0:000:00

0:00

Prawa autorskie: Olaf Kosinsky [email protected]Olaf Kosinsky info@k...

SPD wygrywa z wynikiem 25,7 proc. i z 206 posłami i posłankami będzie najsilniejszą frakcją w niemieckim parlamencie. Choć ostatnie sondaże przedwyborcze wskazywały socjaldemokratów jako faworytów, to z perspektywy całej kampanii – i ostatnich kilkunastu lat w niemieckiej polityce – ten wynik trzeba uznać za niespodziankę.

Przez ostatnie 16 lat socjaldemokraci nie potrafili wyjść z cienia Angeli Merkel i konsekwentnie tracili poparcie. Jeszcze dwa miesiące temu SPD cieszyła się sympatią zaledwie 15 proc. Niemców i oglądała plecy chadeków i Zielonych.

Dziś SPD zalicza wyborczego hat-tricka.

Najgorszy wynik CDU/CSU w historii

Olaf Scholz, pełniący w gabinecie wielkiej koalicji urząd wicekanclerza, tak skutecznie imitował Angelę Merkel, że wyborcy uwierzyli, że to on najlepiej nadaje się do przejęcia od niej pałeczki, zapewniając Republice Federalnej spokój i stabilizację. Dzięki temu jego partia przejęła od CDU/CSU prawie 1,4 miliona wyborców i zyskała ponad 5 punktów procentowych więcej niż w 2017.

Do tego równolegle do wyborów do Budnestagu odbyły się jeszcze wybory do landtagu Meklemburgii-Pomorza Przedniego i berlińskiej izby deputowanych. W obydwu wygrały kandydatki socjaldemokratów. W pierwszych z nich zdecydowane zwycięstwo odniosła urzędująca premierka Manuela Schwesig, w drugich nieznacznie przed Zielonymi uplasowała się Franziska Giffey.

SPD zostawiła w tyle domyślnych faworytów wyborów, czyli unię chadeckich partii CDU i CSU ustępującej kanclerz Merkel. Chadecy i ich lider Armin Laschet, który w czasie kampanii zaliczył więcej wpadek niż Merkel przez 16 lat rządów, przekonali do siebie zaledwie 24,1 proc. wyborców.

To najgorszy wynik CDU/CSU w historii i rezultat o niemal 9 punktów procentowych niższy niż 4 lata temu, kiedy Merkel kandydowała po raz ostatni.

Niemiecką kampanię wyborczą dla OKO.press opisuje Adam Traczyk*, autor cotygodniowego podcastu „Raport Berliński”, w którym Traczyk przygląda się sytuacji politycznej w Niemczech przed wrześniowymi wyborami do Bundestagu. „Raport Berliński” jest projektem Fundacji Global.Lab wspieranym przez Fundację Współpracy Polsko-Niemieckiej. Partnerem projektu jest Polis 180.

Zadecydują Zieloni i FDP

Podium uzupełniają Zieloni z poparciem 14,8 proc. Za nimi uplasowali się liberałowie z FDP z 11,5 proc., radykalnie prawicowa Alternatywa dla Niemiec z 10,5 proc. i Die Linke z poparciem 4,9 proc. Lewica nie przekroczyła progu, ale w Bundestagu znajdzie się dzięki uzyskaniu 3 mandatów bezpośrednich, które gwarantują partiom udział w proporcjonalnym podziale głosów.

Patrząc na te wyniki, nie sposób nie docenić ery Merkel jako okresu, w którym niemieckie społeczeństwo nie poddało się ekstremizmom i polaryzacji. Partie demokratycznego centrum zajmą 613 z 735 miejsc w Bundestagu.

Populistyczna Alternatywa dla Niemiec, choć zapuszcza korzenie – szczególnie na wschodzie Niemiec – nie tylko nie zdołała poprawić swojego wyniku sprzed 4 lat, ale straciła dwa punkty procentowe.

