Siła sportu. Kiwka Neymara, asysta Messiego, gol Lewandowskiego – to wszystko we współczesnym szumie informacyjnym przyćmi nawet najbardziej drastyczny raport o łamaniu praw człowieka [OKO.press z Kataru o sportswashingu]
Kiedy świat czeka na piłkarskie igrzyska, OKO.press sprawdza dramatyczne tło mundialu. Wysłaliśmy do Kataru naszego reportera, żeby opisał to wszystko, czego nie będzie widać w relacjach z piłkarskich boisk. Czy w cieniu stadionów trwa niewolnicza praca? Ile śmiertelnych ofiar „kosztował” mundial? Czy łamane są prawa kobiet i społeczności LGBT?
Dziś pytamy, co Katarczycy próbują wyprać przez organizację wielkiej piłkarskiej imprezy? W kolejnym reportażu Szymona Opryszka zapytamy o greenwashing.
„Szanowni Państwo, startuje mundial, na który czekał cały świat! Święto jedności i wspólnego przeżywania emocji! Pierwsze mistrzostwa świata w kraju arabskim! Rozgrywane na ośmiu stadionach, ośmiu cudach techniki położonych tak blisko siebie, że turniej zostanie zapamiętany jako pierwszy zeroemisyjny megaevent sportowy na świecie.
Ad-Dauha lśni, jest doskonale przygotowana na przyjęcie co najmniej 1,5 miliona fanów piłki. Zdaniem wielu impreza może być najlepszym Pucharem Świata w historii!
Ale mundial to nie tylko drzwi do pokazania bogatej kultury Arabów i islamu. To okazja, by zwrócić uwagę na zrównoważony rozwój, wartość edukacji i technologii, ale też na przeciwdziałanie dyskryminacji.
Niestety, kampania fałszywych oszczerstw przekroczyła wszelkie granice w próbie zdyskredytowania Kataru. Zachodnie brukowce w ostatnich latach, a zwłaszcza ostatnich tygodniach, zaangażowały się w zaciekłe ataki. Jedną z najczęstszych dezinformacji jest to, że katarska edycja MŚ jest »najdroższa« w historii.
Korzenie tej agresji tkwią w europejskim rasizmie i wynikają z braku zrozumienia dla demografii i kultury krajów Zatoki Perskiej.
Stosunki z krajami, które zaatakowały Katar powinny zostać ponownie rozważone. Jak na ironię, reportaże zachodnich mediów dotyczyły rzekomego łamania praw człowieka w Katarze, ze szczególnym naciskiem na traktowanie migrantów. A podstawą brutalnej kampanii był źle zredagowany nagłówek »The Guardian« o 6,5 tys. ofiar wśród budowniczych stadionów. A przecież Katar przeprowadził więcej reform w zakresie praw człowieka niż jakikolwiek inny gospodarz wielkich wydarzeń sportowych” – powiedział wysoki rangą katarski urzędnik.
Poleciałem do kraju młodszego od selekcjonera Czesława Michniewicza. Do kraju, w którym piłkarskie tradycje zaszczepili pracownicy firm rafineryjnych. Na pokładzie powitał mnie Robert Lewandowski. Zbijał piątki z kolegami z zespołu, a potem uczył pasażerów jak zakładać kamizelkę bezpieczeństwa - wszystko w ramach reklamówki Qatar Airways.
Z logo katarskich linii lotniczych na koszulkach biegają piłkarze Paris Saint-Germain, AS Roma, Bayernu Monachium czy Boca Juniors. (A swego czasu w symboliczny sposób zastąpiło znaczek UNICEF-u na trykotach FC Barcelony). Dziś firmy zależne od katarskiego rządu sponsorują zespoły na sześciu kontynentach, a ambicje szejków rosły wraz z futurystycznymi miastami pośrodku pustyni. Teraz, dzięki trzecim co do wielkości rezerwom gazu ziemnego i ropy naftowej na świecie, Katar organizuje mundial.
„Po co szejkom piłka?” – odpowiedzi na to pytanie szukałem z dala od stadionów.
