Sukces Kaczyńskiego ma 4 głębokie przyczyny. PiS dokonuje redystrybucji ekonomicznej, ale także redystrybucji godności, zarządza strachem i odpowiada na potrzebę wspólnotowości: my Polacy-katolicy stajemy równi w obliczu wspólnych wrogów. Odpowiedzią musi być wierność wartościom, ale bez frontalnej konfrontacji z tradycjonalizmem – pisze Aleksander Smolar
"Nawet, jeśli można było przewidzieć wygraną Prawa i Sprawiedliwości w wyborach do Parlamentu Europejskiego, rozmiary tego zwycięstwa są szokujące" - pisze Aleksander Smolar, znany analityk i prezes Fundacji im. Stefana Batorego.
"Przed wyborami różne media, w tym OKO.press, stawiały tezę, że polskie społeczeństwo zmienia się w sensie kulturowym i obyczajowym szybciej niż oportunistyczne elity. Myślę, że niestety więcej racji było badaniach Pew Research Centre, które pokazywały głęboką przepaść światopoglądową między obywatelami państw Europy Zachodniej a naszą częścią Europy.
Myślę też, że nawet jeśli w deklaracjach jesteśmy coraz bardziej otwarci, to w przypadku odczuwanego zagrożenia dla Kościoła, dla wspólnoty wiernych, wiary – pojawia się silna reakcja obronna.
Nawet jeżeli nikt nie będzie bronił pedofilii w Kościele katolickim, to szeroko obecna jest obawa, iż w krytyce Kościoła chodzi w istocie o znacznie dalej idące cele, zagrażające istotnym wartościom dużej części społeczeństwa.
Myślę, że tutaj leży główna przyczyna wyborczej mobilizacji Polski tradycjonalistycznej.
Pisze o tym ze smutkiem, ale jeżeli chce się mieć wpływ na rzeczywistość, to trzeba brać pod uwagę to, jakie jest społeczeństwo. A nie leczyć rany po kolejnej przegranej pogardliwym stosunkiem do »skorumpowanych«, »zacofanych« »obskuranckich« współobywateli".
Poniżej cały tekst Aleksandra Smolara dla OKO.press - głęboka diagnoza wyników wyborów do Parlamentu Europejskiego 26 maja 2019.
3 czerwca w Warszawie Aleksander Smolar będzie komentował tezy stawiane przez prof. Timothy'ego Gartona Asha w ramach Wykładu im. Wiktora Osiatyńskiego pod tytułem
„Polska, Europa: od »chwalebnej rewolucji« 1989 do kryzysu Unii 2019″. Głos zabiorą też m.in. Adam Bodnar, Danuta Hübner i Katarzyna Kasia.
Bądź z nami w najbliższy poniedziałek 3 czerwca od 18:30 w siedzibie Fundacji im. Stefana Batorego w Warszawie przy ulicy Sapieżyńskiej 10A.
Wstęp wolny. Więcej o wykładzie tutaj. Daj nam na Facebooku znać, czy zamierzasz przyjść. Udostępnij wiadomość znajomym.
Za jedną z przyczyn tego zwycięstwa podaje się wysoką frekwencję.
Prawie dwukrotny wzrost udziału w wyborach europejskich objął szerokie kręgi wyborców, którzy wcześniej nie głosowali w wyborach europejskich, ale też – którzy nie głosowali w wyborach w ogóle.
Mobilizacja wyborcza jest wyższa niż dotychczas w wielu krajach Unii Europejskiej, co może mieć swoje źródło w postrzeganiu sytuacji w UE jako kryzysowej. Tego wynikiem jest wzrost popularności Unii, identyfikacji z nią. Udział w wyborach to obywatelska odpowiedź na ten problem. Z drugiej strony,
nie tylko w Polsce, ale też w innych krajach, wyborcy głosują przede wszystkim ze względu na problemy wewnętrzne, na objawy kryzysu w państwach członkowskich.
Skupię się jednak na wewnętrznych przyczynach wysokiej frekwencji wyborczej w Polsce.
