0:00
0:00

0:00

Prawa autorskie: Fot. Narodowe Archiwum CyfroweFot. Narodowe Archiw...

16 sierpnia 1937 roku rozpoczął się największy protest chłopski w historii przedwojennej Polski. Mieszkańcy wsi wstrzymali dostarczanie produktów rolnych do miast i rozpoczęli szeroko zakrojoną akcję blokowania dróg i szlaków kolejowych. Do głównych postulatów strajkujących chłopów należały: przeprowadzenie sprawiedliwej reformy rolnej, powrót do obowiązującej przed przewrotem majowym konstytucji marcowej oraz rehabilitacja wszystkich skazanych w procesie brzeskim z 1932 roku – na czele z Wincentym Witosem, patronem polskiego ruchu ludowego.

Wtedy, w sierpniu 1937 roku, udział w zwanych Wielkim Strajkiem Chłopskim protestach kosztował życie od 44 do 67 (w zależności od źródeł) polskich chłopów. Rannych zostało kilkuset. Policja wielokrotnie i w wielu miejscach kraju otwierała ogień do manifestujących – strzelając z ostrej amunicji, tak aby zabić. Aresztowano około 5 tysięcy osób, ponad 600 z nich trafiło do więzień. Mimo tej krwawej ofiary żaden z postulatów strajkujących chłopów nie został spełniony aż do końca istnienia II RP. Postulat dotyczący rehabilitacji skazanych w procesie brzeskim został zaś spełniony dopiero teraz, 25 maja 2023 roku. 86 lat po krwawo stłumionych chłopskich protestach w obronie skazanych i aż 91 lat po zakończeniu procesu brzeskiego, Sąd Najwyższy uchylił wydany w nim wyrok. I tym samym uniewinnił i zrehabilitował wszystkich dziesięciu w nim skazanych. To ważne memento dla zwolenników skrajnie wyidealizowanej pamięci historycznej o przedwojennej Polsce.

"Prawo potraktowano zgodnie z wolą obozu rządzącego"

„Proces brzeski był przykładem instrumentalnego wykorzystania sądów i prawa do prześladowania przeciwników politycznych, do zastraszenia polityków opozycji i wyborców” – mówił, uzasadniając wyrok SN, prezes Izby Karnej SN i zarazem przewodniczący składu orzekającego, sędzia Maciej Laskowski.

O kasację wyroku w procesie brzeskim wniósł do SN w 2020 roku Rzecznik Praw Obywatelskich Adam Bodnar.

Sam proces kasacyjny był bezprecedensowym wyzwaniem zarówno dla RPO – jak i dla Sądu Najwyższego. Oficjalne akta procesowe spłonęły podczas Powstania Warszawskiego – konieczna była gigantyczna kwerenda w archiwach, a następnie pieczołowite odtworzenie akt na podstawie rozproszonych odpisów (zachowanych głównie przez obrońców oskarżonych).

„RPO ma prawo do takiego szczególnego środka zaskarżenia każdego wyroku – niezależnie, kiedy zapadł. Adam Bodnar skorzystał z tej możliwości w odniesieniu do sprawy sprzed 90 lat, aby wykazać, że doszło do fundamentalnego nadużycia władzy wobec oponentów politycznych. Prawo potraktowano instrumentalnie, zgodnie z wolą obozu rządzącego i jego przywódcy, w przekonaniu, że stoją ponad prawem” – czytamy w stanowisku RPO.

Osobnym zagadnieniem było to, czy współczesny Sąd Najwyższy w ogóle może przeprowadzić proces kasacyjny w tej konkretnej sprawie, skoro SN zrobił to już w 1933 roku (ostatecznie zatwierdzając wyroki z procesu brzeskiego). Rozstrzygające okazało się tu to, że w przedwojennej Polsce kasacja przed Sądem Najwyższym pełniła inną funkcję niż współcześnie – będąc de facto znacznie bardziej procesem w III instancji niż kasacją w obecnym rozumieniu tego pojęcia.

