0:00
0:00

0:00

Prawa autorskie: Fot. Adam Stępień / Agencja Wyborcza.plFot. Adam Stępień / ...

„Ten trzeci”

W ostatniej dekadzie w wyścigu prezydenckim zawsze pojawiał się „ten trzeci”. Ktoś, kto wchodził do polityki, mając rozpoznawalność zbudowaną na innym polu. I przychodził z hasłami: nasza klasa polityczna zawiodła, wciąż rządzi nami PO-PiS, mamy dość wojny plemion, politycy są zakłamani, skorumpowani i niekompetentni.

Wzorowym wejściem „tego trzeciego” w kampanię był start Pawła Kukiza w 2015 roku. Popularny muzyk zdobył w pierwszej turze 20 proc., co przekładało się na aż 3 mln głosów. I to te głosy zaważyły później na wyniku drugiej tury, dając zwycięstwo Andrzejowi Dudzie. „Ten trzeci” może w wyborach zostać kingmakerem. Kogoś poprzeć, przed kimś ostrzec, ale przede wszystkim — przyciągnąć nowych wyborców, którzy być może przerzucą później swoje głosy na kandydata z drugiej tury bliższego mu profilem.

„Ten trzeci” może też narzucić tematy i ton w kampanii. I właśnie tak było w 2015 roku, gdy Bronisław Komorowski zdecydował się przeprowadzić referendum w sprawie jednomandatowych okręgów wyborczych, co było postulatem Pawła Kukiza. Skończyło się to spektakularną porażką — najpierw referendum, a potem urzędującego prezydenta.

W 2020 „tym trzecim” został Szymon Hołownia. Do kampanii wszedł z atutem bardzo dużej rozpoznawalności i oparł ją o osobisty kontakt z wyborcami przez lajwy Facebookowe. W czasie pandemii, gdy wszyscy siedzieli zamknięci w domach, statystyki mediów internetowych oraz social mediów wystrzeliły w górę, windując także kandydaturę byłego prowadzącego „Mam talent”. Jego przekaz nie był tak agresywny jak przekaz Pawła Kukiza, ale także sprowadzał się do wyrazu głębokiego rozczarowania klasą polityczną. Był wezwaniem do tego, by pojednać podzielone społeczeństwo i skupić się na systemowych problemach, które dotyczą wszystkich.

W 2025 roku Szymon Hołownia ponownie startuje w wyborach prezydenckich i próbuje się osadzić w roli „tego trzeciego”, który złagodzi polaryzację i pokaże, że inna polityka jest możliwa. Ogłosił, że jest kandydatem „niezależnym”, publicznie nazywa Rafała Trzaskowskiego i Karola Nawrockiego „namaszczonymi przez liderów dwóch megapartii”. „POPIS: reaktywacja” – ostrzega.

W grudniu, podczas konwencji pod hasłem „Ludzie, nie politycy!”, inaugurującej jego kampanię, pokazano na scenie portrety Donalda Tuska i Jarosława Kaczyńskiego. „Tych dwóch polityków różni ogromnie, ogromnie wiele. To, co mają wspólnego, co jest tą rzeczą, która ich spina, łączy, to poczucie, że te dwie partie powinny dzielić się Polską, polskim społeczeństwem” – mówił wtedy ze sceny Michał Kobosko.

Ale Szymon Hołownia jest marszałkiem Sejmu oraz szefem partii będącej członkiem koalicji rządu Donalda Tuska. Należy do establishmentu.

Czy Sławomir Mentzen jest „tym trzecim”?

Inaczej wygląda sytuacja Sławomira Mentzena. Konfederacja, której jest jednym z liderów, to co prawda partia już okrzepła w polskiej polityce. Mają za sobą sześć lat pracy. Zwiększyli stan posiadania w Sejmie z 11 do 18 posłów, mają wicemarszałka Sejmu, wprowadzili sześć osób do Parlamentu Europejskiego. Z badań Przemysława Sadury i Sławomira Sierakowskiego wynika, że są partią najszybciej zdobywającą tzw. elektorat fanatyczny, czyli wyborców, którzy głęboko się z nimi utożsamiają. To nie jest już klasyczny TUP, czyli Tymczasowe Ugrupowanie Protestu, za jakie do tej pory miało ją większość analityków.