Pojawiają się interpretacje, że przy niższej frekwencji, do wyborów europejskich idzie procentowo więcej osób, które głosują motywowani problematyką europejską, a nie jedynie krajową, czyli wyborcy w większych miastach, lepiej wykształceni, zazwyczaj zwolennicy obecnej opozycji; natomiast wzrost liczby osób biorących udział w wyborach ma zwiększać liczbę głosów oddanych na PiS.
Co zatem zmobilizowało wyborców Prawa i Sprawiedliwości i osłabiło mobilizacje zwolenników strony przeciwnej?
W mojej ocenie na demobilizację zwolenników Polski europejskiej i liberalnej wpływ miało osłabienie zasady integrującej Koalicję Europejską. Mobilizacja Polski tradycjonalistycznej, popierającej PiS, wynikała z poczucia zagrożenia dla centralnych elementów jej tożsamości.
Zacznijmy od punktu pierwszego.
Zasada integrująca większość partii opozycyjnych była zawarta w nazwie Koalicji „Europejskiej”. Ten przymiotnik miał sugerować, że przeciwnicy partii opozycyjnych w istocie – w sposób mniej lub bardziej świadomy czy celowy – sprzyjają, w wariancie skrajnym, wyprowadzeniu Polski z Unii Europejskiej, a w wariancie łagodniejszym, spychaniu Polski na margines Unii, ze względu na prowadzoną politykę oraz radykalnie suwerennistyczne idee.
Ta zasada integrująca sprawdziła się w jesiennych wyborach samorządowych w wielkich miastach. Sprzyjała mobilizacji wyborców w Warszawie, przynosząc sukces Rafała Trzaskowskiego, a także w innych dużych ośrodkach. Jednak z czasem siła mobilizująca idei europejskiej osłabła, zwłaszcza w części Polski wahającej się i tej, która była gotowa głosować na PiS.
PiS w ciągu ostatnich miesięcy uczynił wiele, aby zaprezentować się jako partia proeuropejska, prounijna. Porzucił wcześniejszy język mówienia o UE. Przypomnijmy, że w czerwcu 2018 roku premier Mateusz Morawiecki ocenił, że wejście do UE to nie łaska, a we wrześniu 2018 roku prezydent Andrzej Duda określił wręcz UE jako „wyimaginowaną wspólnotę”. PiS bagatelizował wkład UE w sukces rozwojowy Polski. Straszył, że Bruksela chce odebrać Polsce suwerenność, straszył też Niemcami i Francją.
Wiosną 2019 roku PiS, obawiając się skutków wyborczych dotychczasowej linii, zmienił taktykę i zamiast Unią Europejską straszyć, zaczął ją wychwalać, przyznawać, że odegrała istotną rolę w rozwoju Polski, co najwyżej delikatnie podkreślając, że jest za UE, ale taką, w której Polska zachowa pełna suwerenność. W ten sposób PiS zneutralizował obawy części wyborców, skądinąd bliskich PiS.
Osłabienie motywacyjnej siły przeciwstawienia pozycji proeuropejskich i antyeuropejskich było też wynikiem deklaracji różnych polityków zachodnich. Najbardziej znany jest tu wywiad przewodniczącego Komisji Europejskiej Jean-Claude'a Junckera dla „Rzeczpospolitej”. Było też kilka podobnych deklaracji w Niemczech.
Celem ich było – jak się wydaje – oddramatyzowanie stosunków Unii z Polską, gdy jest wiele innych linii frontów w Europie. Skutkiem było jednak banalizowanie zagrożeń wynikających z polityki PiS.
Drugim ważnym, ale nadal nie najważniejszym, czynnikiem, który wpłynął na mobilizacje wyborców PiS-u w głosowaniu do Parlamentu Europejskiego, była asymetria siły motywacji w PiS oraz w partiach opozycyjnych.
