Część mieszkańców miast chce parkować na chodnikach - nawet tam, gdzie teoretycznie nie wolno. Inni zwracają uwagę na "patoparkowanie", przez które nie da się korzystać z przestrzeni przeznaczonych dla pieszych. Czy "słupkoza" jest jedynym rozwiązaniem?
Słupki na chodnikach irytują kierowców w największych miastach od dawna, jednak dopiero gniew dziennikarza sportowego Michała Pola sprawił, że przebiły się przez lokalne rubryki do ogólnopolskich wydań największych dzienników.
"Masakra na Saskiej Kępie. Ulice zabite słupkami, zlikwidowano setki miejsc parkingowych, oczywiście nie proponując nic w zamian. Ja szczęśliwie jestem posiadaczem garażu, ale sąsiedzi w desperacji" - tweetował 3 maja o sytuacji w uchodzącej za drogą i elegancką dzielnicy.
Nie ma gdzie przystanąć nawet na chwilę, żeby wyrzucić dziecko w drodze do szkoły, a przecież wszystkich nie przewieziemy komunikacją miejską - argumentował w kolejnych swoich wpisach znany dziennikarz.
Cykl „SOBOTA PRAWDĘ CI POWIE” to propozycja OKO.press na pierwszy dzień weekendu. Znajdziecie tu fact-checkingi (z OKO-wym fałszometrem) zarówno z polityki polskiej, jak i ze świata, bo nie tylko u nas politycy i polityczki kłamią, kręcą, konfabulują. Cofniemy się też w przeszłość, bo kłamstwo towarzyszyło całym dziejom. Rozbrajamy mity i popularne złudzenia krążące po sieci i ludzkich umysłach. I piszemy o błędach poznawczych, które sprawiają, że jesteśmy bezbronni wobec kłamstw. Tylko czy naprawdę jesteśmy? Nad tym też się zastanowimy.
Michał Pol nie jest odosobniony w swojej opinii. Podobne głosy wyrażają również zmotoryzowani mieszkańcy innych miast. Jedynie w ostatnich miesiącach kontrowersje wzbudziły słupki w Słupsku (według mieszkańców nie będzie gdzie zjechać w razie wypadku) i Krakowie (nieustaleni dotąd sprawcy wyrywali je z płyt chodnikowych).
"Słupkoza" - tak nazywają to zjawisko niezadowoleni, narzekając na nadgorliwość urzędników w ograniczaniu miejsc parkingowych. W wielu przypadkach zwracają również uwagę na estetykę słupków, które mają zakłócać miejski pejzaż.
W każdym z miast argumentacja urzędników jest podobna: stawiamy je, by łatwiej egzekwować prawo tam, gdzie parkowanie jest niedozwolone. Dzięki temu pozostawiamy więcej miejsca dla pieszych, którym ustawione samochody przeszkadzają w swobodnym przejściu.
"Nie stawiamy ich złośliwie. Pojawiają się tam, gdzie nie ma innej możliwości, żeby walczyć z nielegalnym parkowaniem" - wyjaśniał w "Gazecie Wyborczej" Marcin Wójcik z krakowskiego Zarządu Transportu Publicznego. Według warszawskiego ratusza "słupkoza", choć nie musi się podobać, jest konieczna.
"Słupki na ulicach pod naszą opieką stają tylko w miejscach, w których parkowanie jest niezgodne z przepisami, a w związku z tym bardzo często jest po prostu niebezpieczne" - mówi OKO.press Jakub Dybalski z warszawskiego Zarządu Dróg Miejskich.
"Auto zaparkowane przy skrzyżowaniu lub przejściu dla pieszych ogranicza widoczność (dziesięciolatka nie widać zza wielkiego SUVa). A auto zaparkowane na całej szerokości chodnika często zmusza pieszego do obchodzenia go jezdnią. W skrajnych przypadkach całkowicie uniemożliwia przejście pieszemu, który ma trudność z poruszaniem się, czy prowadzi wózek dziecięcy".
Jak podkreśla Dybalski, w przypadku stołecznej ulicy Międzynarodowej (na której "osłupkowanie" narzekał Pol) inne rozwiązanie nie wchodziło w grę.
"W niektórych miejscach kierowcy całkowicie zastawiali chodnik. Po drugiej stronie ulicy parkowali na przystanku autobusowym. Powtórzę to abstrakcyjne zdanie – parkowali na przystanku autobusowym! Absurdalne są więc tezy, że montaż słupków jest równoznaczny z likwidacją miejsc postojowych. Tam, gdzie stają słupki, takich miejsc nigdy nie było" - podkreśla Dybalski.
