Pod wpływem nie faktów, lecz publicznego przekazu zmienia się nasz sposób myślenia oraz nastawienie do ludzi. Jesteśmy - jako naród – skutecznie sterowani. Dziś przede wszystkim przez PiS i przez Rosję.
Wśród Polaków rośnie niechęć do Ukraińców, Niemców i Francuzów, a spada do Rosjan. Tegoroczne wyniki badań CBOS to dowód, że niestety kupujemy serwowane nam w mediach i sieci narracje; nie tylko tę o LGBT, ale także o innych państwach.
Pytanie o to, w jakim stopniu media społecznościowe i tradycyjne wpływają na odbiorców, to jedno z podstawowych zagadnień w obszarze komunikacji sfery publicznej.
Zazwyczaj poziom wpływu jest trudny do udowodnienia. Jak się jednak okazuje, wystarczą 2-3 lata, odpowiedni przekaz w mediach publicznych i kilkunastu prywatnych, zmasowana i systematyczna narracja w sieci, żeby zmienić nasz stosunek nie tylko do jakiegoś tematu, ale nawet do innego narodu.
Co ważne, ten naród nie musi nic nam zrobić, by zaszła zmiana. Pokazują to doskonale badania CBOS-u "Stosunek do innych narodów", które ta sondażownia prowadzi regularnie od 25 lat. Najnowsze jest z lutego 2019.
Ubiegły rok był szczególny, bo spadła nam sympatia generalnie do wszystkich narodów i wzrosła też do nich niechęć. Takie tąpnięcie było jednak prawdopodobnie jednorazowe, dlatego sami analitycy CBOS-u porównując dane raczej zestawiają wyniki z 2019 r. z tymi sprzed dwóch lat i wcześniejszymi.
Najbardziej zmieniło się nasze nastawienie do Ukraińców i Niemców. Od 2008 r. do 2017 r. niechęć do Ukraińców utrzymywała się na podobnym poziomie 29-34 proc. W 2018 r. wzrosła do 40 proc., a w tym roku do 41 proc. To najwyższy wskaźnik niechęci wobec tego narodu od 2006 r.
Wobec Niemców nasze postawy natomiast bardzo silnie się polaryzują. Zmniejsza się odsetek osób , które nie potrafią określić swego nastawienia do tej narodowości. W ciągu trzech lat poziom niechęci wzrósł z 22 proc do 34 proc. (rok temu 36 proc.), choć we wcześniejszym okresie 2010-2017 ani razu nie przekroczył 30 proc.
Nastąpiła wyraźna zmiana, a jednak trudno by było wskazać, jakie rzeczywiste wydarzenia w tym czasie mogły mieć wpływ na nastawienie Polaków do tych narodów (może poza zwiększoną emigracją Ukraińców do Polski). Pewne jest natomiast, że zmienił się przekaz dotyczący obu tych narodowości.
W połowie 2017 r. obóz PiS rozpoczął silną akcję „antyniemiecką”. Tuż po masowych protestach pod sądami powszechnymi w całej Polsce w lipcu 2017 r. prawica przystąpiła do budowania narracji nt. uzyskania reparacji za II wojnę światową od Niemiec.
Od początku było wiadomo, że żadnych reparacji nie będzie, ale przekaz budowano konsekwentnie. Poseł PiS Arkadiusz Mularczyk mówił o tym jeszcze wcześniej, bo już wiosną 2017 r., jednak na Facebooku tę narrację zaczęto masowo upowszechniać na przełomie lipca i sierpnia tego roku.
Jako jeden z pierwszych polityków zaangażował się w nią poseł Adam Andruszkiewicz (b. lider Ruchu Narodowego, dziś wiceminister cyfryzacji), który 2 sierpnia 2017 r. zamieścił na swoim fanpage`u sondę z pytaniem, czy Polska powinna domagać się od Niemiec wypłaty odszkodowania za II wojnę światową. Zgromadził pod tym postem ponad 14 tys. reakcji.