Zarazem jest to jedyny dostępny obecnie dla wyborców TUP, ponieważ Trzecia Droga i Polska 2050 weszły do koalicji rządowej, a status Partii Razem, która do niedawna pozostawała w jednym klubie z Nową Lewicą, jest dla potencjalnych wyborców nadal niejasny. Konfederacja wydaje się umacniać swoją trzecią pozycję, a wiarygodności dodaje jej fakt, że była w opozycji w czasie rządów PiS i jest w opozycji obecnie. W pewnym sensie są więc beneficjentami swojego fatalnego, grubo poniżej oczekiwań wyniku z 2023 roku.

Pozycja Konfederacji winduje więc wyborcze notowania Sławomira Mentzena i predestynuje go do wypełnienia luki „tego trzeciego”. Lider Nowej Nadziei jest co prawda w polityce już od kilku lat i ma poselski mandat, ale z sukcesami prowadzi różnego rodzaju działalności biznesowe i opiera swój wizerunek o działania z pogranicza happeningu i influencingu.

Nawet Karol Nawrocki próbuje się zaprezentować jako człowiek spoza układu, kandydat obywatelski. Powtarza też slogan wyborczy Hołowni o zakończeniu wojny polsko-polskiej. To kampanijna opowieść bardzo grubymi nićmi szyta: w sztabie Nawrockiego są politycy PiS-u, jego kandydaturę oficjalnie przedstawiał Jarosław Kaczyński. Związki z PiS-em są oczywiste.

Czy Krzysztof Stanowski będzie „tym trzecim”?

Krzysztof Stanowski po raz pierwszy ogłosił, że planuje wystartować w wyborach prezydenckich już w styczniu 2024 roku. Okoliczności były nieprzypadkowe, prowadził wtedy wywiad z Andrzejem Dudą, który był zarazem premierą Kanału Zero.

Rok później, w opublikowanym na YouTubie orędziu mówi o, że politycy są kłamcami, hipokrytami, są niekompetentni i trzeba im w końcu powiedzieć, że nimi gardzimy i oczekujemy od nich czegoś innego. Brzmi znajomo? Tak, ale nie do końca.

Czy Stanowski chce zmienić polską politykę? Nie. Wprowadzić do niej nowe postulaty, idee? Nie. Czy chce budować ruch polityczny, partię? Nie. Zapowiada, że chce zostać kandydatem. Zebrać 100 tysięcy podpisów, wziąć udział w debacie w TVP w likwidacji i emitować swoje spoty wyborcze (również w TVP w likwidacji).

Wprost deklarowanym celem jest więc nie tylko pokazanie żółtej, czerwonej kartki politykom.

Zupełnie na wierzchu Stanowski przedstawia także swoje cele biznesowe i medialne. Kanał Zero bije rekordy popularności na Youtubie, a choć jego twórcy często wyśmiewają media tradycyjne, to jednocześnie chętnie skorzystają z możliwości ekspozycji w nich. Możliwość emitowania w telewizji swoich spotów pozwoli na dotarcie do nowej publiki, ludzi, którzy z ciekawości klikną później na youtubowy materiał, mogą zaobserwować kanał. A tym samym przyciągnąć jeszcze więcej reklam. Na razie nic nie wskazuje na to, żeby reklamodwacom przeszkadzało to, że właściciel Kanału Zero prowadzi kampanię wyborczą, zwłaszcza że sam deklaruje, że nie prowadzi jej na serio.

Podczas swojego orędzia Stanowski kilkukrotnie powtórzył, że „chce być kandydatem na prezydenta, ale nie chce być prezydentem”. „Bądźmy razem do 17 maja. 18 maja już może lepiej nie. Ale na dzień przed wyborami bądźmy razem” – zakończył swoje wystąpienie dziennikarz.

