Mamy dziś dwie legendy rządu Olszewskiego: białą, która jest jednym z mitów założycielskich części polskiej prawicy, z PiS na czele, oraz czarną, że to rząd Olszewskiego chciał dokonać zamachu stanu i obalić demokrację. Szukamy ziaren prawdy w każdej
"To był człowiek, który zdawał sobie sprawę, że te zmiany, które nastąpiły w 1989 r. i kolejnych latach są dalece niewystarczające, że to nie jest jeszcze to, co można określić jako państwo naprawdę demokratyczne i naprawdę niepodległe. Bardzo konsekwentnie walczył o to, żeby to się zmieniło. To była walka trudna, do dziś dnia jeszcze jej nie wygraliśmy, ale angażował się w nią bardzo i był tym pierwszym premierem rządu, który trwał krótko, ale który naprawdę bardzo dużo zdziałał - obronił Polskę przed uzależnieniem od Rosji i jednocześnie rozpoczął taki zdecydowany marsz na Zachód" - mówił Jarosław Kaczyński w 2019 r. na wieść o śmierci Jana Olszewskiego.
Profesor Antoni Dudek* w rozmowie z prof. Adamem Leszczyńskim opowiada jak to było naprawdę z rządem Olszewskiego, który istniał od grudnia 1991 do czerwca 1992 i z mitami wokół niego. "Po upadku rządu Olszewskiego ludzie prawicy przeżyli szok — nie dlatego, że rząd upadł, tylko dlatego, że Polacy nie powstali w jego obronie. Wtedy zrozumieli, że są w radykalnej mniejszości. Zaczęli myśleć o sobie, że są wąską elitą - państwowotwórczą, uczciwą, rzetelną" - mówi prof. Dudek. Co z takiego myślenia wyszło ? Widzimy naocznie.
Fascynująca lekcja najnowszej historii Polski - niestety, nie ma jej w podręcznikach szkolnych.
Adam Leszczyński, OKO.press: Czy upadek rządu Jana Olszewskiego 4 czerwca 1992 r. to był zamach stanu? Został „obalony”? Politycy PiS powtarzają to przy każdej rocznicy.
Prof. Antoni Dudek: Nie, oczywiście nie był to zamach stanu.
Zanim jednak do tego przejdziemy, to powiem, że mamy dziś dwie legendy rządu Olszewskiego: białą, która dziś absolutnie dominuje, i która oczywiście jest jednym z mitów założycielskich części polskiej prawicy, z PiS na czele, oraz czarną — która już dzisiaj umarła, ale redakcja, w której pracowałeś [„Gazeta Wyborcza” — przyp. AL] długo ją lansowała. Według czarnej legendy to rząd Olszewskiego chciał dokonać zamachu stanu i obalić demokrację.
Obie są nieprawdziwe?
Tak twierdzę. Jak z każdą legendą bywa, są w nich jednak ziarna prawdy.
Nowa propozycja OKO.press na pierwszy dzień weekendu. W cyklu „Sobota prawdę ci powie” znajdziecie fact-checkingi (z OKO-wym fałszometrem) zarówno z polityki polskiej, jak ze świata, bo nie tylko u nas politycy i polityczki kłamią, kręcą, konfabulują. Cofniemy się też w przeszłość, bo kłamstwo towarzyszyło całym dziejom. Będziemy rozbrajać mity i popularne złudzenia krążące po sieci i ludzkich umysłach. I pisać o błędach poznawczych, które sprawiają, że jesteśmy bezbronni wobec kłamstw. Tylko czy naprawdę jesteśmy? Nad tym też się zastanowimy.
Zacznijmy od białej: jest czerwiec 1992 r., święty katolik-patriota Jan Olszewski walczy z Rosją, Wałęsą, zachodnimi kapitalistami, którzy chcą wykupić polski przemysł… a zdrajcy z opozycji knują jego obalenie.
Prawda jest taka, że to był właściwie od momentu powstania w grudniu 1991 r. rząd mniejszościowy. Powstał z łaski kilku ugrupowań na czele z PSL Waldemara Pawlaka, czyli ugrupowaniem jak najbardziej postkomunistycznym. W zamian PSL dostał bardzo konkretne gwarancje natury personalnej. Po PRL pozostało tej partii po ministerstwach mnóstwo różnych dyrektorów departamentów i zbliżonych rangą urzędników z dawnego ZSL. Bali się, że ich Olszewski — albo ktoś inny wyrzuci.
