendźwiłł z Zakładu Rozwoju i Polityki Lokalnej na Wydziale Geografii i Studiów Regionalnych UW.
Raport Fundacji wskazuje, że JOW-y premiowały lokalne komitety, bo partie w małych samorządach są słabo zakorzenione. Ponadto JOW-y cementowały lokalne układy sił - należące do burmistrzów "partie władzy", niezależnie od tego, czy miały one logo ogólnopolskiej partii w tle. Badania Fundacji Batorego wykazały, że „w gminach, w których obowiązuje system większościowy, burmistrzowie wyraźnie częściej mogą liczyć na większość bezwzględną mandatów w radzie”.
W odwrotną stronę zadziałać mogą planowane zmiany w sejmikach wojewódzkich.
Dziś sejmiki wybierane są w wyborach proporcjonalnych, w okręgach które liczą od 5 do 15 mandatów (w praktyce - do 10 mandatów). W nowej ordynacji system proporcjonalny w sejmikach ma zostać, ale okręgi zostałyby zmniejszone do – 3 do 7 mandatów (to samo ograniczenie dotknie rad miejskich, tam jednak rzadko zdarzają się okręgi większe niż 7 mandatów).
System proporcjonalny w polskim wariancie faworyzuje listy z większą ilością głosów. Na przykład: w województwie pomorskim 40 proc. głosów na PO przełożyło się w wyborach 2014 roku na 52 proc. mandatów w sejmiku (17 spośród 33), 23 proc. głosów na PiS na 27 proc. mandatów (9 spośród 33) a 17 proc. głosów na PSL na 21 proc. mandatów (7 na 33). Żadnych mandatów nie wzięło za to SLD, choć przeszło próg wyborczy (dostało 7,7 proc. głosów).
Mechanizm podziału działa w poszczególnych okręgach.
Im mniej miejsc dzieli się w danym okręgu, tym mniejsza szansa, że dany wynik przełoży się na mandat w skali całego województwa. Im mniejszy okrąg, tym większa zatem szansa, że głos się zmarnuje, a słabsza partia nie dostanie mandatu.
Gdyby całe województwo pomorskie było jednym wielkim 33-mandatowym okręgiem - to przy tej samej liczbie głosów PO dostałoby 15 mandatów zamiast 17, PiS zdobyłby tyle samo - 9 mandatów, PSL 6 zamiast 7 mandatów, a SLD weszłoby do sejmiku z 3 mandatami. Ilość miejsc w sejmiku byłaby więc bardziej proporcjonalna do wyniku wyborczego, a "zmarnowałoby" się o 51639 głosów mniej - bo tyle oddano na lewicę.
Tutaj Kosiniak-Kamysz ma więc rację - proporcjonalność w mniejszych okręgach będzie mniejsza, a liczba głosów "marnowanych" zwiększy się. Mniejsze okręgi w województwach to faktycznie krok w stronę systemu dwupartyjnego (wielki PiS i duża PO).
Nic dziwnego, że przeciwko zmianom w ordynacji do sejmików szczególnie mocno protestuje akurat Kosiniak-Kamysz. Duże okręgi, które PiS chce podzielić – to często bastiony PSL.
Z kolei w dolnośląskim aż 3 na 5 okręgów liczy osiem mandatów. Na ich rozdrobnieniu stracić mogłyby trzy siły obecne dziś w sejmiku: PSL, SLD oraz Bezpartyjni Samorządowcy, z których ramienia w 2014 radnym wojewódzkim został gorący orędownik JOW Paweł Kukiz.
W drugim co do liczby mieszkańców województwie – śląskim – największe okręgi do sejmików mają 7 mandatów, czyli teoretycznie mieszczą się w limicie. Jeśli śląskie zostanie jednak podzielone na jeszcze mniejsze okręgi, stracić może Ruch Autonomii Śląska, obecny w śląskim sejmiku od 2010 roku, a w latach 2010-2013 i od 2015 współrządzący województwem wraz z PO i PSL. W ostatnich wyborach Ruch zdobył 4 mandaty na 48, zajmując trzecie miejsce w trzech z siedmiu okręgów (dwóch sześciomandatowych i jednym siedmiomandatowym).
