0:00
0:00

0:00

Miesiąc pierwszy

Powinno być już łatwiej. Po trzydziestu czterech dniach ochota na kawę miała już zaniknąć, a ja miałem uwolnić się od nawyku. Tymczasem – nic z tego. Bardzo, ale to bardzo pragnę filiżanki czarnej kawy.

Gdy odstawia się kawę na sto dni, to najtrudniejsza do zniesienia jest świadomość, że w każdej chwili mogę do niej powrócić. Nie było żadnego konkretnego powodu, aby pozbawić się kawy i zrezygnować ze zwyczajowych trzech filiżanek dziennie, żadnych problemów ze zdrowiem ani przykrych skutków ubocznych. Po trzydziestu czterech dniach nadal odczuwam ochotę. A gdy widzę półkilogramową arabicę na półce kuchennej, jej ziarna wydają się słodko szeptać: „Peadar, to po prostu głupota. Weź i odpal Moccamastera i jakoś to załatwimy między nami, tak jak dawniej…”.

Przyznacie przecież, że życie z kawą jest lepsze, najzwyczajniej w świecie. Praktyczna Śląska Żona jest diabetolożką i podpisuje się pod tym z pełnym przekonaniem. Kawa, przyjmowana w umiarkowanych ilościach jest dla nas po prostu dobra. Zawiera przeciwutleniacze i polifenole, służy sercu, zmniejsza ryzyko raka sutka i prostaty, a gdyby to było mało – ma niezwykłe oddziaływanie psychologiczne. Stwarzając pretekst do spotkań z przyjaciółmi, współtworzy społeczność i ma ogromny wpływ na nasze zdrowie psychiczne. Działa również na poziomie ezoterycznym: czyż piętnastowieczni sufi w Jemenie nie zażywali kawy, aby nie zasnąć podczas medytacji? Dlaczego zatem miałbym porzucać to, co służy mojemu zdrowiu i zbliża mnie do innych ludzi?

Zobojętnienie

Właśnie: dlaczego?

Otóż w moich oczach kawa straciła swoją wyjątkowość.

Gdzieś, kiedyś znikł nastrój euforii, dwadzieścia pięć lat codziennej rutyny zmieniło celebrowany rytuał w mechaniczną sekwencję czynności które rano doprowadzają mnie do stanu jakiej – takiej używalności.

Może zatem, powiecie, należy spróbować lepszej kawy? Jak to ujął Quentin Tarantino w Pulp Fiction: „Kupuję znakomitą i drogą kawę, bo kiedy ją piję, chcę poczuć smak”. Niestety, przynajmniej od roku moje kubki smakowe zupełnie zobojętniały na rzemieślnicze ziarenka z pewnej modnej gliwickiej palarni. Przywykły? Być może. A może po prostu potrzebuję resetu. Trzy miesiące abstynencji wydają się tu sensowną propozycją: na tyle długą, aby wskrzesić dreszczyk emocji, jakiego kawa dostarczała mi, gdy byłem dwudziestolatkiem. Ale zarazem na tyle krótką, aby nie stracić z zasięgu wzroku światełka w tunelu. A jest to czas wystarczająco długi, aby uporządkować moje relacje z ulubioną używką naszego społeczeństwa.

Stan low-fi

W tygodniu poprzedzającym odstawienie zmniejszyłem spożycie: najpierw z trzech do dwóch filiżanek, potem do jednej aż w końcu do zaledwie jednego łyka. Bynajmniej nie przygotowało mnie to na ów pierwszy, koszmarny poranek BEZ KAWY. Oglądaliście zapewne „Odyseję kosmiczną” Kubricka? A więc to ja byłem tym astronautą, który walczył z zamkniętym lukiem statku kosmicznego. „Otwórz drzwi kapsuły, HAL!!!”

Był to początek dwóch koszmarnych tygodni: naprzemiennego stanu ostrego pobudzenia i wysysającego duszę letargu.

Stałem się facetem low-fi. Kompletny zanik umiejętności koncentracji. O pisaniu nie ma mowy. Już prędzej owca uruchomi reakcję jądrową.