Jarosław Kaczyński, który był akuszerem rządu Olszewskiego, wynegocjował z Pawlakiem, że poprze jego utworzenie. W zamian mieli nie ruszać ludzi z PSL z ministerstw, co zresztą się stało.
Od początku też rząd powstawał wbrew ówczesnemu prezydentowi Lechowi Wałęsie. W pewnym momencie Olszewski, który miał misję tworzenia rządu, nawet z niej zrezygnował po rozmowie z Wałęsą, bo Wałęsa mu jasno do zrozumienia, że go nie popiera i go nie chce. Potem jednak Sejm dzięki wysiłkom Kaczyńskiego dymisję Olszewskiego odrzucił i ostatecznie rząd został jakoś sklecony.
Mało elegancko wyglądają kulisy tej legendy! Czy coś mu się udało zwojować?
Szybko się okazało, że rząd Olszewskiego naprawdę nie jest w stanie wygrać żadnego ważnego głosowania. Po prostu brakuje mu większości. Wtedy zaczął się spór wewnątrz rządu — Jarosława Kaczyńskiego z Janem Olszewskim. Dziś Kaczyński niechętnie to wspomina.
Rozumował wówczas racjonalnie, że jak nie będzie większości, to rząd prędzej czy później upadnie. Dlatego naciskał na Olszewskiego, żeby poszerzał koalicję. Olszewski nie bardzo się do tego palił, ale w końcu zaczął.
Te negocjacje trwały wiele tygodni i przeszły do historii jako jedne z najbardziej kuriozalnych w historii III RP. Uczestniczyli w nich ludzie, delikatnie mówiąc, bardzo wolno mówiący — Tadeusz Mazowiecki i Jan Olszewski — którzy mówili jeszcze wolniej niż zwykle. Co chwila ogłaszano przerwy. Spierano się, czy poszerzenie koalicji będzie oznaczało generalną rekonstrukcję rządu, czy tylko częściową.
Tak sobie panowie dyskutowali tygodniami, podczas gdy rząd przegrywał kolejne głosowania, aż wreszcie pod koniec kwietnia 1992 r. Unia Demokratyczna z Kongresem Liberalno-Demokratycznym powiedziała, że ona już nie będzie negocjować, bo to niepoważne.
Olszewski co jakiś czas spotykał się z kierownictwem Konfederacji Polski Niepodległej (KPN) i jej liderem Leszkiem Moczulskim. Olszewski później przyznał, że ponieważ wiedział o przeszłości agenturalnej Moczulskiego, to uważał, że absolutnie KPN do rządu wejść nie może, zwłaszcza że Moczulski chciał dla siebie stanowiska ministra obrony.
To wszystko musiało zajmować bardzo dużo czasu i energii!
W dodatku w trakcie tych wielotygodniowych negocjacji rozgrywał się coraz ostrzej konflikt z Wałęsą. Najpierw dotyczył kontroli nad armią, do której Wałęsa rościł sobie prawo. Kiedy udało się to zażegnać, konflikt przerodził w awanturę wokół traktatu z Rosją, a konkretnie załącznika o powołaniu spółek polsko-rosyjskich.
Dziś PiS uważa, że świadczyło o agenturalnych związkach Wałęsy — skoro wpadł na pomysł powołania spółek polsko-rosyjskich na miejscu dawnych radzieckich baz wojskowych. To prawda?
Nie, to mit. Uważam, że rząd Olszewskiego w sprawie miał rację, ale nie dlatego, że Wałęsa był rosyjskim agentem. W ogóle nie o to chodziło. Według moich ustaleń pomysł zrodził się w zarządzie kontrwywiadu Urzędu Ochrony Państwa. Rosjanie się wycofywali, ale wiadomo było, że będą w Polsce wywiadowczo obecni. Zarząd kontrwywiadu nie miał zaś odpowiednich narzędzi, żeby monitorować całość działalności rosyjskiej.
Wymyślili więc — naiwnie jak małe dzieci, moim zdaniem — że spółki polsko-rosyjskie w tych bazach to będzie taka pułapka na Rosjan. Tam będzie agentura wywiadowcza, a my, kontrwywiad, będziemy to obserwować, nie będziemy musieli ich tropić i będziemy mieli ich jak na talerzu.