W ciągu dwóch tygodni sieć zalały treści o nastawieniu antyniemieckim. Wykorzystywano każdą okazję. Portal polskaracja.com sugerował, że na korzyść Niemiec działał Grzegorz Schetyna, lider Platformy (z powodu krytycznej wypowiedzi nt. reparacji wojennych).
Hitem prawicy stała się wiadomość, że trzech młodych Niemców zerwało polską flagę z jednego z warszawskich urzędów, a potem ją podeptało. Przy czym niewiele artykułów na ten temat informowało, że kilka dni później Niemcy dobrowolnie poddali się karze.
Sam incydent opisywano m.in. tak: „Warszawą jak i również całą Polską wstrząsnął incydent, do którego doszło w stolicy kraju!”
Sprawa nikim nie wstrząsnęła, ale doskonale nadawała się do generowania przekazu o Niemcach atakujących polskość i zrobienia z jednostkowego zdarzenia symbolicznego aktu niemieckiej nienawiści wobec Polaków.
Na profilach fanów prawicy mnożyły się memy uderzające w Angelę Merkel, Donalda Tuska (jako sługi Niemiec), TVN ( która nazywana była niemiecka telewizją). Furorę robiły teksty dotyczące reparacji wojennych, których Polska powinna się od Niemiec domagać.
Rozpowszechniano również zdjęcia z tzw. powstańczej oprawy kibiców meczu Legii z FK Astana. „During the Warsaw Uprising Germans killed 160 000 people thousands of them were children” (tłum.: podczas Powstania Warszawskiego Niemcy zabili 160 000 ludzi, tysiące z nich to były dzieci) – brzmiał napis pod sylwetką hitlerowca celującego w główkę dziecka. (Oprawę nadal można zobaczyć na YouTubowym kanale Legia.net).
To był ten moment, gdy do normy języka publicznego wchodziło słowo „Niemcy” zamiast „naziści” czy „hitlerowcy”, gdy mowa o zbrodniach II wojny światowej. W sieci pojawiały się także żądania, by określenie „naziści” nawet w podręcznikach historii zmienić na „Niemcy”, bo dopiero wtedy podręczniki będą przekazywały „prawdę historyczną”.
Natężenie przekazu było tak silne, że już kilkanaście dni później tematem zainteresowały się media mainstreamowe i narracja antyniemiecka zaczęła się upowszechniać. Włączyła się w to także telewizja publiczna – we wrześniu 2017 r. „Wiadomości” w swoich materiałach (analizowałam ich przekaz z lipca-września 2017 r.) systematycznie wskazywały trzech głównych wrogów Polski: Niemcy, Francję (do której wrócę później) i Brukselę (jako symbol Unii Europejskiej).
Z pasków „Wiadomości” mogliśmy się wtedy dowiedzieć, że: Niemcy „muszą zapłacić za swoje zbrodnie”, „finansują antyrządowe protesty”, są „przerażeni widmem wypłaty reparacji”, „chcą zburzyć polski kościół”, „wzywają na pomoc Brukselę”.
Symbolicznym przykładem tej narracji, połączonej z atakiem na opozycję, niech będzie materiał zatytułowany „Front obrony niemieckich interesów”, do którego wprowadzenie brzmiało tak: „Niemcy powinny zapłacić Polsce za zbrodnie z czasów II Wojny Światowej. Tak uważają politycy Prawa i Sprawiedliwości, ale taki postulat w wielu środowiskach wywołał histeryczną reakcję. Niemcy wprost straszą nas - tu cytat - "niebezpiecznymi skutkami" głośnego domagania się reparacji. Wtórują im politycy polskiej totalnej opozycji. Przekonują, że w imię dobrych relacji z Berlinem, należy zrezygnować z zadośćuczynienia za niemieckie zbrodnie.”