„Za chwilę usłyszymy pierwszy gwizdek arbitra, który rozpocznie święto. Operator pokazuje nam doktora Nassera Mohameda. Ma 35 lat, gładko wygoloną głowę i stylowo przystrzyżoną brodę. Rozgrzewa się skupiony przy linii bocznej. To pierwszy katarski lekarz medycyny sportowej, który…”.
Stop. Nie będzie żadnego mundialu. Nasser chwyta za pilota i wyłącza telewizor. Rzeczywiście, kiedyś marzył, by zostać członkiem zespołu medycznego podczas mistrzostw świata w Katarze. Ale wszystko poszło nie tak. Jeszcze w 2005 roku wraz z ojcem uczestniczyli w uroczystym obiedzie z rodziną królewską, Nasser dostąpił tego zaszczytu wraz z czterema innymi najlepszymi absolwentami katarskich szkół średnich. Pięć lat później już jako student trzeciego roku medycyny pojechał na konferencję naukową do Las Vegas, gdzie pierwszy raz zetknął się z zachodnią kulturą. Trafił do klubu gejowskiego i odkrył, że dotychczasowe życie przeżył w kłamstwie.
- Zadzwoniłem do matki i powiedziałem: „Mamo, już nigdy nie wrócę do domu. Myślę, że musisz wiedzieć, dlaczego”.
- Dlaczego? – dopytuję.
- Dorastałem w bardzo konserwatywnym muzułmańskim społeczeństwie. Bez dostępu do internetu i zagranicznych mediów. Jako nastolatek czułem, że różnię się od rówieśników, ale nie miałem z kim pogadać. Wolałem okłamywać samego siebie. Byłem wręcz przerażony, że zginę, jeśli ktoś się dowie o mojej „inności”.
W 2011 roku wyjechał do Connecticut, potem przeprowadził się do San Francisco i złożył wniosek o azyl polityczny, przyjęty przez władze. Przez ostatnią dekadę opiekował się społecznością LGBT w placówkach ambulatoryjnych, dziś prowadzi własną klinikę dla osób nieheteronormatywnych o nazwie „Osra”, co w języku arabskim oznacza „rodzinę”.
Gdy w maju dokonał coming-outu jako pierwszy w historii Katarczyk, żaden z krewnych nawet nie napisał wiadomości.
Decyzja pozbawiła go paszportu i tożsamości - takich jak on nazywają w Katarze „zachodnią agendą”, widzą jako anonimową masę i uosobienie zła.
- Musiałem dojrzeć do tego, by stracić wszystko i stać się sobą – mówi doktor Nasser. Jest pewien, że bliscy, podobnie jak służby wywiadowcze Kataru, śledzą jego konto na Instagramie, ale nikt jego poczynań nie komentuje. Ze wstydu i ze strachu.
Jest przekonany, że większość społeczeństwa podziela zdanie Khalida Salmana, byłego reprezentanta kraju i ambasadora turnieju, który w wywiadzie dla niemieckiej stacji ZDF nazwał homoseksualizm „zaburzeniem psychicznym”. Mimo światowej krytyki, m.in. z ust Leona Goretzky, piłkarza Bayernu i reprezentacji Niemiec, Salman nie przeprosił za swoje słowa.
Nasser: - Jest w tym pewien paradoks. Mundial daje nam szansę, by nagłośnić problem homofobii. Chcę wykrzyczeć światu, że w systemie prawnym mojej ojczyzny bycie osobą LGBT jest przestępstwem, podobnie jak seks między dwoma mężczyznami. Chcę, by kibice usłyszeli o polowaniach służb na gejów i lesbijki, trzymaniu ich w tajnych więzieniach, chłostach i zmuszaniu do terapii konwersyjnych.
Ale tego nie widać w katarskiej telewizji. W kółko leci za to m.in. „Now is all”, oficjalny klip reklamowy mistrzostw. Na pierwszym planie entuzjazm i pustynia. Nowoczesne stadiony z lotu ptaka. Na murawie jednego z nich pasą się oryksy arabskie. Zaraz potem Beduini emocjonują się meczem, który oglądają w telewizji w tradycyjnym namiocie.