W sześciu województwach "ponadwymiarowych" okręgów nie ma dziś wcale. W małopolskim jest jeden (miasto Kraków – musiałoby być podzielone na więcej okręgów, jak np. Warszawa). Podobnie jest w pomorskim (8 mandatów ma okręg Gdynia-Sopot) i zachodniopomorskim (Szczecin i powiat policki). Podzielona na mniejsze okręgi musiałaby być także m.in. Łódź.
Im bardziej rozdrobni się mapę, tym więcej zyska PiS i jego główny konkurent, co przy obecnych notowaniach wzmocniłoby układ dwupartyjny PiS i PO.
Jaki będą miały kształt nowe okręgi - nie wiadomo. Do tej pory samorządy o podziale na okręgi wyborcze decydowały same samorządy - rady gmin i sejmiki.
Teraz ma to zrobić 396 komisarzy wyborczych powiatowych i wojewódzkich. Powoła ich samodzielnie PKW - już nie "na wniosek ministra sprawiedliwości", jak było wcześniej. Dotąd komisarze (było ich tylko 51) odpowiadali za przeprowadzanie wyborów, ale nie za wyznaczanie okręgów.
PKW ostrzegła, że od komisarzy ma się wymagać teraz jedynie wykształcenia prawniczego i nie ma już wymogu ich apolityczności - do tej pory komisarze byli sędziami i obowiązywał ich ten wymóg.
"Mamy poważne obawy co do sposobu podziału na okręgi czy obwody, nie możemy wykluczyć swoistego żonglowania okręgami" – powiedział 16 listopada na konferencji prasowej przewodniczący PKW, sędzia Wojciech Hermeliński. I określił autora/ów projektu nowej ordynacji jako "małego Kazia".
"Nie można wykluczyć sytuacji, że nowi komisarze będą mogli wychodzić naprzeciw oczekiwaniom jakiejś partii, startującej w wyborach" - powiedział sędzia Hermeliński. Zwłaszcza, że bez odpowiedniego przygotowania i wiedzy, będą musieli dokonać podziału Polski na okręgi wyborcze i obwody głosowania. I to w błyskawicznym tempie.
Bo choć do wyborów został jeszcze rok, to na utworzenie okręgów komisarze będą mieli zaledwie trzy miesiące - przy poprzedniej zmianie ordynacji w 2011 roku samorządy miały na to 15 miesięcy. Na znalezienie prawie 400 komisarzy PKW będzie miała 2 miesiące.
A co potem? Jeśli PiS wprowadzi swoją ustawę, to po wyborach parlamentarnych w 2019 zmieni się też kształt samej PKW - pisał o tym dla OKO.press prof. Jacek Raciborski.
W skrócie - nie będą w niej już zasiadać wyłącznie sędziowie Trybunału Stanu, Sądu Najwyższego i Administracyjnego, dla 7 z 9 członków powoływanej przez prezydenta PKW wystarczy habilitacja z prawa albo 3 lata praktyki adwokackiej, radcowskiej lub stażu prokuratorskiego.
dziennikarz, krytyk teatralny i publicysta. Od 2012 stały współpracownik "Gazety Wyborczej", od 2009 - "Dwutygodnika". Pisze m.in. o kulturze, cenzurze, samorządach i stosunkach państwo-Kościół.
dziennikarz, krytyk teatralny i publicysta. Od 2012 stały współpracownik "Gazety Wyborczej", od 2009 - "Dwutygodnika". Pisze m.in. o kulturze, cenzurze, samorządach i stosunkach państwo-Kościół.
Komentarze