Oczywiście temat „złych Niemców” skutecznie przykrył informacje o protestach obywatelskiej opozycji pod sądami – i zapewne właśnie po to został wywołany. Okazał się jednak bardzo przydatny, dlatego także dziś narracja antyniemiecka jest wykorzystywana, m.in. w prawicowej historii o tym, że miasto Gdańsk jest proniemieckie, a więc antypolskie (OKO.press: "Wojna PiS-u z Gdańskiem"), lub że Donald Tusk służy Angeli Merkel i niemieckim służbom, a więc w UE nie reprezentuje interesów polskich, lecz niemieckie.
Przy czym nie chodzi jedynie o wypowiedzi anonimowych internetowych trolli - tego typu przekaz (np. o Donaldzie Tusku) generowali i generują najważniejsi prawicowi politycy, z prezesem Jarosławem Kaczyńskim i kolejnymi ministrami spraw zagranicznych na czele.
Jednocześnie w masowym odbiorze nie pojawiają się konkretne wydarzenia, jakich mieliby się dopuszczać wobec nas Niemcy w ostatnich latach, zmiana nastawienia wobec nich nie wynika więc z sytuacji rzeczywistej, lecz właśnie z politycznego przekazu, serwowanego za pomocą różnych kanałów komunikacji. Jak widać – taka metoda działa, skoro niechęć do Niemców wzrosła z 22 do 34 proc. w ciągu ostatnich trzech lat.
Zmieniają się też emocje Polaków wobec Ukraińców. W 2016 r. po raz pierwszy od 7 lat poziom sympatii do nich spadł poniżej 30 proc. W 2017 r. jeszcze raz wzrósł do 36 proc., ale ostatnie dwa lata przyniosły kolejne spadki, na razie wskaźnik zatrzymał się na 31 proc. Jednocześnie niechęć do tego narodu, która od 2008 r. utrzymywała się na podobnym poziomie 29-34 proc., nagle poszybowała do 40 proc.
Można by przypuszczać, że jest to związane z coraz większą liczbą Ukraińców mieszkających w Polsce. Jednak to właśnie oni często wykonują niskopłatne i ciężkie prace, mieszkają w kiepskich warunkach, pełniąc trochę taką rolę, jaką Polacy pełnili na Zachodzie jeszcze kilkanaście lat temu. Trudno ocenić, w jakim stopniu wywołuje to niechęć do nich. Zapewne może rodzić pogardę, wyrażającą się w sondażu w formie spadku poziomu sympatii. Jednak nadal większa część Polaków ma rzadki kontakt z Ukraińcami, a mimo to przestajemy ich lubić. Obecna w przekazie publicznym narracja niewątpliwie ma z tym związek. Nie buduje jej jednak rząd, lecz skrajna prawica oraz rosyjska propaganda.
Antyukraińska narracja w Polsce to jeden z typowych tematów, wykorzystywanych przez kremlowską propagandę od 2014 r., czyli od agresji Rosji na ukraiński Krym. Ukraina dostała wtedy jednoznaczne wsparcie od Polski. Nasze państwo było swego rodzaju ambasadorem Ukrainy w Unii Europejskiej, co w sposób oczywisty nie odpowiadało interesom Kremla. Osłabienie dobrych relacji polsko-ukraińskich stało się jednym ze strategicznych celów sieciowej wojny informacyjnej, prowadzonej przez Rosję.
Świetnie pokazali to eksperci Fundacji Info Ops Polska w najnowszym raporcie. Piszą tam m.in.: „Aby manipulować i wpływać na relacje między Polską a Ukrainą, Rosjanie atakują wszystkie obszary infosfery:
„Działania manipulacyjne prowadzone są w mediach, w tym także w polskojęzycznych mediach rosyjskich, sieciach społecznościowych, blogosferze i innych obszarach w wirtualnym środowisku informacyjnym.”
Są one ściśle powiązane z „prowokacjami przeprowadzanymi w wymiarze fizycznym, a także innymi aktywnymi działaniami: naciskiem informacyjnym, politycznym, wojskowym i gospodarczym, wywieranym przez Federację Rosyjską na Polskę i Ukrainę, a w szczególności przeciwko wzajemnym stosunkom.” Analitycy podkreślają, że jednym z najważniejszych celów w tej zaplanowanej akcji jest „zbudowanie przekonania, że <Ukraina jest państwem upadłym, pogrążonym w kryzysie gospodarczym i korupcji>, <Ukraińcy grożą swoim sąsiadom> oraz że <Kijów nie ma władzy decyzyjnej, a władze są bezsilne>.”