„Kulminacja wszystkich wysiłków, doświadczeń i ludzi, którzy pomogli, by było to możliwe, aby w jednej chwili połączyć świat. Teraz jest wszystko! Teraz jest decydujący moment, który zmienia bieg historii”.
Reklama nie wspomina, że amerykański Departament Sprawiedliwości oskarżył urzędników FIFA o szereg przestępstw, w tym wymuszanie haraczy, oszustwa internetowe i pranie brudnych pieniędzy. Zdaniem śledczych działacze FIFA z Ameryki Południowej przyjęli od Katarczyków co najmniej milion dolarów – a być może nawet piętnaście, co sprawiło, że kandydatura petrodyktatury – mimo braku piłkarskich tradycji i niemożliwych upałów, okazała się zwycięska.
Dziś sprzedają swoje produkty w przesłodzonym mundialowym opakowaniu. Chwytają się rozmaitych sposobów.
Znana firma motoryzacyjna nawiązuje w reklamie do deklaracji organizatorów i FIFA, że mundial w Katarze ma być pierwszym w historii turniejem zeroemisyjnym, podobnie jak jej samochody.
Oficjalny dostawca piwa prezentuje Neymara, Messiego i Raheema Sterlinga w kampanii „Świat należy do Ciebie”. Producent napojów celebruje „poczucie wspólnoty, które niesie ze sobą kibicowanie narodowej drużynie piłkarskiej”. Amerykańska stacja, która ma prawa do pokazywania meczów, stworzyła kampanię ze Świętym Mikołajem, który wybiera się na mundial do Kataru.
Tunezyjczyk Mushahid nie wierzy ani w Świętego Mikołaja, ani w sukces reprezentacji swojego kraju. - Dla nas każda grupa, to grupa śmierci – uśmiecha się.
Potem sprawdzam, że Tunezyjczycy zagrają w grupie z ciekawymi rywalami: australijska federacja jako pierwsza skrytykowała Katar za łamanie praw człowieka, Duńczycy zapowiadali, że założą koszulki z wezwaniem do protestu (nie zgodziła się na to FIFA), francuskie miasta rezygnują z pokazywania meczów w przestrzeniach publicznych.
Mushahid dopala papierosa na czerwonym świetle. Mieszka w katarskim Ad-Dausze od jedenastu lat, prowadzi firmę remontową i dorabia sobie jako kierowca Ubera. Wracam z nim z obrzeży stolicy, z obozu dla robotników z Azji Południowo-Wschodniej do centrum pełnego strzelistych wież.
Macha rękami, wykrzykuje na innych kierowców, a raz po raz wskazuje: tam remontowaliśmy mieszkanie z basenem, tu kładliśmy płytki w jaccuzi, wziąłem ekipę Nepalczyków, prawdziwi szerpowie, żadnej roboty się nie boją. O patrz, tam na samą górę, apartament dwieście metrów z widokiem na całe centrum, zarobiłem jak nigdy potem, bo podnająłem robotników z Bangladeszu, oni są najtańsi, ale trzeba ich cały czas pilnować.
Jedziemy dalej, Mushahid zagaduje o moją rodzinę. Odpowiadam, a w ramach grzeczności dopytuję, czy ma żonę i dzieci. – Nie, nie – uśmiecha się. – Wolę chłopców – dodaje, gdy nasze oczy spotykają się we wstecznym lusterku.
Grozi za nie nawet do siedmiu lat więzienia. A ostatnio organizacja Human Rights Watch udokumentowała sześć przypadków ciężkich pobić osób LGBT w komendach policji w latach 2019-2022.
Ich zatrzymań dokonano w oparciu o ustawę, która umożliwia tymczasowe aresztowanie bez postawienia zarzutów lub procesu, jeśli „istnieją uzasadnione powody, by sądzić, że oskarżony mógł popełnić przestępstwo”, w tym „pogwałcić moralność publiczną”.
Ale Mushahid nie gryzie się w język. Za to odpala kolejnego papierosa.