Proste czynności, jak dodawanie i odejmowanie, były niczym wspinaczka na Everest z osłem na grzbiecie. Bezskutecznie walczyłem z bezsennością. Z najwyższym trudem utrzymywałem pion. Prześladowały mnie nawracające bóle głowy i całego ciała. Aż wreszcie ten koszmarny czas zastąpiło wrażenie osobliwej, kamiennej ciężkości. Co ciekawe, wiązał się z tym zaskakujący przypływ tolerancji na dwa aspekty mego codziennego życia w waszym kraju, które w normalnych warunkach doprowadzają mnie do wściekłości. Mam na myśli zwyczaje panujące wśród kierowców i tempo, w jakim posuwają się kolejki, przypominające raczej topnienie lodowca. Gdy dziesięcioletnie BMW na zabrzańskich numerach zajeżdża mi drogę – ja po prostu wzruszam ramionami. Nie wkurza mnie już, gdy ktoś w sklepie płaci jednogroszówkami. Po prostu nie mam na to siły. Co z kolei prowadzi do nader istotnego pytania o samego siebie: Kim ja właściwie jestem? Jakie jest moje prawdziwe ja?

Odprężenie

Tymczasem mój eksperyment się rozwijał. Stan Low-fi, który opisałem wcześniej, stopniowo i łagodnie zmienił się w uczucie wszechogarniającego, łagodnego odprężenia. W żadnym wypadku nie oznacza to jednak, że stałem się czarnoksiężnikiem pykającym fajkę mądrości pod baśniowym grzybem – po prostu odnalazłem w sobie więcej gotowości do wsłuchiwania się w to, co mają mi do powiedzenia moje nastoletnie córki. A także mniej emocjonalnie reagowałem w sytuacjach konfliktowych. Powtórzmy więc to pytanie: Jakie jest moje prawdziwe ja? Peadar kofeinowy czy może bezkofeinowy? Jeśli oglądaliście Pewnego razu w Hollywood, zrozumiecie bez trudu, co mam na myśli, gdy powiem, że bez kawy przypominam wyluzowanego Cliffa Bootha (w tej roli Brad Pitt). Z kawą natomiast bliżej mi do wiecznie czegoś poszukującego i niepewnego siebie Leonardo DiCaprio jako Ricka Daltona.

Upłynęło dwadzieścia dni. Moje przypływy i odpływy energii nieco się uspokoiły. Czułem się już prawie normalnie… może z wyjątkiem łagodnych epizodów halucynacji.

Pewnego ranka zobaczyłem na własne oczy dwa niewielkie smoki na masce naszego samochodu. Mój mózg potrzebował kilku sekund, aby przetworzyć smoki na to, czym były w istocie, a mianowicie klapką portu ładowania elektrycznego samochodu i kotem sąsiadów, który tam właśnie usiadł i przypatrywał mi się uważnie. Innym razem wziąłem bezdomnego toczącego swój wózek za potwornych rozmiarów pająka zmierzającego w moją stronę.

To, na szczęście, jest już za mną. W mojej okolicy nadal nie brakuje kotów ani bezdomnych, ale nie są już tacy groźni. Natomiast łaknienie trzyma się mocno. Brakuje mi kawy. Przy życiu trwam dzięki nadziei, że już po sześćdziesięciu sześciu dniach wrócę do mojego związku z kawą. Zapisuję te zdania w deszczowy poranek, sącząc letnią herbatę z kurkumy. Moje samopoczucie? Mam wrażenie, że najpierw nieznany mistrz rozebrał mnie na kawałki, ale na powrót poskładany zostałem przez partacza.

Rewolucja

Gdzie podział się niezwykły wpływ, jaki kawa miała na świat zachodni w połowie XVII wieku? Była to szczególna dekada, bo swoją rolę odegrały również herbata i czekolada. Oczywiście, świat arabski cieszył się kawą już od XII wieku, a niektórzy uważają, że zwyczaj picia kawy wpłynął na złoty wiek kultury muzułmańskiej. Jak zauważył niemiecki historyk Wolfgang Schivelbusch, „kawa idealnie wpasowała się w kulturę, która zakazywała spożywania alkoholu i położyła podwaliny pod współczesną matematykę”.