Eksperci sprawdzali informacje publikowane na stronie rosyjskiego portalu Sputnik Polska. Z ich wyliczeń wynika, że Rosjanie od 2014 r. tworzą średnio po 6 wiadomości dziennie, które są istotne w kontekście relacji między Ukrainą a Polską. Stale pojawiające się tam narracje to:
- „Ukraina jako nieprzyjazny kraj dla Polski”, ze względu na:
- „Ukraina jako państwo upadłe”:
- „Ukraina jako ryzyko ekonomiczne dla Polski”:
Kiedy wiosną br. analizowałam narrację ukraińską w Polsce dla londyńskiego Institute of Strategic Dialogue, także zaobserwowałam, że jest ona budowana w oparciu o trzy główne nurty tematyczne:
Trzeci nurt, może słabiej widoczny na co dzień, ponieważ rozsiany jest po wielu źródłach, jest typowy dla przekazów nastawionych przeciwko osobom należącym do innej grupy narodowej lub religijnej.
Znamy to z narracji antyimigranckiej: każde wykroczenie czy przestępstwo popełnione przez muzułmanina było silniej eksponowane, podkreślano informację o pochodzeniu przestępcy, często sugerowano religijne motywy czynu.
Także fake newsy przeciwko imigrantom bazowały głównie na pokazywaniu stwarzanego przez nich zagrożeniu dla bezpieczeństwa Polaków – niezależnie od tego, czy zagrożenie rzeczywiście istniało.
To samo dzieje się od kilku lat, jeśli chodzi o Ukraińców – widać to zwłaszcza na portalach i kontach mediów skrajnie prawicowych.
Podobieństwo widać również w przedstawianiu Ukrainy jako państwa niosącego „zagrożenie epidemiologiczne” (choćby z powodu - jak przekazywał rosyjski Sputnik - fali zachorowań na gruźlicę na Ukrainie).
Można to porównać np. ze słynną wypowiedzią Jarosław Kaczyńskiego z 2015 r., wygłoszoną na spotkaniu w Mińsku Mazowieckim nt. uchodźców:
„Czy te informacje o jakichś porozumieniach odnoszące się do sprowadzenia do Polski stu tysięcy muzułmanów - czy to jest prawda? Powinien odpowiedzieć minister zdrowia dlatego, bo to są także kwestie związane z różnego rodzaju w tej sferze. Są już przecież objawy pojawienia się chorób bardzo niebezpiecznych i dawno niewidzianych w Europie. Cholera na wyspach greckich, dezynteria w Wiedniu. Różnego rodzaju pasożyty, pierwotniaki, które nie są groźne w organizmach tych ludzi, a mogą tutaj być groźne. To nie oznacza, żeby kogoś dyskryminować, ale sprawdzić trzeba.”
Kolejna analogia: w sierpniu 2017 r. jednym z istotniejszych polskich newsów „przeciwko Niemcom” była informacja o trzech młodych Niemcach, którzy zerwali polską flagę z urzędu i podeptali ją. Bardzo podobny był news z marca 2019 r., również popularny wśród skrajnej prawicy: w Rzeszowie dwóch młodych Ukraińców zerwało polską flagę z latarnii. Incydent z Ukraińcami, tak jak zdarzenie z Niemcami, wykorzystano do udowodnienia nienawiści tych narodów do Polaków.
Jak widać, mechanizmy budowania narracji „anty” są zazwyczaj bardzo podobne. I niestety zazwyczaj równie skuteczne.
Moja analiza sieci pozwoliła również wskazać liderów przekazu antyukraińskiego spośród portali internetowych działających w Polsce. Największą aktywnością wykazywały się trzy strony:
Ostatni to skrajnie prawicowy portal prowadzony przez byłego księdza Jacka Międlara. Strona magnapolonia.org jest prowadzona przez fundację, kierowaną przez Przemysława Holochera, byłego kierownika generalnego ONR.
