Nowe propozycje rządu opierają się na zwalnianiu nauczycieli. Szydło mówi o "naturalnym odpływaniu" albo "wyrażaniu woli zmiany zawodu". „Nie bylibyśmy związkiem zawodowym, gdybyśmy chcieli podwyżek za zwolnienia” - mówi nawet Proksa z „S". ZNP i FZZ mówią, że to dolewanie oliwy do ognia. Będzie strajk, chyba że do 18 w niedzielę rząd podejmie negocjacje
Przecieki z dzisiejszych „rozmów ostatniej szansy” rządu z nauczycielskimi związkami zawodowymi nie napawały optymizmem. Nowa propozycja przedstawiona przez Beatę Szydło miała się opierać na zwiększeniu nauczycielskiego pensum z 18 nawet do 24 godzin. Do tego wzrost wynagrodzeń, ale stopniowy - od 2020 do 2023 roku.
„Ta propozycja tylko zaogniła sytuację” - komentował na gorąco przewodniczący ZNP Sławomir Broniarz.
Po godzinie 11.00 rząd zorganizował konferencję prasową, podczas której przedstawił szczegóły dotyczące swojej oferty, przezwanej przez dziennikarzy „Szydło plus".
Beata Szydło zaczęła od okrągłych słów o tym, że „propozycja wychodzi naprzeciw oczekiwaniom nauczycieli”, że „wszyscy zdają sobie sprawę, że system musi być zmieniony, bo ten dotychczasowy przestał być gwarantem realnego wzrostu wynagrodzeń nauczycieli". Jednocześnie „musi się też się mierzyć z budżetem".
Szydło zapewniała również, że "nakłady na oświatę wzrastają, te wzrosty są duże".
Oferta rządu składa się z dwóch części:
Pierwsza część, to proponowana wcześniej „piątka Szydło”, czyli:
Szydło podkreślała, że na podpisanie tej części porozumienia „Solidarność” była gotowa już wcześniej.
Druga część to „nowy pakt oświaty”, zwany też „kontraktem społecznym dla nauczycieli".
Wicepremier zaznaczyła, że warunkiem podpisania drugiej części jest odstąpienie od strajku na czas egzaminów. „Z przykrością stwierdzam, że dwie centrale związkowe podtrzymały gotowość. Ale mamy czas, rząd jest gotowy, by rozmawiać” - oznajmiła.
Dodała również, że „ZNP i FZZ nie odrzuciły tej nowej propozycji, czyli kontraktu". Nie jest to prawda - obie centrale kontrakt odrzuciły i podtrzymują swoje żądania.
Szydło zrobiła podniosły wstęp: „Naszym celem jest wzrost standardów nauczania, standardy europejskie w edukacji. Przyglądamy się jak wygląda edukacja w Europie i na świecie”. Następnie przedstawiła slajdy i tłumaczyła, że:
Pensum nauczyciela (czyli godziny spędzone przy tablicy, nie licząc ich pracy w domu i przygotowań) to w Polsce obecnie 18 godzin lekcyjnych (czyli 13, 5 godzinowych). Szydło słusznie stwierdziła, że z porównań z innymi krajami europejskimi oraz krajami OECD Polska plasuje się poniżej wymaganego pensum.
Rzecz jednak w tym, że realnie przy tablicy polscy nauczyciele pracują znacznie więcej, np. według wyliczeń OECD dla gimnazjów z 2013 roku - aż 18,6 godzin zegarowych (czyli 25 lekcyjnych). Mniej pracują np. nauczyciele w Szwecji, Włoszech, czy Rumunii (17 godzin zegarowych).
Propozycja Szydło prowadziłaby zatem do ograniczenia realnych zarobków nauczycieli wynikających z nadgodzin.
(więcej o tym wkrótce - w odrębnej analizie).
Szydło kontynuowała wyliczenia, powołała się na średnią liczbę uczniów jaka przypada na jednego nauczyciela. W Polsce to 11 uczniów, średnia w OECD to 15 (liczba uczniów spada w wyniku... "deformy edukacji”, bo przybywa mniejszych klas (oddziałów) w podstawówkach, a ubywa - większych - w gimnazjach.