Wcisnęli tę propozycję do traktatu, a Rosjanie ją radośnie przyjęli. Kiedy już parafowano porozumienie, ocknął się rząd Olszewskiego, że to się stało bez jego wiedzy i zgody, że to skandal, i że się na to nie zgadzamy.
Tu przyznajesz rację czarnej legendzie: zawsze pisano, że rząd Olszewskiego był bardzo nieprofesjonalny.
Wtedy doszło do kuriozalnej sytuacji: rząd się zorientował, że Wałęsa zamierza podpisać traktat z tym załącznikiem o spółkach w dniu, w którym Wałęsa wylatywał do Moskwy. Wówczas wysłał słynny szyfrogram, że się kategorycznie nie zgadza.
Wałęsa uległ presji i w rozmowie z prezydentem Jelcynem, łamiąc wszystkie procedury dyplomatyczne, odkręcił te ustalenia. Gdyby był agentem rosyjskim, oczywiście by tego nie zrobił. Traktat był wynegocjowany, podpisany — posłałby Olszewskiego do diabła.
Mam do Wałęsy bardzo krytyczny stosunek, ale w tamtej chwili zachował się przyzwoicie. Nagadał Jelcynowi jakichś bzdur, ku wściekłości jego zaplecza, a Jelcyn kazał wyrzucić fragment o tych spółkach z załącznika na dwie godziny przed podpisaniem traktatu.
Wałęsa wrócił jednak z Moskwy wściekły i powiedział, że on już nie będzie współpracował z rządem Olszewskiego, bo stracił do niego zaufanie.
To był wyrok śmierci na rząd Olszewskiego? Nie sprawa lustracji — czyli publicznego ujawnienia agentów służb PRL, która była bezpośrednim powodem odwołania rządu?
Po tej sprawie los rządu był przesądzony, lustracja przyspieszyła tylko egzekucję. Nawet gdyby Janusz Korwin-Mikke — bo to on zrobił — nie zaproponował uchwały żądającej dokonania lustracji, ten rząd by upadł.
[Przyjęta przez Sejm uchwała z 28 maja 1992 miała na celu „zobowiązania ministra spraw wewnętrznych do przedstawienia pełnej informacji na temat osób pełniących niektóre funkcje publiczne będących współpracownikami Służby Bezpieczeństwa w latach 1945–1990”. 19 czerwca Trybunał Konstytucyjny orzekł, że uchwała była niezgodna z Konstytucją].
Wałęsa był już wówczas w konflikcie z braćmi Kaczyńskimi, którzy wcześniej byli jego najbliższymi współpracownikami. Jak w ogóle doszło do tego, że przez kilka miesięcy tolerował rząd wymyślony przez Kaczyńskiego?
O to Kaczyński stoczył po wyborach w październiku 1991 r. całą kilkutygodniową batalię. Wałęsa miał zresztą zupełnie nierealistyczne ambicje. W „Gazecie Wyborczej” na pierwszej stronie jego rzecznik Andrzej Drzycimski napisał, że prezydent ma cztery koncepcje powołania nowego rządu. Trzy z nich zakładały, że premierem zostanie Lech Wałęsa! Tylko według czwartej premierem miał być ktoś inny, kto będzie reprezentował cały dawny obóz solidarnościowy.
Oczywiście w Sejmie wyśmiano tę propozycję.
Ile było ugrupowań w Sejmie?
24 ugrupowania. Dlatego pierwsze trzy koncepcje były różnymi wariantami posklejania z nich czegoś. Wałęsa chciał, żeby wicepremierem został Jacek Kuroń. W swoich wspomnieniach Kuroń zapisał, że go wezwał Wałęsa i powiedział: „Jacek, będziesz pierwszym wicepremierem. Ja będę tylko formalnie premierem, a ty będziesz faktycznie rządził”.
Kiedy Kuroń to wyśmiał, Wałęsa forsował Jana Krzysztofa Bieleckiego na premiera. Dopiero wówczas ktoś mu z otoczenia wytłumaczył, że w demokracji jak jakaś partia wygrywa wybory, to się jej politykowi powierza misję tworzenia rządu.
Tamte wybory wygrała Unia Demokratyczna, więc wezwał Bronisława Geremka i ten przez tydzień próbował rząd sklecić. Po tygodniu skapitulował.