Z działaniem miejskich służb niekiedy zgadza się jednak część mieszkańców. W Krakowie grupa aktywistów z Nowej Huty zabiegała o gęste stawianie chodnikowych słupków. Jak argumentowali, posiadacze samochodów starają się postawić samochód najbliżej swojego okna. Gdy brakuje miejsca na legalnych parkingach, często wybierają chodnik lub fragment trawnika.
"Przez parkowanie wewnątrz osiedli ulegają dewastacji tereny zieleńców, trawa jest regularnie rozjeżdżana. Gdy Zarząd Zieleni Miejskiej próbuje ją chronić, stawiając drewniane słupki, mieszkańcy je wykopują" - zauważa w rozmowie z nami Małgorzata Szymczyk-Karnasiewicz, mieszkanka i działaczka z Nowej Huty.
"Nie lubimy słupków, ale kiedy ich nie ma, kierowcy łamią przepisy o ruchu drogowym. Jeśli chcemy lepszego miasta dla wszystkich, musimy poprawić jakość interwencji Straży Miejskiej i skuteczność zmiany organizacji ruchu. Na taką, która będzie chroniła niechronionych uczestników ruchu".
"Słupkoza" jest tematem często poruszanym w lokalnych mediach. Problem omawiało między innymi Radio Kraków. Niektórzy z zapytanych przez reportera rozgłośni mieszkańcy odpowiadali, że słupkowanie to droga donikąd. Samochodów przecież nie ubędzie, a ciasne, budowane często w latach 50. osiedla nie przyjmą większej ich liczby.
W podobnym tonie wypowiada się Tymon Grabowski, dziennikarz motoryzacyjny i YouTuber. W felietonie na łamach serwisu Spider's Web wskazuje, że ograniczanie możliwości zaparkowania samochodu i "słupkoza" w mocniej zurbanizowanych obszarach wpływa na rozlewanie się miast.
Zirytowany kierowca może stwierdzić, że ma dość codziennych poszukiwań miejsca parkingowego i przenieść się pod miasto, gdzie z postawieniem auta nie będzie miał żadnego problemu. A mieszkańcom miast zależy na łatwym parkowaniu - wskazują na to szybujące ceny prywatnych miejsc postojowych. W 2020 roku na warszawskiej Saskiej Kępie za taki luksus trzeba było płacić nawet powyżej 100 tys. złotych.
Dlatego w dyskusjach o miejscach postojowych w miastach często pada postulat jak najszybszej budowy parkingów pod ziemią. W ostatnich miesiącach takie obiekty powstały w centralnych częściach Gdyni i Poznania.
Nad urządzeniem miejsc parkingowych pod powierzchnią swojego Orlika zastanawiają się władze niewielkiej małopolskiej Bochni. Zdaniem urzędników podziemny parking to nie tylko wygoda zmotoryzowanych, ale i bezpieczeństwo wszystkich mieszkańców. "Otóż taki obiekt mógłby również służyć mieszkańcom, nie daj Boże, ale w przypadkach skrajnych, jako schron" - mówił burmistrz Stefan Kolawiński.
Ratunku w budowie podziemnych parkingów - choć pod pewnymi warunkami - upatruje również Szymczyk-Karnasiewicz: "W Strasburgu jest sieć podziemnych parkingów wokół centrum przy jednoczesnym braku miejsc do parkowania na chodnikach - to działa. Jeśli nie masz innej możliwości, musisz zapłacić i zostawić samochód pod ziemią. Możemy też budować parkingi z długoterminowym wynajmem miejsc, wzorem Wiednia, pod miastem, z dobrą komunikacją zbiorową. Za stosowną opłatą możesz zostawić auto (zamiast pod blokiem) - to się sprawdza, gdy na co dzień korzystasz z komunikacji zbiorowej".
Wielopoziomowe i podziemne parkingi mogłyby uwolnić część przestrzeni pierwotnie przeznaczonej dla pieszych. Mogłyby, gdyby nie były tak drogie - wskazuje część ekspertów.
Inwestor - niezależnie od tego, czy będzie to miasto, czy prywatna firma - będzie przecież oczekiwał choć częściowego zwrotu wydatku poniesionego przy budowie. W wielu miastach parking podziemny nie będzie konkurencją dla o wiele tańszego parkowania na powierzchni.