Ludzie PiS – przywódcy, kandydaci i działacze, ale też sojusznicy, między innymi w Kościele – mieli bardzo silną motywację. Po stronie opozycji motywacje były wyraźnie słabsze. Widać to było po intensywności prowadzonej kampanii wyborczej.
Koalicja Europejska jest heterogeniczna, jej członkowie podawali powody, dla których szli wspólnie do wyborów, ale podkreślali też ambiwalencję wewnątrz bloku, zwracali uwagę, że istnieje wiele ważnych powodów, dla których się różnią.
Ta asymetria motywacji przekładała się na konkretne różnice w fizycznej obecności partii wśród wyborców.
Kandydaci i działacze PiS byli bardziej widoczni wszędzie, ale szczególnie w Polsce prowincjonalnej; byli obecni na licznych spotkaniach wyborczych i w domach wyborców, na targowiskach i w czasie świąt lokalnych.
PiS dysponował też pokaźnymi funduszami na finansowanie swojej obecności w przestrzeni informacyjnej, w przychylnej sobie prasie, przez bilbordy i afisze wyborcze.
Na widoczność partii rządzącej wpływa też oczywiście to, że PiS kontroluje media publiczne, które aktywnie i konsekwentnie prowadziły propagandę wyborczą na jego rzecz.
Nie przeceniałbym jednak roli propagandy w mediach publicznych. Wiemy z historii Polski i innych krajów Europy Środkowej, że kontrola mediów przez władze może powodować skutki przeciwne, irytować, prowadzić do odwrócenia się od partii, która kontroluje media. Zapewne skuteczność oficjalnej propagandy wynika z jej współbrzmienia, akceptowania przez znaczną część wyborców.
Kwestie wyrazistości przekazu i motywacji do prowadzenia kampanii są istotne, ale nie najważniejsze.
Sukces PiS ma w mojej ocenie cztery o wiele głębsze przyczyny. Są nimi redystrybucja ekonomiczna, redystrybucja moralna, zarządzenia strachem, a także odpowiedź na potrzeby wspólnotowości i z tego wynikającej zasady równości.
Polityka redystrybucji prowadzona przez PiS od wygranej w wyborach parlamentarnych w 2015 roku odegrała niesłychanie istotną rolę, prowadząc do poprawy sytuacji ekonomicznej znacznej części polskiego społeczeństwa, zwłaszcza rodzin wielodzietnych.
To ważny czynnik. Przed wyborami różne media, w tym OKO.press, publikowały sondaże, z których wynikał ambiwalentny stosunek do „Piątki Kaczyńskiego”. Nawet, jeśli te sondaże odzwierciedlały poglądy ankietowych – choć pojawiają się też głosy, że nie spełniły swojej roli, ponieważ ankietowani nie przyznawali się ankieterom do swoich preferencji wyborczych – to i tak „Piątka Kaczyńskiego” umocniła status partii Jarosława Kaczyńskiego jako partii redystrybucji, która myśli o potrzebach wszystkich ludzi, nie tylko elit.
Wszystkie ujawnione przed wyborami afery korupcyjne i para-korupcyjne w PiS były przez zwolenników PiS odrzucane lub racjonalizowane zgodnie z przekonaniem, że „wszyscy kradną”, ale PiS przynajmniej dzieli się z ludźmi.
Można w tym przekonaniu dostrzec rezygnację, element cynizmu.
Nie zapominajmy, że redystrybucja ma wymiar także niematerialny. Polityka prowadzona przez PiS jest również redystrybucją godności.
W czasach transformacji ustrojowej często w dyskursie publicznym elit obecny był język potępienia, pogardy dla ludzi, którzy nie radzili sobie w nowych warunkach. Tego wyrazem była popularność formuły homo sovieticus, przypisywanie ludziom mentalności sowieckiej, którą miała cechować nieudolność, nieumiejętność dostosowania się do demokracji i ustroju kapitalistycznego, brak kompetencji, lenistwo.