Sugeruje to, że może na pewnym etapie wycofać się z kampanii. Na formalną rezygnację z bycia kandydatem ma dużo czasu. Może zrobić to nawet 18 maja — w takim wypadku komisje wyborcze wywieszą w lokalach informacje o wycofaniu się kandydata, a głosy oddane na niego będą nieważne. Dla Krzysztofa Stanowskiego byłby to bardzo wygodny zabieg, bo nie zostałby poddany wyborczej weryfikacji, a jednocześnie do samego końca mógłby korzystać z pozycji osoby startującej.

Jasna deklaracja o tym, że nie chce zostać prezydentem i prędzej czy później zrezygnuje z tego wyścigu, stawia jednak pod znakiem zapytania sondażowy efekt jego wejścia do puli kandydatów. Ile osób będzie potencjalnie skłonnych zagłosować na kogoś, kto wysyła sprzeczny komunikat? W 2020 roku boleśnie przekonała się o tym Małgorzata Kidawa-Błońska, której notowania w kampanii kopertowej zaczęły spadać poniżej przeciętnych wyników kandydatów KO/PO m.in. przez przekaz sprowadzający się do „jestem kandydatką, ale nie wystartuję w takich wyborach”.

Krzysztof Stanowski ma ogromną rozpoznawalność jak na dziennikarza, który w szerszej świadomości zaistniał zaledwie kilka lat temu i który działa przede wszystkim w internecie. W badaniu CBOS z października 2024 jego wyniki (49 proc.) być może odstają od wyników Moniki Olejnik (90 proc.), ale zbliżają się do wyników Konrada Piaseckiego z TVN24 (52 proc.) czy Marka Czyża z TVP (51 proc.). Wysoki wynik zawdzięcza najmłodszym badanym. W grupie w wieku 18-14 jest najbardziej rozpoznawalnym dziennikarzem – kojarzy go aż 59 proc., tyle, co Monikę Olejnik (58 proc.).

Rozpoznawalność nie jest jednak uniwersalnym kluczem do sondażowego i wyborczego sukcesu, o czym w 2020 przekonali się choćby Władysław Kosiniak-Kamysz czy Robert Biedroń (około 2 procent głosów).

Kto powtórzy sukces Kukiza?

Kukiz jest punktem odniesienia dla wszystkich polityków, którzy myślą o zostaniu „tym trzecim”. Sławomir Mentzen w wywiadach wprost mówi o powtórzeniu jego sukcesu i przypomina, że 10 lat Paweł Kukiz w marcu miał zaledwie 2 proc. poparcia.

Kukiz rozbił bank w najmłodszej grupie wyborców. Wśród osób 18-29 zgarnął 41 proc. Ale dobrze radził sobie także wśród starszych. Wśród 30-latków zajął drugie miejsce z wynikiem 29 proc. Wśród czterdziestolatków był na trzeciej pozycji z rezultatem 19 proc. Wśród pięćdziesięciolatków Kukiz również utrzymał się na trzeciej pozycji z wynikiem 11 proc. Duży zjazd zaliczył dopiero wśród najstarszych wyborców, gdzie uzyskał niecałe 4 proc. Ostatecznie byłemu muzykowi udało się zdobyć ponad 20 proc., czyli 3 mln głosów przy frekwencji wynoszącej 50 proc.

Jak na razie Konfederacji w żadnych wyborach nie udało się zbliżyć do takiego pułapu:

  • w 2020 roku przy frekwencji 64,51 proc. Krzysztof Bosak zdobył 6,78 proc., czyli 1.3 mln głosów;
  • 2023 w wyborach parlamentarnych przy frekwencji 74,38 proc. Konfederacja zdobyła 7,6 proc., czyli 1,5 mln głosów;
  • w 2024 w wyborach do PE przy frekwencji 40 proc. Konfederacja zdobyła 12 proc., czyli 1,4 mln głosów.

„Dowiezienie” kilkunastu procent, które Sławomir Mentzen ma obecnie w sondażach, będzie więc naprawdę niełatwym zadaniem. Bo zakładając, że frekwencja podniesie się z wyjątkowo niskich 40 proc. wiosną 2024, Konfederata będzie musiał powiększyć swój elektorat nawet o kilkadziesiąt procent. To duży skok.