Swoją propozycję, czyli zwiększanie pensum do 22 lub 24 godzin (opcjonalnie), powiązaną z jednoczesnymi podwyżkami w latach 2020-2023 Szydło przedstawiła na slajdach:
Oczywiście użyto przykładu wynagrodzenia nauczyciela dyplomowanego, czyli najwyższego stopnia awansu nauczycielskiego. Do tego ze wzrostem pensum oraz podwyżkami budżetowymi. Ale nie zaznaczono najistotniejszej rzeczy - że pokazywano to na przykładzie średniego wynagrodzenia.
Problem z pensum leży jednak gdzie indziej. Jak łatwo się domyślić - zwiększanie godzin oznacza, że część nauczycieli straci pracę. Temu też służyć miał cały wstęp o tym, że „jest ich za dużo".
Ani razu nie padło jednak ze strony Szydło słowo „zwalnianie". Wicepremier mówiła o tym, że część odejdzie na emerytury albo
"wyrażą wolę zmiany zawodu, przejścia do innych gałęzi gospodarki".
Pojawił się także slajd mający udowodnić, że odpływanie nauczycieli to proces naturalny. Tłumaczył to później także intensywnie obecny na konferencji Michał Dworczyk, szef Kancelarii Premiera: „To jest normalny proces odchodzenia, to taka estymacja".
Szydło kończyła swoją prezentację powtarzając, że ma nadzieję, że strona społeczna będzie zadowolona. Wtedy, zdaniem wicepremier, „do połowy maja będzie projekt ustawy, w czerwcu zakończy się proces legislacyjny, a nowy system będzie wdrażany od początku roku szkolnego".
Na pytanie dziennikarzy Szydło odpowiadała w sposób nerwowy, w dodatku co chwila atakując działaczy.
„Związkowcy, którzy tu z nami stoją, mówią, że to tylko prezentacja w PowerPoincie. A oni chcą konkretów i pieniędzy. Tu i teraz” - pytał jeden z dziennikarzy.
"To jest konferencja, na której rząd przedstawia swoje propozycje. Niech Pan nie słucha związkowców, tylko nas!" - odpowiedziała mu Szydło.
Przy pytaniu o to, dlaczego takie dane pojawiają się dopiero teraz, wicepremier zaczęła opowiadać:
„Mieliśmy przy sobie te materiały i chcieliśmy o nich rozmawiać, ale to było torpedowane przez stronę społeczną. Nasi partnerzy woleli wychodzić tu do państwa, czy komunikować się przez tweety".
Następnie zaczęła narzekać, że „nie widzi dobrej woli ze strony partnerów”, którzy „nie chcą dać szansy młodzieży". Podzieliła się też uwagą, że „protest może trwać, ale może być po prostu zawieszony na czas egzaminów".
W tym miejscu włączył się Dworczyk, strofując dziennikarzy:
„Porozumiewanie się ze związkami za naszymi plecami jest nieeleganckie!”.
Na ostatnie pytanie, czy rząd ma pretensje do siebie albo minister Zalewskiej, że rozmowy trwają dopiero od tygodnia, choć strajk był zapowiadany od dawna, Szydło miała prostą odpowiedź:
„Przecież my cały czas spełnialiśmy oczekiwania związków, bo były podwyżki. Ja też mogę spytać, jaki jest sens tego kontestowania?".
Po wystąpieniu rządowym wypowiedzieli się związkowcy. Okazało się, że nikt wcześniej nie zaznajomił ich ze slajdami, które pokazywała Beata Szydło.
"Ze smutkiem oglądałam tę konferencję przygotowaną tylko na potrzeby mediów” - zaczęła Dorota Gardias, przewodnicząca (rotacyjna) Rady Dialogu Społecznego i szefowa FZZ.