Popatrzcie na Anglię, gdzie do połowy XVII ludzie pili rano, w południe i wieczorem. Piwo było bardziej bezpieczne niż wątpliwej czystości woda. Było idealnym napojem dla wyrobników w feudalnym społeczeństwie. Większość robotników rolnych korzystała z przerw na piwo, który to napój dostarczał im niezbędnej energii, a także, być może, choć na chwilę pozwalał zapomnieć o wyniszczającej pracy od wschodu do zachodu słońca. Przed Rewolucją Przemysłową Anglia potrzebowała potulnej i w zasadzie bezmyślnej siły roboczej.

Kawa, która trafiła do Londynu za sprawą kupców, zmieniła wszystko. Można powiedzieć, że była rewolucją w życiu społeczeństwa. Wymagała przegotowanej wody i w rezultacie okazała się najbardziej bezpiecznym napojem. Nie dość, że poprawiła radykalnie stan zdrowotności, ale sprzyjała bardziej racjonalnemu rozumowaniu. Kawiarnie wyrastały w całym kraju jak grzyby po deszczu: Zapłaciwszy pensa za wejście, człowiek mógł spędzać czas w towarzystwie najbystrzejszych umysłów w mieście. Zyskały nawet swoją nazwę: „Uniwersytety za pensa” i rozwinęły się jako miejsca transakcji handlowych.

Po Wielkim Pożarze Londynu w roku 1666 odegrały znaczącą rolę w odbudowie miasta. Kawiarnie miały swoje specjalizacje: w jednych zajmowano się bankowością, w innych żeglugą a w jeszcze innych – sztuką. Kawiarnia Lloyd’a była miejscem, gdzie ubezpieczano ładunki morskie i z czasem wyrosła z niej legendarna firma Lloyd’s of London. Izaak Newton dyskutował o fizyce w kawiarni The Grecian, a Edmund Halley przeprowadził tamże sekcję delfina.

Kawiarnie były miejscami, gdzie wymieniano poglądy, prowadzono dyskusje i dzielono się nowościami. Były czymś w rodzaju internetu tamtych czasów. Nie może być zatem zaskoczeniem, że czas, który nazywamy Wiekiem Rozumu, nastąpił, gdy do Anglii i Francji dotarła kawa.

Historycy, na przykład Mark Pendergast przypuszczają, że to kofeina otwarła wrota Rewolucji Przemysłowej. Dała mianowicie robotnikom jasny umysł, dzięki czemu mogli obsługiwać maszyny, podejmować złożone zadania logistyczne i wreszcie – pracować w nocy. Kawa uwolniła społeczeństwo od dyktatury słońca.

Przenieśmy się teraz do roku 1941, kiedy po raz pierwszy pojawiła się przerwa na kawę. Zakłady Wigwam Weavers w Denver, produkujące krawaty, utraciły nagle robotników, którzy zostali zmobilizowani. Na ich miejsce zatrudniono kobiety, które musiały sprostać zwiększonemu zapotrzebowaniu. Jak sobie poradziły? Zwołały zebranie i poprosiły o piętnastominutową poranną przerwę na kawę. Kapitalizm otrzymał zastrzyk nowej energii a przerwa na kawę, nawiasem mówiąc – obowiązkowa w Finlandii, stała się faktem.

Przeczytaj także:

Dwa miesiące bez kawy

Zostały jeszcze cztery tygodnie. Meta jest już w zasięgu wzroku. Trochę kręci mi się w głowie, gdy czytam, że pierwsza filiżanka po tak długiej przerwie dostarcza przeżyć zbliżonych do psychodelicznych. Praktyczna Śląska Żona, która sama jest wielbicielką kawy, już odlicza dni, bo tęskni za naszą wspólną poranną filiżanką. Jej dieta jest chyba najzdrowsza na świecie, a przynajmniej wśród znanych mi osób, a kawa jest jej podstawowym składnikiem. Natomiast na śniadanie karmi się jarmużem. „Przeciwutleniacze zmniejszają proces zapalny w organizmie”, tłumaczy mi sącząc z wielkiego kubka aromatyczną javę. „Codzienna kawa zmniejsza ryzyko wystąpienia cukrzycy. Pod warunkiem że nie pije się więcej niż cztery filiżanki”.