Dobre wyniki kandydatów Konfederacji opierają się oczywiście na wysokim poparciu w dwóch najmłodszych grupach wyborców, przede wszystkim wśród dwudziestolatków. I tu pojawia się problem, ponieważ Krzysztof Stanowski, jeśli miałby rosnąć, to właśnie przede wszystkim dzięku poparciu tego segmentu wyborców.

Sprowadzenie całej sprawy do żartu i absurdu może mieć jednak również taki skutek, że efekt sondażowy będzie mizerny i Krzysztof Stanowski zatrzyma się na poparciu w okolicach 2 proc. Nawet zakładając, że w całej sprawie rzeczywiście chodzi tylko o promocję Kanału Zero i jego marki osobistej, to w jego interesie jest, by mieć jak najlepszy wynik sondażowy. Czy będzie to możliwe bez choćby częściowego uchylenia maski Stańczyka?

Podczas zbierania podpisów przy metrze Centrum w Warszawie do Stanowskiego podchodziły osoby i pytały o jego poglądy w konkretnych sprawach — od legalizacji marihuany po wojnę hybrydową. Czy w momencie, w którym duża część kampanii skupiona jest na kwestiach dotyczących bezpieczeństwa, ważą się dalsze losy wojny w Ukrainie, rzeczywiście ludzie będą deklarować chęć głosowania na osobę, która sama o sobie mówi, że nie posiada kompetencji w tej materii?

Różnice między Krzysztofem Stanowskim i Pawłem Kukizem są ogromne. Paweł Kukiz miał antysystemowy, antyestablishmentowy przekaz, ale wchodził do polityki na poważnie, a nie dla żartu. Zapowiadał, że chce zmienić jej oblicze i miał na to kilka konkretnych recept z wprowadzeniem jednomandatowych okręgów wyborczych na czele. Przed startem w wyborach prezydenckich pełnił już mandat sejmiku dolnośląskiego, miał za sobą ugrupowanie Bezpartyjnych Samorządowców, którzy byli osadzeni w miastach w różnych województwach.

Wiele można powiedzieć o jego kampanii wyborczej, ale nie to, że była prowadzona dla żartu. Jeśli porównywać start Krzysztof Stanowskiego do jakiegoś kandydata z 2015 roku, to bliżej niż do Pawła Kukiza jest mu do sarny z krzesłem na głowie.

Również Donald Trump, który funkcjonuje jako wzorzec dyskontowania medialnej popularności w polityce, miał program, który głosił z pełną powagą. Nie obiecywał jedynie, że pogoni klasę polityczną, lecz że wprowadzi konkretne zmiany w gospodarce czy polityce migracyjnej.

Sukcesem akcji Stanowskiego byłoby przebicie w sondażach przynajmniej jednej, dwóch osób pochodzących z polityki parlamentarnej. Byłoby to potwierdzenie założeń całej akcji — nasza klasa polityczna jest tak marna, że dziennikarz startujący dla żartu ma wyższe poparcie. Najbliżej w stawce są Adrian Zandberg i Magdalena Biejat, którzy reprezentują jednak lewicowy elektorat, według badań CBOS podchodzący do Stanowskiego z dużą nieufnością. Okładanie się z nimi może być medialnie efektowne, ale bardziej efektywne byłoby jednak podjęcie rywalizacji tam, gdzie są potencjalni wyborcy. Czyli zaszkodzenie Sławomirowi Mentzenowi albo wybranie się po głosujących na Szymona Hołownię.

Kto powinien się bać?