- Spotykałem się z kilkoma katarskimi chłopakami. Żadne tam aplikacje randkowe, większość z nich poznawałem w robocie – opowiada. - Pierwszy raz? Facet zlecił mi remont apartamentu. Miał żonę i dzieci, ale potrzebował tajnego gniazdka na spotkania z chłopakami. A potem polecał mnie kolegom. Wszyscy mieli pieniądze i pozycję w społeczeństwie. Dzięki temu mogą żyć, jak chcą. Choć zawsze w ukryciu.
Przez chwilę milczymy. Jedziemy wzdłuż Corniche, deptaku nad Zatoką Perską. Mijamy pałac Amiri Diwan, oficjalną siedzibę emira. Strażnicy patrolują okolicę na majestatycznych wielbłądach.
Mushahid kręci się w swoim fotelu. - I wiesz co jest najlepsze? Katarscy geje zawsze płacą za remont z góry. To rodzaj niepisanej umowy o milczeniu.
Ani tunezyjski kierowca Ubera, ani doktor Nasser nie zamierzają oglądać meczów mundialu. Pierwszy twierdzi, że piłkę ma w głębokim poważaniu. Drugi raczej z przekory założył „Proud Maroons”, czyli „grupę kibiców zespołu narodowego, których Katar nigdy nie chciał”. Gdyby zjawili się na stadionach, zapewne zostaliby uznani za wrogów Kataru. Ale gdyby mieli okazję wyjść na boisko? Co by zrobili?
Stroje? Pewnie założyliby koszulki z napisem „miłość nie jest przestępstwem”. Albo jak reprezentanci Niemiec, którzy protestowali przeciwko łamaniu praw człowieka w Katarze podczas meczu z Islandią – ustawili się w jedenastu do zdjęcia i stworzyli napis „prawa człowieka”.
Kod QR na ich trykotach linkował do strony Amnesty International. Organizacja od dekady krytykuje władze Kataru za łamanie praw nisko opłacanych migrantów, którzy stanowią prawie 90 proc. mieszkańców petrodyktatury nad Zatoką Perską.
Kto – obok Nassera – mógłby wystąpić w tej wyimaginowanej, zapewne defensywnej i nastawionej na kontrataki drużynie przeciwników Kataru?
„Sportswashing” to wybielanie reżimów, partii czy korporacji poprzez pozytywne emocje kojarzone ze sportem. Czasem jest to sponsoring klubów, czasem organizacja dużego sportowego wydarzenia jak mundial czy Igrzyska Olimpijskie. Cel jest zawsze taki sam: naprawa reputacji i zasłanianie realnych problemów. Na tym właśnie polega siła sportu: kiwka Neymara, asysta Messiego, gol Lewandowskiego – to wszystko we współczesnym szumie informacyjnym przyćmi nawet najbardziej drastyczny raport o łamaniu praw człowieka.
Że dyktator Zairu zorganizował słynne „Rumble in the Jungle”.
Że w huku bolidów Formuły 1 od Abu Zabi, przez Azerbejdżan po Arabię Saudyjską milkną zarzuty łamania praw człowieka przez te kraje.
Że międzynarodowe turnieje rugby promowały rządy apartheidu w RPA.
Że właściciele NBA zainwestowali w Chinach dziesięć miliardów dolarów.
W holu stacji metra w Lusail, podobno pierwszym na świecie w pełni zrównoważonym eko-mieście pośrodku pustyni, gdzie odbędzie się finał mundialu, umieszczono historię mistrzostw świata w pigułce. Wystawa zaczyna się w 1930 roku w Urugwaju, potem jest zdjęcie z mundialu w 1934 we Włoszech, który dyktator Benito Mussolini wykorzystał jako platformę polityczną.
Dalej ręka Boga w wykonaniu Maradony, są też Ronaldo i Zinédine Zidane, aż w końcu fotografia z mundialu w Rosji sprzed czterech lat, który przyniósł Putinowi 3,5 miliarda dolarów czystego zysku.
Na końcu tej drogi, tuż obok ruchomych schodów wybrzmiewa retoryczne pytanie: „Kto będzie zwycięzcą w 2022 roku?”.
No właśnie, kto?
