0:000:00

0:00

Aktualizacja, godz. 14:25: Grupa Granica poinformowała, że 18-letni Ismail z Syrii, który wymagał interwencji medycznej, zniknął ze szpitala. Jak podają aktywiści, w nocy był w stanie skrajnego wyczerpania, w drugim stopniu hipotermii, odwodniony i wygłodzony. Chłopak został przewieziony do szpitala w Siemiatyczach, gdzie przed godziną 03:00 nad ranem aktywiści przekazali mu ubrania, jedzenie i środki czystości. Cztery godziny później chłopaka nie było już w placówce. Jak poinformowała OKO.press Anna Dąbrowska z Homo Faber,

prawnikowi Grupy Granica udało się potwierdzić w jednostce Straży Granicznej w Mielniku, że Ismail został ponownie przewieziony na białoruską stronę.

Aktywiści oceniają, że stan chłopaka prawdopodobnie nie pozwoli mu przeżyć kolejnych dni w ekstremalnych warunkach. Poprzedniej nocy temperatura na Podlasiu spadła do -15 stopni.

A oto nasza wcześniejsza relacja z interwencji w środku nocy nieopodal Mielnika nad Bugiem.

Okolice Mielnika nad Bugiem, Podlasie. 10 stycznia, tuż przed północą aktywiści Ocalenia poinformowali, że w lesie za granicą strefy znajduje się nieletni cudzoziemiec w bardzo złym stanie. "Prawdopodobnie będziemy wzywać pogotowie, potrzebne wsparcie" - pisali.

Na miejsce doprowadziła nas karetka na sygnale. Gdy wyskoczyliśmy z auta zobaczyliśmy światła z czołówek na polu i oślepiające reflektory ciężarówek. W lesie były już umundurowane służby - policja i prawdopodobnie zawodowe wojsko - a także aktywiści.

Ratownicy medyczni pobiegli w stronę potrzebującego. Włożyli go na nosze i puścili się biegiem w stronę karetki. Krzyczeli, żeby się rozsunąć, że potrzebują pomocy.

Chłopak był nieprzytomny. Miał drgawki. Jego całe ciało chodziło. Wyglądał, jakby miał atak epilepsji.

[video width="1920" height="1080" mp4="https://oko.press/images/2022/01/202201011-granica-magda.mp4"][/video]

Gdy zaczęliśmy robić zdjęcia, doskoczyły służby. "Oddać telefon" - krzyczał jeden z wojskowych. Zanim telefon znalazł się w jego rękach, zdążyliśmy zrobić jedno zdjęcie. Dopytywaliśmy, dlaczego zabrali nasz sprzęt. Goniliśmy się wojskowymi wokół samochodu, a ci i tak ignorowali pytania.

"Może wystarczy, że skasuje zdjęcia? Nie będziemy im grzebać" - mówił jeden. "Nie, zabieramy" - odpowiedział drugi.

Po chwili zaczęli nas legitymować, obfotografowali samochód. Wojskowi oddali nasz telefon policjantom i nagle zniknęli. Za to funkcjonariusze policji byli nieco zmieszani, tak jakby nie wiedzieli, dlaczego muszą nas trzymać.

"Czy mogę już nagrywać?" - zapytałam jednego z nich.

"Tak, oczywiście" - odpowiedział uprzejmie policjant.

"Ale nadal trzyma pan telefon".

"Faktycznie" - odpowiedział, oddając sprzęt.

"Teraz może pani nagrywać, ale chyba nie ma już czego" - dodał.

Zaznaczyli, że nie zgadzają się na upowszechnienie ich wizerunku.

"Macie się nie ruszać, macie czekać"

Faktycznie, karetka odjechała. Wojsko zniknęło. Na miejscu zostali tylko równie zaniepokojeni aktywiści. Jeden z nich opowiedział nam, jak potraktowały ich służby, kiedy trafili do lasu.

"Nie mogliśmy znaleźć osoby ze zgłoszenia. W pewnym momencie, koło 01:00 w nocy, zobaczyliśmy światła na drodze dojazdowej. Domyśliliśmy się, że to światła służb. Wyszliśmy na pole przed las. Zapalaliśmy czołówki, żeby było nas lepiej widać. W naszym kierunku wyszło 4-5 osób. Szli szpalerem. Gdy podeszli na odległość 10 metrów, zaczęli krzyczeć, żebyśmy trzymali ręce w górze i nie ruszali się" - opowiada.

Aktywiści tłumaczyli, że dostali zgłoszenie o pomoc medyczną w lesie. Wojskowi zignorowali to. Zażądali wydania telefonów i dokumentów.

"Pytałem, na jakiej podstawie. »Bo tak każą« - usłyszałem. Zachęcaliśmy, żeby poszli z nami i pomogli znaleźć tego człowieka. Jeden z nich rozkazał wtedy odbezpieczyć broń. »Macie się nie ruszać, macie czekać«" - opowiada aktywista.

"Poczuliśmy, że sytuacja eskaluje. Powtarzaliśmy, że czujemy się niepewnie. Nie jesteśmy przestępcami. Pomoc jest legalna. Powinniśmy skupić się na znalezieniu człowieka, bo każda minuta decyduje o jego zdrowiu i życiu".

W końcu wszyscy znaleźliśmy się na polanie. Bez dokumentów, bez telefonów. Gdy nam je wydano, okazało się, że zaginął sprzęt ratowniczy Fundacji Ocalenie, w tym defibrylator. "Chcemy zgłosić kradzież" - mówili aktywiści do policjantów. "Ale to nie tutaj, bo my tu w innej sprawie. Proszę jechać na posterunek" - odpowiedzieli.

Z informacji umieszczonych przez Fundację Ocalenie na Facebooku wynika, że sprzęt ratowniczy odnalazł się na jednej z placówek Straży Granicznej. Nie wiadomo, co stało się z chłopakiem ratowanym w nocy. Prawdopodobnie trafił do szpitala w Siemiatyczach, ale nie wiadomo czy wciąż w nim przebywa. Straż Graniczna nie udzielała żadnych informacji.

Nie wiemy też, kim były interweniujące w nocy służby. Policjanci nie potrafili odpowiedzieć, jaka to jednostka, ani nawet czy to wojsko zawodowe, czy WOT.

Więcej szczegółów dotyczących akcji podamy w kolejnym tekście.

;

Udostępnij:

Anton Ambroziak

Dziennikarz i reporter. Uhonorowany nagrodami: Amnesty International „Pióro Nadziei” (2018), Kampanii Przeciw Homofobii “Korony Równości” (2019). W OKO.press pisze o prawach człowieka, społeczeństwie obywatelskim i usługach publicznych.

Magdalena Chrzczonowicz

Wicenaczelna OKO.press, redaktorka, dziennikarka. W OKO.press od początku, pisze o prawach człowieka (osoby LGBTQIA, osoby uchodźcze), prawach kobiet, Kościele katolickim i polityce. Wcześniej przez 15 lat pracowała w organizacjach poarządowych (Humanity in Action Polska, Centrum Edukacji Obywatelskiej, Amnesty International) przy projektach społecznych i badawczych, prowadziła warsztaty dla młodzieży i edukatorów/edukatorek, realizowała badania terenowe. Publikowała w Res Publice Nowej. Skończyła Instytut Stosowanych Nauk Społecznych na UW ze specjalizacją Antropologia Społeczna.

Komentarze