Te radykalne powiązania nie powinny nikogo dziwić – wszak Ruch Narodowy w swoim programie wyborczym na wybory samorządowe w 2018 r. wprowadził oficjalny postulat antyukraiński: „Stop ukrainizacji polskich miast!”.
Magnapolonia.org oraz kresy.pl to także strony wymieniane w międzynarodowych raportach jako strony, które w ostatnich latach szerzą treści zgodne z prokremlowską propagandą.
Analitycy Fundacji Info Ops Polska zwrócili uwagę, iż propaganda rosyjska działa w obie strony, dlatego jednocześnie trwa promowanie negatywnego wizerunku Polski na Ukrainie. I tu niespodzianka: jednym z głównych sposobów straszenia Polską jest informowanie o… roszczeniach terytorialnych Polski wobec Ukrainy (Ukrainy wobec Polski również), oczywiście w odniesieniu do sytuacji po II wojnie światowej.
Czyli kolejna wersja reparacji wojennych, tym razem w wersji terytorialnej. Mamy więc następną analogię narracyjną, i to mocniej rozbudowaną – jednocześnie przecież w Polsce trwa straszenie roszczeniami żydowskimi, wspieranymi przez Amerykanów (chodzi o kampanię skrajnej prawicy przeciwko tzw. ustawie 447 amerykańskiego Kongresu).
To każe postawić pytanie, na które nie znamy dziś odpowiedzi: kto był prawdziwym inspiratorem wprowadzenia w Polsce tematu reparacji niemieckich?
Wracając do relacji polsko-ukraińskich: czy to wszystko ma wpływ na nastawienie Polaków do Ukraińców?
Badania CBOS-u przynoszą odpowiedź na to pytanie: rośnie niechęć do obywateli Ukrainy, spada sympatia. Oczywiście narracje sieciowe i medialne nie są jedynymi czynnikami wywołującymi tę zmianę, na pewno jednak znajdują się wśród przyczyn tego zjawiska.
Być może jeszcze wyraźniej pokazują to dane dotyczące Francuzów, z którymi na co dzień Polacy mają raczej kontakty indywidualne i mało rozpowszechnione, ich obraz generowany jest więc głównie pośrednio.
Francuzów lubiliśmy tak bardzo, że od 1993 r. (od kiedy CBOS bada stosunek Polaków do innych narodów) do 2017 r. nasza sympatia do nich nie spadała poniżej 43 proc., poza jednorazowym wahnięciem w 2013 r. Ale w 2018 wyniosła już tylko 33 proc., a w 2019 r. – 41 proc.
To najniższe wskaźniki od początku prowadzenia badań. Także niechęć od 1993 r. utrzymywała się na poziomie poniżej 20 proc. (poza wyjątkowym 2005 r., gdy wyniosła 25 proc.). Dwa ostatnie lata jednak to już 24 i 21 proc. niechęci.
Co takiego zrobili nam Francuzi, że lubimy ich coraz mniej? Na poziomie realnych wydarzeń trudno znaleźć przyczynę. Wystarczy jednak znów przyjrzeć się przekazowi. Francja jest oczywiście atakowana przez rosyjską propagandę, która nie toleruje zwłaszcza prezydenta Macrona z jego wizjami o wzmocnieniu Unii Europejskiej także w przestrzeni militarnej.
To rosyjskie media propagandowe: Sputnik, Russia Today i należący do RT Ruptly podczas protestów francuskich „żółtych kamizelek” przekazywały na cały świat nie tylko informacje o przebiegu demonstracji, ale także relacje live.
Na początku grudnia 2018 r. brytyjskie i amerykańskie media poinformowały, że w sieci protesty te podsycały rosyjskie trolle, m.in. rozpowszechniając fałszywe zdjęcia jako fotografie z francuskich demonstracji.