Posłowie aresztowani nad ranem

A historia procesu brzeskiego zaczyna się od łomotania kolbami w drzwi. Między trzecią a piątą nad ranem 10 września 1930 roku policjanci i żandarmi wywlekli z prywatnych mieszkań jedenastu czołowych posłów opozycji, liderów powołanego kilka miesięcy wcześniej Centrolewu, czyli sojuszu prodemokratycznych partii lewicy i ruchu ludowego, które zamierzały wspólnie stawić czoła sanacji w nadchodzących wyborach parlamentarnych.

6 bezprawnie zatrzymanych posłów należało do Polskiej Partii Socjalistycznej, po 2 do PSL „Piast” i PSL „Wyzwolenie” zaś 1 do Stronnictwa Chłopskiego.

Ostatecznym kamieniem obrazy dla rządzącego Polską obozu sanacyjnego miało być wydanie przez Centrolew w czerwcu 1930 roku rezolucji zapowiadającej "usunięcie dyktatury Piłsudskiego".

Aresztowania nastąpiły na rozkaz kontrolującego od zamachu majowego z 1926 roku sytuację w Polsce marszałka Józefa Piłsudskiego. Marszałek osobiście zatwierdzał listę proskrypcyjną i dokonywał na niej poprawek. Według pośrednich źródeł na wieść o rezolucji zamierzał początkowo dokonać aresztowań wszystkich 200 uczestników kongresu Centrolewu, na którym została ona przyjęta.

Ostatecznie skończyło się na 11 ważnych i bardzo ważnych posłach opozycji. Zatrzymani parlamentarzyści nie mieli immunitetu – wygasł, bo pod koniec sierpnia prezydent Ignacy Mościcki na polecenie Piłsudskiego rozwiązał parlament i rozpisał nowe wybory. Sam Piłsudski równolegle objął zaś funkcję premiera – by osobiście pilnować rozprawy z Centrolewem.

Aresztowania nie miały jednak właściwej podstawy prawnej – co było oczywiste również dla współczesnych. Na nakazach aresztowania nie było podpisu sędziego. Wszystkie sygnowane były przez w pełni lojalnego (do granic śmieszności) wobec Piłsudskiego ministra spraw wewnętrznych Felicjana Sławoja Składkowskiego.

Przeczytaj także:

Bicie, poniżanie, tortury

Bezprawiem było też wszystko, co działo się dalej. Kilku uwięzionych posłów – w tym Hermana Liebermana z PPS – dotkliwie pobito już w dniu zatrzymania. Kolejne represje spotkały ich w późniejszych dniach, tygodniach i miesiącach. Aresztowani parlamentarzyści zostali osadzeni w specjalnie przygotowanym wojskowym areszcie umiejscowionym na terenie twierdzy w Brześciu.

Komendantem więzienia w twierdzy brzeskiej został płk Wacław Kostek-Biernacki, dotychczasowy dowódca pułku piechoty znany z twardej ręki wobec podwładnych i ślepego posłuszeństwa względem przełożonych ze szczególnym uwzględnieniem Józefa Piłsudskiego. Marszałek wybrał go na tę funkcję osobiście.

Kostek-Biernacki wprowadził w twierdzy brzeskiej brutalny wojskowo-więzienny dryl.

Uwięzieni parlamentarzyści byli regularnie poniżani, bici i poddawani torturom.

"Zdarli ze mnie ubranie, rzucili twarzą na ziemię, okręcili mi głowę płaszczem, starali się kark mi skręcić, następnie rzucili się na mnie z kolanami i butami, bijąc mnie wprost w niesłychany sposób. Słyszałem, jak komisarz kazał poszukiwać nerek i bić po nich, jak przy uderzeniach krzyczano: »To za Piłsudskiego! To za Czechowicza!«" – tak pobyt w twierdzy brzeskiej relacjonował Wincentemu Witosowi Henryk Lieberman.

W celach panowały fatalne warunki. „Przez całe dnie i noce dzwoniliśmy zębami, gdyż za całe okrycie służył wytarty, stary i brudny koc" – wspominał Witos. Przesłuchiwani posłowie byli sadzani nago na stołkach i tłuczeni żelaznymi prętami. Wszelkie nieposłuszeństwo kończyło się karcerem.