Wtedy ruszył Kaczyński z kandydaturą Olszewskiego. Wcześniej Kaczyński zmontował tzw. piątkę, czyli 5 ugrupowań, które zdobyły i obsadziły, prezydium Sejmu i Senatu. Dlatego w Sejmie pierwszej kadencji w prezydium nie było w ogóle przedstawicieli dwóch największych klubów parlamentarnych, czyli Unii Demokratycznej oraz SLD.
Wszystko to trwało wiele dni. Ostatecznie Olszewski przeszedł, bo Kaczyński się okazał najskuteczniejszy w montowaniu koalicji.
Ile koalicja popierająca Olszewskiego miała głosów?
W rządzie były reprezentowane partie mające sto kilkanaście mandatów. Reszta to była „Solidarność”, która miała grupę posłów jako związek zawodowy. Popierał rząd PSL i cała grupka mniejszych ugrupowań, kilkuosobowych. Była to zbieranina od Sasa do Lasa, która raz jeden Olszewskiego powołała i potem się rozpierzchła.
Nad rządem ciążyły też cały czas złe relacje Kaczyńskich z Wałęsą. Jarosław chciał wepchnąć swojego brata Lecha do rządu. Olszewski wiedział, że to nie do przyjęcia dla Wałęsy i oświadczył „żadnego Kaczyńskiego w rządzie ma nie być”. Dlatego sam Jarosław Kaczyński nie został premierem.
Kiedy konflikt Wałęsy z Kaczyńskimi osiągnął taką temperaturę?
Jest taki fragment we wspomnieniach Kuronia, w którym jest świetny opis. Po wyborach 1991 r. w Belwederze Wałęsa zwołał naradę z udziałem kilku przywódców różnych partii. Chciał nakłonić ich do poparcia Jana Krzysztofa Bieleckiego na premiera. W trakcie tej narady doszło do bardzo ostrej wymiany zdań między Wałęsą a Jarosławem Kaczyńskim.
Kuroń wspomina, że panowie wrzeszczeli tak na siebie tak głośno, że nie rozumiał szczegółów. W pewnym momencie Kaczyński wstał od stołu, podszedł do drzwi. „Zajmie się tobą prokurator” powiedział Wałęsa. „Jeszcze zobaczymy, kim się zajmie” — odparł Kaczyński i trzasnął drzwiami. W tym momencie drogi obu panów się rozeszły ostatecznie.
Olszewski był dość koncyliacyjny. Naprawdę próbował na początku jakoś z Wałęsą się dogadać. Szybko się zorientował, że nie ma na to szans. Wałęsa chciał premiera, który będzie go słuchał, a Olszewski chciał być samodzielny.
To czemu go tolerował jednak przez pół roku?
Dużą rolę odegrał Kościół. W pamiętnikach ks. Cybuli — kapelana Wałęsy — jest anegdota z czasów formowania rządu Olszewskiego. Cybula został wezwany do Episkopatu i tam usłyszał: „dobrze by było, żeby pan prezydent jednak tego Olszewskiego, dobrego katolika, poparł”.
Zabawne, ponieważ Olszewski nie był przesadnie wierzącym katolikiem.
Jak wiemy, miał masońską przeszłość i socjalistyczne korzenie. Cybula jednak zapisał, że „przekazałem prezydentowi opinię Prymasa Glempa i sekretarza Episkopatu”. Wówczas Wałęsa powiedział: „Musimy pomóc panu Janowi, skoro Kościół tak mówi”.
Wałęsa więc machnął ręką, ale, od początku czekał, aż ten rząd się przewróci. Może gdyby Olszewski się słuchał, gdyby Wałęsie nie zabierał mu jego ukochanej armii, to nie byłoby problemu.
Rząd Olszewskiego wstrzymał prywatyzację, co mu mieli za złe liberałowie. Co poza tym realnie zrobił?
Sprzedał fabrykę samochodów włoskiemu koncernowi FIAT, co zapoczątkowało najdłuższy strajk okupacyjny w dziejach III RP. Poza tą transakcją prywatyzacyjną akurat wszystkie pozostałe rzeczywiście wstrzymał.
Dziś politycy PiS opowiadają, że otworzył Polsce drogę do NATO. Prawda?
Nie. Oczywiście, minister obrony w tym rządzie Jan Parys mówił, że chcemy do NATO. Ale pierwszy powiedział to poprzedni premier Jan Krzysztof Bielecki (z Kongresu Liberalno-demokratycznego) podczas wizyty w USA na jesieni 1991 r.