Informacje przekazali analitycy z Alliance for Securing Democracy, którzy stale monitorują znajdujące się pod wpływem Rosji konta w mediach społecznościowych.
Niestety, nie zbadano dotychczas, w jakim stopniu taka narracja nt. protestów we Francji była obecna w polskich mediach społecznościowych.
Jednak nie tylko informacje o protestach mogły mieć wpływ na nastawienie Polaków do Francuzów. Dużo istotniejsza wydaje się znów rola państwowej telewizji.
Obserwowałam to w połowie 2017 r. W „Wiadomościach” TVP1 informowano m.in. o tym, że prezydent Macron wykazuje się „obłudą i arogancją”, Francuzi „buntują się przeciwko polityce Macrona”, trzeba stworzyć front „razem przeciwko pomysłom Macrona”.
Zaś sama Francja „razem z Niemcami dzieli Unię”, „atakuje polską niezależność” i „uderza w fundamenty Unii” (wszystkie cytaty to fragmenty pasków z „Wiadomości”).
Rzecz jasna, taka narracja nie skończyła się w 2017 r. Dziś o Francji w „Wiadomościach” mówi się być może nieco mniej, ale choćby 15 lipca poinformowano, że Macron został wygwizdany podczas narodowego święta Francji, a w kwietniu – że po raz kolejny „grozi” on Polsce (chodzi o pomysł wyjścia ze sfery Schengen państw, które nie przyjmą uchodźców).
Zresztą już w 2016 r. Bartosz Kownacki, wiceminister obrony narodowej, w programie „Jeden na jeden” TVN24 wygłosił słynną opinie o Francuzach: „To są ludzie, którzy uczyli się od nas jeść widelcem parę wieków temu.”
Zaś w kwietniu 2019 r. pretekstem do wygłaszania antyfrancuskich wypowiedzi stał się pożar katedry Notre Dame w Paryżu. Minister przedsiębiorczości Jadwiga Emilewicz napisała wówczas na Twitterze: „Płonie Francja, której już nie ma… symbolicznie w Wielkim Tygodniu” , a wiceminister cyfryzacji Adam Andruszkiewicz: „Trudno o bardziej wymowny symbol upadku Chrześcijaństwa na Zachodzie”.
Jak widać, narracje budowane systematycznie i długofalowo mają moc zmieniania - jeśli nie świata, to przynamniej naszego sposobu widzenia rzeczywistości. Nie trzeba żadnych prawdziwych konfliktów, aktów przemocy, wojny, byśmy przestali lubić jakiś naród, zniechęcili się do konkretnego państwa.
To samo działa także w druga stronę, czyli budowania sympatii do kogoś. W polskich mediach publicznych można zaobserwować np. spadek negatywnych informacji na temat Rosji. Także propaganda rosyjska działa w ten sposób, by zniechęcając Polaków do Niemiec, Francji, Unii Europejskiej i NATO budować przekonanie, że współpraca z Rosją staje się jedyną „bezpieczną opcją” prowadzenia polityki zagranicznej.
Jaki jest efekt? Ano taki, że choć nadal Rosjanie należą do najbardziej nielubianych przez Polaków narodów, w ostatnich trzech latach wzrosła nasza sympatia do nich (z 20 proc. w 2016 r. do 28 proc. w 2019 r.), w tym samym czasie spadł też poziom niechęci – z 50 do 43 proc.
Żeby rzetelności stało się zadość, dodam, iż nie tylko Rosjan lubimy bardziej. Nasza sympatia wzrosła też wobec… Białorusinów i Węgrów.
Analizuje funkcjonowanie polityki w sieci. Specjalistka marketingu sektora publicznego, pracuje dla instytucji publicznych, uczelni wyższych i organizacji pozarządowych. Stała współpracowniczka OKO.press
Analizuje funkcjonowanie polityki w sieci. Specjalistka marketingu sektora publicznego, pracuje dla instytucji publicznych, uczelni wyższych i organizacji pozarządowych. Stała współpracowniczka OKO.press
Komentarze