Osadzeni spędzili w Brześciu ponad rok, zanim w ogóle rozpoczął się proces. Trwał on od października 1931 roku do stycznia 1932 roku. Uwięzieni posłowie zostali oskarżeni o to, jakoby „po wzajemnem porozumiewaniu się i działając świadomie, wspólnie przygotowywali zamach, którego celem było usunięcie przemocą członków sprawującego w Polsce władzę rządu i zastąpienie ich przez inne osoby, wszakże bez zmiany zasadniczego ustroju państwowego”.

W rzeczywistości "zbrodnią" uwięzionych polityków było powołanie do życia Centrolewu i tym samym zjednoczenie sił znacznej opozycji w stricte wyborczej walce z sanacją.

Wyroki na liderów opozycji

W procesie brzeskim sędziowie działali dokładnie pod dyktando władzy. Uniewinniony został jedynie Adolf Sawicki ze Stronnictwa Chłopskiego, który w więzieniu załamał się i zadeklarował lojalność wobec władzy. Pozostałych 10 posłów zostało skazanych na kary bezwzględnego więzienia. Stanisław Dubois (ojciec legendarnego adwokata opozycji demokratycznej w okresie PRL Macieja Dubois i dziadek mecenasa Jacka Dubois), Adam Pragier, Adam Ciołkosz i Mieczysław Mastek (wszyscy z PPS) oraz Józef Putek z PSL „Wyzwolenie” dostali 3 lata. Herman Lieberman i Norbert Barlicki z PPS oraz Władysław Kiernik z PSL „Piast” – 2,5 roku. Kazimierza Bagińskiego z PSL „Wyzwolenie” skazano na 2 lata. A Wincenty Witos, były premier i przywódca PSL „Piast” usłyszał najniższy wyrok – 1,5 roku więzienia, co miało być wyrazem łaskawości sanacyjnej władzy.

Toczy się też między nami, panie prokuratorze, zacięta walka o formy i polityczno-ustrojowe Polski. Czy Polska ma być państwem wolnym równych obywateli, terenem rozwoju sił społecznych, ustrojem ładu i prawa, w którym normalnie rozwijać się będzie rywalizacja różnych grup, różnych klas społecznych, prawa przez wszystkich szanowanego i wszystkich na równi obowiązującego, z godnym swej roli i nazwy Sejmem, z harmonijnie działającymi czynnikami władzy, z kontrolą, przedstawicieli narodu nad rządem, z wolnością sumienia, przekonań, zebrań i pracy, z niezależnymi sądami?

Czy też ma być Polska państwem policyjnym, w którym rozkaz i posłuszeństwo woli jednostki jest najwyższym prawem i najpierwszym obowiązkiem? Czy ma być Polska krajem, gdzie zeznania policyjnego konfidenta więcej ważą niż słowa powszechnie szanowanych ludzi i mężów stanu? Jakąż Polskę chcemy mieć, panowie sędziowie, czy jedną, czy drugą, czy Polskę dyktatury, czy Polskę demokratyczną, ludową? Czy Polskę kliki uprzywilejowanej, czy Polskę szarych mas ludowych?

Z 10 skazanych w procesie brzeskim polityków połowa wybrała długotrwałą emigrację. Wincenty Witos wyjechał na przykład do Czechosłowacji (mieszkał w Pradze, Karlovych Varach i Roznowie) zaś Adam Ciołkosz do Francji. Pozostali odbyli kary – szczęśliwie dla siebie już nie w Brześciu, lecz w zwykłych więzieniach.

Pełzający koniec demokracji

Już miesiąc po aresztowaniach posłów i na rok przed ich „procesem”, w Polsce odbyły się pod dyktando sanacji przyspieszone wybory do Semju. Represje podziałały zgodnie z założeniami Piłsudskiego i jego ludzi. Złamały morale opozycji i uniemożliwiły jej prowadzenie skutecznej kampanii wyborczej – tym bardziej że czasowo zatrzymanych zostało kilka tysięcy (sic!) działaczy Centrolewu. Wybory wygrał podporządkowany Piłsudskiemu Bezpartyjny Blok Współpracy z Rządem.