Kiedy w kwietniu 1992 r. Olszewski pojechał do Waszyngtonu zabiegać o członkostwo Polski w NATO, okazało się, że właściwie nikt z nim nie chce gadać. Dla Amerykanów partnerem był Wałęsa. Olszewski był postacią kompletnie anonimową. Co więcej, jak już przyleciał do Waszyngtonu, Amerykanie wiedzieli, że jest w konflikcie z prezydentem i nie ma większości w Sejmie. Wiedzieli, że jego rząd za chwilę musi upaść. Kompletnie go więc zlekceważyli.
Zerwał z polityką Balcerowicza. Prawda czy nie?
W sensie formalnej deklaracji tak. Olszewski mówił „zrywamy z planem Balcerowicza”. W tle był jednak jeden mały problem: Międzynarodowy Fundusz Walutowy. Kiedy Leszek Balcerowicz odszedł w grudniu 1991 r. z funkcji ministra finansów razem z rządem Bieleckiego, MFW zerwał negocjacje z Polską. MFW mówi także: „nie wykonaliście zobowiązań, dlaczego?”.
Odpowiedź brzmi: skala recesji w 1991 r. była tak głęboka, że w tym roku dwukrotnie znowelizowano budżet i dlatego nie dotrzymano zobowiązań zawartych w liście intencyjnym. Trzeba było negocjować nowe porozumienie z MFW.
Bez niego polskim finansom groziła katastrofa, MFW stabilizował naszą walutę.
Wtedy pojawia się pytanie: kto ma być ministrem finansów? To musi być osoba wiarygodna dla MFW. Pojawia się profesor Karol Lutkowski, Olszewski go poznaje na dwie godziny przed posiedzeniem Sejmu, gdzie zgłasza go na ministra. Przekręca przy tym jego nazwisko na „Lutkiewicz”. Potem się okazuje, ów Lutkowski jest jeszcze bardziej zajadłym liberałem i monetarystą niż Balcerowicz. Po drugie ma trudny charakter i skłóca się z wszystkimi wiceministrami. Po kilku tygodniach trzeba odsunąć Lutkowskiego, znaleźć kogoś innego i wtedy się pojawia słynny Andrzej Olechowski.
Podejrzenia o agenturalną przeszłość nie przeszkadzały?
Olszewski twierdził oczywiście, że mu wtedy Urząd Ochrony Państwa nie powiedział. Naprawdę istotne jednak było, kim Olechowski był oficjalnie, a Olszewski wiedział. Olechowski był m.in. wiceprezesem Narodowego Banku Polskiego u schyłku PRL i uczestnikiem obrad Okrągłego Stołu ze strony partyjno-rządowej. Tego Olszewski nie mógł nie wiedzieć.
Nie miał jednak nikogo innego, kto byłby wiarygodny dla MFW. Olechowski pojechał więc do Waszyngtonu i zaczął rozmowy z MFW, szybko osiągnął wstępne porozumienie. Potem opowiadał, że po powrocie został przez Olszewskiego przywitany oklaskami na Radzie Ministrów — za to, że przywiózł nowe porozumienie z tym strasznym MFW.
To pokazuje, że tak naprawdę Olszewski kontynuował politykę gospodarczą, którą wcześniej wytyczyli Balcerowicz i MFW. Zmiany były tylko retoryczne: na poziomie opowieści, że „kończymy ze złodziejską prywatyzacją” albo „pomożemy związkom zawodowym”. Za tym praktycznie nie idą żadne konkretne działania.
A mógł coś zrobić? Miał pustą kasę.
Pustą. Co więcej, Olechowski szybko podał się do dymisji — po orzeczeniu Trybunału Konstytucyjnego, nakazującym waloryzację emerytur. Rząd Olszewskiego istniał 5 miesięcy, miał dwóch ministrów finansów, a Olechowski dotrwał do jego końca w stanie dymisji.
W ogóle nie było budżetu, bo budżet na 1992 r. został uchwalony 5 czerwca, już po upadku rządu Olszewskiego.
Czy PiS nie odziedziczył tego zamiłowania do prowizorki?
Wtedy to było w pewnym zakresie usprawiedliwione. Co z tego, że poprzedni rząd, Bieleckiego, miał budżet, skoro go dwukrotnie nowelizował?
