0:000:00

0:00

W piątek 13 września 2019 opisaliśmy okoliczności śmierci 37-letniego Tomasza Wróblewskiego. Według naszych ustaleń w nocy z 13 na 14 sierpnia wezwał on na pomoc policję z hotelowego pokoju w Ełku, informując, że jest pod wpływem narkotyków. Policyjny dyżurny i obecni na miejscu policjanci wbrew obowiązkowi nie wezwali pogotowia ratunkowego. Użyli za to wobec niego gazu pieprzowego i skuli kajdankami.

Gdy po kilku minutach wyprowadzili go z pokoju miał obrażenia na twarzy, zmarł na miejscu chwilę później - zeznał świadek, do którego dotarliśmy. Twierdzi też, że nagrał fragment interwencji, ale filmy zniknęły z jego telefonu.

Przeczytaj także:

Według bliskich zmarłego jego twarz była zmasakrowana. Według ich opisu miał spuchnięte, powiększone jedno oko, zdartą w kilku miejscach skórę, sine ucho, wgłębienia w czaszce. Na głowie rozpoznali ślad podeszwy, a przy skroni krwawe rany, mogące według nich być śladem po użyciu paralizatora.

Widzieliśmy 39 szczegółowych zdjęć jego głowy, dłoni i sylwetki zrobionych w zakładzie pogrzebowym. Ma na nich pośmiertny makijaż. Mimo to można stwierdzić, że w przesłanym nam opisie obrażeń rodzina Tomasza nie przesadziła.

Sprawę bada prokuratura, która wciąż czeka na wyniki sekcji zwłok. Bez nich nie jesteśmy w stanie stwierdzić, co było przyczyną śmierci Tomasza Wróblewskiego. Mamy jednak podstawy, by podejrzewać, że w trakcie interwencji policji doszło do nieprawidłowości.

O to, jak w tej sytuacji powinni zachować się policjanci, zapytaliśmy dr Adama Ploszkę, jednego z pełnomocników rodziny Igora Stachowiaka, który w 2016 r. zmarł w trakcie interwencji wrocławskich policjantów.

Dr Adam Ploszka — specjalizuje się w sprawach z zakresu ochrony praw człowieka, prawa i postępowania karnego. Jest autorem licznych publikacji naukowych z zakresu praw człowieka, orzecznictwa Europejskiego Trybunału Praw Człowieka i wolności słowa. Jest adiunktem w Zakładzie Praw Człowieka WPiA UW i członkiem Rady Programowej Archiwum im. prof. Wiktora Osiatyńskiego.

Daniel Flis, OKO.press: Tomasz Wróblewski zmarł w Ełku w nocy z 13 na 14 sierpnia w trakcie interwencji policji. Według ustaleń OKO.press kiedy zadzwonił na 112, powiedział, że ktoś chce okraść jego auto i że jest pod wpływem narkotyków. Co powinien zrobić dyżurny policjant, który to usłyszał?

Dr Adam Ploszka: Powinien skierować na miejsce patrol policji, bo jeśli ktoś dzwonił po pomoc policji, powinien ją uzyskać. Ale powinien też równolegle wezwać zespół pogotowia ratunkowego. Najlepiej zespół z lekarzem na pokładzie, który powinien ocenić, jaka pomoc jest potrzebna osobie wzywającej.

Skąd dyżurny ma wiedzieć, że w takiej sytuacji powinien wezwać pogotowie?

Takie wytyczne znajdują się w materiałach dydaktycznych, dotyczących postępowania z osobami z zaburzeniami psychicznymi. Są używane w trakcie szkolenia, które przechodzi każdy policjant przed podjęciem służby. Jest tam wprost napisane, że “gdy wiarygodność zgłoszenia o stanie psychicznym osoby nie budzi wątpliwości”, dyżurny powinien wezwać karetkę pogotowia.

Dodajmy, że jest to inna sytuacja niż wezwanie patrolu do osoby nadużywającej alkoholu. Osobę upojoną alkoholem policja jest w stanie stosunkowo łatwo zidentyfikować, a następnie bezpiecznie przetransportować do izby wytrzeźwień, ale mając informację o zażyciu innych środków psychoaktywnych, policjanci nie są w stanie przewidzieć, czego mogą się spodziewać.