Choć na konferencji w powyborczy poranek Scholz był już tytułowany kanclerzem, to jednak nie może być jeszcze do końca pewnym, że faktycznie obejmie urząd. Mimo druzgocącej porażki chadecy zachowali bowiem matematyczne szanse na stworzenie większości. Układ sił w nowym Bundestagu wskazuje, że o tym, kto ostatecznie zostanie kanclerzem, zadecydują Zieloni i liberałowie z FDP. Obydwie wielkie partie, które od 1949 roku na zmianę nominują kolejnych kanclerzy, potrzebują bowiem głosów Zielonych i liberałów do utworzenia większościowej koalicji. W przypadku SPD do zawarcia koalicji sygnalizacji świetlnej, a CDU/CSU koalicji jamajskiej – nazywanych tak od barw poszczególnych koalicjantów.

Olaf Scholz zadeklarował już, że chce jak najszybciej podjąć rozmowy z potencjalnymi mniejszymi koalicjantami tak, aby nowy rząd został powołany jeszcze przed świętami Bożego Narodzenia. Chadecy, mimo wyborczej katastrofy, także jeszcze nie tracą nadziei. Dla Armina Lascheta podjęcie negocjacji byłoby sposobem na ucieczkę do przodu i próbę uratowania swojej pozycji w partii.

Scholz czy Laschet?

Mali partnerzy wolą jednak wpierw dogadać się między sobą. Szef FDP Christian Lindner już zadeklarował, że to właśnie jego partia wspólnie z Zielonymi będzie stanowiła postępowe centrum nowej koalicji i stąd konieczne jest, aby to wpierw one uzgodniły kompromisy programowe. Dopiero w kolejnym kroku odpowiedzą na zaproszenie do negocjacji ze strony SPD i CDU/CSU – partii, które w jego oczach symbolizują status quo. Także Zieloni, choć zdają się aktualnie skłaniać ku koalicji z SPD na czele, wolą wpierw uzgodnić wspólne stanowisko z FDP.

Mamy więc sytuację, w której to ogon, a w zasadzie dwa ogony, będą mogły machać psem. A machać będą z całą mocą, bo podobnie jak liberałowie i Zieloni mają wielkie ambicje. „Od wyborców i wyborczyń dostaliśmy jasne zadanie – doprowadzić w naszym kraju do nowego otwarcia”, mówiła Annalena Baerbock, kandydatka Zielonych na kanclerkę. Zieloni co prawda w trakcie kampanii musieli porzucić nadzieję na objecie najważniejszego urzędu w państwie, ale uzyskany przez nich wynik i tak jest ich najlepszym rezultatem w historii i daje silny mandat do współkształtowania niemieckiej polityki przez kolejne 4 lata.

Do tego liberałowie i Zieloni uzyskali najlepsze wyniki wśród wyborców głosujących po raz pierwszy. Liberałowie uzyskali wśród nich 23 proc., a Zieloni 22 proc. Trudno o lepszy sygnał, że to właśnie te partie symbolizują parcie na zmianę.

Mniejsi koalicjanci będą z pewnością mogli liczyć na szczodrość zarówno Scholza, jak i Lascheta. Dla obu to jedyna w życiu szansa na objecie urzędu kanclerza. Już w czasie powyborczej debaty dało się wyczuć, że zdesperowany lider chadeków jest gotów na daleko idące ustępstwa wobec Zielonych. Scholz może postępować odrobinę bardziej powściągliwie, niemniej zarząd SPD zadeklarował już, że przed podjęciem rozmów nie sformułuje on żadnych nieprzekraczalnych warunków brzegowych do zawarcia koalicji.

Niemieccy wyborcy, szukając nad urnami kompromisu między kontynuacją a zmianą dali politykom niełatwy orzech do zgryzienia. Nie wydali oni jednoznacznego wyroku, ale najwyżej delikatnie wskazali kierunek. Teraz partyjni liderzy narzędziami demokracji przedstawicielskiej będą musieli przetłumaczyć ten ambiwalentny wynik na język praktyki politycznej.

;

Udostępnij:

Adam Traczyk

Politolog, działacz społeczny i publicysta. Współzałożyciel i prezes think tanku Global.Lab. Ukończył studia w Instytucie Stosunków Międzynarodowych na Uniwersytecie Warszawskim. Studiował też na Uniwersytecie w Bonn oraz na Freie Universität w Berlinie. Współpracował m.in. z Fundacją im. Friedricha Eberta, Helsińską Fundacją Praw Człowieka i Polską Akcją Humanitarną. Członek Amnesty International.

Komentarze