W opinii dużej części społeczeństwa "państwo PiS" wróciło do wypełniania obowiązków państwa, zapewniając sprawiedliwą redystrybucje dochodów. Przy tym dokonuje się
redystrybucji nie jako jałmużny dla ubogich, ale w formie przyznawania nowych praw obywatelskich – 500 plus przyznaje się wszystkim, bez względu na kryterium dochodowe. Ważny tego skutek jest nie tylko dochodowy, ale również godnościowy.
Obietnice opozycji, że utrzyma redystrybucyjne decyzje PiS, były dla dużej części wyborców mało wiarygodne. Filozofia liberalna, dominująca w myśleniu o obowiązkach państwa od 1989 do 2015 roku, sugerowała co innego.
Zwłaszcza, że
także w kampanii pojawiały się wypowiedzi z obozu opozycji, które umacniały, uwiarygadniały niepokój, że po zmianie władzy transfery zostaną odebrane. Często obecne w przestrzeni publicznej opinie, iż PiS korumpuje wyborców przy pomocy 500 plus i innych decyzji redystrybucyjnych - chociaż ich sens wyborczy był oczywisty - nie służyły umacnianiu zaufania do opozycji.
Po trzecie, PiS wykorzystuje język konfliktu i nienawiści, a także traktuje i umiejętnie wykorzystuje strach jako zasób polityczny. To strach przed uchodźcami, terroryzmem, ale też strach przed tym, że Polsce zostanie narzucone euro – choć przecież nie ma takiej możliwości bez zmiany konstytucji i nie ma dla tej zmiany poparcia społecznego.
I wreszcie ostatnio eksploatowany przez PiS – śladem Konfederacji skrajnej prawicy - strach przed żydowskimi rewindykacjami dotyczącymi mienia bezspadkowego po wymordowanych Żydach.
Po czwarte, ważnym elementem ideologii PiS jest wspólnotowość – centralna w niej rola narodu i wiary.
PiS mówi bez przerwy o narodzie, o wspólnym dla nas, Polaków, państwie, o Kościele i religii. Jest to język przeciwny do tego, który dominował na Zachodzie od czasów Reagana i Thatcher, a u nas od początków transformacji, gdzie w centrum była jednostka, jej przedsiębiorczość i sukces.
W czasach kryzysu stało się rzeczą oczywistą, że nasz los indywidualny zależy nie tylko od nas, ale też od głębszych procesów, nad którymi często nie panujemy. Stąd wszędzie powrót do narodu i państwa narodowego.
U nas, ze względu na historię, siła tego języka i tych identyfikacji była zawsze bardzo duża. Trzeba w tym idealizowaniu wspólnoty, w silnym z nią utożsamianiu widzieć również istotny wymiar zasady równości. My jako Polacy, jako chrześcijanie, w obliczu tych samych wrogów, jesteśmy równi, nieważne, czy jesteśmy bezrobotnymi, ministrami, sędziami, czy woźnymi. To jest inny wymiar przywracania godności ludziom z niższych warstw społecznych.
Z drugiej strony, zasada wspólnotowości pomaga w sposób negatywny mobilizować strach przed obcymi, zarówno obcymi zewnętrznymi, jak i wewnętrznymi – zdrajcami, "targowicą", mniejszościami, ludźmi wyrażającymi pogardę wobec tych, którym gorzej się powiodło, a także tymi, którzy są przedstawiani jako wrogowie Polski i Kościoła.
Przed wyborami różne media, w tym OKO.press, ale też niektóre partie polityczne, stawiały tezę, że polskie społeczeństwo zmienia się w sensie kulturowym i obyczajowym szybciej niż oportunistyczne elity. Myślę, że niestety więcej racji było w opublikowanych jesienią 2018 roku badaniach porównawczych Pew Research Centre, które pokazywały głęboką przepaść światopoglądową między obywatelami państw Europy Zachodniej a państwami naszej części Europy.