Tomasz Wróblewski miał zgłosić, że “jest naćpany”. Czy to dość wiarygodna informacja?

Zwykle funkcję dyżurnego pełnią doświadczeni policjanci, którzy potrafią po samym zgłoszeniu rozpoznać skalę zagrożenia. Mam wrażenie, że jeżeli ktoś dzwoni i - jeśli dobrze rozumiem - w tym przypadku chaotycznie domaga się pomocy, informując, że "jest naćpany", to zakładam, że nie jest typowe zachowanie, z którym spotykają się policjanci przy zgłoszeniach. W mojej ocenie powinno to skutkować wezwaniem pogotowia ratunkowego.

Kiedy policjanci przybyli na miejsce, Tomasz nie chciał ich wpuścić, chociaż sam wzywał pomocy. Gdy wyważyli drzwi i weszli do środka, nadal wołał “policja!”, jakby nie widział ich mundurów. Jak powinni zachować się w takiej sytuacji?

Dostrzegając, że ktoś zachowuje się dziwnie, w sposób zagrażający życiu i zdrowiu swojemu lub innych osób, nadreagowuje na bodźce, w mojej ocenie powinni być w stanie ocenić potrzebę asysty medycznej i przekazać to dyżurnemu, a ten powinien wezwać pogotowie.

Wyobraźmy sobie, że na miejsce zostało wezwane pogotowie i na miejscu byłby lekarz lub ratownik medyczny. Jak powinno wtedy wyglądać modelowe zachowanie policjantów?

W sytuacji, w której policjanci mogliby podejrzewać, że mają do czynienia z osobą z zaburzeniami wywołanymi środkami psychoaktywnymi, to lekarz powinien decydować o stosowaniu przez nich środków przymusu bezpośredniego. Zgodnie z ustawą o ochronie zdrowia psychicznego, mogliby korzystać tylko z czterech:

  • przytrzymania,
  • unieruchomienia,
  • izolacji,
  • przymusowego podania leków.

W idealnej sytuacji policjanci powinni przytrzymać zachowującego się agresywnie mężczyznę, a następnie lekarz lub ratownik medyczny powinien podać mu środek uspokajający. Wtedy w bezpieczny sposób mogliby przetransportować go do szpitala, żeby tam został przebadany.

Dowiedzieliśmy się, że choć Tomasz nikogo nie próbował uderzyć, policjanci użyli wobec niego gazu pieprzowego, obalili i skuli. Czy mieli do tego prawo?

W materiałach szkoleniowych policji jest podkreślane, że w stosunku do osób, u których występują symptomy zaburzeń świadomości, policjanci powinni być opanowani, spokojni i unikać gwałtownych reakcji. A jeżeli w pierwszej kolejności użyli gazu, to na pewno nie złagodziło to napięcia, a raczej mogło pobudzić pana Tomasza do reakcji obronnej.

Jednak nawet gdyby pan Tomasz nie zdradzał żadnych symptomów zaburzeń świadomości, środki przymusu bezpośredniego powinny być stosowane zgodnie z “zasadą szkody minimalnej” i “zasadą adekwatności”. Czyli muszą być dostosowane do stopnia zagrożenia. Zasadniczym i podstawowym środkiem jest siła fizyczna. W tej sytuacji policjantom, mającym przewagę liczebną, być może do unieruchomienia pana Tomasza wystarczyłaby siła fizyczna, ewentualnie kajdanki.

Według świadka zdarzenia Tomasz Wróblewski już po założeniu mu kajdanek był z policjantami sam na sam przez około pięć minut, a po wyjściu miał “pobitą twarz”. Na zdjęciach, które widziała redakcja OKO.press, widać na niej sińce, napuchnięte oko, szyję, sczerniałe ucho. Rodzina twierdzi, że na jego głowie znalazła ślad podeszwy i rany jak po paralizatorze. Czy policjanci po obezwładnieniu zatrzymanego mogą zadawać mu ciosy w głowę lub twarz?