Proces brzeski wywołał ogromne poruszenie opinii publicznej zarówno w II RP, jak i za granicą. To zresztą międzynarodowe naciski i zabiegi dyplomatyczne doprowadziły do uwolnienia przed końcem wyroku części uwięzionych posłów.

Po 1989 roku PSL regularnie domagało się przeprowadzenia rewizji procesu brzeskiego – wśród skazanych był przecież Wincenty Witos, założyciel ruchu ludowego w niepodległej Polsce i premier rządu II RP obalonego przez Józefa Piłsudskiego w trakcie zamachu majowego. Adam Bodnar jako RPO odpowiedział na ten postulat, wnosząc w 2019 do SN o rewizję wyroku.

Po jego ogłoszeniu ludowcy nie kryli zadowolenia. "Historyczna chwila! Po 91 latach sprawiedliwości stało się zadość" – cieszył się szef PSL Władysław Kosiniak-Kamysz.

View post on Twitter

Droga do Berezy Kartuskiej

Proces brzeski nie był wcale tym największym aktem bezprawia wobec legalnie działającej i trzymającej się wszelkich reguł demokracji opozycji w sanacyjnej Polsce. Ten sam Wacław Kostek Biernacki, który dręczył więźniów twierdzy brzeskiej, w nagrodę za swą brutalność potężnie awansował. I już jako wojewoda poleski osobiście nadzorował obiekt jeszcze gorszy niż twierdza w Brześciu. Było to tak zwane Miejsce Odosobnienia w Berezie Kartuskiej utworzone za wiedzą i zgodą Piłsudskiego, na mocy dekretu prezydenta Ignacego Mościckiego w 1934 roku. Tam, do końca II RP uwięziono bez wyroków sądowych ponad 3 tysiące osób.

Oprócz działaczy opozycji demokratycznej byli wśród nich także działacze zdelegalizowanej partii komunistycznej oraz kryminaliści-recydywiści (co drastycznie pogarszało sytuację osadzonych tam więźniów politycznych). Osadzeni trafiali do Berezy na mocy decyzji administracyjnej wydawanej bez żadnej instancji odwoławczej. Tam również obowiązywał wojskowo-więzienny dryl opracowany przez Kostka-Biernackiego, więźniowie byli regularnie bici i poniżani, wydawano im też racje żywnościowe ledwie wystarczające do przeżycia. Zwolnienie z obozu – podobnie jak osadzenie w nim – odbywało się na mocy decyzji administracyjnej, zależało więc od widzimisię władz.

Profesor Andrzej Garlicki, wybitny historyk, określił Berezę Kartuską mianem „polskiego obozu koncentracyjnego”, wskazując, że była to placówka wzorowana na niemieckim obozie koncentracyjnym w Dachau (w jego wydaniu funkcjonującym w pierwszych latach istnienia III Rzeszy). Podobnego zdania jest między innymi Timothy Snyder.

W 2016 roku polski Sejm przyjął – także głosami posłów PSL – uchwałę ustanawiającą rok 2017 rokiem Józefa Piłsudskiego. Brak w niej jakichkolwiek odniesień ani do zamachu stanu z maja 1926 roku, ani do procesu brzeskiego, ani do Berezy Kartuskiej, posłowie ograniczyli się do stwierdzenia, że Piłsudski powinien zostać uczczony jako „symbol nieugiętej walki o niepodległość oraz przykład dla kolejnych pokoleń polskich patriotów”. Dzisiejszy wyrok Sądu Najwyższego przypomina nam o ciemnych stronach zarówno samego Piłsudskiego, jak i urządzonej przez niego II RP z lat 1926-1939. I choć z całą pewnością marszałek Józef Piłsudski w pełni zasłużenie pozostanie dla Polaków „symbolem nieugiętej walki o niepodległość”, być może lepiej, by nie pod każdym względem stanowił również „przykład dla kolejnych pokoleń polskich patriotów”.

;
Na zdjęciu Witold Głowacki
Witold Głowacki

Dziennikarz, publicysta. Pracował w "Dzienniku Polska Europa Świat" i w "Polsce The Times". W OKO.press pisze o polityce i sprawach okołopolitycznych.

Komentarze