0:00
0:00

0:00

Zawieszenie protestu rodzin osób z niepełnosprawnością ma co najmniej dwa skutki. Jeden to obalenie murów obojętności, za którymi te rodziny dotychczas przebywały. Osoby z niepełnosprawnością zaczęły mówić własnym głosem o swoich potrzebach. Pojawiła się narracja o ich samostanowieniu, o tym, że w osobach niepełnosprawnych należy widzieć potencjał i możliwości, a nie grupę „najsłabszych, najbardziej wykluczonych”.

Ale i jest drugi skutek: protest ujawnił istnienie zorganizowanego "porażającego" szamba nienawiści po prawej stronie internetu. Analizę tego zjawiska przeprowadziła dla OKO. press dr Anna Mierzyńska, specjalistka marketingu, także politycznego.

Drastyczny wzrost liczby wzmianek na temat protestu matek osób z niepełnosprawnością w Sejmie można było w ostatnich dniach zaobserwować w mediach społecznościowych. Bardzo szybkie tempo rozchodzenia się niektórych zdjęć i filmów związanych z protestem, masowe ilości komentarzy pod informacjami, wysoka aktywność określonych środowisk – wszystko to każe postawić tezę, że

hejtowanie protestujących w ostatnich dniach to zorganizowana akcja,

której celem jest nie tylko publiczne zlinczowanie protestujących matek (zwłaszcza ich liderki Iwony Hartwich), ale też pogłębianie podziałów społecznych w Polsce.

Przyjrzyjmy się najpierw, jak wyglądała akcja pod względem struktury. Po pierwsze – celem ataku były protestujące kobiety (a nie ich niepełnosprawni synowie). Po drugie –

komentarze na ich temat przepełnione były nienawiścią w skali trudnej do strawienia dla normalnego człowieka. Wydaje się, jakby autorzy wpisów pozbyli się wszelkich zahamowani.

Iwona Hartwich według nich to „wściekła, roszczeniowa awanturnica”, „chytra baba”, kapiara, wariatka, histeryczka, debilka, babsko, cwaniara, a nawet „ta cała Hartwich to paranoja Polski”.

Iwona Hartwich ofiarą cyfrowego mobbingu

To, co się wydarzyło w sieci wobec liderki protestu, trzeba nazwać cyfrowym mobbingiem. Pojęcie to w Polsce jeszcze nie bardzo się przyjęło, ale w wielu państwach zachodnich używane jest w sytuacji zmasowanej akcji nienawiści wobec konkretnego człowieka, gdy mamy do czynienia z komentarzami personalnymi, a nie merytorycznymi, z wulgaryzmami, mową nienawiści, podważaniem wiarygodności – i trwa to długo lub dzieje się na masową skalę.

Dokładnie to spotkało Iwonę Hartwich. Przy okazji dostało się także posłance Joannie Scheuring-Wielgus, która mocno zaangażowała się w protest – najpopularniejsze określenie wobec niej wśród hejterów to „szajbus”.

Na pierwszej linii mobbingowej akcji jest jednak Iwona Hartwich. Jej zdjęcie, kiedy zasłania synowi usta, chcąc go – jak sama tłumaczy – uspokoić, a jak twierdzą hejterzy – sterroryzować, obiegło polskie media społecznościowe już w tysiącach udostępnień.

Drugi przekaz, który często pojawiał się w komentarzach, dotyczy wszystkich protestujących i ma ścisły związek z wpisem posłanki Krystyny Pawłowicz. Kilka dni temu stwierdziła ona, że w Sejmie śmierdzi. I stała się wzorem dla setek trolli. Bez zażenowania piszą oni, że w Sejmie jest brud, smród, te „cwaniary” zrobiły z budynku parlamentu cyrk i bazar, nie myją się, znęcają się nad swymi dziećmi. „Won, baby, z Sejmu!” – nawoływali hejterzy.

Trzecia narracja to udowadnianie upolitycznienia protestu. Autorzy komentarzy próbowali to zrobić przez wskazywanie posłów zaangażowanych w protest czy przypominanie wizyty Lecha Wałęsy. Oczywiście, polityczne konotacje protestu podważyłyby jego autentyczność, stąd też wszystkie sugestie, że Iwona Hartwich „ma już miejsce na liście PO” w najbliższych wyborach. Ten przekaz jest jednak mało popularny, być może dlatego, że trudno jest znaleźć dobry pretekst do jego upowszechnienia.

Szczyt akcji hejterskiej: 24 maja

Najwięcej komentarzy dotyczyło więc liderki protestu, śmierdzącego Sejmu oraz rzekomego znęcania się przez protestujące kobiety nad swoimi dziećmi.