„W jaki sposób?”

„Kawa zawiera polifenole, dwukrotnie więcej niż zielona herbata, a jeden z nich, kwas chlorogenowy, spowalnia degradację wątroby i komórek typu beta, które w trzustce produkują insulinę. Regularne picie kawy pomaga zwalczać cukrzycę typu drugiego”.

Nawet jeśli pominie się inne korelacje – być może kawosze więcej ćwiczą albo piją mniej alkoholu – badanie jednoznacznie pokazuje, że kawa ma niezwykłe właściwości. Dr Frank Hu z Uniwersytetu Harvarda przeprowadził słynne badanie, które objęło 200 000 osób i stwierdził, że kawosze rzadziej zapadają na choroby sercowo – naczyniowe i neurodegeneracyjne. Kawa zawiera blisko dwa gramy błonnika, tylko o połowę mniej niż w porcji brokułów.

Skoro kawa wypada tak doskonale w badaniach naukowych, dlaczego szkodzę sobie zadając sam sobie tę rozpaczliwą abstynencję? Jeżeli nie jesteś w ciąży lub masz problemy z sercem – jedynym mankamentem wydaje się stan napięcia i zaburzenia snu. Kawa wydaje się w zasadzie nieszkodliwa.

Czyżby?

Wybór

Pogłębione badania przeprowadzone przez Iana Clarka i Petera Landolta wykazały, że nawet jedno podwójne espresso szesnaście godzin przed snem skutkowało spłyconym snem. Kofeina sama w sobie nie jest szkodliwa, ale brak snu – jak najbardziej. Matt Walker, naukowy doradca Sleep Foundation i autor książki „Dlaczego śpimy” zauważa: „Im krócej śpisz, tym krócej żyjesz”. Zakłócenie snu jest szkodliwe, a złej jakości sen jest czynnikiem sprzyjającym udarowi, niewydolności serca, chorobie Alzheimera i miażdżycy. Większość z nas tkwi w pułapce błędnego koła kofeinowego. Kawa pozwala nam zapomnieć o zmęczeniu w nocy, a rano budzimy się zmęczeni i potrzebujemy jej więcej, aby normalnie funkcjonować. Oczywiście, miałem pełną tego świadomość, ale gdybym nie odciął się od kawy, nie zrozumiałbym, co naprawdę tracę.

Odstawiwszy kawę, śpię jak nastolatek, co jest miłą odmianą w porównaniu do ostatnich kilku lat, kiedy noce miewałem niespokojne i nieprzespane.

Czułem się jak bohater filmu z lat osiemdziesiątych, wrobiony w przestępstwo, którego nie popełnił. Lepszy sen daje mi więcej energii i sprawia, że nazajutrz jestem bardziej zrelaksowany. Nie potrzebuje już południowej drzemki i nie czuję się zmęczony już o dziewiątej wieczorem. Jestem w stanie przyjąć na siebie więcej.

A teraz mam problem: Nie oczekiwałem, że po upływie stu dni dostanę medal, ale nie przypuszczałem, że stanę przed koniecznością wyboru niczym z „Wyboru Zofii”. Czy mi się to podoba, czy nie, muszę podjąć decyzję: wracam do moich zwyczajowych trzech filiżanek dziennie czy może skieruję się w zdrowszą stronę i radykalnie ograniczę przyjmowanie kawy, aby lepiej spać? Powiecie, że takie są problemy Pierwszego Świata, ale został mi już tylko niecały miesiąc, a ja nadal nie wiem, co robić.

Tłum.: Adam Lutogniewski

;
Peadar de Burca

Irlandzki aktor, dramatopisarz, felietonista. Pochodzi z miasta Galway w zachodniej Irlandii, mieszka w Polsce.

Komentarze