"Nikt nie weźmie na siebie ryzyka finansowego takiej inwestycji, gdy będzie mógł ściągać maksymalnie 3 złote za godzinę postoju na miejscu parkingowym. Wybudowanie go, w przeliczeniu na jedno miejsce, jest warte w najtańszej opcji 7 do 8 tysięcy euro" – mówił kilka lat temu Witold Müllauer, dyrektor handlowy City Parking Group.
Rzeczywiście, koszty podziemnych obiektów bywają bardzo wysokie. Budowa parkingu pod placem Muzeum Narodowego w Krakowie w przeliczeniu na jedno miejsce pochłonęła ponad 100 tys. złotych.
Powstający w centrum Warszawy podziemny parking na 420 miejsc ma kosztować 86 mln zł. Gdynia na parking pod Parkiem Centralnym wydała ponad 60 mln zł,
Koszty przekładają się na wyższe niż w przypadku parkowania na ulicy stawki godzinowe. Postawienie auta na nowym parkingu podziemnym w Poznaniu kosztuje 7 zł za godzinę, w Krakowie przy Muzeum Narodowym to 6 złotych, podobne są ceny w Warszawie. W każdym z tych przypadków zapłacimy więcej, niż stawiając auto na powierzchni.
Dlatego parking podziemny nie zawsze jest cudownym remedium na samochodowy problem, a zarządcy miejskich dróg przekonują, że nie ma wyjścia lepszego od słupków.
"Słupek wygrodzeniowy nie jest rozwiązaniem idealnym - to mimo wszystko przeszkoda w miejskiej przestrzeni - ale jest przez nas używany tam, gdzie w inny sposób nie udaje się zapewnić miejsca dla pieszych i wymusić bezpiecznego zachowania kierowców" - mówi nam Jakub Dybalski.
"Mamy listę kilkuset miejsc w Warszawie, w których taki problem wymaga rozwiązania i krok po kroku to robimy. Często, szczególnie gdy dane miejsce przechodzi remont lub przebudowę, można go rozwiązać w inny sposób. Np. zmianą geometrii ulicy, podniesieniem krawężnika, rozpłytowaniem konkretnego miejsca pod zieleń, czy montażem stojaków rowerowych lub ławki".
"Słupkoza" mogłaby zniknąć, gdyby do niezgodnego z przepisami parkowania kierowców skuteczniej zniechęcały mandaty od Straży Miejskiej. Interwencje jednak nie zawsze dają skutek, a przeciążeni strażnicy niekiedy nawet do nich nie wyjeżdżają - mówi nam Małgorzata Szymczyk-Karnasiewicz.
Dzieje się tak na przykład, jeśli na dawnym zieleńcu zostało jedynie rozjeżdżone kołami błoto - twierdzi aktywistka, która recepty upatruje w reformie miejskiej służby.
"Niemal codziennie zdarza mi się widzieć nieprzepisowe zaparkowane samochody. Czy to w odległości mniejszej niż 10 m od przejścia dla pieszych, przy drodze publicznej, albo parkujące pod klatkami. Żeby to zrobić, parkujący wjeżdża po pasach i jedzie wzdłuż po chodniku" - twierdzi nowohucianka.
"Stąd obywatelska inicjatywa uchwałodawcza mająca na celu utworzenie w strukturach Straży Miejskiej w Krakowie wydziału do obsługi zgłoszeń, zwłaszcza tych dotyczących patoparkowania".
Istnieje jeszcze prostsze rozwiązanie, dzięki któremu nie byłaby potrzebna ani reforma miejskich służb, ani budowa podziemnych parkingów, ani irytująca dla wielu "słupkoza". Żadne z tych rozwiązań nie byłoby potrzebne, gdyby kierowcy stosowali się do przepisów. Tylko czy taki pomysł zadowoli Michała Pola?
Reporter, autor tekstów dotyczących klimatu i gospodarki. Absolwent UMCS w Lublinie, wcześniej pracował między innymi w Radiu Eska, Radiu Kraków i Off Radiu Kraków, publikował też w Magazynie WP.pl i na Wyborcza.pl.
Reporter, autor tekstów dotyczących klimatu i gospodarki. Absolwent UMCS w Lublinie, wcześniej pracował między innymi w Radiu Eska, Radiu Kraków i Off Radiu Kraków, publikował też w Magazynie WP.pl i na Wyborcza.pl.
Komentarze