Liczba tego typu wpisów w sieci zaczęła szybko rosnąć 23 maja: z 5,5 tysiąca wzmianek we wtorek 22 maja, do 10 tys. w środę, by osiągnąć szczyt w czwartek, 24 maja – tego dnia liczba wzmianek doszła do 30 tysięcy, i to tylko tych oznaczonych hashtagami #protestniepełnosprawnych i #Hartwich.

Dotarły one do ok. 5 milionów użytkowników. Trzeba jednak pamiętać, że w tej hejterskiej akcji hashtagi nie są najważniejsze, znacząca część wzmianek i komentarzy nie jest w żaden sposób oznaczona, są to przede wszystkim posty pojawiające się na Facebooku w dyskusji pod wpisami największych portali informacyjnych i mediów. Trudno je więc dokładnie policzyć.

W zasadzie każda informacja na temat protestujących, udostępniana na FB przez media 24 maja, wywoływała gwałtowną dyskusję. Bardzo szybko, w krótkich odstępach czasowych (np. co minutę, co 3 minuty) pojawiały się pod postami nowe komentarze, w ogromnej większość krytyczne wobec matek osób z niepełnosprawnością.

Tego dnia portale informacyjne pokazywały głównie szarpaninę kobiet ze Strażą Marszałkowską oraz zdjęcie liderki protestu z zadrapaniami na ręce po tej szarpaninie. Wśród hejterów po prawej stronie popularne stało się natychmiast podrobione zdjęcie, gdzie na ręce pani Hartwich zamiast zadrapania wklejono tatuaż "żywa gotówka".

Jednocześnie wśród osób hejtujących kobiety zaczęło się rozchodzić zdjęcie Iwony Hartwich trzymającej dłoń na ustach syna, jak przeciwwaga do filmu z atakującą Strażą Marszałkowską. Chodziło oczywiście o udowodnienie, że złymi są protestujący, a nie strażnicy.

25 maja akcja hejterska nadal była bardzo widoczna w sieci, ale – przynajmniej jeśli chodzi o posty zawierające analizowane hashtagi – liczba wzmianek spadła z 30 tys. do ok. 20 tys. Wciąż największa aktywność dotyczyła Facebooka.

W tym samym czasie na specyficznych stronach internetowych, który starają się uchodzić za portale informacyjne, choć często przekazują mocno zmanipulowane newsy, pojawiły się artykuły deprecjonujące matki osób z niepełnosprawnością – jak choćby ten na Newsweb.pl o tym, że liderki protestu… tyją, bo tak znakomicie karmi jest restauracja sejmowa. „Mają jak u Pana Boga za piecem” – poinformował anonimowy autor artykułu.

Na tej samej stronie 26 maja można było przeczytać, że znaleziono wreszcie dowód na upolitycznienie protestu. ”Dziś wszystko wskazuje na to, że protest i Hartwich to elementy kampanii prezydenckiej Rafała Trzaskowskiego w Warszawie i całej opozycji w kraju. (…) Wyciekło zdjęcie, na którym śmiejąca się do łez liderka protestu rozmawia z… kandydatem PO na prezydenta Warszawy Rafałem Trzaskowskim. I to podczas „Marszu Wolności” zorganizowanego prze Platformę Obywatelską. Kobieta ma też wpięty znaczek z logo głównej partii opozycyjnej”.

Na prezentowanym zdjęciu widać rzeczywiści Rafała Trzaskowskiego rozmawiającego z kobietą w kapeluszu, ale bardzo trudno ustalić, czy to Iwona Hartwich. Udostępniającym te informacje nie przeszkadza fakt, że w czasie Marszu Wolności protestujące były w Sejmie. Źródłem tego „newsa” jest Twitterowe konto kontrowersje.net.

Kto hejtuje?

Radykalna prawica związana z Andruszkiewiczem i Jakim. Ale nie tylko. Przyjrzałam się, jakiego typu konta są najbardziej zaangażowanie w hejtowanie protestujących. To, co rzuca się w oczy natychmiast, to fakt, że wysoką aktywność wykazują ci użytkownicy social media, którzy na co dzień hejtują opozycję, wspierają zaś wąską grupę parlamentarzystów, związanych z radykalną prawicą (ale nie z Ruchem Narodowym): Adama Andruszkiewicza, Patryka Jakiego, Krystynę Pawłowicz, Antoniego Macierewicza.

Analizując wcześniej konta wspierające radykałów wyodrębniłam tę grupę użytkowników i od miesięcy ją obserwuję. Jest bardzo aktywna, daje zarówno Andruszkiewiczowi, jak i Jakiemu wysokie notowania w rankingach mediów społecznościowych w Polsce (sytuują się w pierwszej 20-tce najbardziej rozpoznawalnych marek osobistych w kraju, są jednymi z najwyżej notowanych polskich polityków na FB). Jeśli weźmiemy pod uwagę, że Andruszkiewicz ma na Facebooku ponad 180 tys. fanów, nikogo nie powinna dziwić możliwość zrealizowania przez tych fanów szeroko zakrojonej akcji w social media na każdy zadany temat.

