Politycy Prawa i Sprawiedliwości z upodobaniem sięgają po analogie historyczne. Zwykle zupełnie chybione. Były już wypowiedzi o "targowicy" i "liberum veto". Teraz prezydencki minister mówi o "żelaznej kurtynie". Sensu to nie ma
Krzysztof Szczerski, sekretarz stanu w Kancelarii Prezydenta RP, w wywiadzie dla "Gazety Polskiej" powiedział, że Tusk - jako szef KE - dzieli UE na ważniejsze centrum i mniej ważne peryferia. Jego zdaniem to "dyskwalifikowało go jako kandydata na stanowisko mające być gwarantem sprawiedliwego traktowania państw członkowskich".
Chodziło mu zapewne o wypowiedź Tuska z grudnia 2016 r. Szef Rady Europejskiej skrytykował wówczas kierunki polityki zagranicznej polskiego rządu - w szczególności dystansowanie się wobec Niemiec i Francji i próby reaktywacji idei Międzymorza. "To, co najważniejsze i co mnie najbardziej niepokoi, to dryfowanie Polski w tym układzie geopolitycznym znowu w stronę peryferii, w stronę samotności" - powiedział wtedy Tusk.
Mówiąc o peryferiach Europy, Tusk przyczynia się do odtwarzania żelaznej kurtyny na naszym kontynencie.
Nic bardziej mylnego. Obecna sytuacja polityczna w Europie nie ma nic wspólnego z tą w latach 1946-1991.
Po raz pierwszy terminu "żelazna kurtyna" użył nie - jak się powszechnie uważa - Winston Churchill, ale Joseph Goebbels. W artykule "Rok 2000" opublikowanym w gazecie "Das Reich" 25 lutego 1945 r., czyli tuż przed końcem II wojny światowej, napisał, że jeśli Niemcy się poddadzą, to sowieci zajmą zajmą całą wschodnią i południowo-wschodnią Europę. "Nad tym terytorium zajętym przez Związek Radziecki zapadnie żelazna kurtyna, poza którą nastąpi rzeź narodów" - dodał.
Trudno powiedzieć, czy Churchill znał ten tekst ministra propagandy III Rzeszy. Jednak posłużył się metaforą "żelaznej kurtyny" w słynnym przemówieniu w Fulton (USA) z 5 marca 1946 r. Powiedział wtedy: "Od Szczecina nad Bałtykiem do Triestu nad Adriatykiem w poprzek kontynentu opadła żelazna kurtyna". Dodał, że za kurtyną znajdują się stolice państw Europy centralnej i wschodniej, a ich mieszkańcy znaleźli się"w czymś, co nazwać muszę, radziecką sferą" i są przedmiotem "nie tylko radzieckiego wpływu", ale też często "rosnącego stopnia kontroli bezpośredniej z Moskwy".
Słowa brytyjskiego premiera uznaje się za symboliczny początek tzw. zimnej wojny - kilkudziesięcioletniego konfliktu między zachodnimi demokracjami a totalitarnym blokiem wschodnim. Rywalizacja między tymi dwoma siłami zakończyła się w 1991 r., wraz z upadkiem ZSRR.
Trudno nawet sobie wyobrazić, w jaki sposób słowa Donalda Tuska miałyby przyczynić się do odtworzenia żelaznej kurtyny w Europie. Żaden z konfliktów w Unii Europejskiej nie przypomina zimnej wojny.
Europa jest zjednoczona. Państwa członkowskie tworzą ją na własne życzenie. Również Polska - inaczej niż, kiedy była częścią komunistycznego bloku wschodniego. Tym bardziej, że od 1968 r. obowiązywała w nim tzw. doktryna Breżniewa, która zakładała ograniczenie suwerenności każdego z państw wchodzących w jego skład. Próba opuszczenia bloku wschodniego i "zejścia z drogi socjalizmu" zakończyłaby się interwencją zbrojną państw Układu Warszawskiego.
Istnieją różnice zdań w różnych kwestiach między Polską czy Węgrami - czyli krajami byłego bloku wschodniego, które schodzą z demoliberalnego kursu - a liberalnymi państwami zachodnim. Mimo wszystko jest to "spór w rodzinie", a nie śmiertelny konflikt z groźbą użycia broni atomowej, jaki rozgrywał się między demokratycznym Zachodem a totalitarnym Wschodem.
Dziennikarz i publicysta. W OKO.press pisze o ochronie przyrody, łowiectwie, prawach zwierząt, smogu i klimacie oraz dokonaniach komisji smoleńskiej. Stały współpracownik miesięcznika „Dzikie Życie”.
Dziennikarz i publicysta. W OKO.press pisze o ochronie przyrody, łowiectwie, prawach zwierząt, smogu i klimacie oraz dokonaniach komisji smoleńskiej. Stały współpracownik miesięcznika „Dzikie Życie”.
Komentarze