W tej sprawie piszę do Julesa Boykoffa, byłego młodzieżowego reprezentanta Stanów Zjednoczonych. Jak sam mówi, zaledwie kopał piłkę, m.in. podczas eliminacji olimpijskich we Francji. Gdy zawiesił buty na kołku, zaczął badać sportowe megaeventy, ich powiązania z polityką i wpływ na społeczeństwa krajów goszczących. Za nim pracowite lata: mundial w Rosji, Igrzyska Olimpijskie w Pekinie, teraz turniej w Katarze. Ale nie widać po nim zmęczenia, z wystylizowaną siwizną przypomina Hugh Granta.
- Gra toczy się o coś potężniejszego niż złoty puchar – przekonuje Boykoff. - Przy takiej masie pieniędzy przepływających przez globalny system sportowy, futbolowi maklerzy mają motywację, by wszelkimi niezbędnymi środkami sprzedać turniej. Nawet jeśli oznacza to żłopanie petrodolarów i poświęcenie idei sportu na ołtarzu spekulacji.
Z Boykoffem spotkaliśmy się już w Rio de Janeiro przed Igrzyskami Olimpijskimi w 2016 roku. W ramach przygotowań do imprezy władze Brazylii masowo oczyszczały favele pod sportowe inwestycje. A igrzysk miało strzec 85 tys. policjantów i żołnierzy, czyli ponad dwa razy więcej niż cztery lata wcześniej w Londynie.
- W Katarze na pierwszy rzut oka nic takiego nie widać – prowokuję amerykańskiego naukowca.
- To ułuda, bo autorytarne władze też wzmocniły stan bezpieczeństwa w ramach przygotowań do mistrzostw świata. W Katarze pracuje ponad trzy tysiące tureckich oficerów bezpieczeństwa oraz południowokoreańscy specjaliści wojskowi, którzy uczą katarskich „umiejętności walki w zwarciu”.
Zresztą motyw zakupu broni pojawia się też w wyznaniach byłego szefa FIFA Seppa Blattera, który udzielił wywiadu szwajcarskiemu dziennikowi "Tages-Anzeiger". Blatter opowiedział, że Michael Platini, szef UEFA namówił europejskie federacje na wybór Kataru pod naciskiem prezydenta Nicolasa Sarkozy’ego. W podzięce Katarczycy mieli zakupić francuskie myśliwce za ponad 6 mld dolarów.
Na łamach „The Guardian” czytam, żeby zapomnieć o „sportswashingu”.
Bo mamy do czynienia z ogromną geopolityczną operacją bezpieczeństwa.
Autor artykułu radzi, by spojrzeć w niebo. Czy ktoś zauważył, że RAF utworzył wspólną eskadrę sił powietrznych z Katarem, jedyną wspólną eskadrę z kimkolwiek od czasów II wojny światowej?
Albo, że Katar ma 24 lśniące nowe brytyjskie odrzutowce Typhoon i Hawk Mk167, 36 amerykańskich myśliwców F-15QA i 24 amerykańskie śmigłowce bojowe Apache, 28 śmigłowców NH90 z Włoch oraz 36 Rafales i dwa samoloty do tankowania w powietrzu A330 MRTT z Francji.
- Oczywiście to wszystko przyda się Katarowi po mundialu, gdy będzie bronił wpływów Zachodu w regionie. Co niekoniecznie oznacza chęć utrzymania pokoju - zauważa Boykoff.
Amerykanin zwraca też uwagę na tzw. „kapitalizm świąteczny”. Jego zdaniem to zjawisko podobne do doktryny szoku opisanej przez Naomi Klein.
W dużym skrócie: w momencie kryzysu, dajmy na to huraganu, powodzi czy inwazji - dotknięte nim kraje zgadzają się na rozwiązania, które w innym przypadku byłyby nie do pomyślenia. Podobnie jest z wielkimi wydarzeniami sportowymi: masowe społeczne świętowanie usprawiedliwia wprowadzanie stanów wyjątkowych.