Uruchomiono śpiochów

Oczywiście, akcja nie opiera się na samych radykałach. Wśród hejtujących protest np. na Twitterze widać najpopularniejsze pro-PiSowskie anonimowe konta. Ale widać też – bardziej na Facebooku niż na TT – komentarze pochodzące z kont nietypowych. Mają one np. tylko zdjęcia profilowe i zdjęcia w tle, bez żadnej innej aktywności. Albo są zupełnie puste. Dużo wśród takich komentujących jest kobiet w wieku emerytalnym.

Przyglądając się im bliżej okazuje się jednak, że są one nieaktywne na FB od dłuższego czasu, czasem od kilku lat, mimo to ich zaangażowanie w publikowanie komentarzy na temat protestu jest bardzo wysokie.

Może to świadczyć o włączeniu do akcji hejtowania rzadko używanych kont, swoistej rezerwy.

Świadczyłoby to albo o komercyjnym charakterze akcji (za aktywność niektórych kont zapłacono), albo o uruchomieniu rezerwy, która jest w czyjejś dyspozycji, niekoniecznie odpłatnie.

Wśród hejtujących są też oczywiście typowi użytkownicy social media, którzy obraźliwie oceniają protestujące z własnej inicjatywy. Oni nie potrzebują żadnej dodatkowej zachęty – po prostu chętnie w ten sposób wyrażają swoje poglądy.

Hejterzy usiłują wywołać efekt zamrożenia

Kto mógł zlecić taką akcję? Na to pytanie analiza social media nie odpowie. Warto natomiast zastanowić się nad jej celami. Wydaje się, że punktem wyjścia wzmożonej aktywności była szarpanina Straży Marszałkowskiej z kobietami, kiedy te chciały wywiesić transparent. Patrząc obiektywnie, nie było to aż tak emocjonalne wydarzenie, by wywołać masowe reakcje.

Zwłaszcza że nie mówimy o reakcjach wyrażających współczucie z poszarpanymi kobietami. Niewiele jest w komentarzach także stwierdzeń, że strażnicy mieli rację.

Wydarzenie to stało się jedynie pretekstem do uruchomienia ogromnej fali hejtu, a nie było rzeczywistym powodem pojawienia się emocji.

Co ważne, akcja hejterska odbywała się głównie 24 maja, czyli na dzień przed rozpoczęciem sesji Zgromadzenia Parlamentarnego NATO w Sejmie. Czy miała pozbawić wiarygodności protestujące i osłabić ich możliwą aktywność wobec uczestników międzynarodowej sesji? Czy miała spowodować, że się wycofają i przycichną, choć na chwilę? A może nawet przerwą protest?

Tego typu cyfrowy mobbing zawsze przynosi efekt. Nazywa się go efektem zamrożenia, czyli wycofania się z działań i wprowadzenia silnej autocenzury, wywołanej strachem. Człowiek atakowany przez tysiące innych osób jednocześnie, tak jak Iwona Hartwich w ostatnich dniach, traci poczucie bezpieczeństwa, poczucie własnej wartości i wiarę w słuszność swoich działań.

Ale akcja hejterów oddziałuje nie tylko na jednostki. Potęguje także podziały w społeczeństwie i w pewien sposób zastrasza tych, którzy popierają kobiety w Sejmie. Silny atak na protestujące sprawia bowiem, że druga strona… cichnie.

Znów działa efekt zamrożenia – użytkownicy mediów społecznościowych niechętnie wchodzą w bardzo ostre dyskusje, bo każdy, kto wyraża inne zdanie, musi się liczyć z nieprzyjemną negatywną reakcją. Więc milczą.

I o ile jeszcze na Twitterze widać sporo tweetów popierających protestujące, o tyle na Facebooku w natłoku negatywnych opinii wyrazy wsparcia są coraz rzadsze.

Nie wiadomo, czy akcja hejterska już osiągnęła swój szczyt i teraz – po zawieszeniu protestu - osłabnie, czy też będzie kontynuowana na podobnym lub wyższym poziomie zaangażowania.

Trzeba przyznać, że osoby odpowiadające za tego typu zachowania trolli internetowych działają skutecznie – potrafią w krótkim czasie przeprowadzić akcję cyfrowego mobbingu i wywołać efekt zamrożenia nie tylko u mobbingowanych, ale też przynajmniej u części ich obrońców.

;
Na zdjęciu Anna Mierzyńska
Anna Mierzyńska

Analizuje funkcjonowanie polityki w sieci. Specjalistka marketingu sektora publicznego, pracuje dla instytucji publicznych, uczelni wyższych i organizacji pozarządowych. Stała współpracowniczka OKO.press

Komentarze