To był czas potwornej zapaści wpływów budżetowych, co się zmieniło paradoksalnie dopiero w 1993 r. po upadku rządu Suchockiej (który nastąpił po rządzie Olszewskiego).
Otóż rząd Suchockiej upadł formalnie dlatego, że odmówił podwyżek dla sfery budżetowej, których się domagała „Solidarność”. W związku z tym z rozwścieczona "Solidarność" złożyła wniosek o wotum nieufności. Co się okazało: w Ministerstwie Finansów źle oszacowano dochody z właśnie wprowadzanego podatku VAT, znacząco je zaniżając.
Porozmawiajmy o czarnej legendzie. Czy Olszewski rzeczywiście, jak wówczas pisano, sypiał do południa i nie nadawał się do systematycznej pracy?
Nie, bez przesady! Rzeczywiście nie zaczynał o 8 rano. Pojawiał się w Kancelarii Premiera między 9 i 10. Ale często pracował do późnych godzin wieczornych.
Problem polegał na tym, że Olszewski wierzył, iż nie ma alternatywy dla jego rządu. Taką miał doktrynę. Dlatego mimo namów Kaczyńskiego (i nie tylko Kaczyńskiego) nie chciał poszerzyć koalicji.
Olszewski wierzył, że w tym rozdrobnionym Sejmie udało się tylko raz powołać rząd i już więcej się nie uda. W związku z tym, jeśli jego rząd upadnie, to Sejm też upadnie, czyli będą zaraz przedterminowe wybory. Dlatego nie należy iść na żadne kompromisy z Unią Demokratyczną czy KPN, tylko zyskiwać na popularność, budować swoją pozycję. Jak po jakimś czasie ten rząd padnie, to będą przedterminowe wybory, i wtedy ja, Jan Olszewski, na czele mojej nowej partii wygram. Partię zamierzał wykroić z Porozumienia Centrum Kaczyńskiego.
Nie udało się.
To się skończyło słynnym Ruchem dla Rzeczypospolitej Jana Olszewskiego, który dostał niespełna 3 proc. w wyborach. Po drodze powstała jednak inna większość: ta, która powołała rząd Suchockiej.
Główną partią — takim najtwardszym fundamentem rządu Olszewskiego — było Zjednoczenie Chrześcijańsko-Narodowe i ta partia go później zdradziła. ZChN zgodził się zrobić koalicję z Unią Demokratyczną po upadku rządy Olszewskiego. To wydawało się połączeniem ognia z wodą.
Olszewski nie był zatem osobą nieudolną. Tylko mało energiczną. Przypominał trybem funkcjonowania Mazowieckiego: refleksyjny, spokojny, cały czas mówił „przedyskutujmy”. Podobno cały czas powtarzał: „Panowie, ja wam, mówię, to wszystko się źle skończy”. To było jedno z jego ulubionych powiedzonek.
Nie miał też swoich ludzi, poza Antonim Macierewiczem i jeszcze paroma osobami. Nie chodzi więc o to, że Olszewski był mało dynamiczny i spał do południa, po prostu w ogóle nie wierzył, że jego rząd może coś istotnego zmienić. Miał przeciw sobie Wałęsę i większość sejmową. Nie wierzył, że to się da zmienić. Miał tylko pomysł, że trzeba dotrwać do przedterminowych wyborów i później zobaczymy. Taka była reakcja Olszewskiego.
Podobno Antoni Macierewicz miał mobilizować Wojska Nadwiślańskie MSW do zamachu stanu.
Nie, moim zdaniem to legenda. W istocie, na przełomie kwietnia i maja 1992 r. wydano rozkaz wprowadzenia tak zwanej podwyższonej gotowości w nadwiślańskich jednostkach MSW. O co tak naprawdę chodziło? Otóż Antoni Macierewicz i jego otoczenie wierzyli, że ujawnienie listy agentów SB woła taki wstrząs społeczny, że ludzie wyjdą na ulicę i zacznie się chaos. Na to oczywiście muszą być przygotowane siły, żeby nie doszło do jakiegoś anarchistycznego buntu. Taka była oryginalna idea.
Zupełnie fantastyczna, lustracja interesowała głównie elity.
Ten rozkaz zresztą w ogóle nie został wcielony w życie. Jak to później badano, okazało się, że został wydany za późno i właściwie niewykonany. Według późniejszej wojskowej analizy wprowadzenie stanu podwyższonej gotowości wymaga spełnienia jakichś 30 kryteriów, z których spełniono tylko 6.