- Z tą różnicą, że w przypadku katastrofy reguły gry narzuca Międzynarodowy Fundusz Walutowy czy Bank Światowy, a w przypadku świętowania - Międzynarodowy Komitet Olimpijski czy FIFA – tłumaczy Amerykanin. - Mundial to nic innego jak franczyza kupowana za publiczne pieniądze.
Powtarzam do znudzenia: wielkie eventy sportowe to świetny interes dla mediów, deweloperów, korporacji, sponsorów, służb bezpieczeństwa i wąskiej elity z miast gospodarzy. Zwykli ludzie nic z tego nie mają.
- A robotnicy z biednych krajów, którzy mogli zarobić w Katarze? – ciągnę za język Boykoffa.
- Są ofiarami. Traktowani są, jak to określiła amerykańska profesor Angela Davis, jako przedstawiciele „populacji jednorazowych”. To głównie pracownicy z krajów Globalnego Południa, którzy poświęcili zdrowie dla mundialu, by superbogaci Katarczycy i urzędnicy FIFA mogli pokazać światu swoją lepszą, choć nieprawdziwą twarz.
To przede wszystkim twarz emira Tamima ibn Hamad Al Saniego. Popularnością przebija Neymara.
Ad-Dauha wytapetowana jest portretami głowy monarchii konstytucyjnej: wiszą w witrynach sklepów, recepcjach hoteli, pod jego czujnym okiem można zrobić test covidowy w szpitalu, pomodlić się w meczecie i wypić kawę w centrum handlowym.
Gdy 13 października spotkał się w Kazachstanie z Władimirem Putinem niemal nie wychodził z telewizora, każdy kanał w Katarze pokazywał uprzejmości obu panów. Emir nazwał nawet prezydenta Rosji przyjacielem. „Bardzo się cieszę, że pana widzę, panie prezydencie. Dziękuję panu" – mówił emir. Za co tak dziękował? Krytycy powiedzą, że szejk nauczył się od Putina ograniczania swobody wypowiedzi i zgromadzeń, wprowadził cenzurę mediów, ograniczył dostęp do edukacji dla kobiet.
Bo na skuteczność Saniego pracuje naszpikowany gwiazdami zespół globalnych ambasadorów.
Boykoff: - Katar może zyskać reputację na całym świecie, zwłaszcza wśród ludzi apolitycznych, którzy nie chcą mieszać polityki ze sportem. Tłem mundialu jest jednak horror dotyczący praw człowieka. Byłbym zachwycony, gdyby piłkarze wypowiadali się przeciwko np. okrucieństwu wobec osób LGBTQ w Katarze, czy naruszeń praw człowieka. Bo to przecież te naruszenia utorowały drogę do mundialu.
Mushahid: - Czy MŚ zmienią coś w Katarze? Nic. Na pewno nie dla nas migrantów.
Doktor Nasser: - Mundial to z jednej strony szansa, by świat usłyszał o naszych problemach. Ale też zagrożenie. Najbardziej przeraża mnie to, co będzie działo się już po turnieju, gdy reflektory przestaną oświetlać Katar. Jak władze wykorzystają swoją siłę, którą da im mundial i petrodolary?
Korzystałem m.in. z:
Szymon Opryszek - niezależny reporter, wspólnie z Marią Hawranek wydał książki "Tańczymy już tylko w Zaduszki" (2016) oraz "Wyhoduj sobie wolność" (2018). Specjalizuje się w Ameryce Łacińskiej. Obecnie pracuje nad książką na temat kryzysu wodnego. Autor reporterskiego cyklu "Moja zbrodnia to mój paszport" nominowanego do nagrody Grand Press i nagrodzonego Piórem Nadziei Amnesty International.
Szymon Opryszek - niezależny reporter, wspólnie z Marią Hawranek wydał książki "Tańczymy już tylko w Zaduszki" (2016) oraz "Wyhoduj sobie wolność" (2018). Specjalizuje się w Ameryce Łacińskiej. Obecnie pracuje nad książką na temat kryzysu wodnego. Autor reporterskiego cyklu "Moja zbrodnia to mój paszport" nominowanego do nagrody Grand Press i nagrodzonego Piórem Nadziei Amnesty International.
Komentarze