Po założeniu kajdanek policjant nie ma prawa użyć pałki, paralizatora ani gazu. A tym bardziej nie mają prawa uderzać w twarz ani wrażliwe części ciała.

Nie będąc na miejscu i nie mając nagrania z przebiegu wydarzenia ani wyników sekcji zwłok, nie jesteśmy jednak w stanie ze stuprocentową pewnością ocenić prawidłowości stosowania techniki i taktyki policyjnej. Jedynie po liczbie użytych środków możemy wnioskować, że ta interwencja nie przebiegała w sposób modelowy.

Zdarzenia z Ełku przypominają śmierć Igora Stachowiaka. W 2016 roku wrocławscy policjanci użyli wobec niego paralizatora, gdy leżał skuty kajdankami w toalecie na komisariacie. Reprezentował pan jego rodzinę w sądzie. Jak zachowanie policjantów ocenił sąd?

Dla porządku dodam tylko, że byłem jednym z pełnomocników — obok mec. Mikołaja Pietrzaka i mec. Marii Radziejowskiej. Wyrok sądu odnosił się jedynie do czterech funkcjonariuszy policji, którzy torturowali Igora Stachowiaka na komisariacie we Wrocławiu. Skazał ich za przekroczenie uprawnień (art. 231 kodeksu karnego), polegające na znęcaniu się (art. 247 KK.). Wymierzył karę dwóch i pół lat bezwzględnego więzienia dla funkcjonariusza, który raził Igora Stachowiaka paralizatorem i dwóch lat dla pozostałych trzech, którzy mu towarzyszyli

Dlaczego sąd uznał, że przekroczyli uprawnienia?

Zasadniczym motywem, na którym oparł się sąd, było stwierdzenie, że zachowanie Igora Stachowiaka wskazywało na to, że są wątpliwości co do jego stanu psychicznego. Sięganie po paralizator w tej sytuacji było niewłaściwe, bo mogli stosować tylko środki określone w ustawie o ochronie zdrowia psychicznego, czyli jedynie przytrzymanie, unieruchomienie, izolację lub podanie środka uspokajającego. Podkreślam jednak: to wyrok nieprawomocny, więc nie wiadomo, czy argumentacja, którą przyjął sąd, ostanie się w drugiej instancji.

Czy sąd uzasadniał, po czym policjanci powinni rozpoznać, że mają do czynienia z zaburzeniem świadomości?

Sąd opierał się na zeznaniach świadków. Wskazywali oni na trudności w komunikowaniu się z panem Stachowiakiem, które mieli policjanci, na brak reakcji z jego strony na wydawane mu polecenia. W konkluzji sąd stwierdził, że istniały obiektywne okoliczności, wskazujące na to, że nie można w tej sytuacji stosować takich środków przymusu jak paralizator.

Czy coś się zmieniło od tamtego czasu w prawie lub w praktyce policyjnej?

Nie znam badań nad usprawnieniem procedur policyjnych. Natomiast doniesienia medialne o licznych przypadkach nadużyć środków przymusu bezpośredniego i głośny raport Rzecznika Praw Obywatelskich z 2017 roku, w którym opisywane były liczne przypadki tortur na komisariatach policji w całej Polsce, świadczą o tym, że problem nadal istnieje.

Raport RPO był zarazem wystąpieniem do Ministra Sprawiedliwości o stworzenie instytucji tzw. adwokata pierwszej godziny, który dyżurowałby na posterunku policji i mógł reprezentować zatrzymanego. Jego obecność minimalizowałaby ryzyko ewentualnych nadużyć i niesłusznych oskarżeń wobec policji. Apel Rzecznika nie został wysłuchany.

Pilotażowo policja testuje 180 kamer na mundurach, ale tylko w niektórych województwach. Moim zdaniem reakcja władz Rzeczypospolitej Polski na przypadki nadużywania przemocy przez policjantów nie jest adekwatna do skali problemu.

;

Udostępnij:

Daniel Flis

Dziennikarz OKO.press. Absolwent filozofii UW i Polskiej Szkoły Reportażu. Wcześniej pisał dla "Gazety Wyborczej". Był nominowany do nagród dziennikarskich.

Komentarze