„Ona powinna być zaprezentowana najpierw nam, w pokoju obok. To oddala nas od tego, co budowaliśmy przez te pięć dni. Jeśli któraś ze stron będzie miała propozycje, to możemy wznowić rozmowy w niedzielę o 18.00".
"Nie zachodzą żadne okoliczności, które dawałyby przesłanki do wstrzymania strajku. Związki zawodowe przedstawiały swoje kolejne propozycje, ustępstwa, które osiągały nawet kwoty 10 miliardów. Rząd w ogóle się do nich nie odnosi" - stwierdził Sławomir Broniarz.
„Nie mam pretensji do Beaty Szydło, że nie do końca była przekonana, co prezentuje. Nie oczekuję, że będzie na przykład znała się na różnicach między zwiększeniem, a zmniejszeniem pensum. Ale epatowanie opinii publicznej kwotą 8 tysięcy złotych, przy jednoczesnym braku powiedzenia, ile będzie wynosiła pensja zasadnicza, to po prostu puste słowa. Poza tym rozkładanie takich wyliczeń na lata nie ma sensu - nie wiemy, jak będzie wyglądała sytuacja gospodarcza, jakie będzie PKB".
Broniarz ogłosił, że ZNP uważa, że rozpoczęcie strajku 8 kwietnia jest datą obowiązującą. Zapobiec mu może jedynie jasne stanowisko rządu i odniesienie się wprost do postulatów związkowców.
Również Sławomir Wittkowicz z FZZ z potwierdził: 8 kwietnia rozpoczyna się bezterminowy strajk w oświacie.
Witkowicz skomentował też postawę strony rządowej: „Umówiliśmy się 25 marca, że przedstawiamy swoje stanowiska na piśmie. My wykonaliśmy to zobowiązanie co do milimetra. Odpowiedzi rządowe są ustne. Do dziś nie przedstawili pisemnego stanowiska. Paktu teraz przedstawionego również nie mamy na piśmie. Zapoznaliśmy się z tymi dokumentami dopiero na konferencji prasowej. To skrajnie nieodpowiedzialne -
za czterdzieści parę godzin ma zacząć się strajk, a rząd dolewa benzyny.
Jeśli do strajku dojdzie, to jest to personalna odpowiedzialność ludzi, którzy negocjują z ramienia rządu. Nie podpiszemy porozumienia, gdy na stole są rzucone ochłapy".
Wittkowicz podkreślał także, że
podniesienie pensum oznaczałoby zwolnienie od 20 proc. do 33 proc. nauczycieli, którzy pracują dziś w oświacie.
„To strategia - ponieważ nie ma chętnych do ciągnięcia tego za 1700 zł na rękę, to damy szansę popracować dłużej tym, którym jeszcze się chce” - ironizował. "To skandal, że z materiałami idzie się do mediów, a my, strona negocjująca, nie mamy nic".
Propozycja rządu nie spodobała się także Ryszardowi Proksie z „Solidarności”: „Zostaliśmy tym zaskoczeni. Sceptycznie się do tego odnosimy, ponieważ to niesie za sobą liczne zwolnienia. Trzeba zmieniać system, ale zmieńmy najpierw to, co najbardziej boli. Nie bylibyśmy nawet związkiem zawodowym, gdybyśmy chcieli zwalniać 10-20 proc. nauczycieli, żeby reszta zarabiała lepiej".
Edukacja
Protesty
Władza
Sławomir Broniarz
Michał Dworczyk
Beata Szydło
Ministerstwo Edukacji Narodowej
Związek Nauczycielstwa Polskiego
strajk nauczycieli
Absolwentka Prawa i Filozofii Uniwersytetu Warszawskiego. Publikowała m.in. w Dwutygodniku, Res Publice Nowej i Magazynie Kulturalnym. Pisze o praworządności, polityce i mediach.
Absolwentka Prawa i Filozofii Uniwersytetu Warszawskiego. Publikowała m.in. w Dwutygodniku, Res Publice Nowej i Magazynie Kulturalnym. Pisze o praworządności, polityce i mediach.
Komentarze