Mentzen i Hołownia przyjęli odmienne strategie wobec startu Stanowskiego. Lider Nowej Nadziei mówi, że start szefa KZ to oczywiście trolling, ale że Stanowski jest i tak bardziej poważny niż pozostali kandydaci. Krzysztof Bosak podkreśla w rozmowie z TVP Info, że Stanowski mówi i robi to samo, co Konfederacja, czyli oskarża całą klasę polityczną. I dodaje, że jeszcze nie wiemy, „do kogo trafi ta krytyka” i przypomina, że dziennikarz ma dobrą relację ze Sławomirem Mentzenem i był nawet prelegentem na jego konferencji Everest. Sam Mentzen z kolei bywa w Kanale Zero. Nie wykluczone, że Konfederacja liczy zatem na to, że Krzysztof Stanowski zmobilizuje jakieś nieaktywne wyborczo osoby, które ostatecznie przerzucą swoje głosy na polityka, który jest mu najbliższy formatem, czyli właśnie Sławomira Mentzena. Mogłoby mieć to taki efekt, że Mentzen strąci z drugiego miejsca Nawrockiego (mniej prawdopodobne) lub zdobędzie niekwestionowany brązowy wyborczy medal.

Zupełnie inaczej na wejście do gry Stanowskiego zareagował Szymon Hołownia. Jeszcze przed oficjalnym startem nazwał go polskim Elonem Muskiem z Twitterem, ale bez Tesli”.

„Stanowski nie chce być prezydentem, a ja nie chcę być piłkarzem Barcelony. Dlatego nie zawracam głowy Hansi Flickowi. A Pan Stanowski Polakom głowę zawraca. Niepotrzebnie” – mówił kilka dni później marszałek Sejmu. Na marginesie dodajmy, że słowa te brzmiały jak „kopiuj – wklej” z tweeta naczelnego OKO.press Michała Danielewskiego.

Stanowski odpowiedział, że Hołownia okłamuje Polaków, mówiąc, że ma szansę na zostanie prezydentem.

Kandydat i szmata

Dla kogo jeszcze problemem może być start Krzysztofa Stanowskiego?

Pozycja Rafała Trzaskowskiego wydaje się niezagrożona. Choć sondaże pokazują ostatnio spadki poparcia kandydata KO, jednak wciąż daleko mu

W sztabie Trzaskowskiego nie lekceważą jednak startu Stanowskiego. Trauma zaskakującej przegranej Bronisława Komorowskiego w 2015 roku daje o sobie znać. Według naszych informatorów Stanowski „skądś będzie brał te 7-8 procent. Każdy coś dorzuci”. Jak na szacunki zakładające, że Stanowski otrze się o 2-3 proc., te przewidywania sztabowców prezydenta brzmią zaskakująco? Słyszymy, że Stanowski każdemu kandydatowi może zabrać po jednym procencie — wahających się, nie do końca przekonanych wyborców.

Jednak bardziej znaczący może być pośredni wpływ Stanowskiego na kampanię. Kandydat robiący z wyborów prezydenckich komedię ośmieszy cały proces. Drwiąc ze wszystkich kandydatów, odbierze powagę obywatelskiej decyzji wyboru głowy państwa. Akt wyborczy sprowadzi do błazenady albo do zakładów bukmacherskich.

Osoba z bliskiego otoczenia Rafała Trzaskowskiego powiedziała nam: „Stanowski zrobi z kampanii i urzędu [prezydenta] szmatę, nie zarejestruje się, a na końcu powie: «macie tę ścierę i sobie wybierajcie”.

Przypomnijmy, że o szmacie mówił kiedyś Paweł Kukiz: Jak zostanę politykiem, to naplujcie mi w ryj i mówcie do mnie «szmato»”.

;
Na zdjęciu Dominika Sitnicka
Dominika Sitnicka

Absolwentka Prawa i Filozofii Uniwersytetu Warszawskiego. Publikowała m.in. w Dwutygodniku, Res Publice Nowej i Magazynie Kulturalnym. Pisze o praworządności, polityce i mediach.

Na zdjęciu Agata Szczęśniak
Agata Szczęśniak

Redaktorka, publicystka. Współzałożycielka i wieloletnia wicenaczelna Krytyki Politycznej. Pracowała w „Gazecie Wyborczej”. Socjolożka, studiowała też filozofię i stosunki międzynarodowe. Uczy na Uniwersytecie SWPS. W radiu TOK FM prowadzi audycję „Jest temat!” W OKO.press pisze o mediach, polityce polskiej i zagranicznej oraz prawach kobiet.

Komentarze