Krótko mówiąc, to była iluzja. Po upadku rządu Olszewskiego zrobiono z tego sprawę. Potem było śledztwo prokuratury, ktoś zeznał, że „nakazano nam zdjęcie portretu Wałęsy w jednostce”. Okazuje się, że wisiały w jednostkach wojskowych portrety Wałęsy!
Cała ta sprawa to była operetka. Kabaret. Mówienie, że doszło do jakiejś próby zamachu stanu jest bzdurą.
Uwierzył w nią Wałęsa, który później mówił, że miał być internowany w Arłamowie. Opowiadał to wszystko na zjeździe „Solidarności”, że nowym prezydentem miał być Olszewski, a Macierewicz nowym premierem. To są jakieś wydumane bzdury. Zrobiono z igły widły.
A jednostki nadwiślańskie miały w ogóle jakąś wartość bojową?
Wcześniej próbowano za pomocą tych nadwiślańskich jednostek wojskowych zabezpieczyć TVP. Historia wyglądała tak: otóż Olszewski po miesiącach namysłu zdecydował się zmienić prezesa Radiokomitetu. Wówczas szef radia i telewizji był powoływany przez premiera. Był nim Andrzej Zaorski, człowiek Wałęsy.
Olszewski po długich naciskach ze strony otoczenia które uważało, że telewizja go nie popiera, wymienił Zaorskiego na Zbigniewa Romaszewskiego. Do Romaszewskiego zadzwonił wtedy — już nie pamiętam — albo Naimski, albo Macierewicz. Rozmowa wyglądała tak: „Panie prezesie, czy pan się czuje bezpiecznie, bo byśmy chcieli pana telewizję zabezpieczyć przed jakimiś nie powołanymi siłami”.
Na to Romaszewski: „Ok, jak chcecie, to zabezpieczajcie, ale ja właściwie nie widzę potrzeby”.
Wtedy się okazało, że nadwiślańskie jednostki nie mają wystarczających środków, żeby choćby obszar całej TVP zabezpieczyć i w efekcie niczego nie zabezpieczono.
Gdyby były jakieś realne dowody na plany zamachu, skończyłoby się albo Trybunałem Stanu, albo chociaż aktem oskarżenia. Śledztwo było, nic konkretnego nie udało się znaleźć.
Legenda o „nocnej zmianie” mówi, że rząd Olszewskiego upadł w wyniku lęku byłych agentów — głównie Wałęsy — przed lustracją. Przypomnijmy: Antoni Macierewicz, wówczas minister spraw wewnętrznych, ujawnił listę 64 osób, które posądził o współpracę z SB. Potem rząd upadł.
Lustracja moim zdaniem przyspieszyła jego upadek o kilka, może kilkanaście dni. Nazajutrz po uchwale lustracyjnej (29 maja 1991 r.) Jan Maria Rokita złożył formalnie wniosek w imieniu Unii Demokratycznej o głosowanie wotum nieufności.
Wałęsa po powrocie z Moskwy, kiedy publicznie oświadczył, że już nie akceptuje rządu Olszewskiego, zaczął na poważnie rozmowy nad skleceniem nowej koalicji. Waldemar Pawlak z PSL miał być premierem. PSL miał wycofać poparcie dla rządu Olszewskiego, wejść do nowej koalicji opartej na sojuszu PSL z Kongresem Liberalno-Demokratycznym i Unią Demokratyczną.
Prawdopodobnie gdyby nie uchwała lustracyjna, to negocjacje potrwałyby jeszcze dłużej. Wtedy jednak nie było konstruktywnego wotum nieufności, czyli można było odwołać premiera nie wskazując następcy.
Trudność polegała na tym, że scena polityczna była strasznie rozproszona. Najwięksi gracze mieli po 60 posłów, a trzeba było zebrać 231. Kiedy powstał rząd Suchockiej, składał się z 7 partii, a i tak brakowało mu głosów — popierała go jeszcze „Solidarność”. To była tak skomplikowana operacja, że tygodniami musieli to klecić, kombinować, w trakcie morderczych, 18-godzinnych nieprzerwanych negocjacji.