Myślę też, że nawet jeśli w deklaracjach jesteśmy coraz bardziej otwarci, to w przypadku odczuwanego zagrożenia dla Kościoła, dla wspólnoty wiernych, wiary – pojawia się silna reakcja obronna. Nawet jeżeli nikt nie będzie bronił pedofilii w Kościele katolickim, to szeroko obecna jest obawa, iż w krytyce Kościoła chodzi w istocie o znacznie dalej idące cele, zagrażające istotnym wartościom bardzo dużej części społeczeństwa.
Myślę, że tutaj leży główna przyczyna wyborczej mobilizacji Polski tradycjonalistycznej.
Piszę o tym ze smutkiem, ale w systemie demokratycznym, jeżeli chce się mieć wpływ na rzeczywistość, to trzeba brać pod uwagę to, jakie jest społeczeństwo. A nie leczyć rany po kolejnej przegranej pogardliwym stosunkiem do „skorumpowanych”, „zacofanych” „obskuranckich” współobywateli.
Należę do tej Polski, która akceptuje idee obecne w deklaracji przyjętej w Warszawie rządzonej przez Rafała Trzaskowskiego, w działalności Joanny Scheuring-Wielgus, czy oczywiście w filmie braci Sekielskich. Trzeba jednak przyjąć, że droga do Polski bardziej otwartej i tolerancyjnej wymaga czasu i społecznej samoorganizacji.
Dziś, w planie politycznym, opozycja potrzebuje solidnej diagnozy swojej porażki oraz podjęcia działań, które dałyby jej szansę na wygraną w jesiennych wyborach parlamentarnych.
Analizy wymaga organizacja i zaangażowanie sił opozycyjnych w walce wyborczej; język, którym mówi się do społeczeństwa; podejmowanie tematów, które mogą trafić do różnych grup.
Należy zachować wierność wartościom, unikając frontalnej konfrontacji z siłami tradycjonalistycznymi.
Warto wyciągnąć wnioski na przykład z książki Marka Lilla, amerykańskiego historyka idei, który upatrywał źródeł klęski partii demokratycznej w wyborach prezydenckich w Stanach Zjednoczonych w nadmiernym skupieniu się na polityce tożsamości (identity politics), czyli na polityce, która odnosi się do moralnie uzasadnionych interesów różnych grup, zamiast koncentrować się na budowie koalicji opartej o wspólne wartości i interesy szerokich grup społecznych.
3 czerwca w Warszawie Aleksander Smolar będzie komentował tezy stawiane przez prof. Timothy'ego Gartona Asha w ramach Wykładu im. Wiktora Osiatyńskiego pod tytułem „Polska, Europa: od »chwalebnej rewolucji« 1989 do kryzysu Unii 2019″. Głos zabiorą też m.in. Adam Bodnar, Danuta Hübner i Katarzyna Kasia.
Bądź z nami w najbliższy poniedziałek 3 czerwca od 18:30 w siedzibie Fundacji im. Stefana Batorego w Warszawie przy ulicy Sapieżyńskiej 10A.
Strona wydarzenia na Facebooku.
Politolog, publicysta, działacz polityczny, zastępca przewodniczącego Rady Naukowej Instytutu Nauk o Człowieku (Institut für die Wissenschaften vom Menschen) w Wiedniu; członek International Forum Research Council w Waszyngtonie; członek Rady Dyrektorów Institute for Human Sciences przy Boston University; w latach 1989-1990 - doradca ds. politycznych premiera Tadeusza Mazowieckiego, w latach 1992-1993 - doradca ds. polityki zagranicznej premier Hanny Suchockiej. Prezes Fundacji Batorego od 1990 roku.
Politolog, publicysta, działacz polityczny, zastępca przewodniczącego Rady Naukowej Instytutu Nauk o Człowieku (Institut für die Wissenschaften vom Menschen) w Wiedniu; członek International Forum Research Council w Waszyngtonie; członek Rady Dyrektorów Institute for Human Sciences przy Boston University; w latach 1989-1990 - doradca ds. politycznych premiera Tadeusza Mazowieckiego, w latach 1992-1993 - doradca ds. polityki zagranicznej premier Hanny Suchockiej. Prezes Fundacji Batorego od 1990 roku.
Komentarze