W pewnym momencie np. o 3 nad ranem wyszło im, że Porozumienie Ludowe — była taka mała partyjka posła Gabriela Janowskiego — ma dostać ministerstwo zdrowia. Pytają: „Czy w Porozumieniu Ludowym jest jakiś lekarz?”. Okazuje się, że jest. Dzwonią do tego posła, budzą go, mówią „Będzie pan ministrem zdrowia”. O 7 czy 9 rano ogłasza się to publicznie. Nikt go nie pytał, czy ma jakieś plany, czy koncepcje.
Ten kraj w ogóle miał prawo działać w takim trybie!
Też się nad tym zastanawiałem, kiedy czytałem stenogramy z posiedzeń tych wszystkich rządów — od Mazowieckiego do Suchockiej. Wtedy zrozumiałem, jaka jest siła aparatu. Politycy na górze często mniej mogą, niż się wydaje.
W pewnym momencie rząd Bieleckiego próbował walczyć z nielegalnym handlem na Stadionie Dziesięciolecia. Bielecki wściekł się, że handlują wszystkim — wódką, bronią, pornografią. Mówił: „Czy nie możemy czegoś zrobić z tym stadionem?”. Na co minister sprawiedliwości, Wiesław Chrzanowski odpowiada: „Ale panie premierze, policja nam mówi, że to nie ma sensu, bo jak się pogoni tych handlarzy, to na ich miejsce przychodzą inni, a tych pierwszych trzeba zwalniać, bo gdzieś towar porzucają”.
Potem była długa dyskusja, czy da się ich jakoś przyłapać, np. sfilmować. Ostatecznie wszystko zostało odłożone na później. Nic więc nie zrobiono.
Niesłychane! Czy dziś legenda rządu Olszewskiego jest jeszcze ważna dla PiS? Czy to tylko rytualne przywoływanie?
Ta legenda jest z pewnością ważna dla samego Jarosława Kaczyńskiego. Także dla Jacka Kurskiego — jego kariera zaczęła się od filmu „Nocna zmiana”. Dlatego w „Wiadomościach” widzę już od wielu dni informacje o rządzie Olszewskiego w związku z kolejnym 4 czerwca. Kaczyński za ten film Kurskiego zaczął cenić.
Dla młodych pisowców to prehistoria. Wydaje mi się zresztą, że nawet mit smoleński nie jest dla nich taki ważny. Oczywiście nie mówi się, że Kaczyński był skłócony z Olszewskim właściwie cały czas — pomijając okres współpracy w rządzie. Dziś pokazuje się ich jako dwóch mężów stanu, współpracujących zgodnie dla dobra Rzeczpospolitej wbrew złym agentom, którzy wtedy zwyciężyli.
Powiedzmy od razu: to nieprawda.
Tak, to bzdura. Byli agenci w Sejmie byli, żeby była jasność, to oczywiste. Większość z 64 ludzi wymienionych na liście Macierewicza współpracowała w przeszłości z SB, choć tylko o części wiemy, w jakim zakresie. Ale przeciwko rządowi Olszewskiego głosowało w nocy z 4 na 5 czerwca ponad 270 posłów. To naprawdę nie byli agenci.
Dlatego PiS tak przywiązał się do takiej legendy?
Mieli wtedy poczucie osamotnienia. Wielu ludzi prawicy opowiadało mi, że przeżyli wtedy szok — nie dlatego, że rząd Olszewskiego upadł, tylko dlatego, że później Polacy nie powstali w jego obronie. Wtedy wielu ludzi na prawicy zrozumiało, że są w radykalnej mniejszości. Zaczęli myśleć o sobie, że są wąską elitą — państwowo twórczą, uczciwą, rzetelną.
Prof. Antoni Dudek* jest politologiem i historykiem, specjalizującym się w najnowszej historii Polski (w szczególności w politycznej historii III RP). Napisał m.in. książki "Państwo i Kościół w Polsce 1945–1970" (1995), "Pierwsze lata III Rzeczypospolitej 1989–2001" (2002), "Historia polityczna Polski 1989–2015" (2016), "Od Mazowieckiego do Suchockiej. Pierwsze rządy wolnej Polski" (2019). Był członkiem Rady Instytutu Pamięci Narodowej, o którym napisał książkę ("Instytut", 2011). Pracuje na Uniwersytecie Kardynała Stefana Wyszyńskiego w Warszawie.
Dziennikarz OKO.press, historyk i socjolog, profesor Uniwersytetu SWPS w Warszawie.
Dziennikarz OKO.press, historyk i socjolog, profesor Uniwersytetu SWPS w Warszawie.
Komentarze